Tłum szalał kiedy głowa przeleciała nad rzędami wiwatujących miłośników przemocy! Potężny ork zahuczał triumfalnie kiedy jego uderzenie nie tylko ewidentnie złamało zawodnika korporacji niczym trzcinkę, ale też zerwało jego łeb, którym to z entuzjazmem cisnął w tłum. Obrońca drużyny słabowitych ludzików w tym czasie dyszał tuż obok, próbując powstrzymać Zgrodd przed zdeptaniem drugiego wybijającego ich drużyny. Nie wychodziło mu to za dobrze, a w całym tym zamieszaniu goblin Snakka pędził w kierunku piłki jak torpeda, bezpiecznie odizolowany od zawodników przeciwnika, którzy dopiero nadbiegali z połówki swojej strefy z wyrazem paniki na twarzach. Będą łatwe punkty! Ale oczywiście Snakka, mały gnojek, nie poradził sobie z piłką i ta wymsknęła mu się prosto w ręce człowieka, który przechwycił ją i błyskawicznym pędem podświetlił strefę punktową i wykonał piękny rzut, częstując kolanem goblińskiego obrońcę tak, że aż kły poleciały. Ryk tłumu wypełnił stadion kiedy piłka przeleciała przez holokrąg i syreny obwieściły kolejne punkty dla ludzi…
Dawno, dawno temu, w mrocznych i
zapomnianych czasach roku 1987 niejaki Jervis Johnson postanowił wzbogacić
ofertę firmy Games Workshop o nową, zamkniętą w pudełku grę mającą na celu być
parodią amerykańskiego futbolu a przy okazji korzystającą z bogatego i ciągle
puchnącego uniwersum Warhammera Fantasy Battle – tak narodził się Blood Bowl,
gra niejako kultowa, która przez pewien czas rozkwitała, trzymała się mocno,
dorobiła się dziesiątki klonów na całej planecie (*ot chociażby Troll Football
od Sfery – wydawnictwa znanego z klonowania fajnych gier zanim Polska zaczęła
uznawać takie wynalazki jak własność intelektualna!*). Gra była
popularna, ponieważ – szczególnie jak na swoje czasy! – oferowała bardzo
dynamiczną rozgrywkę z dobrze napisanymi zasadami, w których taktyka odgrywała
kluczowe znaczenie i wszędobylska losowość, choć potrafiła napsuć krwi, i tak
ustępowała dobrej strategii.
Niestety, Games Workshop przestał
rozwijać ów produkt wraz ze skupieniem całych swoich sił na rozwoju swoich dwóch
głównych produktów, czyli WFB oraz WH40k – Blood
Bowl, którzy żył sobie w ciepłym zakątku Specialist Games zaczął odczuwać
wszystkie bolączki tego statusu; brak wsparcia rodziców powoli acz skutecznie
wychładzał zainteresowanie grą, tym bardziej, że ząb czasu regularnie ją
nadgryzał, i tak zasady czy modele, które jeszcze dekadę temu można by było
przełknąć na dzień dzisiejszy już niczym nie zachwycają. Oczywiście zawsze
znajdą się wierni fani, którzy starożytne odlewy nazwą ‘klasycznymi’ a zasady
ponadczasowymi, ale fakty pozostają faktami – Blood Bowl jest jak Imperator: Martwy, ale dziesięć tysięcy fanów
na całej planecie jeszcze stara się coś z tym zrobić.
Czemu przytaczam pokrótką
historię krwawego sportu od GW? Bo jak doskonale wiemy, natura nie znosi
próżni, i kiedy obiekt o pewnych właściwościach poprzez entropię dokonuje
swojej egzystencji (*Tak, w przerwie
między bitwami kosmicznych marines czytam Widdlesteina... Jestęł Inteligentęł!*)
nowy obiekt o podobnych właściwościach zajmie jego miejsce! I kiedy Blood Bowl
został podcięty i wyrwany z zakurzonej donicy w momencie, w którym Games
Workshop oficjalnie ogłosiło śmierć całej rodziny Specialist Games, nowe
dziecko Mantica uderzyło z potężną maszyną promocyjną, rozpychając się
brutalnie niczym zawodnicy ich gry. Dreadball
to ponowne podejście do tematu futbolu przy użyciu figurek, tym razem jednak
zamiast uniwersum fantasy dostajemy świat SF, w którym korporacje wystawiają
swoje drużyny do brutalnego sportu, gdzie piłka lata równie regularnie jak
części ciała zmasakrowanych zawodników!
Czym jest więc Dreadball? Grą sportową naturalnie,
kolekcjonerską oczywiście, działającą na popularnym ostatnio wzorze LCG
(*Living Collectible Game*), w którym to systemie kupujemy pełnowartościowe
pudełko podstawowe, zawierające wszystko, co potrzebne do prowadzenia pełnej
rozgrywki – zasady, żetony, drużyny zawodników dla dwóch graczy, planszę… Lecz
mamy też bogactwo dodatków w postaci nowych, unikalnych drużych czy nawet
pojedynczych modeli ‘bohaterów’, znanych jako MVP (*Most Valuable Player*), którzy niczym najemnicy mogą
dołączyć do naszej drużyny by użyczyć swoich niezwykle unikalnych zdolności!
Można więc traktować to jako samodzielną grę planszową lub też jako
pełnowymiarowy system, do którego kolekcjonujemy nasze drużyny, bierzemy udział
w klubowej lidze, malujemy swoje korporacyjne kolory.
Jak się w to gra? Cóż, ci, którzy
znają albo amerykański futbol, albo właśnie Blood Bowl, będą mieli od razu jako
takie pojęcie. Warto zauważyć, że Dreadball nie reprezentuje żadnego sportu
znanego nam – nie jest to po prostu rugby czy futbol przełożony na planszę z
figurkami SF; Jest to raczej mikstura kilku różnych dyscyplin, połączenia
koszykówki z piłką ręczną na pełnym, wyjątkowo brutalnym kontakcie. Bazowe
zasady są proste jak konstrukcja cepa – mamy arenę podzieloną na dwie połowy.
Ka każdej połowie znajdują się trzy strefy punktowe wraz z koszem do wbijania
goli. Jednak by wbicie piłki się liczyło i przyniosło punkty, trzeba piłkę
posłać samemu stojąc w tzw. ‘striker zone’, czyli w podświetlonej strefie, z
której można spróbować posłać piłkę do kosza. Wszystko pięknie i prosto, ale
cały trud polega na tym… By się tam dostać. Po drodze możemy bowiem zderzyć się
przeciwnikiem, który z entuzjazmem przerobi nas na krwawą pulpę ku uciesze
gawiedzi!
Wszystko obija się o bardzo
prostą, intuicyjną mechanikę korzystającą z kości sześciościennych. Ot, każdy
model posiada tak naprawdę pięć charakterystyk. Ilość punktów ruchu, siłę,
prędkość, „skilla” i pancerz. Każda z tych statystyk określa, ile model musi
wyrzuć, by osiągnąć sukces. Ot wielki ork ma siłę 3+, więc każda kość na której
wyrzuci 3 lub więcej, stanowi sukces! Proste? Proste. Każdą akcję jaką
podejmujemy rozpatrujemy na bazowych trzech kościach i staramy się uzyskać
liczbę sukcesów konieczną do wykonania jakiegoś manewru… A są ich całe stosy!
Sprint, rzut, taranowanie, unikanie, podanie, łapanie, przejęcie, wyrwanie się
z wrogich objęć i tak dalej, i tym podobne – każdy taki manewr jest ładnie
pokazany w eleganckiej tabeli, z której dowiemy się jaki typ zawodnika może się
go podjąć, jaką charakterystykę testuje i ile sukcesów musi osiągnąć, by manewr
się powiódł. Oczywiście, cała ta prostota okraszona jest pysznymi
modyfikatorami – ot, Obrońca, jako drużynowy pudzian dostaje dodatkową kość
przy wszelkich atakach; Po prostu, kiedy chce kogoś zjednoczyć z podłożem
areny, jest w tym lepszy niż Striker, który znowu dostaje dodatkowe kostki przy
unikaniu czy wyrywaniu się z wrażych pieszczot! Wszystko biega bardzo
intuicyjnie i całą kostkologię można opanować w kilka minut.
Gdzie się więc zaczyna taktyka?
Gdzie adrenalina i akcja? Cóż, gra prezentuje wspaniałą cechę każdej dobrej gry
– jest prosta, ale nie jest prostacka, i drobne niuanse powodują, że planowanie
ruchów jest tak samo ważne jak trzymanie kciuków za dobre rzuty. Nawet
rozstawienie jest ważne… Chcemy się przebić, i ustawimy trzon naszych
twardzieli na jednej flance, ryzykując odkrycie drugiej dla przeciwnika?
Obsadzimy nasze strefy punktujące z nadzieją na zmasakrowanie kilku szybkich
biegaczy przeciwnika zanim ruszymy na niego w polowaniu na punkty? Zwiążemy
walką jego napastników by dwóch naszych strikerów przerzucało się piłką z obu
krańców areny? Warto też zauważyć, że mamy limitowane 5 akcji na rundę, więc
nie ruszymy się wszystkimi naszymi zawodnikami… Wszystko to biorąc pod uwagę
takie rzeczy jak chociażby kierunek naszych zawodników – biegają na heksowych
podstawkach mają front i tył, i tak podczas sprintu musimy uważać, w którą
stronę skierowana jest twarz. Trzy heksy od frontu zawodnika to ‘strefa
zagrożenia’, i każdy przeciwnik przebiegający przez nią ryzykuje, że nasz
zawodnik się o niego zahaczy nóżką czy rączką… Staranowanie kogoś od pleców to
pewny manewr na pogruchotanie mu pleców! Jak sami widzicie, trzymanie
odpowiednich formacji i zdrowe wykorzystanie manewrów to klucz do sukcesu.
Nie mówiąc już o tym, ze pełna
wersja zasad posiada jeszcze sędziego pilnującego fauli, dodatkowe role dla
zawodników (*Jak bramkarz, który jest
mocniejszy w strefach punktowych własnej połówki*) czy rezerwy –
drużyna, składając się z ośmiu zawodników, gra zawsze sześcioma, a dwóch
odpoczywa na ławce, gotowa zastąpić tych, którzy właśnie się kurują, pod
warunkiem że jeszcze żyją! Dostajemy też karty z reakcjami fanów, cheerleaderki
czy karty specjalne, dające nam swoiste asy w rękawie, odblokowujące nowe
manewry i zdolności do jednorazowego wykorzystania. I faule! Tak jest, możemy wykonywać
niektóre nielegalne akcje, ryzykując co prawda karę od sędziego… Pod warunkiem,
że damy się złapać. Fajnym, wzmacniającym interaktywność i adrenalinowy ładunek
zabawy jest sposób punktacji – nie jest tak, że każdy sobie zbiera punkty, lecz
tabelka punktów się przesuwa! Więc kiedy ja wbijam piłkę za 3 punkty i prowadzę
3 do 0, do przeciwnik może trzasnąć piłkę za cztery, i nagle on prowadzi 1 do
0, bo punkty się przesuwają. Gra się do końca czasu rozgrywki (*7 rund!*) albo do momentu, w którym jedna drużyna
zdobędzie 7 punktów.
Ciężko zaprezentować dynamikę
rozgrywki w słowach, dlatego też powyższy, doskonały (*choć anglojęzyczny*) film od Beasts of War to ponad
godzinna prezentacja pełnej rozgrywki przy wykorzystaniu zestawu startowego.
Możemy zobaczyć gros bazowych zasad oraz jak przebiega cała gra – zobaczymy te
wspaniałe akcje, kiedy orkowi napastnicy przebijają się przez formację ludzi
mieląc ich na pasztet i posyłając na kurację, jak goblin próbuje zdobyć piłkę
by posłać ją prosto w dłonie ludzi, jak ci, pomimo mocnego oklepu twarzy,
zdobywają pierwsze gole! A warto zauważyć, że powyższy filmik to tylko Quick
Start Rules, nie uwzględniający zasad
zaawansowanych, jak reakcje fanów, sędziego, fauli, kart, MVP i tak dalej!
Czy warto? Osobiście jestem
zachwycony tą grą i z całą pewnością będę próbował rozszerzyć jej wpływy w moim
lokalnym środowisku… Co, powiem szczerze, nie powinno stanowić problemu biorąc
pod uwagę fakt, że tylko jedna osoba musi mieć starter, a każdy pozostały
współgracz musi mieć tylko swoją drużynę; A drużyny… Są tanie. BARDZO tanie, bo
pudełko z 8-10 modelami kosztuje w granicach 70 złotych – Mantic, Panie i
Panowie, czyli dobrze i tanio! A jest nawet z czego wybierać, bo na dzień
dzisiejszy mamy 8 odmiennych drużyn a w raz z wyjściem sezonu drugiego
rozgrywek (*fikuśna nazwa dla drugiej
edycji, czy też, drugiej fali nowości z poprawionymi zasadami*)
zapowiedziano kolejne cztery drużyny, co łącznie da 12 odmiennych sposobów gry –
a muszę przyznać, że frakcje różnią się między sobą znacznie!
Ot dla przykładu, krasnoludy są
powolne, ale wyjątkowo twarde, zarówno w klepaniu masek jak i w otrzymaniu
ciosów. Veer-Myn, czyli Manticowe Skaveny w kosmosie, to znowu szefowie
faulowania i podkradania piłki. Kosmici Judwan nie znają w ogóle obrońców i nie
lubią się bić, korzystają więc ze swojej niesamowitej zwinności i szybkości by
wygrać mecz przed czasem, zdobywając złotą siódemkę. Drużyna robotów potrafi
zmieniać role w czasie gry – w tej turze był obrońcą, a w następnej,
transformacja, już jest strikerem! Bardzo mi się podoba to, że dzięki tej
odmienności każdy mecz jest inny – inaczej będzie Ci się grało Korporacją
przeciwko orkom, a inaczej przeciwko obcej szarańczy, każdy mecz to nowe
wyzwania i nowe taktyki do opanowania. A to tylko drużyny! A obok drużyn mamy
puchnącą ofertę ‘bohaterów’, specjalnych, sławnych zawodników, którzy oferują
jeszcze więcej unikalnych zagrań i zdolności, jak chociażby brutalny Buzzcut,
przy którym nawet orczy napastnik wymięka, czy mackoręki John Doe, który
naprawdę potrafi zatrzymać przeciwnika w miejscu.
Słowem podsumowania, nie
zaskakuje mnie wcale fakt, że Dreadball szturmem
zdobywa zagraniczne rynki i ląduje na stołach coraz to regularniej. Jeżeli nie
wierzycie, wpiszcie sobie w Google słowa ‘dreadball league’ i zobaczcie, ile
klubów prowadzi takie regularne rozgrywki na swoich pieleszach. Nie dziwi mnie
to, bo gra łączy w sobie trzy kluczowe elementy – nostalgię za Blood Bowl,
dynamiczną rozgrywkę i bardzo przyzwoitą cenę. Kiedy to wszystko razem
wymieszamy otrzymamy produkt, który po prostu musi się dobrze sprzedać. A wam,
mili czytelnicy, polecam obejrzeć filmy prezentacyjne na bestiach wojny, a
jeżeli gdzieś w okolicy spostrzeżecie kogoś oferującego meczyk, to
skorzystajcie, wypróbujcie… A nuż wam przypadnie do gustu!
Widziałem kiedyś modele do DB na stronie Mantica, ale myślałem ze to po prostu zamienniki do Blood Bowla (coś jak figst do "systemu" KoW). Brzmi ciekawie, chętnie bym zobaczył i zagrał jakas grę pokazowa w to.
OdpowiedzUsuń