Nie ma to jak drobny relaks przed
rozmową kwalifikacyjną, prawda? Jutro zapadnie decyzja o mojej nowej posadzie,
a ja staram się opanować delikatne drganie nerwów poświęcając dzień na hobby i
zabawę moim plastikowym uzależnieniem – w sumie działa, bo kiedy rozpocząłem
pisać ten tekst była już godzina 18:00 wieczorkiem, kiedy już ciemno za oknem i
zimny wiatr duje. Do tego czasu udało mi się pomalować burty wielkiego,
francuskiego okrętu do Dystopian Wars oraz – co jest tematem dzisiejszego wpisu
(*lubię zaczynać poniedziałki od recenzji modeli!*) - poskładać
starter do Convergence of Cyriss,
który po praktycznie kwartalnej posuchy na sklepowych półkach wreszcie się
objawił, i dzięki uprzejmości Uriela z Vanaheimu, zostałem o tym poinformowany.
Tym razem nie zwlekając nabyłem go od razu, nie chcąc ryzykować, że znowu ich
zabraknie!
Convergence of Cyriss Battlegroup to najnowszy z frakcyjnych
starterów do Warmachine MK2, kontynuujący nowo-powstałą tradycję wydawania ich
całkowicie w tym twardym plastiku, jakiego używa Privateer Press. Zgodnie z
utartymi standardami w środku dostajemy cztery modele – jednego warcastera oraz
trzy warjacki (*a w przypadku tejże
frakcji – wektory*), gdzie póki co aż trzy z czterech wzorów są
dostępne tylko w starterze i jeżeli chce się zdobyć do armii, to nie ma innej opcji
jak właśnie zdobyć starter – co wyjaśnia, dlaczego tak bardzo mi zależało, by
go dostać w swoje ręce. Starter, jak widzimy na powyższych fotografiach, nie
posiada nic nadprogramowego – ot, cztery modele, odpowiednie karty do tychże
oraz nowe, streszczone zasady w eleganckiej broszurze wraz z miniaturową
pokazówką magazynu „No Quarter”, wewnętrznego pisemka wydawnictwa traktującego
tylko o ich grach (*któremu też należy
się osobna recenzja, bo „No Quarter”, pomimo klasycznych wad ‘wewnętrznego
magazynu’, merytorycznie jest tym, czym White Dwarf chciałby i powinien być!*).
Modele, jak już wspominałem
podczas recenzowania pudełek z ciężkim wektorem oraz wariantem lekkiej maszyny –
Diffusera – są zaskakująco obfite w
detale i zdecydowanie świadczą o regularnie wzrastającej jakości plastikowych
wyrobów Privateer Press, choć ponownie muszę zauważyć, że dla kogoś
przyzwyczajonego do zabójczo dobrej jakości plastikowych odlewów Games Workshop
nadal nie jest to jakość, za którą by się tęskniło… Detali jest sporo, ale
często są nieostre, szczególnie na mniejszych lub cieńszych elementach; Ot,
piła tarczowa na Galvanizerze zamiast
ostrych ząbków ma półokrągłe zęby, które nadają mu raczej wygląd słabo
namalowanego kwiatka niż zabójczego ostrza. A to tylko przykład – regularnie zamiast
ostrych krawędzi na wzorach pokrywających płaskie powierzchnie mamy lekko
zaokrąglone brzegi, które zwyczajnie nie wyglądają tak dobrze, jakbyśmy tego
chcieli.
Nie można też nie zauważyć, że
chociaż sama jakość rzeźb jest coraz lepsze, to nadal muszą popracować nad
odpowiednim dopracowaniem matryc odlewniczych, bo póki co nadlewki i linie
podziału potrafią przebiegać przez miniaturowe detale, a usunięcie ich i
zdrapanie wiąże się z ryzykiem uszkodzenia detalu – i na dodatek rodzi radosną
frustrację, kiedy operujemy nożykiem i papierem ściernym w trudno dostępnych
miejscach czy na małych detalach. Muszą nad tym zdecydowanie popracować,
podobnie spasowanie elementów nie jest idealne i z kilkoma częściami musiałem
się pospierać, przycinając długość złącz czy polerują miejsca styku tak, by
wszystko weszło na swoje miejsce i zaczęło poprawnie pasować. Oczywiście kiedy
pracujemy z modelami powinniśmy być na to gotowi, ale jednak skoro da się
zrobić to lepiej, to nie ma co być łaskawym i wytknąć, że niestety modele the
wymagają poświęcenia im dodatkowej godzinki czy dwóch, jeżeli ktoś życzy je
sobie porządnie oczyścić.
Fortunnie po sklejeniu modele te
prezentują się już naprawdę zacnie. Naturalnie, jest to subiektywna opinia, a
skoro wybrałem tę frakcję jako swoją armię do kolekcjonowania, znaczy, pewnie
podoba mi się ich stylistyka, prawda? Tak czy owak, nie można im zarzucić
kiepskich rzeźb – są dobrze przemyślanie, prezentują unikalne sylwetki nawet
pomimo korzystania z tej samej bazy a Syntherion, znaczy, pudełkowy warcaster
to duży, fajny model, który dobrze prezentuje czym Convergence of Cyriss stoi –
duża maszyna z ludzkim obliczem! Podoba mi się tak samo jak Cipher, którego już
mogłem podziwiać podczas recenzji Monitora (*którego złożyłem
tak dlatego, że wiedziałem, że w podstawce dostanę Ciphera…*) oraz
Galvanizer, który – cytując klienta sklepu – wygląda, jakby maszyny w rzeźni się
zbuntowały i wyruszyły w świat. To lubię, wow, takie dobre.
Ogólnie rzecz ujmując jestem
zadowolony z faktu, że udało mi się nabyć to pudełko, nie tylko z
kolekcjonerskiego punktu widzenia… Modele są po prostu ładne, i choć wymagać
będą dodatkowej sesji z nowym i ostrym nożykiem oraz patyczkiem z papierem
ściernym, by je solidnie oczyścić, to jednak nie zmienia to faktu, że na stole
wyglądają wybornie i po odpowiednim pomalowaniu będą tworzyć śliczną podstawę
do tej armii. Nic, tylko wziąć się do roboty i malować! A w następnym odcinku…
Starter do Malifaux, Drugiej Edycji, prosto z Gildii – nieumarli szeryfowie
Pani Sprawiedliwość!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz