Dziś dotknęła mnie interesująca
myśl… Widzicie, z pewnością znaczna większość z was, drodzy czytelnicy, tak
samo jak ja jest hobbystami, dla których aspekt modelarstwa jest tak samo ważny
(*jak nie ważniejszy!*)
jak sama gra. Znaczy się, całe to tałatajstwo, co przychodzi z nowym pudełkiem
z modelami – czyszczenie, sklejanie, malowanie, robienie podstawki… To
wszystko, co jest zarazem żmudne i pracochłonne jak i relaksujące i w efekcie
dające świetne czy chociażby zadowalające efekty. Nie ma lepszego uczucia, niż
wystawienie swoich modeli na stół do gry i uzyskanie spojrzeń uznania, kiedy
przeciwnicy i ewentualna publiczność pyta, czy może sobie zobaczyć z bliska, bo
fajnie chlapnięte farbką. Zresztą, człek zabobonny wierzy, że pomalowane figsy
lepiej kulają kośćmi! Tak czy owak naszła mnie pewien rozważający nastrój na
temat projektów…
Projekt Armii to, wbrew pozorom,
wielkie słowa. Uwielbiam czerpać inspirację ze stron-galerii dla hobbystów, jak
oczywiście Cool Mini Or Not czy
bardziej wyżyłowane Putty and Paint,
ale szczerze się przyznam, że dużo bardziej od pięknych modeli lubię wczytywać
się w długie zapisy projektów… Mieć wgląd w proces twórczy danego artysty,
zobaczyć, ile czasu zajmuje mu osiągnięcie danego efektu, jakich metod używa do
malowania oddziałów, jakie techniki stosuje, jak buduje podstawki, jak decyduje
o kolorach – po prostu sam proces powstawania dzieła jest dla mnie często-gęsto
dużo bardziej interesujący niż efekt końcowy! Zdecydowanie bardziej pouczający,
bez dwóch zdań.
Tym bardziej kłuje mnie to w
oczy, piecze i uwiera, bo sam mam z tym ogromne problemy! Na moich półkach
stoją całe stosy modeli, większość w tragicznie surowym stanie, kilka z mniej
lub bardziej napoczętym malowaniem, a w przeciągu ostatniego kwartału udało mi
się zakończyć malowanie jednego kosmicznego marines! To nie jest tak, że nie
maluję wcale i marnuje czas, ale moje skupienia błyskawicznie się rozjeżdża, i
kiedy w poniedziałek mogę domalować kilka paneli pancernych burty dla okrętu do
Dystopian Wars to już we wtorek zapominam o ów okręcie i maluje wzorki na
pancerzu czarnoksiężnika Tzeentcha. A w środę ten ląduje w schowku, bym mógł
wyciągnąć pigmenty i pomazać nogi lekkiego pojazdu kroczącego do DUST. I tak
dalej, i tak dalej, w efekcie nie posiadam żadnej w pełni ukończonej armii, bo
mam ich kilkanaście do różnych systemów, i taki proces skakania bynajmniej nie
przyspiesza dojścia do efektu końcowego, czyli do linii finiszu nad danym
projektem.
Cóż, do pewnych rzeczy
najwyraźniej trzeba dojść małymi kroczkami. Ot, własna dyscyplina to podstawa,
ale i tutaj można zawieźć, jeżeli człowiek nie trzyma sam siebie w ryzach. Już
i tak udało mi się z dobrym skutkiem zaaplikować kilka drobnych zasad, których
przestrzegam z nabożną wręcz rewerencją, jak chociażby ta o malowaniu
codziennie, chociażby 30 minut. Albo taka, że do istniejącej armii na moje
półce nie mogę kupić nowego pudełka / blistera, dopóki do ów armii czegoś
wcześniej nie pomaluje. Ale to wszystko mało. Nadal brakuje mi zawzięcia,
dedykacji, by przykleić się do jednego projektu, by jak kleszcz wpić się w
jedną armię i wymalować ją od punktu A do punktu Z bez wypadania z alfabetu po
drodze. Oczywiście, mam zamiar to zmienić – pytanie brzmi, czy mi się uda? Oby.
Oto mój ostatni zakup – nie mogłem
się oprzeć, bo cała mała armia gatormenów w dobrej cenie to okazja, na którą po
prostu czekałem, tym bardziej, że większość modeli przyszła sklejona i z
świetnie nałożonym podkładem, znacznie oszczędzając mi czas, który musiałbym
włożyć w samo przygotowanie modeli pod malowanie. Bonus jest taki, że armie do
Warmachine / Hordes nie dorównują liczebnością nawet w małej części armiom do
wojennych młotów, czy to do WFB czy WH40k – zaledwie 30 modeli do pomalowania!
Czyli dla niektórych uczestników Malarskiej Aktywacji, coś koło tygodnia roboty…
Tak więc nie ma wymówek, muszę dać radę, tym bardziej, że jest to już w pełni
grywalna armia i byłoby wstyd, gdyby tylko
Taki wpis na pełnej prywacie, bo co, mogę przecież ;) Pora się więc
zabrać za malowanie! Wyciszyć się, zrobić herbatkę, przygotować stoliczek i farbki
i naprzód młodzieży świata. Mam nadzieję odkurzyć nieco warsztatowy blog i
wrzucać tam regularne relacje z postępów, nieważne jak małych i wątłych.
Pozdrawiam i życzę wszystkim letnio-wiosennego zapału malarskiego.
Jak ja Cię dobrze rozumiem. Może poza faktem posiadania aż tylu modeli do tylu systemów, ale to pewnie wynika z mniej zasobnego portfela.
OdpowiedzUsuńZaczynająca się jutro Journeyman League w Twierdzy zmotywowała mnie do malowania Hord i od jakiegoś czasu ciskam farbami właściwie tylko moich Trollokrwistych. Poza trochę zapaćkanym Storm Trollem to chyba całkiem porządny TT mi wyszedł. Nie będzie wstydu po wystawieniu takich modeli na stół.
I cieszę się, że nie wybrałem Ariadny jako swojej armii do Infinity. Starczy mi szkockiej kraty.
Może jakiś wpis na swoim blogu o moich trollach w przyszłym tygodniu? Nie obiecuję. :P
O Boże, zdjęte powiązanie komentarzy z Google+! Mogę na nowo pisać pod artykułami! Alleluja!
OdpowiedzUsuńCo do problemu z artykułu to znalazłem rozwiązanie. Miesięcznie odkładam równe 50 zł do wykorzystania na figurki, a gdy uzbiera się odpowiednia kwota - idę na zakupy. W efekcie dochodzi w pewnym momencie do sytuacji, kiedy pieniędzy na hobby brakuje, a do kolejnego "dołożenia" jest jeszcze sporo czasu, więc jedyne co zostaje to pomalować to co już stoi na półce.
Wada rozwiązania - często gęsto zanim uciułam odpowiednią kwotę to zmienię zdanie 4-5 razy. Ot, na przykład, miałem ostatnio zacząć Tohaa do Infinity, po jakimś czasie zdecydowałem się na RoS do Warmachiny, a kasa ostatecznie poszła na Amerykanów do Dystopian Legions... Za dużo tego do wyboru.