28.06.2014

[28.VI.2014] Zróbmy Aniołów Śmierci, CZ.5


Nadszedł ten czas. Letnia sobota, spokojny, długi dzień ze słonkiem za oknem. W akademiku muzycznym naprzeciw ćwiczą intensywnie do egzaminów, więc darmowa muzyka – choć czasem smutnie zafałszowana – płynie wraz z ciepłym powietrzem i insektami do mieszkania. Słowem, aura jest pozytywna, a nagły i palący brak stresu wpływa tylko pozytywnie na jej odczyt! Nadeszła więc chwila by poświęcić blogowi jeszcze więcej czasu (*choć mam nadzieję, że szeroka publika docenia częste aktualizacje po niedawnej rezurekcji*) i powrócić do serii tekstów, które na kilka ładnych miesięcy zwiedzały mroczne regiony limbo, głównie ze względu na brak czasu. Ale wymówki się skończyły – pora zabrać się do roboty, i z tej okazji dzisiaj na tapecie mamy…

Kolejny odcinek z serii Zróbmy Aniołów Śmierci! Tak jest, seria to nie powinna być tak zaniedbana, chociażby ze względu na swoją popularność, ale głównie dlatego, że czegoś takiego po prostu w polskich internetach brakuje oraz dlatego… Że pisanie o tym wszystkim to frajda. W pierwszym odcinku wyjaśniłem dlaczego i jak powstaje zakon Adeptus Astartes oraz czym jest Codex Astartes. Druga część serii traktuje na temat miejsca bytowania naszych kosmicznych super żołnierzy, czyli o ich nieprzyjaznych planetach i bojowych flotach. Trzeci odcinek traktował o specjalistach w zakonie, czyli o roli techmarines, kronikarzach i kapelanach oraz ich wpływie na kształtowanie się zakonu. Ostatni zaś, czwarty odcinek był krótkim rzutem oka na proces rekrutacji, pozycję neofitów oraz ich funkcjonowanie na łamach tej militarnej, fanatycznej organizacji jaką jest zakon kosmicznych marines! Jak widać, sporo tematu już poruszyliśmy… Co więc dziś ugryziemy? To, co było obiecane – tekst o Taktyce i prowadzeniu wojny.

Taktyka spisana na kartach, czyli War by the Book

Kiedy mówimy o Kosmicznych Marines należy wiedzieć, kim oni są w militarnych siłach Imperium Ludzi. Nie stanowią oni bowiem trzonu wojennej maszyny galaktycznego supermocarstwa, jak to było za czasów poprzedzających Herezję, gdzie potężne Legiony Astartes były niejako główną i w sumie jedyną siłą uderzeniową odradzającego się Imperium. W czasach współczesnych (*czyli w 41 tysiącleciu, przypominam*) zakony są relatywnie małymi organizacjami, licząc sobie 1000 wojowników wraz z całym arsenałem – są mimo to w pełni autonomiczni w odróżnieniu od Imperialnych regimentów gwardii, i przynoszą ze sobą wszystko, co potrzebne do prowadzenia wojny – pojazdy, artylerię, flotę, logistykę, inżynierów… Wszystko. Mimo to w skali całej galaktyki są oni zaledwie kroplą w przysłowiowym morzu potrzeb! Dlatego też z drobnymi wyjątkami nigdy nie stanowią głównej siły dowolnego zgrupowania wojsk Imperium – tę rolę odgrywa w 99 na 100 przypadków Imperialna Gwardia…

Jaką więc rolę spełniają na polu bitwy? Cóż, najlepiej oddaje to nazwa, którą obdarzają Astartes co poniektóre regimenty zwykłych wojaków – Skalpel Imperatora. Oficjalniej podział mówi o Młocie Imperatora, czyli gwardii właśnie, oraz o Mieczu Imperatora, czyli kosmiczni marines właśnie, ale skalpel dużo lepiej oddaje ich aktualne funkcjonowanie. Są oni chirurgicznym narzędziem wojny, zdolni do błyskawicznego uderzenia w kluczowych punktach konfliktu – czy to należy uśmiercić wrażego lidera, czy też przeprowadzić sabotaż na tyłach wroga, albo też wzmocnić wybraną pozycję czy zaaplikować brutalną siłę do przełamania frontu. Astartes są do tych zadań idealni, nie tylko dzięki lepszemu uzbrojeniu, wyszkoleniu i sile, ale również dzięki braku administracyjnego obciążenia. Jako że podlegają jedynie rozkazom swojego Mistrza Zakonu (*który w imperialnej hierarchii piastuje tytuł równoważny z gubernatorem planetarnym*) nie muszą przejmować się opóźnieniami w rozkazach czy planowaniu – widzą swój cel, określają zadanie i realizują je ze śmiertelną skutecznością.

Wszystko to pięknie, ale skąd Marines wiedzą, jak postępować? Skąd czerpią militarną wiedzę, skąd płyną taktyczne porady i wskazówki jak działać w tak różnorodnych scenach bitew i wielorakich środowiskach, nie licząc już nawet mnogości i odmienności wrogów? Cóż, odpowiedź jest prosta – z Codex Astartes, oczywiście. Jak wspominałem we wcześniejszych odcinkach praktycznie każdy zakon zna tę księgę spisaną przez prymarchę Ultramarines, Roboute Guillimana, i choć nie każdy zakon przestrzega jej od deski to deski, to jednak wszyscy zgadzają się w mniejszym lub większym stopniu, że jest to prawdziwe kompendium wiedzy militarnej i źródło sprawdzonych metod działania dla każdego kosmicznego marine.

Kodeks określa funkcjonowanie zakonu na każdym jego szczeblu, począwszy od organizacji struktur wewnętrznych, poprzez logistykę i codzienne rytuały kończąc na wojennej doktrynie. I choć sam kodeks był odczytywany, reinterpretowany, ulepszany czy zmieniany wiele razy przez wiele zakonów, to w ostatecznym rozrachunku nadal jest tym, czym był w momencie jego powstania – definitywnym przewodnikiem każdego kosmicznego marine do prowadzenia wojny. Nie ważne nawet jest to, czy zakon traktuje go jako świętą księgę, zbiór żelaznych zasad czy zaledwie jako komplet przydatnych wskazówek. Codex Astartes zawsze jest i żaden Astartes godny swojego imienia nie ośmieliłby się nie zapoznać z traktatami prymarchy Ultramarines.

Czego naucza więc Codex jeżeli chodzi o doktrynę wojenną? Cóż, niestety Codex jako całość jest nam, czytelnikom, niedostępna – wiemy jednak, że dzieli każdy zakon na ściśle określone kompanie, a każda z tych kompanii ma swoją własną rolę do spełnienia tak samo jak poszczególne drużyny, czy będą do Szturmowcy, Dewastatorzy czy Bracia Taktyczni. Wiadomym jest, że kodeks naucza uniwersalne podejście do szkolenia i walki – każdy marines powinien być władny we wszystkich typach dostępnego im uzbrojenia, powinien potrafić walczyć na dystans jak i w zwarciu, powinien być gotowy do prowadzenia wojny we wszystkich możliwych warunkach, czy to w głębinach oceanu czy też w zimnej pustce kosmosu. Cały układ szkoleniowy Marines jest tak przeprowadzony, by każdy z braci posiadł taką wiedzę i był zdolny do walki w każdych wyobrażalnych warunkach.

Podejście to nie zmienia faktu, że poszczególne formacje spełniają odosobnione role – to ich współdziałanie tworzy maszynę wojny zdolną do kontr-reagowania na wszystkie scenariusze. Nie należy też zapominać o tym, że choć Ultramarines i większość zakonów wywodzących się z ich genoziarna w pełni popiera i aplikuje takie uniwersalne podejście do szkolenia i prowadzenia wojny, to jednak pozostałe zakony o odmiennym genotypie ma tendencję do odmiennych preferencji… Ale o tym już za chwilę.


Podsumowując – każdy zakon Astartes to formacja przeznaczona do szybkiego reagowania a nie do prowadzenia wojny na wyniszczenie czy też walk w okopach. Choć oczywiście istnieją zakony, które aktualnie są doskonale wyszkolone w tego typu nietypowych działaniach wojennych (*nietypowych jak na kosmicznych marines, znaczy się*) to jednak znaczna ich moc działa właśnie w ten sposób – pojawiając się tam, gdzie są najbardziej potrzebni, przyjmując na siebie najniebezpieczniejsze misje i zadania, starając się jednym lub kilkoma błyskawicznymi, precyzyjnymi uderzani przetrącić kart wrogowi – czy będzie to polegać na uśmierceniu ich lidera, złamaniu frontu, wprowadzenie chaosu i terroru czy zwyczajnemu rozbici logistyki i linii zaopatrzenia. Osobiście uważam, że najlepiej myśleć o nich jak o odpowiednikach znanych nam z naszych realiów Sił Specjalnych (*wszelkie Spec-Ops*), których zadania mocno wymykają się poza standardy przeciętnego piechura.

Łowcy Smoków działają zgodnie z kodeksem Astartes czerpiąc z niego wiedzę na temat funkcjonowania poszczególnych jednostek, ich sprawnej kooperacji i wykorzystaniu bogatego arsenału dostępnemu Aniołom Śmierci. Mimo to wiedzą a raczej czują, że skupianie się na uniwersalności każdego brata wojownika, choć szczytne i nobliwe, nie służy jego aktualnej skuteczności. W pysze można by sądzić, że osiągnięcie doskonałości w każdej dziedzinie wojny jest możliwe, ale pycha to nie duma – pycha to pierwszy krok do zepsucia i korupcji. Dlatego też pierwszy z Mistrzów Zakonu ustanowił, że po przeprowadzeniu obowiązkowego treningu Neofity przeprowadzającego go przez wszystkie możliwe jednostki działające na łamach wojennego klanu, kiedy ów brat wykaże ewidentny talent czy zaparcie w jednym z kierunków, od tego momentu skupić ma swój trening i uwagę prawie całościowo na tej dziedzinie. Szybko okazało się, że Dewastatorzy zakonu preferujący laserowe i termiczne działa okazali się kluczowymi elementami wielu zwycięstw, a ich sława zaczęła wybiegać poza ramy samego zakonu – ten segment galaktyki już słyszał o ziejących ogniem Poskramiaczach, jak ochrzczono drużyny weteranów-dewastatorów… Czyżby użycie ciężkiej armatury było tym, w czym Łowcy Smoków będą przodować pośród innych zakonów Astartes?

 
Uniwersalny żołnierz a preferencja genoziarna!

Każdy Space Marine jest żołnierzem doskonałym dostosowanym do walk w każdym środowisku z każdym wrogiem. Mimo to, jako że Prymarchowie byli aspektem Imperatora, to ich „potomkowie” odziedziczyli po nich ich nauki i preferencje w stylu prowadzenia wojny, których po prostu nie da się z nich wyciąć – było nie było jest ich genetyczną i duchową spuścizną! Nie mówiąc już o tym, że zakony wywodzące się bezpośrednio od poszczególnych legionów, pamiętające czasy, kiedy ich prymarchowie im przewodzili mają tradycje i wyrobione metody walki o wiele starsze niż jest sam Codex Astartes. Choć nie oznacza to, że każdy z ów zakonów ignoruje w pełni ów księgę i zapisane w niej mądrości, to jednak nadal mają swoje własne preferencje… Nie tylko organizacyjne!

Wraz z genoziarnem, kultem jednostki i wiarą w doskonałość swojego genetycznego super-papy każdy z legionów wchłonął wraz z mlekiem matki – w mocnej przenośni – pewne cząstki jego osobowości. To nie jest tak, że mamy do czynienia z bezwolnymi klonami, które nie różnią się od siebie, ale mimo to genetyczny nadruk pozostawił pewną spuściznę. Umiłowanie porządku Ultramarines, krótki lont Pożeraczy Światów, stoicyzm i spokój Imperialnych Pięści czy umiłowanie do prędkości i „bycia pierwszymi” Białych Szram, ot, dla przykładu. Poszczególne legiony a potem zakony w różnym stopniu stwierdzały, że to, co doskonale działa dla Ultramarines wcale nie musi się sprawdzić u nich a na dodatek krępuje ich swobody a raczej wolność kontynuowania dzieła swojego Prymarchy, jeżeli można tak to określić.

Nie mówiąc już o tym, czym jest tradycja! Sam fakt, że dany ‘chów’ Kosmicznych Marines posiada pewną naturalną zdolność ku jednemu czy drugiemu aspektowi prowadzenia wojny nie wychodzi tylko z genoziarna, z którego się wywodzi, ale z tradycji oraz z tego w jakich to misjach zakon uczestniczył w czasie swojego istnienia. Doskonałym przykładem jest tutaj istnienie formacji znanej jako Tyrannic War Veterans na łamach Ultramarines – nawet tak doktrynerski zakon poszedł na ustępstwo względem swojej świętej księgi wiedząc, że specjaliści z wiedzą, doświadczeniem bojowym i odpowiednim wyszkoleniem będą nieustającą koniecznością w walce z nieskończonym zagrożeniem jakim jest Wielki Pożeracz. I w ten oto sposób na łamach Ultramarines pojawiły się nowe doktryny wojenne, prowadzone właśnie przez ów weteranów, którzy w ogniu walki musieli wypracować nowe taktyki i podejście do tak przerażająco skutecznego przeciwnika.
 


Kiedy tworzymy własny zakon warto zapamiętać a raczej wziąć sobie do serca, że ‘specjalizacja’ zakonu nie bierze się z powietrza. Owszem, odpowiednie genoziarno oferuje nam pewne podstawowe koncepty – pochodzimy od Krwawych Aniołów? Lubimy plecaki rakietowe. A może mamy w sobie genotyp Żelaznych Dłoni, i nasza miłość do maszyn jest większa niż u innych zakonów? To wszystko tworzy jednak szeroki obraz a nie skupia się na detalach, które to powinny ukształtować się w ferworze walki, podczas wieloletnich kampanii i bojów, gdzie poszczególny zakon wykaże się ‘skrzywieniem’ w jednym z aspektów prowadzenia wojny. Alternatywą dla takiego podejścia mogą być również tradycje wyniesione z rodzimej planety, szczególnie jeżeli jej mieszkańcy są na tyle rozwinięci, ze już u siebie mają mocno osadzone metody prowadzenia walk, jak to było w przypadku Białych Szram, które po prostu zmieniły konie na motory i nadal preferują walkę ‘szarży kawaleryjskiej’. Czy to będzie tradycja czy doświadczenie bojowe, ważne jest to, że ulubiona metodologia walki nie pojawia się z powietrza – zakon musi mieć podstawę, by wykazać, że pewna dziedzina wojny jest ich mocną stroną.

Łowcy Smoków podczas trwającej niemal dwie dekady kampanii prowadzonej przeciwko orkowemu Waaagh! w gwiazdach Grendla sprawdziło w wirze walk jedną z taktyk wyniesioną jeszcze ze swoich plemion. Na swej niegościnnej, rodzimej planecie w celu pokonania ogromnych bestii i wielkich jaszczurów każde plemię organizowało swoich wojowników w zgrane zespoły łowcze, z liderem, który dokonywał kończącego ciosu, z łapaczami z sieciami, z naganiaczami ściągającymi uwagę… Metoda ta okazała się, po odpowiednim dostosowaniu, wyśmienitą taktyką do walki z wielkimi konstruktami prymitywnej, orkowej technologii – od Gorkonautów po Stompy aż po Garganty, świetnie zorganizowane drużyny łowcze z łatwością wspinały się na ogromne stalowe bestie, doskonale wypełniając swoje role i powoli wykrwawiając każdą machinę od środka, wybijając załogę po to, by podłożyć ładunki wybuchowe w sercu maszyny by przejść na kolejny cel… Taktyka ta, dopracowana i wyszlifowana do perfekcji przez długie lata zmagań, stała się preferowaną metodą walki drużyn taktycznych, które z entuzjazmem i sukcesami przenosiły ją na inne fronty, czy byłaby to walka z bio-tytanem tyranidów, okrętem lądowym obcej technorasy Xillów czy nawet przeklętymi tytanami Mrocznego Mechanicum…

 


Deszcz Drop Podów czy szturm na motorach?

Ogólnie rzecz ujmując choć wszystkie zakony Adeptus Astartes spełniają tę samą, uniwersalną rolę sił specjalnych szybkiego reagowania to jednak znaczna moc z nich specjalizuje się w czymś szczególnym – ot, wniosek konkludujący! Jako że zakonów w galaktyce jest pi razy oko tysiąc, to możemy podejrzeważ, że Imperium niejako w zasięgu ręki zawsze znajdzie zakon, który do danej roli jest idealny. Zakładamy więc, że wszystkie nawet te mniej oczywiste fasety toczenia wojny mają gdzieś tam swoich Aniołów Śmierci, którzy ją sobie upodobali (*nie znamy co prawda zakonu znanego ze swojej kuchni polowej, ale już zakon rozpoznawalny poprzez swoją liczbę konsyliarzy i dbanie o medyczne zaopatrzenie jak najbardziej istnieje!*). Poniżej chciałbym wam przybliżyć kilka dość unikalnych przykładów zakonów, które znane są ze swoich nietypowych specjalizacji…

A zaczniemy od Sokolich Lordów! Zakon ten jest nietypowy już od pierwszego spojrzenia – nazwa, symbol i preferowana taktyka zdradzałaby ich jako sukcesorów legionu Kruczej Gwardii… Którymi nie są. Ci wierni synowie Ultramarines stanowią dość specyficzny wyjątek, bo choć przestrzegają dość gorliwie zasad spisanych w kodeksie, to jednak ich podejście do walki jest mocno odmienne od przyjętej przez ‘błękitnych’ doktryny. Po pierwsze, nie używają nigdy kapsuł desantowych, uważając je za niewyrafinowane narzędzia wojny, pozbawiające kontroli i finezji. Według nich zrzut kapsuł może i jest błyskawiczny i brutalny niczym młot spadający na wrogów, ale sami preferują raczej doskonale sterowane sztylety pod postacią wszelakiej maści pojazdów latających, przede wszystkim Stormtalonów i Thunderhawków – w których to pilotażu nie mają sobie równych do takiego stopnia, że inne zakony suplikują o przyjęcie swoich własnych pilotów na szkolenie właśnie w tym zakonie. Są prawdziwymi asami przestworzy, kontrolując niebo i zapewniając powietrzną dominację wszędzie tam, gdzie się zjawiają, a wyśmienita kontrola oferowana przez lotnicze transportery gwarantuje im możliwość desantu i ekstrakcji z mistrzowską wręcz precyzją. By nadążyć, pozostali marines preferują poruszanie się na silnikach rakietowych lub Land Speederach – prędkość to podstawa tego zakonu. Jakby tego było mało znani są oni również z kilku sztuk niezwykle unikalnego artefaktu, całkowicie niezgodnego z STC, a mianowicie plecaka rakietowego… dla Dewastatorów. Znane jako Sokole Skrzydła są teraz dostępne tylko dla wybranych kapitanów zakonu, którzy mogą uderzać we wrogów imperatora z prędkością szturmowych marines dzierżąc brutalną, ciężką armaturę.

Kolejnym wyjątkowym zakonem są Raptorzy. Prawdopodobnie jedyny zakon Kosmicznych Marines, który w swoim postępowaniu i wyglądzie przypomina regularną jednostkę wojskową a nie zakon rycerski. Raptorzy nie szukają glorii ani chwały w pojedynkach, uważają zbędne bohaterstwo za niewarte zachodu a wojnę uważają za wygraną wtedy, kiedy nie poniosą w niej żadnych strat. Raptorzy nie posiadają stałych kolorów heraldycznych, nie posiadają jednej głównej taktyki i nie maja problemów ze ‘zniżaniem się’ do współpracy ze zwykłymi śmiertelnikami – wręcz przeciwnie, mają tendencję do przejmowania dowodzenia nad jednostkami Imperialnej Gwardii na ich terenie działań by jeszcze lepiej zorganizować siły Imperium w walce z dowolnym przeciwnikiem. Używają kamuflażu, preferują walkę na dystans a przyświeca im motto skuteczność i efektywność ponad chwałę i bohaterstwo. Są mistrzami sabotażu, ataków niespodziewanych, zastawiania pułapek… Słowem, są najbardziej ‘nie-astartes’ pośród kosmicznych marines. I choć nie dbają o swoją reputację, to cieszą się oni dwojaką estymą – złą, pośród innych braci Astartes, którzy uważają ich za wojowników bez honoru – oraz dobrą, pośród Imperialnej Gwardii, którzy uważają ich za wyśmienitych strategów, taktyków i przywódców. Jakby tego było mało zakon aktualnie nie tylko zezwala, ale też zachęca do własnej inicjatywy i myślenia, dzięki czemu poszczególne kompanie i wydzielone oddziały działają nie tylko w odseparowaniu, ale też niejednokrotnie w zupełnie odmienny sposób. Liczy się tylko efektywność i wykonanie celu – jak? Jest kwestią drugorzędną.

Iron Lords to kolejny nietypowy zakon. Choć w pełni przestrzega zasad spisanych w kodeksie i należycie czci imię Imperatora i swojego Prymarchy, Ferrusa Manusa, to ich nietypowa rola na galaktycznej scenie spowodowała pewne oryginalne zmiany w ich funkcjonowaniu a dokładniej – w ich uzbrojeniu. Żelaźni Lordowej są bowiem zakonem ściśle defensywnym, ich jedyną misją jest utrzymywanie nieprzebitej blokady nad gwiazdami Grendla w celu izolacji i kwarantanny superagresywnego gatunku obcych – Barghesi – do momentu, w którym Imperium zbierze odpowiednie środki i siły by całkowicie ich wyplenić. Lata mijają, a takie środki nie nadeszły – czy to z powodu biurokratycznego horroru jakim jest administracja Imperium, czy z prostego faktu, że ów kawałek galaktyki i gromada gwiazd jest pozbawiona większego znaczenia, nie robi to żadnej różnicy dla stacjonującego tam zakonu, który od stuleci musi dzień w dzień użerać się z dwoma przerażającym wrogami… Bo oprócz krwiożerczych Barghesi w okolicy pojawili się Tyranidzi, prowadzeni przez ich wspólny umysł w celu pożarcia tej brutalnej rasy i zasymilowania ich. Żelaźni Lordowie jak nikt inny wiedzą, że gdyby Tyranidom udało się przejąć chociaż drobną część genetycznej puli Barghesi, stali by się oni jeszcze niebezpieczniejszym przeciwnikiem, dlatego też nie mogą do tego dopuścić. Jako że posiłki nie przybywają, zakon musi sobie radzić sam – a jedną z unikalnych metod był postęp technologiczny i wyłamanie się niejako z oków STC. I tak zakon znany jest z używania bardzo nietypowego uzbrojenia i niemalże eksperymentalnych artefaktów żmudnie testowanych na niezliczonych, obcych organizmach. Tak jak chociażby generator pola entropicznego, który dezintegruje wszystko, co się przez nie przebije. Albo amunicja kwasowa. Albo miotacze chemiczne… Jeżeli tylko coś okazuje się skuteczne, zostaje użyte. A jako że zakon wywodzi się z genetycznej spuścizny Żelaznych Dłoni, ich zdolności techniczne i wiedza ich techmarines i mistrzów kuźnie jest wystarczająca, by eksperymentować we własnym zakresie…

Mentorzy to kolejny niesamowicie wyłamujący się ze standardowych ram zakon kosmicznych marines, bo jest jedynym znanym nam, który tak naprawdę nie prowadzi wojen. W każdym razie nie jako osobna siła. Mentorzy, nieznanego genetycznego pochodzenia, zdradzają pewną mutację, która przez wielu odczytywana jest jako dar – nie objawia się ona fizycznie lecz psychicznie, a raczej mentalnie. Każdy marines zakonu posiada pamięć perfekcyjną i fotograficzną. Potrafią przypomnieć sobie wydarzenie sprzed stuleci w najdokładniejszych szczegółach. Jakby tego było mało każdy posiada intelekt na poziomie geniusza, szczególnie jeżeli chodzi o obserwację i analizę. Przekładając to na naukę taktyki i strategii czyni to każdego marines z tego zakonu niejako profesora i naukowca dziedziny wojny. Zakon ten nie poszukuje chwały ani zwycięstw, lecz raczej nieskończonego poszukiwania wiedzy i perfekcji w prowadzeniu wojny. Zamiast więc walczyć samodzielne Mentorzy wysyłają małe oddziały a czasem nawet pojedynczych marines zwanych Tutorami, by Ci udzielali rad i wskazówek innym organizacjom militarnym Imperium a czasem nawet by pomagać innym zakonom Astartes. Mentorzy nie walczą więc jako całość, lecz jako rozsiane po galaktyce małe grupy, których celem jest wspomaganie sił Imperium swoją wiedzą, strategicznym geniuszem, fantastycznymi zdolnościami taktycznymi. W międzyczasie służąc w ten sposób zdobywają doświadczenie i poszerzają swoją bogatą wiedzę z zakresu strategii i taktyki. Ich ponadnaturalne zdolności analityczne i szybkość przyswajania wiedzy uczyniła z nich również niejako prywatnych testerów nowych technologii wprowadzanych do Imperium przez Adeptus Mechanicus – jeżeli tylko ów organizacja odkryje nowy STC lub jego wariant, zmontuje nową broń lub ulepszy starą, można być pewnym, że to właśnie Mentorzy dostaną ją jako pierwsi w celu pełnego jej przetestowania w warunkach bojowych. Ich skrupulatność i analityczne podejście do walki zapewni dokładne i pełnowymiarowe wyniki tychże testów.

A to tylko kilka przykładów. Mógłbym spokojnie wymieniać dalej i to przez kolejne dziesiątki stron. Czy to Carcharodons Astra ze swoją enigmatycznością i niewyobrażalnie brutalną techniką walki. Czy to Star Phantoms znani ze swojego absolutnego braku poszanowania dla ludzkiego życia i ich bitew na wyniszczenie. Albo Iron Snakes, znani ze swojej walki w falandze, używając tarcz i włóczni energetycznych, wyjątkowo nietypowego uzbrojenia i taktyki? Spośród tysiąca zakonów w mniejszym lub większym stopniu znamy może ze sto jak nie mniej, co oznacza, że każdy z nas podczas tworzenia swojego własnego zakonu ma szerokie pole do popisu; Nie dajmy się tylko zbytnio ponieść fantazji i podczas tworzenia specyfikacji naszych Aniołów Śmierci weźmy pod uwagę to, że każde zachowanie, każda tradycja i wojenna doktryna musi mieć swój grunt, z którego wyrosła.


Jak widzimy na powyższych przykładach, choć w teorii zakony Astartes bazują na tych samych zasadach i powstają w ten sam sposób, sama ich „kariera” jak i genetyczna spuścizna wystarcza, by wprowadzić spore zmiany w ich funkcjonowaniu. Nasz zakon preferuje walkę z Orkami i jest w tym specjalistą? Mamy wydzielone grupy weteranów zwanymi Pogromcami Zielonych? Dlaczego się pojawili – czy może nasz zakon prowadził kampanię za kampanią przeciwko kolejnym hordom zielonoskórych? A może nasz zakon specjalizuje się w artyleriach i posiada na stanie niesamowitą liczbę dział Thunderfire oraz Whirlwhindów, często dołączając do Imperialnej Gwardii jako koordynatorzy bombardowań? Czy jest to zwichrowanie genetyczne i wynikające z niego nadnaturalne zdolności do kierowania ogniem na ogromne dystanse? Czy raczej żmudny trening w tej dziedzinie wojny albo doświadczenie wynikłe z przebijania się przez fortece zdradzieckich Żelasnych Wojowników?

Istnieje dziesiątki jak nie setki specjalizacji, w których zakon może przodować – pamiętajmy tylko o tym, że nic nie bierze się z powietrza. A o czym porozmawiamy w następnym odcinku? Wybór należy do was – czy będzie to tekst taktujący o Rytuałach, Tradycjach i Odznaczeniach kosmicznych marines czy też może tekst o tym, jak inne frakcje imperium postrzegają aniołów śmierci, na jakich zasadach współpracują i jakie występują pomiędzy nimi zależności, przyjaźnie lub animozje, czyli Adeptus Astartes a Imperium Ludzi. Wybierajcie w komentarzach! I jak zwykle, miłego czytania.

3 komentarze: