Chłodna majowa niedziela! Zgodnie
z nowo wykuwaną tradycją powinienem zarzucić Wam, mili czytelnicy, jakiś
kawałek moich literackich wypocin pod postacią opowiadania czy pierwszych
rozdziałów nowelki, którą sobie żmudnie rzeźbie wieczorową porą, ale dzisiejsza
niedziela nastąpiła po kluczowej dla hobbystów sobocie, kiedy to na stronie Games Workshop opublikowane zostały
nowinki do dzieci Ishy – Eldarów.
Będzie to wpis dość nietypowy jak na
prezentację nowości od tego wydawcy, bo chciałbym również poruszyć kilka
spraw związanych z widocznym kierunkiem, w którym zmierza jeden z największych
wydawców gier figurkowych na świecie. Rzućmy się więc w wir nowości i zobaczmy,
co też nam się w GieWuskim tyglu zagotowało!
Pierwsze, co wpada w oczy, to
fakt, że dostajemy tak bardzo mało! Gdzie się podziały niegdysiejsze fale
nowości z masą nowych pudełek i blisterów? Odpowiedź na to pytanie jest akurat
prosta i choć opiera się na własnych domysłach, jestem przekonany, że są one
jak najbardziej poprawne. Jak doskonale wiecie (*a chociaż zdaje mi się, że
wiecie!*) Games Workshop od
jakiegoś czasu narzuciło sobie zabójcze tempo wydawnicze, chcąc bombardować nas
stosami nowości z miesiąca na miesiąc. Takie przyspieszenie i chęć
przystosowania kodeksów i ksiąg armii do aktualnych edycji w najkrótszym
możliwym czasie, choć szlachetna w teorii, musi się jednak odbić na jakości
wydawniczej nowinek – Games Workshop
zamiast jednak wydawać rozmoczone kluchy i zestawy podlejszej jakości
zredukowało zwyczajnie liczbę nowości ‘na falę’, i w ten sposób 3-4 nowe czy
zwyczajnie odświeżone pudełka to wszystko, na co możemy liczyć i nie należy się
spodziewać zmian w tymże trendzie. I choć nie jest to w żaden sposób złe dla
odbiorców (*w teorii mniej nowości, mniejsze wydatki – w teorii, bo GW i tutaj
zaradziło, wydając nowości /duże i drogie/*), to jednak smuci fakt, że
takie niewielkie premiery wzbudzają pewien niedosyt wśród fanów danej frakcji,
którzy często-gęsto czekali na więcej – w przypadku Eldarów na nową rzeźbę
Awatara, motorków antygrawitacyjnych, które powoli stają się ‘Duke Nukem
Forever’ fandomu czterdziestki (*”Wyjdzie po tym, jak wydadzą nowe motorki eldarów!”*) czy
może nowy zestaw z Lśniącymi Włóczniami? No ale cóż, cieszmy się z tego, co
dostajemy.
Pochwalić muszę zmianę w formie
prezentacji nowości. Oglądaliście już filmik, który przykleiłem powyżej tego
akapitu? Tak powinny wyglądać wszystkie filmiki prezentujące nowości, a wydawcy
powinien porzucić niechlubną tradycję totalnie paściackich ‘teaserów’, które
wypluwają na kilka dni przez wyłożeniem kart na stół – wiecie których, tych
20-30 sekundowych wyplutków z głupawymi hasełkami, ‘epicką’ muzyką i jakimś
mrygającymi flarami w tle. Powyższy filmik to już jest klasa – oglądniemy
wszystko, co wyszło w przystępnej, eleganckiej formie, która zdecydowanie
wzbudza apetyt. Warto też wspomnieć, że zmieniono wzornictwo pudełek!
Zastanawia mnie fakt, czemu dopiero teraz? Widzicie, nowe pudełka niezwykle mi
się podobają – są schludne, świetnie wyróżniają się na tle kolorowych pudełek z
modelami konkurencji i wbrew pozorom zarówno dobrze oddają ‘grimdark’ uniwersum
jak i są na tyle reprezentacyjne dzięki dużym zdjęciom modeli, że brak
rozróżnienia poprzez kolorek wyrenderowanego tełka nie będzie nikomu
przeszkadzał. A przynajmniej nie powinien. Bonus nowych pudełek jest taki, że
zaczynają już nie wyglądać jak zabaweczki, a bardziej produkty luksusowe dla
koneserów – ot, elitaryzm, ale w przemyślanej formie i na pewno nie zaszkodzi
ich wizerunkowi.
Zanim przejdę do ocen modeli
według mojego w pełni subiektywnego odczucia, warto jeszcze zauważyć dość
niepokojący trend, który w eldarskiej fali nowości jest prezentowany przez
kolosalnego, mierzącego 23 centymetry wysokości Wraithknight’a. Już XV104 Riptide
był wyjątkowo duży jak na model do gry w tejże skali, ale Wraithknight
zwyczajnie zaczyna zacierać granicę pomiędzy standardową grą w czterdziestkę a
rozgrywką na suplemencie ‘Apokalipsa’ z ogromnymi armiami na kilkanaście
tysięcy punktów po obu stronach barykady. Ba, przecież nowy rycerz kosmicznym
elfów jest ledwie kilka centymetrów niższy od najlżejszego /Tytana/ eldarów! TO
wszystko wygląda wysoce podejrzanie biorąc pod uwagę fakt, że podręcznik do
Apokalipsy 2.0 jest w przygotowaniu i ma uderzyć niechybnie na sklepowe półki,
oraz to, że nadchodzące kodeksy to, według ploteczek: Orkowie, Imperialna
Gwardia oraz Kosmiczni Marines. Czyli Stompa, Bandeblade i Thunderhawk? Trend
dużych modeli w kodeksie może się utrzymać, hah, jestem przekonany, że się
utrzyma… Bo nie sądzicie, że GW nadal ma magazyny wypełnione pudełkami ze
Stompami czy Baneblade’ami? Przepakować w nowe kartony, dołożyć wpis w
kodeksie, i bam, mają gotowe, wielkie modele do dołożenia do obu armii.
Kosmiczni Marines znowu od dawna jęczą na temat plastikowage Thunderhawka, ale
równie dobrze GW może wszystkich zaskoczyć i wydać Knighta do Legio Titanicus.
Się okaże!
A teraz przejdźmy do nowości
zaczynając właśnie od największego zawodnika, czyli od Wraithknight’a, największej wojennej maszyny eldarów stworzonej z
upiorytu i dostępnej w kodeksie. Model zbierał różne opinie po pierwszych
wyciekach, ale kiedy można zobaczyć go już w wysokiej rozdzielczości i ujrzeć
ostrość krawędzi, ładne detale, schludne, smukłe linie sylwetki… Słowem, można się
przekonać, że zdecydowanie nie jest to brzydki model. Ma w sobie pewien
dynamizm tancerza, najpewniej wynikający z jego relacji wysokości do objętości,
gabarytu… Jeżeli wierzyć możemy reklamowym tekstom wydawcy, model powinien
oferować dużą elastyczność w pozycjonowaniu a na dodatek przynosi ze sobą kilka
niezłych wizualnie wariantów uzbrojenia, od wielkich, długich dział od razu
kojarzącymi się z uzbrojeniem eldarskich tytanów aż po miecz wysoki jak Władca
Upiorów. Osobiście model mi się podoba, jest po prostu elegancki i na moje oko
świetne wpasowuje się zarówno w estetykę tej frakcji jak i jest pięknym
zwieńczeniem upiorów-konstruktów. Problem? Chora cena w okolicach pełnego
Battleforce’a! Tak, tak, nowinka jest wielka i żywcem wyjęta z Apokalipsy, ale
cenowa łatka jest straszna i dla niektórych z pewnością wyjątkowo dokuczliwa.
Tym bardziej, że ze swoimi statystykami i uzbrojeniem wygląda na to, że może
się okazać ważnym elementem armii eldarów w tymże kodeksie.
Jeżeli już jesteśmy przy
upiorowatych, to warto wspomnieć, że Upiorna
Straż nareszcie może zapomnieć o starożytnych, metalowych wzorach, które
wyglądały tak, jakby każdy miał kij od szczotki w tyłku. Nowe pudełko to piękne
plastiki, które nawet na zdjęciach pokazują na co stać wydawcę, jeżeli chodzi o
plastikowe dobra. Wzory, w teorii, nie odbiegają znacznie od metalowych
poprzedników, ale jednak poziom włożonego detalu i widoczna elastyczność w
dobieraniu póz robi różnicę. Nie mówiąc już o samym fakcie, że jednak plastik
jest zdecydowanie przyjemniejszy w obcowaniu, obróbce oraz malowaniu, niż
metal. Dorzućmy do tego fakt, że nowe pudełko z truposzami nie tylko oferuje
standardowych strażników, ale daje nam dwie różne armaty (*nowy, fancy
D-Scythe*) oraz opcję stworzenia Upiornych
Ostrzy, czyli… Jednostki do walki wręcz! Można się śmiać, ale przy ich
statystykach to nie przelewki – choć nie rzucają wiadrem ataków, to są
wytrzymali jak cegły, i mogą spokojnie przyblokować dowolną wrażą jednostkę…
Ba! Demoniczny Książę czy Tyran Roju nie ranią ich na 2+, o nie… Szkoda, że
póki co to jednostki strzelające górują
na stołach, i raczej nikt się nie skusi na sklejenie wraciaków z czymś
innym, nić pukawką. Tak czy owak ładne modele i pudełko wypchane po brzegi (*135 elementów na 5
gości!*).
Kolejna nowinka i tak naprawdę
ostatnie nowe pudełko to już tradycja w nowych armiach, czyli maszyna latająca!
W jednym pudełku mamy zaklęte dwa różne myśliwce – o tyle fajne, że wysoce
odmienne zarówno w wyglądzie (*choć, naturalnie, oparte na tej samej ramie*) jak i w
działaniu i samym tle fabularnym! Bah, nawet piloci się różnią pomiędzy sobą.
Pierwszy to Hemlock Wraithfighter,
czyli upiorytowe narzędzie terroru, pilotowane przez Spiritseer’a, uzbrojone w
narzędzie o nazwie Mindshock Pod, która ma wzbudzać strach w sercach przeciwników,
nad którymi myśliwiec przeleci. Ponadto uzbrojony jest w ciężkie uzbrojenie do
rażenia celów naziemnych. Druga opcja to Crimson
Hunter, co nie jest nazwą samego myśliwca (*Nightshade Interceptor*)
a nowych aspektowych wojowników, eldarskich asów przestworzy, którzy są
perfekcyjnie wyszkoleni do zwalczania obcych pojazdów latających w swoich
zwrotnych i specjalnie uzbrojonych myśliwcach przechwytujących – ba, jest nawet
opcja na wykupienia egzarchy, który odblokowuje dodatkowe uzbrojenie oraz, jak
każdy egzarcha, wachlarz specjalnych umiejętności do wykupienia dla naszej
maszyny latającej! Słowem, pudełko oferuje dość sporo, a warto zauważyć, że
jest to naprawdę ładny model o bardzo drapieżnym, agresywnym wyglądzie. Oba
warianty różnią się znacznie sylwetką skrzydeł i nie da się ich ze sobą
pomylić, a to niełatwe osiągnięcie w modelu opartym na jednym wzorze ramki.
I to tyle, jeżeli chodzi o modele
zamknięte w pudełkach. Oczywiście nie obyłoby się bez nowych bohaterów w
clampackach, które również przeszły odświeżenia wzornictwa i dostały takie same
tło jak reszta, bazujący na wyglądzie startera. Naturalnie jak w każdej nowej
fali dostajemy plastikowy model pojedynczego bohatera – Farseer na piechotę w nowym wzorze naprawdę mi się podoba. Nie
prezentuje sobą zbyt dynamicznej pozy, ale to nie szkodzi, bo Farseer nigdy nie
był wojownikiem, więc wyciągnięcia dłoń i dumna postawa tworzy świetną sylwetkę
czarownika, który właśnie razi jakiegoś smutnego kosmicznego marynata pierunami
szmocy a la Palpatine. Jedyny problem jaki w nim dostrzegam, choć nieco na
wyrost, to to, że za bardzo się nie wyróżnia od pozostałych znanych nam wzorów,
i tak naprawdę jedynym twardym argumentem dla eldarskich graczy jest fakt, że
jest w plastiku – i tak raczej nie będziemy wystawiać więcej niż dwóch proroków
na raz, więc zwyczajnie stado tychże jest nam zbędne. Ale cóż, co powstrzyma
kolekcjonera? Sam doskonale wiem, że na pewno nie takie niuanse.
Kontynuujmy więc ścieżkę wiedźmy
i rzućmy okiem na nowiutki model
Spiritseera, czyli eldarskiego czarownika, który uznał, że towarzystwo
umarłych jest mniej sztywniackie (*klaps o udo za dowcip mi się należy*). Spiritseer to nowa w
rodzinie eldarskich miniatur figurka, która dość zręcznie łączy ze sobą
wzornictwo dwóch znanych nam symboli rozpoznawczych – mamy więc szaty proroka,
odpowiednią, prorocką pałę (*o ha ha!*), łańcuszki wypchane kamieniami dusz i ewidentny
dowód, że Eldarzy są miłośnikami glam metalu. Słowem, widać na pierwszy rzut
oka, że mamy do czynienia z czarownikiem i psionikiem. Ale też na pierwszy rzut
oka rozpoznamy w nim elementy z naszej upiorytowej braci – naturalnie hełm bez
twarzy to ewidentny ukłon, ale rzućmy też okiem na plecy, a na nich znajdziemy
Warp Vein, czyli źródło zasilania czerpiące moc prosto z osnowy. Pomimo trochę
skrzywionej pozy fuzja obu światów wyszła naprawdę dobrze, i Spiritseer
prezentuje się na tyle unikalnie, by nie było możliwości pomylenia go ze
zwykłym prorokiem. Jest naprawdę ładny i jedna rzecz ciąży na jego sumieniu –
bycie odlanym w Finecaście.
Podsumowująć, choć odświeżenie
Eldarów nie niesie ze sobą ogromnego splendoru wydania jak chociażby
rewitalizacja ich mrocznych braci, to jednak prezentuje ładne modele, śliczny kodeks,
nowe moce psioniczne i nowe wzornictwo w pakowaniu! Dorzućmy do tego nowy
arkusz z kalkomanią (*znacznie bardziej bogatszy od starego i zawierający dość ikon, run
i symboli do obdzielenia kilku oddziałów i maszyn*) dostępny w pudełkac,
zapomnijmy o fakcie, że przepakowano Dire Avengers to nowego pudełka, które w
cenie 100 blaszek oferuje połowę modeli dostępnych w poprzednim pudle oraz o
dość przeciętnym battleforce a otrzymamy bardzo solidną falę ładnych modeli,
które choć przysłowiowej dupy nie urywają, to jednak też w zupełności nie mają
się czego wstydzić.
Och! Jeszcze jedna ważna sprawa!
Wygląda na to, że nasz polski rynek okazuje się rozkwitać… Bo dlaczego by
wydawali kodeks w języku polskim we własnym zakresie, w dniu premiery? Widać,
postarali się bardziej – choć nadal należy im się mocarny kopniak w cztery
litery za to, że kodeks kosztuje /tyle samo/ co anglojęzyczna wersja… A jest
wydany na paskudnej, wujowej po maksimum miękkiej okładce! Toż to niemalże zbrodnicze. No ale fortunnie w
rodzimych sklepach pojawiają się też kodeksy w oryginale, więc nic nie zakłóci
mi dopełniania mojej kolekcji!
Gdzie ten filmik?
OdpowiedzUsuńJuż wisi ;) Zjadło kodzik.
Usuń