Lubię pisać teksty z
wyprzedzeniem tak, by zawsze mieć coś na zapas, na weekend czy na inny losowy
dzień, w który to mi się zwyczajnie nie chce – bo aura zła, bo choroba toczy,
bo głowa boli, bo w zupie była zasłona… Zawsze znajdzie się jakaś wymówka, prawda?
Wczoraj nie wrzuciłem tekstu z prostej irytacji; Miała być recenzja modeli
warcasterów do Convergence of Cyriss,
ale przy próbie otwarcia kropelki ta eksplodowała z drugiej strony – jeżeli
ktoś wie, ile tortur trzeba przeboleć, by pozbyć się z siebie kleju
cyjanoakrylowego, ten łączy się ze mną niczym prezydent Komorowski w ‘bulu i
nadzieji’. No cóż, tak czy siak nie zakładałem nigdy codziennej publikacji, bo
to niewykonalne przy głównie jednoosobowym składzie redakcyjnym… Dziś chciałbym
pokrótce poruszyć temat, który pali moje wnętrzności już od jakiegoś czasu,
który bogatą żółcią zatruwa mój umysł. Porozmawiajmy zatem of fluffie – czym
jest, po co jest i dlaczego traktowany jest trochę jak nieznośny daleki wujek,
którego każdy lubi wtedy, kiedy przynosi kasę, ale poza tymi momentami stara
się nie pamiętać o jego istnieniu.
Fluff (ang.
Puch, meszek) – wiele gier
planszowych oraz komputerowych dostarcza swój własny, fikcyjny świat lub też
opierają się i są definiowane przez inne media, jak literatura lub film. Fluff, w kontekście literackiej fikcji
używanej w grach, odnosi się do informacji na temat świata i tworzy kontekst
dla danej gry. Z definicji fluff nie
jest częścią zasad gry. Fluff nie ma
wpływu na rozgrywkę i z technicznego punktu widzenia może być zignorowany przez
graczy bez wpływu na rozgrywkę czy rządzone nią zasady.
Tak pi razy
oko wygląda definicja i w sumie tym właśnie jest ów mistyczny fluff – poza,
oczywiście, bycie piankową, słodką masą popularną w USA czy też czynnością
wykonywaną przez, ekhem, wysokiej klasy specjalistę w produkcji filmów porno.
Więc w czym tkwi mój ‘fluffowy problem’? W tym, że podejście wielu graczy do tego
aspektu gry jest albo przepełnione hipokryzją albo w najlepszym wypadku –
totalnie wybiórcze, traktując tło historyczne gry niczym szwedzki stół,
wybierając smakujące im elementy, odrzucając to, co nie pasuje a co gorsza, nie
zgadzając się nawet na bycie fair wobec fluffu przez cały czas obcowania z grą.
Ale powolutku, zanim wyjaśnię na przykładach, co mnie boli i trawi, podejdę do
tematu obiektywnie…
Czemu Fluff jest ważny acz nie kluczowy?
Widzicie,
fluff tworzy kontekst. Fluff to nie po prostu na siłę dopchany koloryt do
mechaniki (*przynajmniej w przypadku gier
figurkowych – bo w planszowych Eurograch ów ‘setting’ często nie ma w sumie
żadnych walorów i powstaje głównie po to, by móc jakoś zilustrować elementy
gry*), bo gdyby tak było, to zamiast modeli gralibyśmy płaskimi sztonami a
zamiast podzielonych armii o własnym wzornictwie i atmosferze, mielibyśmy po
prostu sztony różnych kolorów o innych matematycznych parametrach, w których
korzystalibyśmy w grze. Fluff, jak sama definicja wskazuje, tworzy kontekst – a
w grze bitewnej, która jest tak naprawdę synem z nieprawego łoża gier
fabularnych, świat jest przeważnie dużo ważniejszy, bo determinuje wizualizacje
głównego elementu gry – figurek właśnie! Oczywiście ktoś, kto uważa, że
najpierw rzeźbi się modele a potem dopisuje fluff nie ma zielonego pojęcia jak
proces developerski w takim przypadku działa, bo jest właśnie na odwrót, i to
dzięki opisom jednostek, świata, uniwersum widzimy to, co widzimy… Marines wyglądają
tak a nie inaczej. Po prostu określa to, co widzimy w znacznie większym stopniu,
niż niektórzy zakładają.
Taka
oczywistość jak odpowiadanie w dużym, ba, decydującym stopniu za wygląd i
atmosferę systemu to tylko jeden z elementów, na które fluff wpływa pośrednio –
bo w dużym stopniu opowiada nam również jak dane jednostki działają, jak
funkcjonuje armia, jak to wszystko śmiga. Oczywiście, tutaj już mechanika i
opis wymiennie się uzupełniają… Powiedzmy, studio pragnie stworzyć jednostkę
pancerną Tau do walki na z pancernymi pojazdami wroga. Rzucają taki pomysł na
przemiał, powstaje pancerz XV88 ‘Broadside’ – zasady naturalnie są komponowane
tak, by w danej roli model w czasie gry mógł się spełnić, ale to czytając fluff
dostajemy opis funkcjonowania, skąd pochodzi, jak powstał… Fluff ponownie pełni
rolę doku, osadza jednostkę w realiach i pozwala nam łatwiej zrozumieć jej
funkcję.
Czemu więc
fluff nie jest kluczowy? Cóż, z tej prostej przyczyny, że z czysto technicznego
punktu widzenia… Nic nie wnosi do samej rozgrywki patrząc pod kątem funkcjonowania
mechaniki. Gracz tak czy owak oceni wartość bojową wybranego modeli na
podstawie przypisanych mu zasad i statystyk, nie bacząc często na takie
drobnostki jak fluff czy nawet w wielu przypadkach – na sam wygląd figurki. Po
prostu jest dla niego elementem pozbawionym znaczenia, kiedy tworzy rozpiskę,
kiedy planuje stworzenie armii, której nadrzędnym celem jest optymalizacja,
synergia i skuteczność działania.
Problem fluffu, czyli co mnie gryzie?
Widzicie,
ważne i kluczowe jest to, że w ostatecznym rozrachunku fluff to nic innego jak
uzupełnienie zabawy i w sumie nikt nie powinien spinać się o to, jakie kolory
czy sztandary noszą plastikowe ludziki. W końcu jeżeli posiadasz swoje
plastikowe armie, to są one w pełni twoje, i jeżeli życzysz je sobie pomalować w
kolory rodem z serii Hello Kitty, nikt nie ma prawa próbować Cię powstrzymać
albo wciskać, że to jest złe. Tutaj od razu chciałbym zaznaczyć, mam szacunek
dla gamistów czy malarzy, dla których świat przedstawiony jest bardziej
saszetką keczupu do frytek – mogą dodać, ale nie muszą jak nie mają smaka, bo i
tak to ich nie interesuje, bo liczy się zabawa albo artystyczna wizja.
Słowem, jeżeli
ktoś mi w twarz powie, że ma gdzieś jaki symbol nosi klan Raukaan na
naramiennikach i on będzie malował tak albo inaczej, jeżeli ktoś mi rzuci, że
nic go nie obchodzi to, że nowy zakon marines nie powinien mieć terminatorek
czy drednotów, bo lubi nimi grać i ma to gdzieś, to poklepie po plecach i
bowiem – „I o to chodzi, baw się dobrze”. Problem pojawia się wtedy, kiedy do
tych ‘przekonań’ włamuje się hipokryzja. Co przez to rozumiem? Właśnie
traktowanie Fluffu jako szwedzkiego stołu, dobieranie różnych „smakołyków” tak,
by stworzyć danie z piekła… Jak zakon Imperialnych Pięściowilków Krwawych
Eldarów, który będzie mógł grać według uznania prowadzącego jako prawie wszystko
(*korzystając z modeli orków*) – i ów ktoś jeszcze kombinuje, jak to jakoś
sensownie wyjaśnić w świecie przedstawionym. Od razu mówię, drogi czytleniku,
jeżeli sam należysz do tej grupy fanatyków – odpuść, bądź szczerzy i po prostu
powiedz, że ruchasz setting w kakało i po prostu chcesz PG’ować stąd do świtu.
Nikt się nie obrazi, a szczerość się ceni!
To są jednak
najbardziej ekstremalne przypadki, bo jedną najbardziej powszechnych hipokryzji
– szczególnie jeżeli chodzi o Wojenne Młoty, choć po części dotyczy innych
systemów – jest zafałszowana argumentacja. Kiedy wertuje się fora i regularnie
mielone tematy z kategorii „Czemu gracie w Warhammery” to raczej rzadko napotykam
argumenty mówiące o tym, że ktoś ceni sobie świetny balans, dobrą mechanikę,
wsparcie wydawcy… Wszyscy wiemy jak jest. Kiedy temat się piłuje a obraz się
wyostrza, złotym i często rzucanym argumentem jest „bo to jest Warhammer”. Ja
rozumiem, że jest to zwrot bardzo otwarty, szeroki w zakresie… Można w to
zdanie wiele rzeczy włożyć! Może chodzi komuś o skalę? O popularność i
wszędobylskość? Może chodzi o kwestię przyzwyczajenia?
A może chodzi
o to, że kochacie ów barokowy, przerośnięty świat, przepełniony
wyolbrzymieniami i niemal komediową groteską, przelewający się atmosferą ‘hero
fantasy’ pomimo rzekomego settingu SF? Może doceniane wzornictwo, gdzie
wszystko jest większe i po prostu ‘bardziej’ niż gdziekolwiek indziej? Może klimat
waszej wybranej frakcji przemawia wam do serca i umysłu, kochacie krzyczeć ‘Waaagh!’
przy stole, kiedy wasze zielonoskóre hordy zalewają wrogie linie albo raduje
was dalekosiężna siła rażenia Tau? Zapytajcie sami siebie właśnie teraz… Dlaczego
wybraliście taką a nie inną armię? Proszę, podajcie odpowiedź… Modele się
podobały? Historie? Postaci? Wzory? Słowem, przyciągnął was Fluff, prawda?
Mnie, mogę śmiało powiedzieć, z całą pewnością – kocham ów klimaty, uwielbiam
ten spaczony świat i jego przegiętych bohaterów, karykaturalnych i
pompatycznych. Uwielbiam różne kolory i smaki, jakie ów bogaty setting oferuje.
I jeżeli wy
też, to czemu najpierw wybieracie swoją armię i malujecie ją ‘pod klimacik’ by
potem doprowadzać do bastardyzacji? Bo wyszedł nowy kodeks. Bo jednostka ‘A’
jest przegięta ‘B’ już niestety obsysa? Bo może nowe rozpiski zerżnięte z sieci
od ludzi, którzy wygrywają duże turnieje zmuszają mnie do grania na czterech
smokozordach chaosu? Tu mnie boli, mili Państwo, to jest rzecz, która totalnie
odpycha mnie od ‘gamingowego’ aspektu hobby prowadzonego przez GW (*choć będę
sprawiedliwy – w Warmahordes też są oklepane listy, sprawdzone i turlane przez
masę graczy…*) – to, że gra siłą zabija kreatywność. To, że widzi się armie
klonów – oczywiście, niektóre frakcje są mniej lub bardziej elastyczne, ale są
przykłady wręcz zatrważające, jak chociażby właśnie Kosmiczni Marines Chaosu,
gdzie ile armii bym nie oglądał, czuję się jak w fabryce klonów…
A potem Ci
sami ludzie, co wybrali swoją armię dla jej klimatu i atmosfery zaczynają
bąkać, że ten ich nie interesuje, że wchodzi w paradę, że klimatyczna armia
ssie, pora na cztery smokozordy a o jednostkach kultów bogów chaosu należy
zapomnieć… Albo czego ja się czepiam? CO z tego, że marines pomalowani na
Ultramarines, od teraz są to Kosmiczne Wilki. O, nie, czekaj, nowy kodeks Dark
Angels bardziej mi się podoba – spoko, to są Ultrasi, ale walczący na
doktrynach Mrocznych Aniołów! I co się tak dziwnie patrzysz? Nie wiedziałeś o
tym, że powstał zakon, który wygląda jak Ultramarines, ale są zakonem
sukcesywnym Mrocznych, nie, nazywają się, ugh… Niebieskie Ultranioły! – Wbrew pozorom,
nie zmyślam, doświadczyłem podobnych sytuacji na żywo.
No, to tyle
lekkiej tyrady – musicie wybaczyć, że taki w sumie jęczący wpis, ale było nie
było, jest to blog! A na blogu osobiste wylewy autora też się zdarzają…
Ostetecznie chodzi mi tylko o jedno; Albo traktujmy fluff z jako takim
szacunkiem, albo nie udawajmy, że ma on na nas jakikolwiek wpływ, bo jesteśmy
gamistami z natury i chodzi tylko o statytyki ;)
Przy okazji…
Cóż, jak już
mielę temat fluffu, to wstyd by było nie wspomnieć o szlachetnej inicjatywie
zapoczątkowanej przez użyszkodnika Lastiego na łamach forum Gloria Victis –
Polskie Lexicanum, nazwa wstępna projektu: Librarius.
Popieram wszelkie takie akcje, sam zdecydowałem dołożyć swoją cegiełkę i w
wolnych chwilach podrzucam kolejne zdania do Tau i tematów związanych… Wam
również polecam kontrybucję, bo wszelka pomoc potrzebna i entuzjazm również, by
projekt ten rzeczywiście mógł rozkwitnąć i stać się pełnoprawną fontanną wiedzy
o uniwersum Warhammera 40k w języku rodzimym! Jeżeli wiec macie kilka minut i
znacie swój temat, nie krępujcie się, rejestrujcie i piszcie! Im nas więcej,
tym szybciej ów baza danych zapełni się sensownymi informacjami.
Oboma ręcami się podpisuję, za wyjątkiem fragmentu zdania, brzmiącego...
OdpowiedzUsuń"a w grze bitewnej, która jest tak naprawdę synem z nieprawego łoża gier fabularnych"
Bo było dokładnie odwrotnie:)
Ale to taka drobnostka.
Najprostsza definicja fluffu -> Świat przedstawiony. Fajny tekst :)
OdpowiedzUsuńobiema rękom* tak przy okazji :D Osobiście uważam tak samo jak autor tego artykułu mimo iż nie mam dużej styczności z takimi grami, ale tak z czystego rozsądku nie kolorował bym armii orków w stylu hello kitty i mimo że każdy ma wolną wolę to uważam że jest to troche? hipsterskie? nie wiem czy mogę to tak nazwać. Serdecznie zapraszam na mojego bloga www.4evergamer.pl
OdpowiedzUsuńCóż można rzec - kolejny super wpis. Cała prawda o światku młotków (i nie tylko, ale jednak głównie).
OdpowiedzUsuń