25.03.2013

[25.III.2013] Superlatywy o systemach! Cz.1



Wiosna po Polszemu, czyli zimno, śnieżno, smutno i aż się żyć nie chce, bo co to za porządki są, by końcem marca taka zimnica po tyłku szczypała? Fortunnie praca w domu, więc nos wyściubiam za okno tylko w krytycznych sytuacjach – tym bardziej że ostatni tydzień upłynął pod znakiem targów foto-wideo w Łodzi, a jak to po targach, człowiek wymęczony i wymięty na wszystkie możliwie sposoby. Fortunnie regeneracyjna niedziela podziałała, Fenris z Battle Painting Studio nawet wpis zapewnił, mogłem się zrelaksować i podbudować uszczuplone siły! A kiedy mnie nie ma raptem kilka dni, na forach takie ciekawe tematy odchodzą – i tak z mocą huraganu powraca niczym burrito z budki na dworcu temat ‘innych systemów’, czyli mielony na okrągło kotlet o tym, jak to Wojenne Młoty ustępują miejsca innym tytułom.

Jak doskonale moi zacni czytelnicy wiedzą, ja sam przerobiłem ten temat na łamach tego bloga wielokrotnie i z uporem. Nie mam zamiaru więc powtarzać wyświechtanych zdań i oklepanych argumentów, choć by być na czasie, wpis z pewnością będzie poświęcony właśnie tym ‘alternatywnym’ systemom, przynajmniej po części. Ot, chciałem skroić pewne krótkie… Kompendium? Skrótowy opis systemów, w które sam sobie pogrywam i zbieram, bo fortunnie jest tego trochę. Zamiast jednak tłustych recenzji (*które się pojawiają na łamach bloga od czasu do czasu i z pewnością będą się pojawiać dalej!*), zamiast prób zważenia dobrych i słabych stron, podejdziemy do tego tematu w różowych okularach i z ciepłym uśmiechem na ustach. Oto, drodzy państwo, moje pozytywne zdanie na temat danych systemów, czyli podsumowanie zalet, jakie są oferowane przez dany tytuł. W drogę!


Oczywiście, zaczniemy od największych zawodników przy okazji odkrywając w tym słowie pierwszą poważną zaletę tychże systemów, czyli ich Wielkość. Nie chodzi tu o ‘wielkość’ tytularną, że niby są wspaniałe pod każdym względem, ale raczej o zasięg, długowieczność i wszędobylskość. Niby są hobbyści, którzy zarzekają się, że w ich regionie ciężej o graczy do Młotków niż do innych systemów, ale na moje oko to albo opowieści są dziwnej treści, albo zwyczajny błąd statystyczny, bo jednak Młociarze są wszędzie – kiedy myślisz ‘sklep figurkowy’, w domyśle jest to sklep z Warhammerami i czasem jakimś dodatkowym systemem. Kiedy myślisz ‘klub gier bitewnych’, to albo lokalne środowisko ŁOTR’a, albo klubik młoteczkowy. Ogólny dostęp do systemu jest znacznie ułatwiony i jeżeli ktoś wchodzi w to hobby, to ma największe szanse spotkania się właśnie z produktami GW jako tymi pierwszymi – nawet grając w gry komputerowe!

Kolejnym wielkim plusem o którym już wspomniałem wcześniej jest długowieczność i przychodzącą z nią stabilność. Wojenne Młoty nie są bynajmniej modą przejściową, nie mają kilku zaledwie wiosen na karku, ale kilka dekad! To ważne – kiedy zaczynasz kolekcjonować armię do nowego hobby nie chciałbyś nagle obudzić się w sytuacji, gdzie jesteś w połowie mozolnego zbierania i malowania kiedy się nagle okazuje, że system pada, firma bankrutuje, wszystko obumiera. Nikt takiej gwarancji nie da, kiedy kładziesz rączki na nowym systemie – ale z drugiej strony, gdyby wszyscy tak panicznie się tego obawiali, nigdy nic nowego by na półkach się nie pojawiało! Tak czy owak stabilność gier GW pod względem wydawniczym jest ogromna, i nie ma się co bać, że hobby upadnie zanim my wypalimy się z miłości do ów zabawy.

Nie należy też zapominać o doskonałym, dość unikalnym świecie… Unikalnym? Cóż… tak. Unikalnym. Bo oczywiście orkowie, kransoludy, elfy, my to wszystko znamy, ale już Grimdark to pojęcie zrodzone na łamach wojennych młotów (*w szczególności 40’tki*). Gotyckie SF czy heroiczny grim and grit to niesamowite kombinacje dostępne w uniwersach stworzonych przez GW, gdzie retrotechnologia jest mocniejsza od współczesnej, gdzie bohaterowe dokonują epickich czynów magicznymi artefaktami zniszczenia na iście kosmiczną skalę tylko po to, by dzień później umrzeć rozerwanymi przez włóczęgów w lokalnej oberży. Warhammery zawsze wszystko mają ‘naj’ – największe giwery, największe okręty, najwięksi Kozacy i konflikty z biliardami trupów. Osobiście uwielbiam ten lore, kocham czytać o kolejnych przesadzonych wyczynach bohaterów, o wszędobylskim turpizmie i gloryfikacji śmierci, o tym, że dobro istnieje w  innych settingach, bo w światach obu Wojennych Młotów wszyscy są co najmniej niegodziwi.  I to jest piękne.

Plastikowe modele Games Workshop nie mają sobie równych. Naprawdę. I nie chodzi mi tutaj o rzeźby, bo te są przeróżne – raz wyjdzie coś ładnego (*Wight King czy Nurgle Chaos Lord*) a raz wyjdą koszmarki – lecz raczej o poziom ich wykonania, z ostrością detali nie ustępującą żywicznym i metalowym modelom, z perfekcyjnym dopasowaniem nieraz co do milimetra, z idioto-odpornymi instrukcjami złożenia  oraz ostatnimi czasy z masą dodatkowych elementów, które z pewnością ucieszą siedzącego w hobbyście konwertera. Nie ma co owijać w bawełnę, póki co GW jest liderem rynku jeżeli chodzi o /plastikowe/ modele SF/Fantasy.


System jest już na rynku ładnych kilka lat i przyjął się błyskawicznie, stając się najprawdopodobniej największym i najpopularniejszym systemem skirmishowym wśród figurkowej braci. Głownie dzięki wybornej polityce promocyjnej firmy, która publikuje za darmo na łamach swojej strony zasady, listy armii, narzędzie do budowania rozpisek, żetony…  Wszystko, co jest potrzebne do gry zza wyjątkiem figurek jest dostępne za friko; Polityka tak jak widać sprawdziła się i opłaciła, bo Infinity błyskawicznie nabrało tempa, spuchło jak trzeba i osiadło niczym spleśniały puszek na mokrym chlebie – jest tak dobrze, że nie ma trudności ze znalezieniem fanów tej gry w kraju, bo jednak motyw z „Potrzebujesz tylko figurki, wszystko inne masz /za darmo/” przemawia do ludzi! Możliwość zapoznania się z zasadami zanim wydasz choćby grosik jest miła memu sercu, szczególnie kiedy…

Zasady są aż tak dobre. Mechanika Infinity po dziś dzień pozostaje moim numerem jeden jeżeli chodzi o czysty miód jaki wylewa się z graczy i cieknie ze stołu w czasie rozgrywki. Chodzi tutaj o całokształt:  system ARO (*Active Reaction Order*), który w płynny i perfekcyjnie wykonany sposób angażuje obu graczy przez cały czas trwania rozgrywki oraz dodaje wspaniałego, interaktywnego aspektu do gry; Wspaniały balans, gdzie każda frakcja ma równe szanse, każdy model może błysnąć na stołach, a przy tym udało się zachować dostateczną różnorodność, by każdy gracz czuł odmienność poszczególnych stron konfliktu; Bogactwo zasad specjalnych! Tony uzbrojenia, specjalnych odmian amunicji, dodatkowego ekwipunku, umiejętności, które razem tworzą wspaniały (*choć niełatwy do ogarnięcia*) mix oferujący wyśmienicie taktyczną rozgrywkę dzięki elementom takim jak jednostki w kamuflażu, podszywanie się czy skoki spadochronowe.

Wyśmienite modele w przyzwoitych cenach! Jakby sama perfekcja w zasadach nie wystarczała, by nabrać rozpędu, Corvus Belli wybija malkontentom kolejne karty z ręki i prezentuje modele o najwyższym poziomie wykonania – na dzień dzisiejszy ciężko znaleźć dla nich konkurencję jeżeli chodzi o poprawność anatomiczną, poziom detali czy ogólną jakość rzeźb w metalu. Fantastyczne kształty, świetne projekty uzbrojenia, niesamowita gęstość szczegółów oraz fanstastyczny klimacik każdej z frakcji…  I tutaj pojawia się lekkie spięcie, bo jednak cały system jest ‘lekko o smaku anime’, i to widać mniej lub bardziej w modelach, a te smaki a la Ghost in the Shell nie każdemu mogą odpowiadać. Jeżeli jednak ktoś nie żywi urazy do tych klimatów, odnajdzie tutaj jedne z najlepszych figurek dostępnych na rynku i to w bardzo dobrej cenie – model wielkości GW’kowskiego Bolga, w metalu, dwa razy tańszy? To standard.


Systemy z tradycjami, które może nie mają tak długich korzeni jak gry spod flagi Games Workshop, ale też przetrwały już swoją Próbę Czasów i trwają w najlepsze, rozwijając się z dobrym, dynamicznym tempem, nieustannie rosnąc o nowe modele, frakcje, podręczniki… Oraz graczy, których ciągle przybywa i to w sposób widoczny, jako że coraz więcej miejscówek zaczyna doświadczać zarządzania punktami Focusu czy Furii na swoich bitewniakowych stolikach.  Jakby tego było mało, koszt wejściowy w zabawę jest relatywnie niewielki a zasady ‘Quick Start’ do obu systemów są oferowane za darmo na stronie producenta, więc niewiele potrzeba by wziąć się za zachęcanie nowych graczy do spróbowania sił w magicznym świecie pary, warjacków i ryczących bestii.

Fantastyczna, płynna mechanika, która swoim nietypowym funkcjonowaniem budzi we mnie tego nastoletniego chłopca, który z wielkimi oczyma otwierał boosterski do Magic: The Gathering by dać się leszczyć z potężnych kart w lokalnym klubie przez bezlitosnych ‘weteranów’ środowiska (*O, dostałem lądzik jako Rare’a? Bidulek, i widzisz, o tylko dwa różne kolorki many daje, patrz, mam tu potwora 8/8 z trampkami za 20 many, wymienisz się?*) – kombogenność systemu oraz synergia pomiędzy poszczególnymi jednostkami osiąga w tych systemach nowe szczyty, nieosiągalne przez inne mechaniki i systemy i oferuje bardzo unikalną, napiętą rozgrywkę pełną emocji i próbami skontrowania kombosów przeciwnika wraz z realizacją swoich własnych manewrów. Dorzućmy do tego nienajgorszy balans, regularnie pojawiające się nowinki a otrzymamy całe stosy zabawy!

Unikalne wzornictwo, unikalne kolory! Stylistyka modeli oraz całej oprawy Żelaznych Królestw jest wysoce niepowtarzalna – wszystko u nich niby jest kliszą, ale kliszą na tyle zmodyfikowaną, zmutowaną i przerobioną, że zaczyna stanowić osobną wartość. Mamy więc szkockie trolle o wielkich apetytach, mamy technologicznie zaawansowanych elfich suprematystów, mamy nekromaszyny władane przez potwornego smoka czy druidów, którzy uważają porządny rozlew krwi cywilizowanego człowieka za najzdrowszy objaw budowania balansu wśród natury. Wszystko to okraszone naprawdę ładnymi, nietypowymi modelami i ciekawych barwach (*ich paleta farb zawiera kolory niedostępne i nie odwzorowane w produktach innych firm dla przykładu!*). Jeżeli dacie się ująć tej nietypowej stylistyce i wczytacie się w historię okaże się, że Immoren skrywa naprawdę świetne fabuły oraz co najważniejsze, nie stoi w miejscu – z książki na książkę świat posuwa się do przodu, a wraz z nim pojawią się nowi bohaterowie, starzy rozwijają się a nowe bestie i jednostki dołączają do wszystkich stron konfliktu.

To by było na tyle… na dziś, znaczy się. Mam jeszcze co najmniej trzy-cztery systemy do opisania w ten sposób, jak Dystopian Wars czy Dust Warfare chociażby, ale jako że ten tekst zaczyna powoli puchnąć do nieprzyzwoitych rozmiarów więc pozwolę sobie na dokonanie paskudnego triku i złamanie go na pół, tak więc jutro kontynuujemy te wywody i zobaczymy, co też sobie cenię w ów mniejszych systemach. Na dzisiaj zamykamy teatrzyk, mili państwo, miłego wieczoru i niech moc będzie z wami!

1 komentarz:

  1. Dzięki za wpis. Bardzo lubie czytać Twoje komentarze dotyczące aspektu grania w miniaturki, głównie ze względu na wyważony ton i uzasadnienia do argumentów.

    Myślałeś kiedyś o serii opisującej każdy ze znanych Ci systemów w jakiś prosty i ciekawy sposób dla niewtajmeniczonych? Cos czuje, że mogloby Ci to nieźle wyjśc. A może nie jestem jedynym, który by to przeczytał.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń