Jak wcześniej zapowiadałem moja
nagła i drastyczna decyzja o wyprzedaży wszystkiego, co wojenno-młotowe nie
dotyczyła jedynego aspektu produktów z korporacji Games Workshop – literatury!
Zawsze byłem miłośnikiem tego uniwersum i pozostanę nim najpewniej do końca
mych dni, bo przerysowanie mroczny, groteskowy i barokowy styl połączony z
heroicznym fantasy to jest coś niepowtarzalnego, a bogactwo wewnętrznych mitów
i legend jest pokaźna, bogata i cudowna w swojej atmosferze campu. Po prostu
nigdy nie mam dość czytania o tym, jak wspaniały kosmiczny marines pokonuje sto
tysięcy wrogów a dopiero po tej rozgrzewce wyciąga bolter. Przepełnione patosem
pojedynki, walki na skalę niewyobrażalną w naturze… Coś pięknego.
Niestety, powiedzmy sobie
szczerze i z ręką na sercu – znaczna większość książek wydawanych pod znakiem
Czarnej Biblioteki to literatura raczej niskich lotów, ot, czytadła do pociągu,
łatwa, lekka lektura rozrywkowa, gdzie kluczem nie jest odkrywanie nowych
doznać, myśli czy idei, lecz po prostu cieszenie się krwistą rozwałką,
poszerzanie swojego fanboizmu i radość z fabuły osadzonej w uniwersum, które
się kocha. Na tej samej zasadzie fukncjonują podłe wytwory literackie do Gwiezdnych
Wojen, Star Treka a nawet Warcrafta! Niefortunnie zwiększa to ryzyka wpadnięcia
na lekturę, która jest po prostu słaba… Dlatego też kiedy sięgam po książkę
autora, z którym się jeszcze nie zapoznałem, to czuję ten przestrach, że tym
razem wpadnę w coś jakościowo podłego.
Tym razem mój lęk się
spełnił. Jedyna książka Bena Countera jaką przeczytałem dotychczas to ostatni
tom bazowej trylogii ‘Herezji Horusa’, czyli Galaktyka w Płomieniach – którą to
uważam za najsłabszy z tych trzech tomów, skrócony, z niewykorzystanymi
pomysłami, skaczącą fabułą… No ale postanowiłem dać mu drugą szansę; Naczytałem
się sporo dość pozytywnych opinii na temat jego sześciotomowej serii traktującej
o zakonie renegatów, Soul Drinkers a informacje zaciągnięte z kart Lexicanum
tylko zachęciły mnie do zakupu – o ile miło się czyta o heroicznych i
świętoszkowatych marynatach, to czytanie o takich, którzy dali się troszeczkę
przekabacić musi być w końcu jeszcze zabawniejsza (*moja
trwająca lektura ‘Dark Acolyte’ tylko to potwierdza!*)
Byłem w błędzie. No dobrze, bez
większych spoilerów – jakiś czas temu Ben Counter zakończył swoją grubą serię i
zamknął temat; Wielu fanów uważało jednak, że pewne rzeczy nie zostały dobrze
wyjaśnione czy nakreślone, że zakończenie nie jest odpowiednie, że to wszystko
naciągane… Na ile te narzekania mają podstawę, nie wiem, dopiero mam zamiar
zabrać się za oba świeżo wydane omnibusy o Chłeptaczach Dusz – Daenyathos, z tego co się wywiedziałem,
jest rodzajem prequela / uzupełniacza / wyjaśnienia tła, które było
przyczynkiem odejścia zakonu od Imperium i rozpoczęcia swojej działalności jako
renegaci.
No dobrze, o czym jest ta
nowelka? O Daenyathosie właśnie,
czyli o kosmicznym marine, który odmienił zakon Soul Drinkers i stał się
fundamentem jego odszczepienia – to on napisał ‘Catechism Martial’, wywrotową
książkę zawierająca zasady, którymi powinien kierować się każdy brat w zakonie,
książkę, która wyraźnie wykazywała, że kosmiczni marines nie powinni podlegać
kontroli i wpływom organizacji imperialnych w najmniejszym stopniu, bo
największym wrogiem Imperium jest są sami jego mieszkańcy, słabi, podatni na
korupcję i zepsucie. Kosmiczni Marines powinni sami być sędziami, katami i
panami, których świętą misją jest utrzymanie imperium człowieka w czystości i
prawdzie – jeżeli wymaga to wytrzebienia populacji jakiejś planety, brutalnej
eksterminacji tych, którzy przeszkadzają czy wchodzą w drogę, nie ma problemu.
Książka próbuje dokonać niemożliwego,
a mianowicie na zaledwie 125 stronach formatu A5 pokazać nam jak Daenyathos ulegał przemianie, od
sierżanta, przez kapelana aż do rekluzjarchy, drugiego w linii dowodzenia
zakonu, głównej postaci odpowiedzialnej za kształtowanie ducha zakonu. W teorii
wszystko klika, wszystko jest na miejscu – od spotkania z Fidelionem,
gwardzistą-bohaterem, który mógłby być pokazowym przykładem tego, jak powinni
myśleć i działać żołnierze imperium aż do pogoni za głównym antagonistą
opowieści, wywrotowym kapłanem Kultu Imperatora, Croivasa Asceniana, który
zaczął tworzyć własny kult, sięgając po demoniczne moce i zakazane praktyki
technologiczne i chirurgiczne. Książka podzielona jest na części oddzielone od
siebie przez długie lata, skupiając się na kluczowych wydarzeniach życia
naszego protagonisty, takich, które in teorem miały właśnie wykształtować jego
poglądy na zepsucie imperium i słabość śmiertelnych ludzi.
W sumie wszystko to pasuje do
siebie, ale dokonanie takiej przemiany z wiernego syna Imperatora na
wywrotowego kaznodzieję i moralistę wnioskującym za wyższością astartes nad
wszystkimi innymi bytami w Imperium w tak krótkiej formie nie mogło się obyć
bez pewnego poczucia skróconych wątków, spłaszczonych reakcji bohaterów i
przyspieszonego tempa akcji. Słowem, pewne rozwiązania fabularne pachną deus ex
machina i powodują niesmak u czytelnika, dająć poczucie, że autor sztucznie
składa wydarzenia tak, by wszystko mniej więcej ze sobą współgrało.
Najsłabszym punktem opowiadania
są ‘przyjaciele’ Daenyathosa –
rozumiem, że poszczególne ‘etapy’ w książce są przedzielone długimi okresami
czasu, ale kiedy spotykamy marines popierających sprawę naszego bohatera mamy
do czynienia z ślepo zapatrzonymi w jego
wątpliwe mądrości poplecznikami, płaskimi w charakterach bardziej niż postaci
ze ‘Zmierzchu’, pozbawionymi jakiekolwiek iskry osobowości. Smuci to troszkę,
że poza głównym bohaterem i głównym złym wszystkie pozostałe dramatis persona
cierpią na takie spłaszczenie charakterów, służąc jedynie jako paliwo
napędzające wydarzenia.
Jasnym punktem nowelki są świetne
opisy walk, bardzo dynamiczne, krwawe i brutalne, dające niezłe poczucie skali
konfliktów, siły i zdolności marines jak i zagrożeniom, które niosą ze sobą przeciwnicy
godni stawić im czoło. Opisy obcej planety, flory i fauny również są całkiem
wyborne, nie powielają kalek znanych nam z innych książek, gdzie poszczególne
planety to takie pustynne ziemie czy zindustrializowane koszmarki. Miło się to
czyta i jest to zdecydowanie ładne ubarwienie opowieści. Warto wspomnieć, że
dodanie opuszczonego kosmicznego wraku jako narzędzia inicjacji kapelanów jest
strasznie naciągane i właśnie służy jako przykładowy element tego, jak autor
dodaje kolejne mało wiarygodne, głodne kawałki tylko po to, by spotęgować i
przyspieszyć proces przemiany naszego bohatera. Niby to działa, ale trąci
sztucznością.
Ciężko mi powiedzieć, że
polecałbym tę lekturę – pomimo śmiesznej objętości przez ostatnie kilkanaście
stron mocno się męczyłem i przymuszałem, by przedrzeć się przez nadęty ton
naszych braci-kapelanów, przez ich wydumaną filozofię i bzdurne spiski. Mimo to
nowelka napakowana jest akcją i te sceny sprawiły mi dużą przyjemność, więc nie
jest tak, że lektura całościowo do niczego się nie nadaje – fani i miłośnicy
serii poświęconej Soul Drinkers raczej i tak się skuszą. Być może po prostu nie
przemawia do mnie pompatyczna stylistyka pana Countera? Być może za dużo
oczekuję? Tak czy owak po lekturze Rynn’s World – bardzo miłej lekturze! – Daenyathos zawiódł mnie i spowodował
grymas niezadowolenia, że wydałem na ten tomik aż 60 blaszek.Jedyny bonus z
tego taki, że mój wewnętrzny kolekcjoner się cieszy z posiadania pełnej
kolekcji teksów poświęconych temu zakonowi na półce… No i cóż, ten nowy format
chudziutkich hardbacków jest bardzo ładny i estetycznie zadowalających –
świetny papier, piękna ilustracja, wygięty grzbiet, cud-miód-malinka, aż się
miło w rękach trzyma. Szkoda, że zawartość nie jest już tak dobra…
"Na ile te narzekania mają podstawę, nie wiem, dopiero mam zamiar zabrać się za oba świeżo wydane omnibusy o Chłeptaczach Dusz" - odradzam :) Ben Counter pisze słabo, nie umie nawet liczyć, a Astartes w jego wykonaniu to banda debili. Mały spoiler-przykład: 'o, urosły mi pajęcze nogi, a koledze ręka mutuje w szczypce. Ani chybi to oznaka błogosławieństwa Imperatora!' Jestem nieszczęśliwym posiadaczem wszystkich tomów z serii o Soul Drinkers i w sumie co tom to gorzej (a już 'Phalanx' to bije wszystkie szczyty głupoty. Chyba autorzy BL mają prikaz od szefostwa żeby w książkach zabijać jak najwięcej Imperial Fistów).
OdpowiedzUsuńNic dodać, nic ująć. Bardzo dobre podsumowanie całej historii.
OdpowiedzUsuń