Taka smutna szarówka za oknem to
idealna aura do napisania ponurego tekstu o stanie polskich gier bitewnych.
Wiecie… Neuroshima Tactics, Wolsung Steampunk Skirmish Games, Ogniem i Mieczem…
Ale nie, nie będziemy sobie psuć humoru, nie będziemy pisać o tym, że
Neuroshima miała zmarnowany potencjał od samego początku przy słabej jakości
modeli i prezentacji. Nie wspomnę o tym, że chociaż Wolsung zbiera niezłe
recenzje i ma całkiem zgrzebne modele, to nowości do ów systemu coś nie widać,
nie słychać. Tak naprawdę Ogniem i Mieczem to jedyna rodzima produkcja, która
się nie zwija, a rozwija, która prezentuje profesjonalną jakość wydania i
obsługę tytuły przez producenta… Ale aktualnie cała marketingowa machina
wygląda na skierowaną na rynek zewnętrzny. Nie ma co winić wydawcę, tam są
pieniądze, tam są fani!
Najgorsze jest to, że przecież w
kraju mamy wszystko, co potrzebne, by skleić boski system. Mamy specjalistów w
każdej możliwej dziedzinie! Wyśmienici rzeźbiarze? Są. Malarze miniaturek
światowej klasy? Tuziny! Ludzie wiedzący, jak napisać dobre, działające zasady
z solidną mechaniką? Jestem w stanie wypisać kilka nazwisk. I w sumie nawet się
za to zabiorę, znaczy się za porządny tekst o stanie polskich produkcji – w końcu
w cichym zakątku sieci rośnie Norsgard, Prodos Games cały czas spamuje nas
renderami do wskrzeszonego Warzone’a, Pulp City rośnie w siłę, choć oczywiście
tylko za granicą… jest o czym pisać! Dziś jednak chciałbym skupić się na małym
blisterze, który w momencie wystukiwania tych słów na klawiaturze leży tuż przy
mnie.
Snorri Rottstein na
Pchle-Golemie! Czyż sama nazwa nie napawa radością? Kiedy ogłoszono plany
wydania Wolsunga w wersji dla miłośników figurek poczułem pewien dreszczyk
emocji – uwielbiam klimaty steampunk’a, nie ważne, czy o rdzawym smaku dymu,
syfu i zepsucia czy w kolorowym wydaniu wiktoriańskiej komedii. Wolsung
dodatkowo okazał się dość trafnym settingiem, zyskując niejakie uznanie nawet
za granicą – i choć daleko mu, wydaje mi się, do popularności settingu
Neuroshimy, to jednak nadal jest to mocny świat do stworzenia różnych produktów
– gier planszowych, karcianych i wreszcie figurkowych! Wolsung to ładnie
skontruowane klasyczne fantasy polane steampunkowym lukrem – mamy więc
krasnoludy, ogry, trolle, elfy, pełen zestaw ‘standardowej watahy
fantastycznych ras’
Snorri jest krasnoludzkim
wynalazcą. Albo gnomim, kto i tam wie… tak czy siak jako zapalony entuzjasta
magicznych i mechanicznych dziedzin nauki postanowił zbudować sobie, a co,
mechaniczny środek przyspieszonej lokomocji. Z jakiegoś nietypowego
rozumowania, zamiast mechanicznego kotka, psa, owieczki czy chociażby konia,
przyciasny melonik najpewniej wpłynął na jego rozumowanie i stworzył on sobie
mechaniczną pchłę! Skoczny i zwinny środek lokomocji, to pewne, choć pomimo
błyszczącego metalu, kształtnej, dobrze zaprojektowanej konstrukcji… Raczej
żadna dama nie uznałaby mechanicznej, napędzanej parą pchły za dzieło sztuki.
Sam model składa się z siedmiu
elementów, gdzie sześć odlano w białym metalu – standardowym aż miło,
szczegółowym i odlanym bez żadnych uszkodzeń, niedoróbek czy nadlewek. Elementy
są szczegółowe, a rzeźba sama w sobie jest ładniutka – Micro Art Studio
odpowiedzialne jest za wzory, i był to zdecydowanie dobry wybór ze strony Kuźni
Gier, bo jest to jednak studio znane z doskonałej jakości swojego warsztatu,
ładnych rzeźb. Snorri i jego pchła tylko to potwierdza. Muszę też pochwalić
wybór materiału na ostatni element – odwłok jest wykonany z miłej w dotyku,
twardej żywicy o eleganckiej ostrości detalu co cieszy oko. Wybór żywicy był o
tyle słuszny, że jest to dość duży element, i w metalu byłby zarówno ciężki jak
i sprawiający problemy w porządnym sklejeniu bez pinowania. A tak sama kropelka
wystarczy.
Słowem podsumowania – Jeżeli na
podstawie jednej figurki miałbym czelność oceniać całą linię wydawniczą, to
Snorri Rottstein na golemicznej pchle zdecydowanie zagarnąłby dla Wolsunga
pozytywne noty. Od razu zaznaczę, że o ile sama pchła jest śliczna, to postać
jest wysoce przerysowana, komiksowa w swoich proporcjach i kształtach – nic nie
jest skrzywione czy zmutowane jak w paskudach do Neuroshimy, ale kontury są
grube a kształty proste. Co w zupełności nie szkodzi odbiorowi wizualnemu
modelu a trzeba dodać, że cała linia figurek do Wolsunga posiada tę cechę – z całą
pewnością jest to więc charakteryzacja, wybór stylistyczny, który zdecydowanie pasuje
do szaty graficznej tego settingu. Czyli in summus, wszystko na plus. Dodajmy
do tego przyzwoitą cenę na model tej wielkości (*choć przyzwoitą nie oznacza
przystępną – Infinity posiada modele podobnej wielkości za circa 30% niższe pieniądze!*)
i Wolsung w moich oczach to solidny potencjał, który tylko doprasza się o
aktualne wsparcie wydawcy, by mieć możność odpowiednio rozkwitnąć.
Steampunk, bitchezz!
OdpowiedzUsuńJeśli nadejdą kiedyś upragnione przeze mnie czasy że wszystkie moje figurki do grania będą pomalowane i wreszcie będę mógł zająć się malowaniem dla samego malowania, na pewno rozważę ten model. Z drugiej strony jakoś nie widzę go na stole w bitewniaku, choć wiem że Wolsung jest mniej wojenno-wojskowy niż inne systemy. Z drugiej strony... Stryker albo Caine na mechanicznej pchle? Biorę :D
PS. Dobrze że wróciłeś bo już nie miałem czego przeglądać w pracy