22.05.2013

[22.V.2013] ROC#16: Mournfang Cavalry



Och jaki dzisiaj dzień. Najlepszy dzień internetowych zakupów to ten, kiedy w jednym dniu jeden kurier czy listonosz wręcza ci paczuszki, na które czekałeś. Komiksy, w tym świetny tom Hawkeye: My life as a weapon czy też ostatni dostępny warlock do kontraktu Blindwater Congregation do systemu Hordes w postaci Raska wraz z pięknie wydanym podręcznikiem do Minionów… A to tylko część z fajnych rzeczy, jakie dzisiaj znalazły przyjazny dom pod moją strzechę. Człowiekowi się od razu humor poprawia, kiedy otrzymuje prezenty, które sam sobie sprawił! Aż na tyle, że posprzątałem swój hobbistyczny stoliczek i zabrałem się za rzecz kluczową, czyli wykończenie pierwszego Warlocka do moich krokodylków i ponowne złamanie kilkutygodniowej przerwy w malowaniu! Słowem, same sukcesy i wielka radość. Z radości tej wreszcie zdjąłem kupione z pół roku temu pudełko Mournfang Cavalry (*co tylko obrazuje, jakie mam zaległości!*) i postanowiłem je zdrowo rozdziewiczyć publicznie! Do dzieła!


Zacznijmy od tego, że Mournfang Cavarly to nowa jednostka w odświeżonej armii Ogrów. Co jest bardziej paskudnego, niż wściekły, ważący kilkaset kilo, szarżujący, wrzeszczący ogr o tragicznej higienie osobistej? To samo, jeżeli włożymy to na potwora, który jest krzyżówką niedźwiedzia, tygrysa szablo zębnego i nosorożca włochatego, znaczy, tytułowego Mournfanga. Jednostka ta szybko zdobyła uznanie ogrzych tyranów, ponieważ uderza jak worek z cegłami, przemieniają na krwawą i mlaszczącą pod nogami pulpę praktycznie dowolny oddział, jaki będzie miał nieszczęście otrzymać od nich szarżę. Trudno się więc dziwić, że obok mobilnego działa to właśnie ci panowie i te paskudy najczęściej lądują na stołach tam, gdzie nasi wielcy brutale stawiają swoją nogę. Skoro są tak popularni, dobrze by było im się przyjrzeć…

Pudełko zawiera dwa pełne modele, czyli tak naprawdę cztery – dwóch ogrzych jeźdźców oraz ich ‘rumaki’. Wszystko to zaklęte na trzech standardowych wypraskach formatu A5 dających łącznie 85 komponentów – sporo jak na dwa modele, ale to zasługa wprowadzonej w życie, dobrej polityki dawania w pudełku wszystkich dostępnych w księdze armii opcji, o ile tylko to możliwie – tak więc tutaj dostaniemy części do budowy czempiona, muzyka czy sztandarowego, duże pukawki dla szefa i wybór broni – od dwuraków, poprzez zwykłe klepimordy. Dobra wiadomość jest taka, że po sklejeniu naszej parki w dowolnym, wybranym przez nas układzie pozostanie nam sporo dóbr do rozdzielenia pomiędzy inne jednostki modele. Tak naprawdę, im dłużej bawię się w budowanie armii do systemów GW, tym bardziej rozumiem podejście ludzi ‘wholesome army project’, znaczy, kupowanie 20 pudełek i konstruowanie całej armii ze wszystkich naraz tylko po to, by współdzielenie komponentów dawało większe pola do popisu przy drobnych konwersjach. Dla przykładu, uchełmowiona głowa kierowcy Ironblastera to świetna główka na czempiona Irongutów. Taka drobna dygresja.




Oczywiście, ten akapit, mili czytelnicy, znacie już na pamięć (*jeżeli regularnie wchłaniacie moje literackie wypociny!*) – czyli pora na pochwałę Games Workshop za jakość odlewów plastikowych. Ponownie serwują nam świetny poziom detali z ich ostrością na poziomie, o którym konkurencja z kategorii SF/Fantasy może co najwyżej wyśnić sobie w błogich snach nocy letniej. Jakby tego było mało, nowe zestawy są tak odlane (*wstrzyknięte w ramkę?*), że linia podziału jest albo prawie niezauważalna, albo tak strategicznie ulokowana na wyprasce, by nie przeszkadzała. Jedyne miejsca, które będą wymagać oczyszczenie, to tylko punkty odcięcia od ramki. Czyli jakość jak zwykle szczytowa i po prostu nie można się do niczego przyczepić. Dorzućmy do tego fakt, że wszystkie elementy są – tradycyjnie – wybornie spasowane, i tak naprawdę uzyskujemy modele, które sklejają się same. Poskładanie obu wraz z wycięciem z ramek zajęło mi niecałe pół godziny – a ja jestem raczej powolnym składaczem, więc bardziej ‘manufakturowi’ hobbyści ogarną pewnie w 10 minut na sztukę. Słodko!





A tak to się prezentuje po złożeniu – jak dla mnie, godnie! Perspektywa trzy-czwarte nie pokazuje w pełni ich krasy (*a tak byli prezentowani w White Dwarfie podczas premiery*), ale spójrzcie jaki mają rozmiar w porównaniu do Imperialnego Kapitana na piechotę. To są /duże bestie/ - choć szerokością i poczuciem ‘ciężaru’ ustępują takim na przykład Skullcrusherom na Jagermeisterach, to ogr znacznie ‘podwyższa’ całą sylwetkę, i trójka czy szóstka takich gości tworzy piękny i srogo wyglądający oddział, który wyróżnia się na tle pozostałej potwornej kawalerii nietypowym cieniem sylwetki. Czyli, co tu dużo mówić – fajny oddział! Jak się dobrze chlapnie farbką, to będą poważni przykuwacze uwagi, czyli wszystko jak należy.

Opłacalność? Całkiem dobra jak na GW, bo pudełko można kupić poniżej 90 blaszek – w teorii sporo jak na dwa modele, ale są duże, są wypchane komponentami i plastiku tutaj dość, by starczyło na dziesięć zwykłych ludzików, więc wydawca dość wyjątkowo nas nie skupie na tej paczce. Inna sprawa, że duży oddział, znaczy szóstka, to jednak 300 złotych wydanych na jeden klocek ciężkiej kawalerii! No ale taki już urok Warhammera Fantasy Battle, że te kilka tysiaków na pełnowymiarową armię trzeba ogarnąć.

To wszystko na dzisiaj! A w następnych odcinku Rzutu Okiem Cyklopa otworzymy pudełko do Infinity – Merovingia Rapid Response Force czeka na rozdziewiczenie.

Ocena: 9/10
Opłacalność: 7/10
TLDR: Klasyka GW w plastiku, czyli świetna jakość, fajne wzory, łatwość montażu i dużo dodatkowych elementów – co nietypowe, to przyzwoita cena za to, co w środku znajdziemy!
Producent: Games Workshop / Cena: ~95 zł

1 komentarz:

  1. wyglądają jak SM na małych wilkach -czyli komicznie, zdecydowanie świnki za małe, same detale, osobno świnki osobno ogry na prawdę miodne

    OdpowiedzUsuń