21.10.2013

[21.X.2013] Pep-talk, czyli czyn zamiast słów!


Dziś chciałbym napisać o paliwie, które napędza każdego z nas czy to na polu zawodowym czy też w czasie realizowania naszego hobby. O tym niemalże magicznym surowcu, który nieraz wydaje się tak odległy i niezdobyty, który gdzieś świta na horyzoncie, ale jednak nie mamy sił, by po niego sięgnąć… Ale kiedy już się w nas przelewa, czujemy jak mózg wskakuje na wyższe obroty, jak ręce same ciągną się do pracy a idee iskrzą niemalże widoczne gołym okiem na obserwatorów. Napisać dziś chciałbym o motywacji. Idea na ten tekst nie wzięła się znikąd – wczoraj wieczorem Tajna Maso—Znaczy się, wasz skromny Ja, Emeryt oraz pan i władca bloga Brushlicker, Jan Semrau, zebraliśmy się na Skajpie w celu swobodnej dyskusji na temat tego, dlaczego w Polszy mamy w ogóle jakieś wraże sobie obozy pośród bitewniakowców, dlaczego nie jest to traktowane całościowo, jako jedno hobby o wielu odcieniach i co najważniejsze… Co robić, by móc realnie wpłynąć na zmianę i poprawę stanu środowiska.

Kluczem jest motywacja. Zanim jednak wyjaśnię, co mam na myśli, popatrzmy na sobie na ten scenariusz:

Jan „Nerd” Kowalski wchodzi spokojnym krokiem do lokalnego sklepu, jedynego w okolicy, ale działającego prężnie dzięki aktywnej grupie zadedykowanych graczy. Jest to jednak Polska, i lokalna społeczność jest wyjątkowo zadedykowana jednej tylko grze – ot, być może są to Wojenne Młoty w rodzaju SF czy o smaku fantasy, nieważne. Jan „Nerd” Kowalski nie jest nowicjusze, ma  na koncie kilka lat aktywnego ciupania i kulania kostek, i w ogóle, jest w sklepie rozpoznawaną postacią – w końcu bywa tam regularnie od dłuższego czasu! Nasz Jan myśli sobie, kurde, Młoty jak Młoty, ale kurde bele, są całe stosy innych gier… Widziałem Infinity, podobało mi się. Albo może kurczę do Helldorado, fajny klimat. A Warmachine czy Hordes? Przecież wiem, że ludzie w to grają, ba, sklep ma w ofercie. Czemu wszyscy turlają w Warhamca?
Znamy ten scenariusz? Tak, oczywiście, jest on nieco przerysowany na potrzeby tekstu… Ale szczerze powiedziawszy, tylko odrobinę, bo taka scena według moich doświadczeń to klasyka większości LGS’ów, bo nasz Kraj Warhammerami stoi – bynajmniej nie dlatego, że to najlepsze gry czy że wydają najładniejsze modele, ale głównie dlatego, że wszyscy w to grają, wszyscy to mają i po prostu przebicie się poprzez tłum, który już wydałem tysiące w rodzimej walucie na swoje armie nie jest zadaniem łatwym. Teraz pojawia się radosny dylemat… Co z tym zrobić?

Wszystko zależy od naszego zawodnika i jego zawziętości – widzicie, jeżeli naprawdę chciałby spróbować inne systemy, marzy o tym, by w jego lokalnym środowisku tytuł ‘gra bitewna’ nie była równoznaczna z Warhammerem, to może coś z tym zrobić. Naturalnie, tutaj pojawia się właśnie magiczny problem z motywacją – jak bardzo się nam chce? Kontynuujmy nasz przykład…

Jan „Nerd” Kowalski zagaduje podczas gry do swoich kumpli. Mówi, bąka pod noskiem, że ot, słyszał o takich gracz innych, takich mniej ‘Warhammerowskich’. Mówi, że są w ofercie sklepu, albo że są niedrogie, i wie gdzie kupić. Albo że przeczytał zasady, pooglądał figurki i filmiki, podoba mu się, brzmi zachęcająco, chciałby spróbować… Jego towarzystwo słucha, bo jak ustaliliśmy, nasz Janek nie jest anonimową twarzą w swoim lokalnym środowisku, ludzie go znają i wiedzą, że wie co mówi. Ktoś kiwa głową, ktoś mówi, ze słyszał, ktoś tam mówi, że bez sensu, bo i tak nikt W To A Tamto nie gra, i lepiej kupić dziesięciu marines... Jan wzdycha, lecz ma zamiar drążyć nieco temat.
I tutaj pojawia się pierwszy i kluczowy problem. Brak zaufania i złe podejście. Widzicie, tutaj widzimy, że z Janeczka żaden handlowiec czy mistrz marketingu, bo tak się towaru nie sprzedaje, szczególnie betonowej fanbazie, twardym i wiernym fanom. Widzicie, co Jan powinien zrobić, to to…

Jan „Nerd” Kowalski postanowił, że chciałby, by kumple dali szansę innym grom. Zamiast jednak o nich gadać, bierze sprawy w swoje ręce, kupuje starter na dwie osoby albo dwa startery, zależnie od systemu – pewnie, jest to wydatek, ale skoro i tak chciałby grać, to niech to potraktuje jak zakup gry planszowej. Nawet, jak nikt nie zechce kupić własnych modeli, to nasz Jan zawsze będzie miał dość, by móc pograć we dwójkę – zaprosi kumpla, wyjaśni zasady i może turlać. Teraz przychodzi do sklepu uzbrojony – pokazuje modele, daje pomacać, wie, że nic tak nie przyciąga jak fajne pamperki. Pożycza stół do grania, rozkłada wszystko, pyta, czy ktoś chętny, by sprawdzić jak wszystko śmiga… Robi intro, bo w to, że nikt chętny się nie znajdzie zwyczajnie nie wierzy. Starego Dobrego Janka nie posłuchają? Zresztą, ogłosił też na forum, że robi gry pokazowe do tego i tego systemu, umawia się online, zawsze ma kogoś do prezentacji… A nóż się trafi dodatkowa publika?
Znacznie lepsza sytuacja, prawda? Powiedźcie mi sami – czy powiedzielibyście NIE dla szansy spróbowania w system, do którego spodobały wam się modele, czy też zasady przemawiają do was, a teraz nagle ni stąd ni z owąd wychodzi ktoś, kto oferuje szansę poturlania kostkami i nie zmusza was do wydatku ani złotówki, bo ma przygotowany zestaw pod dwóch graczy, gotowy do gry od ręki? Jeżeli wasza odpowiedź brzmi ‘nie’, to jestem zaskoczony. Wiem, że idee wydania 200-300 złotych na starter czy dwa do systemu,  w który ‘nikt przecież nie gra’ wydaje się być marnowaniem pieniędzy, ale gdybyśmy wszyscy myśleli w ten sposób, to do dziś dzień gralibyśmy w kółko i krzyżyk, po przecież po co próbować czegoś nowego? Tym bardziej, że to tylko kwestia podejścia… Osobiście właśnie traktuję to bardziej jak zakup gry planszowej, z nadzieją, że dzięki prezentacjom, pokazówkom i palącemu entuzjazmowi, być może rozrośnie się do czegoś więcej!

Jeżeli ktoś naprawdę chce, to wszystko jest wykonalne… Czekaj! A co z czasem? Cóż, jako człowiek, który prowadzi bloga, udziela się na trzech forach, tworzy prezentacje na żywo, pisze, prowadzi SOTM, rysuje, maluje, pracuje, tworzy grafiki dla społeczności Warmahordes i robi sto tysięcy innych rzeczy na raz zawsze stwierdzam, że kiedy ktoś mówi mi, że nie ma czasu, to ja rozumiem i odbieram to jako „Nie potrafię zarządzać czasem i przesypuje mi się przez palce niczym piasek”. To naprawdę kwestia dobrego ułożenia – wiadomo, że bywają dni cięższe, trudniejsze… Że pojawiają się wypadki losowe, na które nie ma się wpływu, które po prostu muszą wybić z rytmu, ale tak czy siak pewną piramidę priorytetów można sobie ustawić, i przeznaczenie pół godziny dziennie na malowanie czy kilku godzin w tygodniu na to, by zrobić fajne intro dla potencjalnych graczy dla hobbysty powinno znaleźć się w ów piramidzie, nie sądzicie?

Pytanie z początku tekstu teraz zadam – skąd brać motywację? Cóż, nie ma jednoznacznej odpowiedzi, mogę jedynie podać na bardzo osobistym przykładzie, bo w moim wypadku płynie ona, uwaga na filmową kliszę, z marzenia… Z wizji zjednoczenia polskiego fandomu bitewniakowego tak, by ten zaczął przypominać te w UK czy USA, gdzie nie ma tak twardych i wrogich obozów skupionych wokół swojej ulubionej gry niczym dookoła ogniska, jedynego jaśniejącego punktu ciepła w wiecznej, otaczającej nocy… Pragnę rozwijać gry, o których ludzie słyszeli, ale nie chcą sami zaryzykować wdepnięcia w nie, boją się o wydane pieniądze czy tworzą dowolne inne wymówki, które zamieniają ich w Twórców Pustosłowia – ludzi, którzy mówią, że chcą coś zrobić… A potem nic nie robią. Jak to powiedział Emeryt: Witaj w Internetach.

Słowem, moi mili, nie liczcie na cud… Bo go nie potrzeba. Wystarczy, że zamiast gdybać, zamiast pisać i mówić podejmiecie wyzwanie Actimela i sami weźmiecie się za promocję tego, w co chcecie pograć. Sami wyciągniecie figurki na stoły, sami ogarniecie zasady, sami przyciągniecie ludzi za kołnierze do stolika… Czy to tak wiele? Tak naprawdę wystarczy /jedna/ zacięta i zawzięta osoba na miasto, by móc na jego terenie zacząć jednoczyć tych, którzy grają w tzw. ‘inne systemy’, by jeden entuzjasta wyszedł z domu z ciepłych objęć forumowych dysput, by wejść do lokalnego sklepu czy klubu, zagarnąć stół (*oczywiście za wczesną zgodą i ustaleniami!*), wysypać modele i poświęcić swój cenny czas na to, by samemu zbudować społeczność, nie ważne jak małą, bo naprawdę niewiele potrzeba – poza entuzjazmem i podejściem, które wyklucza poddanie się i oddanie gruntu.

Panie i panowie – chcecie pograć? W to, co wam się podoba? Nie czekajcie na gwiazdkę z nieba, przeczytajcie zasady, kupcie modele, zaatakujcie turniej, konwent czy nawet stół w swoim miejscowym klubie czy sklepie i działajcie! Im częściej się pojawiacie, im większa będzie ekspozycja tego, w co chcecie pograć, tym więcej ludzi zainteresuje się z automatu, po prostu napędzani ciekawością i starym, sprawdzonym pragnieniem zobaczenia czegoś nowego… A gdy dzięki waszym staraniom powstanie chociażby jeden nowy gracz, do gry w którą turlacie… Czy to już nie jest sukces?



3 komentarze:

  1. Ja tak chyba spróbuję z Infinity. Kosz wystawienia dwóch małych "armii" jest relatywnie niski no i u mnie jest ten plus, że posiadam w piwnicy całkiem bogatą makietę. No i pod ręką mam przynajmniej dwóch graczy młotkowych z umysłem otwartym na nowinki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha racja. Jak zaczynaliśmy odradzanie BattleTecha, to zwykle jedynie co słyszałem to "Ktoś w to jeszcze gra?" A teraz mam zaproszenie jako support na kolejne Łódzkie Mistrzostwa w Warhammera :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I właśnie taką postawę mamy na myśli :) Żaden dział promocji czy marketingu, ani godzinki spędzone bezproduktywnie na forach nigdy nie zadziałają tak jak chwila na pokazówce :) A jak uda się stworzyć w mieście sprawne środowisko, to koledzy już niedługo zaczną odciążać Was z roli animatora i dalej wszystko potoczy się samo. Wystarczy to ruszyć.

    OdpowiedzUsuń