Witam pięknie w porządny
słoneczny dzień! Ciepły wrzesień tak mile nastraja do życia – komarów już nie
ma, bo wyginęły. Gruby kot wygrzewa się na ciepłym chodniczku a zimny porter
tak jakoś lepiej smakuje na tarasiku, kiedy rześki wiaterek wieje w twarz i
przewraca kartki dzieł zebranych Conana Doyle’a – ów całościowe wydanie
historii Sherlocka Holmesa w jednym, wielkim tomie za bezcen to prawdziwy
skarb, gorąco polecam! Można by powiedzieć, że nie może być lepiej… Aż do
momentu, w którym pod odrzwia podjeżdża obdarty, pomarańczowy van Poczty
Polskiej a z niego wysiada moja paczka solidnych rozmiarów zawierająca moje
zamówienie – wielkie pudełko zawierające wszystko, co potrzebne by rozpocząć
zabawę w Dreadball, futurystyczną
grę sportową!
Tak jest, swego czasu, nie tak dawno temu rozpisywałem się w formie recenzji-introdukcji
na temat tejże produkcji – nie mam zamiaru się powtarzać i pisać o zasadach czy
mechanice – wszystkich zainteresowanych zwyczajnie zapraszam do tegoż tekstu. Dziś
skupimy się na stronie wizualnej, czyli rozdziewiczymy pudełko, zajrzymy w głąb
jego trzewi, wyrwiemy modele z ewentualnych wyprasek, ocenimy ich jakoś,
sprawdzimy żetony, planszę… Słowem, choć nie jestem fanem powtarzania tekstów,
dziś zapraszam do kolejnego odcinka Rzutu Okiem Cyklopa, o tyle obfitego, że
dziś rozpakowujemy całą grę!
Rzućmy okiem na pudełko – to dość
nietypowy format, bo jest dość duże ale płaskie, a nie chociaż razem z bratem
na półkach mamy dziesiątki różnych planszówek, z takim pudłem się jeszcze nie
spotkaliśmy. Ładne jest, estetyczne, z profesjonalnie namalowaną okładką,
sztywnym, lakierowanym kartonie… A w środku klasyka rocka, czyli wypraska na
talię kart, dużą księgę z zasadami (*sezon pierwszy – jest już dostępna księga z sezonem
drugim, konieczna do używania dodatkowych drużyn poza krasnoludami i
szczurołakami*), troszkę żetonów, świetnie wykonaną planszę oraz
naturalnie woreczek z figurkami! Warto zauważyć, że Dreadball jest tym nietypowym amalgamatem pomiędzy grą planszową a
figurkową, jak Battlelore czy Dust Tactics – słowem, planszówka, którą można
poszerzać kolejnymi zestawami figurek właśnie. W wypadku Ponurej Piłki będą to
właśnie nowe drużyny!
Warto tutaj wspomnieć o jakości
poszczególnych elementów, bo jest dość nierówna. Plansza jest wyśmienita –
gruby, powlekany materiałem karton od spodu, foliowana wierzchnia warstwa,
świetny, klarowny wydruk planszy, cud-miód-malina. Obawiałem się, że będę
zmuszony nabyć drewnianą czy plastikową planszę oferowaną przez producenta, ale
wygląda na to, że arena zawarta w pudełku przetrzyma wiele godzin grania, zanim
się zużyje. Na plus. Żetony są grube i jakościowo dobre, ale sposób ich
wypchnięcia z ramki grozi uszkodzeniem – nożyk modelarski się przyda z
pewnością, by je wycisnąć bez rozrywania. Podobnie mógłbym napisać o kartach,
bo karton użyty jest wyśmienity (*nawet nie czuję,
kiedy rymuję*) ale ponownie wygląda na to, że maszyna do wycinania
wzorów pochodziła z zeszłej dekady, bo widać wyraźne ślady cięcia na brzegach.
Ponadto dostajemy regularne kosteczki w trzech kolorach, po zestawie na drużynę
plus trzeci zestaw kostek dodatkowych.
Zanim przejdę do figurek,
chciałbym zwrócić uwagę na księgę z zasadami, bo w istocie nie jest to
instrukcja na kilka kartek, ale poważny podręcznik gry rozmiarem i objętością
spokojnie dorównując zasadom Infinity czy podręcznikowi do takich gier jak Dust
Warfare czy Dystopian Wars. Słowem, to pełna lektura oferująca świetne zasady,
rzut okiem na historię tego jakże brutalnego sportu oraz naturalnie listę
dostępnych drużyn i ‘graczy specjalnych’, tak zwanych MVP (*Most Valuable
Player*) – czyli wszystko, co potrzebne do grania w tak zwany sezon pierwszy,
czyli tak jakby pierwszą edycję gry. Jest to w sumie mały minus ze strony
Mantica, bo skoro wydali już drugi sezon a trzeci nadciąga, to mogliby już
pakować do pudełek z grą aktualny podręcznik, tak, by można było korzystać z
dodatkowych drużyn i MVP’ków bez konieczności wydawania kolejnych pieniędzy na
sam podręcznik. By jednak oddać firmie sprawiedliwość, zanim jeszcze nabyłem
grę zapytałem, czy mogliby udostępnić zasady za darmo w formie PDF’a – ku mojemu
niezwykle pozytywnemu zaskoczeniu, zgodzili się i dostałem zasady za friko by
móc promować grę. Świetny ruch z ich strony – wątpię, by PP czy GW kiedykolwiek
poszli na taki manewr. Kudos! (*jeżeli ktoś
chciałby poznać pełne zasady, proszę pisać na maila, mogę podesłać PDF’a!*)
No i nareszcie punkt kluczowy
programu – modele. Słowem wstępu chciałbym dodać dla stałych czytelników, że
fakt mojej rezygnacji z Warhammerów nie oznacza, że ich modele w moich oczach
nagle drastycznie zbrzydły. Z tym przedsłowiem powiedzmy więc, że Mantic znany
jest przede wszystkim z tworzenia tanich zamienników właśnie do wojennych młotów
– Och, oczywiście nigdy się do tego nie przyznają, ba, mają nawet własne
systemy do pogrania jak Kings of War czy Warpath, ale my, hobbyści, dobrze
wiemy o co chodzi… A Mantic oferuje prostą alternatywę w postaci jakościowo
zdecydowanie słabszych modeli, acz
zdecydowanie i drastycznie tańszych. Games Workshop nadal pozostaje
zdecydowanym królem plastiku i Mantic ma jeszcze długą drogę przed sobą –
fortunnie z każda nowością widać poprawę, więc być może nie trzeba będzie
czekać długo, by różnice w jakości zminimalizować w odbiorze.
Jak to jest zatem? W pudełku mamy
21 modeli, po dziesięć na drużynę oraz jedna nadmierne seksowna, robo-sędzina.
W starterze zaczynamy z dwoma drużynami – uniwersalnym zespołem ludzi na
usługach zamożnej korporacji, ‘Tronteks 29’ers’, idealnym dla początkujących,
bo posiada członków zespołu w każdej ze standardowych ról i wszystkich z
całkowicie średnimi statystykami. Opozycją dla naszych ludzkich
przedstawiecieli w tym krwawym sporcie są maruderzy, znaczy się, kosmiczni
zielonoskórzy – orkowie i gobliny, byli piraci, wprowadzają na arenę uroczą grę
w stylu ‘pogruchotaj kości przeciwnika, potem przejmuj się piłką’ – oto ‘Greenmoon
Smackers’!
Modele są… klonami. Znaczy się,
mamy pięć bazowych wzorów łącznie, trzy dla ludzi, dwa dla zielonych, ale
odmienne główki i rączki dają nam odrobinę elastyczności w kwestii ich
sklejenia i poskładania tak, by nie wyglądali na planszy jak totalna armia
klonów; Naturalnie jako drużyny sportowe, unifikacja poprzez kostium to
standard, więc nie zaskakuje mnie to, że wszyscy z danej drużyny noszą podobne
wdzianka. Tak naprawdę różnice wizualne są dla graczy, tak, by mogli łatwiej
odróżnić poszczególne typy zawodników. Elementy są odlane tak, jak powiedzmy
odlewało Games Workshop 8-10 lat temu – słowem, nie jest źle! Jest jakiś detal,
są ładne wzory, dostajemy dynamiczne pozy, ale są też problemy, jak potwornie widoczne
linie spojenia, liczne nadlewki i ogólny brak ostrości w detalach (*wszystko jest takie odrobinę wygładzone*). Czyli
na moje oko jest to taki poziom jakości, jaki prezentują plastiki Privateer
Press – dobrze wygląda na dużych modelach, ale już mniejsze widocznie cierpią.
Jeżeli jest z tego jakiś tak bonus to taki, że brak jakiś niesamowitych detali
ułatwi malowanie.
Zresztą, sami możecie ocenić po
fotkach – nie jest źle, nie jest to poziom smuty Neuroshima Tactics, ale do
współczesnych modeli GW czy chociażby Malifaux jednak im sporo brakuje. Warto
jednak wykazać plus – plastik jest twardy i solidny, sprawia wrażenie odpornego
a jego obróbka nożykiem modelarskim czy cążkami to czysta przyjemność, i w
sumie z odrobiną czasu i dedykacji można bez problemu oczyścić te 21 modeli ze
wszystkich drobnych wad odlewniczych.
Słowem podsumowania, jest ładnie –
w teorii te circa 230 złotych to całkiem sporo jak za 21 modeli średniej ligi w
jakości, ale pamiętajmy, że w to należy wliczyć również solidny podręcznik z zasadmi,
planszę, żetony i karty – no wiecie, całą grę! Potwierdzić mogę, że sama
rozgrywka jest dynamiczna, sympatyczna i pobudzająca gamingową adrenalinę, a
dalsze rozszerzanie gry nie jest już znacznym obciążeniem dla portfela; nowa
drużyna to wydatek rzędu 70 blaszek a MVP to 20-40 złociszy, zależnie od
rozmiaru. Łączny wydatek na posiadanie 4 drużyn i kilku dodatkowych postaci
spokojnie zamknie się w całości poniżej 500 złotych, i to znacznie – a to już 4
graczy do zabawy, małą ligę klubową spokojnie można urządzić.
I mała informacja dodatkowa na zakończenie – jesteś z Krakowa lub
okolic? Chciałbyś spróbować pograć w Ponurą Piłkę Przyszłości? Ja i mój zestaw
jesteśmy do usług, zawsze gotowi w weekendy na pojawianie się i zorganizowanie
gry pokazowej dla zainteresowanych!
Fajny tekst o bardzo ciekawym systemie...
OdpowiedzUsuńJest może jakiś kontakt do Ciebie, gdyż miałbym kilka pytań:)