20.05.2013

[20.V.2013] Tańce godowe Fanów Warhammera...



Wiecie co, moi mili czytelnicy? Miałem temat. Miałem aktualny temat do omówienia, ot, chciałem poruszyć niedawno dotknięty na łamach forum Gloria Victis. Temat problemów z akceptacją naszego hobby w szerokim gronie, w środowisku naszego otoczenia. Jak pogodzić rodziców ze swoim hobby, jak walczyć ze stereotypami i politowaniem tych, którzy nie rozumieją tej zabawy, jak przekonać swoją lubą do plastikowych żołnierzyków… Ot, taki Poradnik Przetrwania dla nerdów i geeków. Jako że jestem jednym z nich i trwam do dziś w szczęściu i radości, pełen pozytywnej energii uważam, że mam odpowiednie doświadczenie i sprawdzone metody do zaprezentowania! Ale co się okazuje, dużo cieplejszy temat wyłonił się na łamach forum – wiecznie gorący, gorejący jaśniejącym płomieniem mocy i prawości, powtarzający się niemalże miesiąc w miesiąc… Czyli Rytualne Tańce Godowe graczy jęczących na bolączki związane z Hobby, które w znacznym stopniu rozumieją jako synonim do słów ‘Games Workshop’.

Więc się dzisiaj z tym zabawimy, mili Państwo, nawet jeżeli tematu tego dotykałem już w kilku podobnych sytuacyjnie tekstach, bo po prostu wygląda na to, że katechetyczna praca nigdy się nie kończy, i fanów Genialnego Wydawcy trzeba regularnie naprowadzać na ścieżkę oświecenia. Czytelnicy bloga doskonale wiedzą, że ja sam – autor – jestem jedną z wielu Dziwek Games Workshop, prawdziwym koprofilem pysznej kupy prosto od GW. Takich jak ja jest wielu – ludzi, którzy niezależnie od tego jak bardzo wielkiego kloca wydawca ustrzeli na dywan, staną nad tą śmierdzącą kupą, powiedzą, że cuchnie aż się wytrzymać nie da, że ohydna i wywraca ich wnętrzności… A potem wezmą, zapakują w torebeczkę i zaniosą pod strzechę swoich domostw. Musicie wybaczyć obrazową prezentację, ale widocznie delikatniejsze słowa i eufemizmy nie działały należycie. Ja jednak jestem dumny. Tak, pławię się w sosie własnego elitaryzmu ponieważ – choć przyjmuję wypluwki GW i proszę o dokładkę – to przynajmniej nie marszczę nad nimi noska, nie wymyślam, jak to muszę skończyć z tym wydawcą, jak ich nie cierpię i jacy oni są be, źli i w ogóle wbrew… Tylko po to, by potem dumnie obwiesić się własną hipokryzją, kiedy naturalnie towary nabędę.

Bo kto z tych, co pluje gęstą śliną na te nowinki do Eldarów (*a jest graczem tychże!*) w ostatecznym rozrachunku się oprze? Szczególnie, jak się okaże, że rzeczony Wraithknight jest silny i ociera się o bycie przegiętym – a znając próby GW, możemy na to liczyć; Duże pudło musi się sprzedać, a to wymaga, by modele nie tylko wyglądały, ale po prostu grały na stołach jak należy. Riptide z wydania Tau było nie było wszedł w listy gładko i bez narzekania, że słabeusz… Słowem, obstawiam, że wielki, upiorytowy rycerz będzie na tyle mocny, że Eldarscy gracze będą mieli solidny problem by grać tak, by się bez niego obejść. No ale to wyjdzie w praniu i w sumie niewiele ma do rzeczy do faktu, że śmieszna nieco tradycja „Jęczymy – Kupujemy” trwa i trwa… I by było zabawnie, zaiste jest tylko domeną fandomu Wojennych Młotków! Fanbaza Warmahorde czy Infinity nie ma takich spinek, takich problemów, takich zrywów.

Czy to oznacza, że Privateer Press czy Corvus Belli po prostu lepiej traktują swoich klientów? Być może. Na pewno. Tak jest w istocie. Ale tutaj działa prosta zasada – jeżeli nie podoba mi się polityka wydawnicza korporacji o nazwie Games Workshop, odnajduję żelazo w swoich jajach i zamiast jęczeć jak nastka w białych kozaczkach, że jej Biżu Bażu zamknęli pięć minut przed czasem, biorę swoją krwawicę i wydaje na co innego. Nie, to nie oznacza, że nie możecie wydawać swojej kasy jak chcecie naturalnie – bardziej to, że kiedy to robicie, to róbcie to z sensem i jakimś taktem! Bo rzucanie w kogoś pieniądze a jednoczesne buczenie, że jego produkt to kiła i syf trąci jakimś groteskowym kabaretem, jakby Tiger Lillies oglądał a nie hobbystów!

Powtarzam się. Wiem. Ale czuję, że muszę. Mam misję! Niech będzie dosadnie powiedziane – nie żyjemy w hobbystycznej pustce. Czasy, kiedy Games Workshop narzucało swobodny dyktat całemu rynkowi minęły. Tak, owszem, produkty GW nadal są najbardziej rozpowszechnione i óglnodostępne… Ale jeżeli za cenę takiego Wraithknight’a można kupić całkiem solidną armijkę do takiego na przykład Infinity czy dwa pełne startery do dowolnego systemu Spartan Games, co by można było od razu kumpla wciągnąć... To o co chodzi? W czym leży problem? CO was boli, mili państwo? Bo co mnie boli, to takie pierdzenie. Inaczej tego nie mogę nazwać. Jestem albo za, albo przeciw, a nie ‘przeciw, ale za’ – jeżeli coś mi się nie podoba, jeżeli coś mnie drażni, gra na nerwach czy zwyczajnie razi mnie, to to coś olewam w naturalnym systemie obronnym organizmu i umysłu. A nie tańczę i wymyślam w pustą przestrzeń po to, by cały Zryw, cała Wylana Bolączka została zapomniana przy pierwszej wypłacie i po premierze modeli i nowości…

Panie i panowie… Zdecydujcie się. Albo lubicie Games Workshop i ich produkty, i w takiej sytuacji kwestia finansowa nie powinna wchodzić w rachubę. Albo ich nie lubicie, i zlewacie.
Ot, takie to proste!

Uff! A jutro, z sensem i o modelach, czyli otworzę paczuszkę z plastikwym krakiem, zrobię fotki… Kolejny oddzinek Rzutu Okiem Cyklopa? A cóż to za modele? Zobaczycie jutro!

9 komentarzy:

  1. W sumie miałem pisać co innego, a zajmuję się czytaniem twoich wypocin ;)

    Ja lubię GW za to, że czasem zrobią modele do WFB czy 40k, które mogę wykorzystać w Warheim FS. Ba, bardzo lubię ich Księgi Armii, z których też całkiem sporo pomysłów czy rozwiązań da się zaczerpnąć. Ale już dawno przestałem grać w Battla i skupiłem się na znacznie przystępniejszym finansowo skirmiszu, który ma jedną, dla mnie najważniejszą zasadę, to wciąż uniwersum Warhammera ;)

    A ludzie zawsze będą narzekać, wystarczy się rozejrzeć, dotyczy to społeczeństwa jako całości, nie tylko tego promila jakim są "figurkowcy".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście. Sam sobie pomruczę pod nosem, jak jakąś chorą cenę walną, lub przepakują stare modele do nowego, dając mniej za większą kasę...

      Ale problem fanbazy Warhammera polega na tym, że robą prawdziwy teatr - bicie w piersi, masowe gorzkie żale, wyklinanie, że kończą z GW... Czy zauważyłeś coś podobnego, taki festiwal i karnawał dookoła nowinek do Warhamhorde, Infinity, Flames of War czy jakiegokolwiek innego systemu? ;)

      Usuń
    2. Wydaje mi się, że to kwestia zarówno skali - grających w systemy GW jest pewnie więcej, a i samo GW jako wydawnictwo jest znacznie "głośniejsze" - jak i podejścia do klienta oraz polityki wydawniczej. Tutaj GW różni się bardzo od innych wydawców ;)

      Usuń
    3. Trzeba powiedzieć, że warhammerowców jest najwięcej, dlatego też "głośna mniejszość" jest największa i najgłośniejsza.

      Usuń
  2. http://memytutaj.pl/meme/1jn1th

    Absolutnie się z Tobą nie zgodzę. Przyjmujesz bardzo, bardzo kategoryczne stanowisko oparte na zasadzie - jeśli coś się nie podoba to stulić pyski! Moim zdaniem jest błędne.
    Posłużę się małą analogią.
    W środowisku graczy komputerowych EA nie cieszy się zbytnią miłością z powodu swoich korporacyjnych zagrywek. Mimo to ich produkty kupują miliony. Dlaczego? Bo gracze przywiązani są do ulubionych marek/tytułów/lubią grać w porządnie zrobione gry z dużym budżetem produkcyjnym. Pocisk ze strony graczy był w sieci, na forach... Niezadowolenie było duże (a i tak kupowali!).
    I...
    EA zauważyło (a to giga-korporacja!) że ma okropny PR i zmierza w złym kierunku. Poleciał zarząd i zaczynają odbudowywać reputację. Wycofali się np. z annual pass.
    Jaki z tego wniosek - rozsądna firma patrzy nieco szerzej i zaczyna działać ZANIM klienci zaczną głosować portfelem na ich niekorzyść.
    Dlatego uważam że każda konstruktywna krytyka jest ok. Tłamszenie jej nawoływaniem - siedź cicho bo GW jest taaaakie cudne że aż boli to ślepa uliczka.
    Może nam się bardzo podobać produkt, ale sklep i sprzedawca już wcale nie musi. Prawda? Dlaczego więc nie dać temu wyraz?

    Pozdrawiam serdecznie :)

    Fen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo słuszne uwagi ale nie uwzględniają pewnej rzeczy - tego, że ten Taniec powtarza się już od co najmniej roku. Jak nie dłużej. Widzisz, różnica jest taka, że EA bazuje na graczach - gracze kupują, gracze dają szmal, gracze są ich głównym stawem do łowienia ryb. Kiedy społeczność graczy się buntuje i oburza, chcąc nie chcąc muszą zareagować. Muszą, bo od tego zależy ich przyszła sprzedaż. Dodatkowo, gry komputerowe to jednak inna broszka - Piractwo. Nie ma żadnego problemu, bym po złej akcji EA olał kupowanie ich gier i zwyczajnie je piracił. Ba, całe /stosy/ graczy bo fiasku z Simcity tak stwierdziło i pewnie będzie czynić, bo to bezstresowe i łatwe. Z figurakami nie ma tak lekko, bo by mieć Warhammera, musimy kupować Warhammera. Nie ma innej opcji.

      Dodatkowo, GW /olewa/ ciepło i gorąco fanbazę, bo, żeby było zabawaniej, gracze i weterani - czyli najbardziej gorącokrwiści forumowicze i aktywiści fandomu - nie są ich targetem i celem. Celem od dawna są dzieciaki.

      Słowem, analogia ma pewne punkty zbiorcze, ale różnice są jednak zbyt drastyczne, by dało się sytuacje porównać.

      Usuń
    2. Jasna sprawa - nie można tego przekalkować, jednak jest kilka wspólnych punktów zaczepienia.
      Każdy "smród" prędzej czy później się rozprzestrzenia, złą metkę ciężko od siebie odkleić, a odbudowanie reputacji trwa jeszcze dłużej. Zniechęcając kolejne kręgi graczy tworzy wokół siebie bardzo nieprzyjemną otoczkę, która kompletnie nie pasuje do firmy zajmującej się rozrywką. To prędzej czy później przenika-knie też i do "dzieciaczków". Złote Tarasy nie robią przecież całego dochodu GW.
      Nikt nie ma absolutnie nieomylnych speców od biznesu i możliwe jest że trochę za mocno przyciśnięty został kierunek na "słupki wzrostu" zapominając trochę o segmencie w którym się pracuje. Może to i jest dobra opcja na chwilę - kilka lat dociskania śruby i sprawdzania ile odbiorcy wytrzymają. Jeśli jednak patrzeć na to szerzej, to balansowanie na dosyć cienkiej linii.
      Koniec końców chodzi przecież o to, by te hobby stawało się masowe, a nie przeznaczone dla wąziutkiej grupy die-hardów którzy wydadzą 300 funtów na model Fulgrima. A chyba znacznie łatwiej jest to osiągnąć, kiedy jest się lubianym i w miarę możliwości nie opluwanym ze wszystkich stron.

      Usuń
  3. ja mam ogromną nadzieję, że reaktywacja Warzone'a wreszcie coś namiesza na rynku gier bitewnych (nie będących skirmishami).
    modele ładne, zasady po pobieżnym przejrzeniu wyglądają ok. zajebisty fluff! imho to może być mocny konkurent dla GW.

    OdpowiedzUsuń
  4. Trochę to przypomina pracę w korporacji.
    - nowi kandydaci na korpo-szczurków gdy dostają upragniony telefon z działu HR, myślą, że pana boga za nogi złapali. Pełni zapału i z absolutnym brakiem krytycyzmu pracują zapamiętale, łykając każdą nową propagandową gadkę, szkolenie, strategię zarządu.
    (tu wyobrażamy sobie młodych fanów, którzy kupili właśnie pół szafy pudełek, farbek, kostek i się jarają)

    - po kilku latach w korpo, szczurki zaczynają narzekać, z oczu spada im mgła. Ale wciąż cieszą się że mają pracę. Widzą też, że wokół jest wielu im podobnych, z częścią się nawet zaprzyjaźnili. Wciąż wypatrują awansu, pochwały, nowego kompa, czy choćby firmowego kubeczka.
    (gracz widzi, że jego ekstra armia nie jest samograjem, że część zasad jest absurdalna, ale wsiąkł w to hobby)

    - przychodzi etap desperacji, korpo jawi się już jako obóz pracy. Uzupełniają szczurki swoje profile na goldenline i linkedin w nadziei, że jakiś headhunter do nich napisze. I choć żal dupę ściska, to nie porzuci swojego biureczka, bo tak się do niego przywiązał. Choć narzeka na każdą decyzję zarządu, to nie opuści żadnej firmowej imprezy, gdzie może za darmo wypić 3 piwa i zjeść pizze. Przecież jest już senior speszialist z 4 letnim stażem....
    (tu mamy naszych wciąż płac(z)ących fanbojów-hejterów)

    - ostatni etap to odejście w nowy świat, który wydaje nam się ziemią obiecaną.


    Mnie się wydaje, że do pewnych rzeczy trzeba mieć dystans. Mam trochę tych figurek, książek itp. Czasem się nimi pobawię, albo pomaluję. Mam z tego frajdę. I w sumie w nosie mam jakie strategiczne decyzje podejmuje firma, która je wydaje. Chyba zbyt często zapomina się o złotej zasadzie tej gry. Jak śpiewa Myslovitz "wszystko trwa, dopóki sam tego chcesz" - naprawdę wszystko.

    OdpowiedzUsuń