19.09.2013

[19.IX.2013] Lexicanum: Daenyathos


Jak wcześniej zapowiadałem moja nagła i drastyczna decyzja o wyprzedaży wszystkiego, co wojenno-młotowe nie dotyczyła jedynego aspektu produktów z korporacji Games Workshop – literatury! Zawsze byłem miłośnikiem tego uniwersum i pozostanę nim najpewniej do końca mych dni, bo przerysowanie mroczny, groteskowy i barokowy styl połączony z heroicznym fantasy to jest coś niepowtarzalnego, a bogactwo wewnętrznych mitów i legend jest pokaźna, bogata i cudowna w swojej atmosferze campu. Po prostu nigdy nie mam dość czytania o tym, jak wspaniały kosmiczny marines pokonuje sto tysięcy wrogów a dopiero po tej rozgrzewce wyciąga bolter. Przepełnione patosem pojedynki, walki na skalę niewyobrażalną w naturze… Coś pięknego.

Niestety, powiedzmy sobie szczerze i z ręką na sercu – znaczna większość książek wydawanych pod znakiem Czarnej Biblioteki to literatura raczej niskich lotów, ot, czytadła do pociągu, łatwa, lekka lektura rozrywkowa, gdzie kluczem nie jest odkrywanie nowych doznać, myśli czy idei, lecz po prostu cieszenie się krwistą rozwałką, poszerzanie swojego fanboizmu i radość z fabuły osadzonej w uniwersum, które się kocha. Na tej samej zasadzie fukncjonują podłe wytwory literackie do Gwiezdnych Wojen, Star Treka a nawet Warcrafta! Niefortunnie zwiększa to ryzyka wpadnięcia na lekturę, która jest po prostu słaba… Dlatego też kiedy sięgam po książkę autora, z którym się jeszcze nie zapoznałem, to czuję ten przestrach, że tym razem wpadnę w coś jakościowo podłego.

Tym razem mój lęk się spełnił. Jedyna książka Bena Countera jaką przeczytałem dotychczas to ostatni tom bazowej trylogii ‘Herezji Horusa’, czyli Galaktyka w Płomieniach – którą to uważam za najsłabszy z tych trzech tomów, skrócony, z niewykorzystanymi pomysłami, skaczącą fabułą… No ale postanowiłem dać mu drugą szansę; Naczytałem się sporo dość pozytywnych opinii na temat jego sześciotomowej serii traktującej o zakonie renegatów, Soul Drinkers a informacje zaciągnięte z kart Lexicanum tylko zachęciły mnie do zakupu – o ile miło się czyta o heroicznych i świętoszkowatych marynatach, to czytanie o takich, którzy dali się troszeczkę przekabacić musi być w końcu jeszcze zabawniejsza (*moja trwająca lektura ‘Dark Acolyte’ tylko to potwierdza!*)

Byłem w błędzie. No dobrze, bez większych spoilerów – jakiś czas temu Ben Counter zakończył swoją grubą serię i zamknął temat; Wielu fanów uważało jednak, że pewne rzeczy nie zostały dobrze wyjaśnione czy nakreślone, że zakończenie nie jest odpowiednie, że to wszystko naciągane… Na ile te narzekania mają podstawę, nie wiem, dopiero mam zamiar zabrać się za oba świeżo wydane omnibusy o Chłeptaczach Dusz – Daenyathos, z tego co się wywiedziałem, jest rodzajem prequela / uzupełniacza / wyjaśnienia tła, które było przyczynkiem odejścia zakonu od Imperium i rozpoczęcia swojej działalności jako renegaci.

No dobrze, o czym jest ta nowelka? O Daenyathosie właśnie, czyli o kosmicznym marine, który odmienił zakon Soul Drinkers i stał się fundamentem jego odszczepienia – to on napisał ‘Catechism Martial’, wywrotową książkę zawierająca zasady, którymi powinien kierować się każdy brat w zakonie, książkę, która wyraźnie wykazywała, że kosmiczni marines nie powinni podlegać kontroli i wpływom organizacji imperialnych w najmniejszym stopniu, bo największym wrogiem Imperium jest są sami jego mieszkańcy, słabi, podatni na korupcję i zepsucie. Kosmiczni Marines powinni sami być sędziami, katami i panami, których świętą misją jest utrzymanie imperium człowieka w czystości i prawdzie – jeżeli wymaga to wytrzebienia populacji jakiejś planety, brutalnej eksterminacji tych, którzy przeszkadzają czy wchodzą w drogę, nie ma problemu.

Książka próbuje dokonać niemożliwego, a mianowicie na zaledwie 125 stronach formatu A5 pokazać nam jak Daenyathos ulegał przemianie, od sierżanta, przez kapelana aż do rekluzjarchy, drugiego w linii dowodzenia zakonu, głównej postaci odpowiedzialnej za kształtowanie ducha zakonu. W teorii wszystko klika, wszystko jest na miejscu – od spotkania z Fidelionem, gwardzistą-bohaterem, który mógłby być pokazowym przykładem tego, jak powinni myśleć i działać żołnierze imperium aż do pogoni za głównym antagonistą opowieści, wywrotowym kapłanem Kultu Imperatora, Croivasa Asceniana, który zaczął tworzyć własny kult, sięgając po demoniczne moce i zakazane praktyki technologiczne i chirurgiczne. Książka podzielona jest na części oddzielone od siebie przez długie lata, skupiając się na kluczowych wydarzeniach życia naszego protagonisty, takich, które in teorem miały właśnie wykształtować jego poglądy na zepsucie imperium i słabość śmiertelnych ludzi.

W sumie wszystko to pasuje do siebie, ale dokonanie takiej przemiany z wiernego syna Imperatora na wywrotowego kaznodzieję i moralistę wnioskującym za wyższością astartes nad wszystkimi innymi bytami w Imperium w tak krótkiej formie nie mogło się obyć bez pewnego poczucia skróconych wątków, spłaszczonych reakcji bohaterów i przyspieszonego tempa akcji. Słowem, pewne rozwiązania fabularne pachną deus ex machina i powodują niesmak u czytelnika, dająć poczucie, że autor sztucznie składa wydarzenia tak, by wszystko mniej więcej ze sobą współgrało.

Najsłabszym punktem opowiadania są ‘przyjaciele’ Daenyathosa – rozumiem, że poszczególne ‘etapy’ w książce są przedzielone długimi okresami czasu, ale kiedy spotykamy marines popierających sprawę naszego bohatera mamy do czynienia  z ślepo zapatrzonymi w jego wątpliwe mądrości poplecznikami, płaskimi w charakterach bardziej niż postaci ze ‘Zmierzchu’, pozbawionymi jakiekolwiek iskry osobowości. Smuci to troszkę, że poza głównym bohaterem i głównym złym wszystkie pozostałe dramatis persona cierpią na takie spłaszczenie charakterów, służąc jedynie jako paliwo napędzające wydarzenia.

Jasnym punktem nowelki są świetne opisy walk, bardzo dynamiczne, krwawe i brutalne, dające niezłe poczucie skali konfliktów, siły i zdolności marines jak i zagrożeniom, które niosą ze sobą przeciwnicy godni stawić im czoło. Opisy obcej planety, flory i fauny również są całkiem wyborne, nie powielają kalek znanych nam z innych książek, gdzie poszczególne planety to takie pustynne ziemie czy zindustrializowane koszmarki. Miło się to czyta i jest to zdecydowanie ładne ubarwienie opowieści. Warto wspomnieć, że dodanie opuszczonego kosmicznego wraku jako narzędzia inicjacji kapelanów jest strasznie naciągane i właśnie służy jako przykładowy element tego, jak autor dodaje kolejne mało wiarygodne, głodne kawałki tylko po to, by spotęgować i przyspieszyć proces przemiany naszego bohatera. Niby to działa, ale trąci sztucznością.


Ciężko mi powiedzieć, że polecałbym tę lekturę – pomimo śmiesznej objętości przez ostatnie kilkanaście stron mocno się męczyłem i przymuszałem, by przedrzeć się przez nadęty ton naszych braci-kapelanów, przez ich wydumaną filozofię i bzdurne spiski. Mimo to nowelka napakowana jest akcją i te sceny sprawiły mi dużą przyjemność, więc nie jest tak, że lektura całościowo do niczego się nie nadaje – fani i miłośnicy serii poświęconej Soul Drinkers raczej i tak się skuszą. Być może po prostu nie przemawia do mnie pompatyczna stylistyka pana Countera? Być może za dużo oczekuję? Tak czy owak po lekturze Rynn’s World – bardzo miłej lekturze! – Daenyathos zawiódł mnie i spowodował grymas niezadowolenia, że wydałem na ten tomik aż 60 blaszek.Jedyny bonus z tego taki, że mój wewnętrzny kolekcjoner się cieszy z posiadania pełnej kolekcji teksów poświęconych temu zakonowi na półce… No i cóż, ten nowy format chudziutkich hardbacków jest bardzo ładny i estetycznie zadowalających – świetny papier, piękna ilustracja, wygięty grzbiet, cud-miód-malinka, aż się miło w rękach trzyma. Szkoda, że zawartość nie jest już tak dobra…

2 komentarze:

  1. "Na ile te narzekania mają podstawę, nie wiem, dopiero mam zamiar zabrać się za oba świeżo wydane omnibusy o Chłeptaczach Dusz" - odradzam :) Ben Counter pisze słabo, nie umie nawet liczyć, a Astartes w jego wykonaniu to banda debili. Mały spoiler-przykład: 'o, urosły mi pajęcze nogi, a koledze ręka mutuje w szczypce. Ani chybi to oznaka błogosławieństwa Imperatora!' Jestem nieszczęśliwym posiadaczem wszystkich tomów z serii o Soul Drinkers i w sumie co tom to gorzej (a już 'Phalanx' to bije wszystkie szczyty głupoty. Chyba autorzy BL mają prikaz od szefostwa żeby w książkach zabijać jak najwięcej Imperial Fistów).

    OdpowiedzUsuń
  2. Nic dodać, nic ująć. Bardzo dobre podsumowanie całej historii.

    OdpowiedzUsuń