18.09.2013

[18.IX.2013] ROC#19: Dreadball


Witam pięknie w porządny słoneczny dzień! Ciepły wrzesień tak mile nastraja do życia – komarów już nie ma, bo wyginęły. Gruby kot wygrzewa się na ciepłym chodniczku a zimny porter tak jakoś lepiej smakuje na tarasiku, kiedy rześki wiaterek wieje w twarz i przewraca kartki dzieł zebranych Conana Doyle’a – ów całościowe wydanie historii Sherlocka Holmesa w jednym, wielkim tomie za bezcen to prawdziwy skarb, gorąco polecam! Można by powiedzieć, że nie może być lepiej… Aż do momentu, w którym pod odrzwia podjeżdża obdarty, pomarańczowy van Poczty Polskiej a z niego wysiada moja paczka solidnych rozmiarów zawierająca moje zamówienie – wielkie pudełko zawierające wszystko, co potrzebne by rozpocząć zabawę w Dreadball, futurystyczną grę sportową!



Tak jest, swego czasu,  nie tak dawno temu rozpisywałem się w formie recenzji-introdukcji na temat tejże produkcji – nie mam zamiaru się powtarzać i pisać o zasadach czy mechanice – wszystkich zainteresowanych zwyczajnie zapraszam do tegoż tekstu. Dziś skupimy się na stronie wizualnej, czyli rozdziewiczymy pudełko, zajrzymy w głąb jego trzewi, wyrwiemy modele z ewentualnych wyprasek, ocenimy ich jakoś, sprawdzimy żetony, planszę… Słowem, choć nie jestem fanem powtarzania tekstów, dziś zapraszam do kolejnego odcinka Rzutu Okiem Cyklopa, o tyle obfitego, że dziś rozpakowujemy całą grę!

Rzućmy okiem na pudełko – to dość nietypowy format, bo jest dość duże ale płaskie, a nie chociaż razem z bratem na półkach mamy dziesiątki różnych planszówek, z takim pudłem się jeszcze nie spotkaliśmy. Ładne jest, estetyczne, z profesjonalnie namalowaną okładką, sztywnym, lakierowanym kartonie… A w środku klasyka rocka, czyli wypraska na talię kart,  dużą księgę z zasadami (*sezon pierwszy – jest już dostępna księga z sezonem drugim, konieczna do używania dodatkowych drużyn poza krasnoludami i szczurołakami*), troszkę żetonów, świetnie wykonaną planszę oraz naturalnie woreczek z figurkami! Warto zauważyć, że Dreadball jest tym nietypowym amalgamatem pomiędzy grą planszową a figurkową, jak Battlelore czy Dust Tactics – słowem, planszówka, którą można poszerzać kolejnymi zestawami figurek właśnie. W wypadku Ponurej Piłki będą to właśnie nowe drużyny!





Warto tutaj wspomnieć o jakości poszczególnych elementów, bo jest dość nierówna. Plansza jest wyśmienita – gruby, powlekany materiałem karton od spodu, foliowana wierzchnia warstwa, świetny, klarowny wydruk planszy, cud-miód-malina. Obawiałem się, że będę zmuszony nabyć drewnianą czy plastikową planszę oferowaną przez producenta, ale wygląda na to, że arena zawarta w pudełku przetrzyma wiele godzin grania, zanim się zużyje. Na plus. Żetony są grube i jakościowo dobre, ale sposób ich wypchnięcia z ramki grozi uszkodzeniem – nożyk modelarski się przyda z pewnością, by je wycisnąć bez rozrywania. Podobnie mógłbym napisać o kartach, bo karton użyty jest wyśmienity (*nawet nie czuję, kiedy rymuję*) ale ponownie wygląda na to, że maszyna do wycinania wzorów pochodziła z zeszłej dekady, bo widać wyraźne ślady cięcia na brzegach. Ponadto dostajemy regularne kosteczki w trzech kolorach, po zestawie na drużynę plus trzeci zestaw kostek dodatkowych.

Zanim przejdę do figurek, chciałbym zwrócić uwagę na księgę z zasadami, bo w istocie nie jest to instrukcja na kilka kartek, ale poważny podręcznik gry rozmiarem i objętością spokojnie dorównując zasadom Infinity czy podręcznikowi do takich gier jak Dust Warfare czy Dystopian Wars. Słowem, to pełna lektura oferująca świetne zasady, rzut okiem na historię tego jakże brutalnego sportu oraz naturalnie listę dostępnych drużyn i ‘graczy specjalnych’, tak zwanych MVP (*Most Valuable Player*) – czyli wszystko, co potrzebne do grania w tak zwany sezon pierwszy, czyli tak jakby pierwszą edycję gry. Jest to w sumie mały minus ze strony Mantica, bo skoro wydali już drugi sezon a trzeci nadciąga, to mogliby już pakować do pudełek z grą aktualny podręcznik, tak, by można było korzystać z dodatkowych drużyn i MVP’ków bez konieczności wydawania kolejnych pieniędzy na sam podręcznik. By jednak oddać firmie sprawiedliwość, zanim jeszcze nabyłem grę zapytałem, czy mogliby udostępnić zasady za darmo w formie PDF’a – ku mojemu niezwykle pozytywnemu zaskoczeniu, zgodzili się i dostałem zasady za friko by móc promować grę. Świetny ruch z ich strony – wątpię, by PP czy GW kiedykolwiek poszli na taki manewr. Kudos! (*jeżeli ktoś chciałby poznać pełne zasady, proszę pisać na maila, mogę podesłać PDF’a!*)













No i nareszcie punkt kluczowy programu – modele. Słowem wstępu chciałbym dodać dla stałych czytelników, że fakt mojej rezygnacji z Warhammerów nie oznacza, że ich modele w moich oczach nagle drastycznie zbrzydły. Z tym przedsłowiem powiedzmy więc, że Mantic znany jest przede wszystkim z tworzenia tanich zamienników właśnie do wojennych młotów – Och, oczywiście nigdy się do tego nie przyznają, ba, mają nawet własne systemy do pogrania jak Kings of War czy Warpath, ale my, hobbyści, dobrze wiemy o co chodzi… A Mantic oferuje prostą alternatywę w postaci jakościowo zdecydowanie słabszych modeli, acz zdecydowanie i drastycznie tańszych. Games Workshop nadal pozostaje zdecydowanym królem plastiku i Mantic ma jeszcze długą drogę przed sobą – fortunnie z każda nowością widać poprawę, więc być może nie trzeba będzie czekać długo, by różnice w jakości zminimalizować w odbiorze.

Jak to jest zatem? W pudełku mamy 21 modeli, po dziesięć na drużynę oraz jedna nadmierne seksowna, robo-sędzina. W starterze zaczynamy z dwoma drużynami – uniwersalnym zespołem ludzi na usługach zamożnej korporacji, ‘Tronteks 29’ers’, idealnym dla początkujących, bo posiada członków zespołu w każdej ze standardowych ról i wszystkich z całkowicie średnimi statystykami. Opozycją dla naszych ludzkich przedstawiecieli w tym krwawym sporcie są maruderzy, znaczy się, kosmiczni zielonoskórzy – orkowie i gobliny, byli piraci, wprowadzają na arenę uroczą grę w stylu ‘pogruchotaj kości przeciwnika, potem przejmuj się piłką’ – oto ‘Greenmoon Smackers’!

Modele są… klonami. Znaczy się, mamy pięć bazowych wzorów łącznie, trzy dla ludzi, dwa dla zielonych, ale odmienne główki i rączki dają nam odrobinę elastyczności w kwestii ich sklejenia i poskładania tak, by nie wyglądali na planszy jak totalna armia klonów; Naturalnie jako drużyny sportowe, unifikacja poprzez kostium to standard, więc nie zaskakuje mnie to, że wszyscy z danej drużyny noszą podobne wdzianka. Tak naprawdę różnice wizualne są dla graczy, tak, by mogli łatwiej odróżnić poszczególne typy zawodników. Elementy są odlane tak, jak powiedzmy odlewało Games Workshop 8-10 lat temu – słowem, nie jest źle! Jest jakiś detal, są ładne wzory, dostajemy dynamiczne pozy, ale są też problemy, jak potwornie widoczne linie spojenia, liczne nadlewki i ogólny brak ostrości w detalach (*wszystko jest takie odrobinę wygładzone*). Czyli na moje oko jest to taki poziom jakości, jaki prezentują plastiki Privateer Press – dobrze wygląda na dużych modelach, ale już mniejsze widocznie cierpią. Jeżeli jest z tego jakiś tak bonus to taki, że brak jakiś niesamowitych detali ułatwi malowanie.

Zresztą, sami możecie ocenić po fotkach – nie jest źle, nie jest to poziom smuty Neuroshima Tactics, ale do współczesnych modeli GW czy chociażby Malifaux jednak im sporo brakuje. Warto jednak wykazać plus – plastik jest twardy i solidny, sprawia wrażenie odpornego a jego obróbka nożykiem modelarskim czy cążkami to czysta przyjemność, i w sumie z odrobiną czasu i dedykacji można bez problemu oczyścić te 21 modeli ze wszystkich drobnych wad odlewniczych.

Słowem podsumowania, jest ładnie – w teorii te circa 230 złotych to całkiem sporo jak za 21 modeli średniej ligi w jakości, ale pamiętajmy, że w to należy wliczyć również solidny podręcznik z zasadmi, planszę, żetony i karty – no wiecie, całą grę! Potwierdzić mogę, że sama rozgrywka jest dynamiczna, sympatyczna i pobudzająca gamingową adrenalinę, a dalsze rozszerzanie gry nie jest już znacznym obciążeniem dla portfela; nowa drużyna to wydatek rzędu 70 blaszek a MVP to 20-40 złociszy, zależnie od rozmiaru. Łączny wydatek na posiadanie 4 drużyn i kilku dodatkowych postaci spokojnie zamknie się w całości poniżej 500 złotych, i to znacznie – a to już 4 graczy do zabawy, małą ligę klubową spokojnie można urządzić.

I mała informacja dodatkowa na zakończenie – jesteś z Krakowa lub okolic? Chciałbyś spróbować pograć w Ponurą Piłkę Przyszłości? Ja i mój zestaw jesteśmy do usług, zawsze gotowi w weekendy na pojawianie się i zorganizowanie gry pokazowej dla zainteresowanych!

1 komentarz:

  1. Fajny tekst o bardzo ciekawym systemie...
    Jest może jakiś kontakt do Ciebie, gdyż miałbym kilka pytań:)

    OdpowiedzUsuń