Jedyny problem, jaki napotkałem
po przejściu na moją abstynencję od modeli Games Workshop, to opóźnienie w ich
ocenie i recenzowaniu! Widzicie, zamiast samemu nabyć pudełko czy dwa teraz
muszę czekać, aż ktoś znajomy czy z okolicy nabędzie drogą kupna, i będę mógł z
butami wejść w pudełko i zobaczyć na własne oczy, jak się ów nowe modele
prezentują! A że nie lubię pisać o modelach nie mając ich chociaż raz w dłoni,
to wolę się wstrzymać te kilka dni i wyklarować jakąś opinię albo czytając
recenzje innych hobbystów albo mając szansę zmacać je osobiście… Nowa fala
Mrocznych Elfów do fantastycznej odmiany Wojennych Młotów jest już na
sklepowych półkach dostępna i coraz więcej miłośników tejże frakcji już zdążyło
się zaopatrzyć w nowości – zapewne większość z was ma już swoją opinię jako
tako wyrobioną… Lecz nie powstrzyma mnie to przed podzieleniem się moją własną!
Zacznijmy od tego, że jestem
zaskoczony – i to wyjątkowo negatywnie! O ile fala kosmicznych marines
zawierała jeszcze ładne rzeczy (*Jak
chociażby piekielnie drogie ale bardzo ładne pudełko z, hahaha, „Durgardą”*)
to nowe kolczaste elfy nie podobają mi się w ogóle. I nie chodzi tutaj o same
wzory, bo te w dwóch przypadkach są całkiem niezłe, ale chodzi raczej o
zaskakującą jakość samych rzeźb – gdy oglądałem fotki na stronie Games
Workshop, już czułem, że coś jest nie tak, a kiedy nareszcie mogłem modele
dotknąć, moje obawy się potwierdziły. Wydawnictwo najwidoczniej cierpi na
deficyt w pudełku z detalami, bo nowe mroczne elfy są z nich brutalnie
oskubane! Jakby tego było mało, modele mają pozy jak sprzed dekady (*klasyczna szczota zamiast kręgosłupa*),
oferują znacznie mniejszą elastyczność w sklejaniu własnych póz, niż do którego
zdążyłem się przyzwyczaić a przy okazji ponownie podnoszą cenę… Słowem, jest
regres, i to poważny, a dokładniej opisze co mnie piecze i co mi doskwiera przy
poszczególnych modelach!
Zacznijmy może od tego, co mnie
boli najbardziej, czyli od nowego /potrójnego/ zestawu z bazową jednostką tej
armii – no, bazowymi jednostkami: Dreadspears
/ Darkshards / Bleakswords. Pudełko to w teorii jest następcą pudełka ‘Dark
Elves Warriors’, ale osobiście nigdy bym nie wymienił tych starszych modeli
na te nowe! Stare wzory mają unikalny charakter, a nie wyglądają jak liniowe
regimenty wysokich elfów pomalowane na ciemno z dodatkowymi kolcami tu i ówdzie
– mieli własne hełmy, bogato zdobione napierśniki, brutalnie wyglądające
uzbrojenie i bogate w detale tarcze… Te nowe zaś wyglądają jak klony włóczników
swoich ulthuańskich pobratymców! Zero w nich własnego klimatu czy czegoś, co na
pierwszy rzut oka by nam pokazało, ze mamy dom czynienia z mrocznymi elfami.
Jakby tego było mało, głowy i korpusy stanowią jedną całość, znacznie limitując
elastyczność modeli w sklejaniu a na dodatek wszyscy reprezentują pozy ‘baczność,
jakby w tyłku kij siedział’. Nie jestem zachwycony, a czarę goryczy domykają
Bleakswords – miecznicy mrocznych elfów zamiast smukły, ostrych i unikalnie
wykrzywionych mieczy takich, jakie dla przykładu oferują Korsarze (*starsze pudełko!*) wojownicy mrocznych
elfów dostają bardziej maczugi pasujące bardziej ogrom, niż smukłym wojownikom
tejże rasy. Nawet starszy sztandar z dwoma flagami bardziej mi odpowiadał
wizualnie… Jedyna zaleta to cena – 100 zł za dziesięć modeli z możliwością
wyboru trzech wariantów to naprawdę
dobrze wywarzony koszt.
Przejdźmy do kolejnego oddziału,
który dorobił się nowych modeli – Witch
Elves – które, musze przyznać, są poprawną względem poprzednich wzorów.
Games Workshop powoli zdaje sobie sprawę z tego, jak wyglądać powinny modele
kobiece (*oczywiście, jako że gra
cateruje do męskiej populacji, są to raczej wzory a la modelki Vouge’a*) i
od czasów Lelith powoli zmierza w dobrym kierunku. Niestety, nie obyło się bez
bolączek… Twarze są szpetne, wydłużone i niezbyt atrakcyjne, ale to mogę
jeszcze wyjaśnić tym, ze przecież wiedźmy nie są ludźmi, tylko elfkami, a więc
mają inną strukturę twarzy… Co mnie boli bardziej to to, że wygląda na to,
jakby był tylko jeden wzór nóg – uniesione kolanko, stanie na paluszkach w
skoku i to wszystko! Ponownie modele są odarte z detali – proste szatki,
prostackie noże, brak ikonek, medalionów, amuletów, no czegokolwiek – modele,
choć nadal ostro odlane i o braku widocznych wad, są proste jak te od Mantica…
A to poważny zarzut i cios! CO prawda alternatywa zawarta w pudełko – Sisters of Slaughter – prezentuje się
już lepiej ze szczegółowymi biczami i demonicznymi maskami, ale to nadal nie
jest poziom, do którego GW mnie przyzwyczaiło i rozpieściło. Dorzućmy do tego
bardzo poważną wadę… 175 złotych za pudełko z ledwo 60~ elementami i 10
modelami małej piechoty? Jak tak dalej pójdzie, to argument miłośników
Warmahordes, że u nich wszystko tańsze, powoli stanie się prawdą…
Przejdźmy do kolejnej poczwary,
czyli do pierwszego z dwóch pudełek z większym kawałkiem plastiku – zgodnie z
nową, świętą tradycją Games Workshop dostajemy dwa w jednym, czyli dwa potwory
do wyboru. Pamiętamy Hydrę? Starszy wzór już był prawie dobry, całkiem elegancki
i sympatyczny w kształcie – w sumie, choć nie jestem nostalgiczny względem
modeli, poprzedni wzór bardziej mi się podobał niż ten nowy plastik, którego
łby wyglądają bardziej jak szufle koparki niż gęby potwora… Bądźmy jednak sprawiedliwy
– nowa poza jest całkiem fajna, daje modeli taką formę statycznego
dostojeństwa, fajnie rozwiązano problem zmieszczenia dużej potwory i jej
poganiaczy na jednej podstawce, ale z drugiej strony bestia nie wygląda już,
jakby rzeczywiście była poganiana, ale raczej jakby była w trakcie wykonywania
stójki na życzenie swojego trenera, niczym cyrkowy zwierz! Wrażenie to potęgują
właśnie modele poganiaczy, którzy choć prezentują się ładnie, również stoją w
sztywnych, egzaltowanych pozach, jakby grali jakąś tragedię na scenach teatru…
Niestety, wszystko to zamyka smutną nutą alternatywna bestia, znaczy się nowość
– Kharibdyss, morska potwora, która
nie jest tragiczna, acz piękny modelem też bym tego nie nazwał. Owszem,
ukwiałopodobne gęby i faliście płetwiasty grzbiet oddaje atmosferę pochodzenia
z morskich głębin, ale potwora wygląda jak mokry sen Slaanesha… Nie powiem, by
mi pasowała.
No i możemy nareszcie skupić się
na Broadway’owej scenie Khaine’a, znaczy, przepraszam, na nowym ołtarzu dla
mrocznych elfów. Żeby nie było – jestem wielkim fanem tego, że każda frakcja w
fantastycznej odmianie Warhammera musi mieć swoje wielkie coś – czy to bestię,
czy ołtarz, czy wóz z gigantyczną soczewką do spopielania wrogów. Ołtarz jest…
Ładny. Naprawdę, jako model podoba mi się w nim prawie wszystko, od samego
kotła z juchą i kośćmi ofiar trzymanego przez statuę bez twarzy, poprzez
wiedźmy aż po fantastyczną statuę samego Khaine’a, który rozmiarem sugeruje, że
spokojnie może robić za Avatara do 40’stki! Słowem, jest fajnie, naprawdę… Ale
dlaczego całą konstrukcję zbudowali tak, ze wygląda jak sceniczne schody z
teatru burleski? Trochę do dziwaczne, a
brak ‘napędu’ powoduje, że albo wyjaśniamy, że jest popychane magią, albo, że
jak stoi w regimencie, piechurzy obok się męczą… No cóż. Miło zauważyć, że w
pudełku mamy też alternatywną opcję zbudowania tego wehikułu, w formie ‘podium’
dla naszej nowej gwiazdy – Bloodwrack Medusa – która jest całkiem ładnym
modelem, no, meduzy właśnie. Fajnie się to prezentuje, i tutaj musze dodać, że
tym bardziej chora cena na pudełko z wiedźmowymi elfkami zaskakuje – to pudełko
jest 50 blaszek droższe, z nie dość, ze oferuje duży model, to zawsze po
poskładaniu go w jednym wariancie dostajemy jeszcze jakiegoś bohatera / potwora
dodatkowo – robimy kociołek? Spoko, mamy Meduzę osobno. Robimy podium pod
wężową damę? Luz, dostajemy wiedźmę śmierci na piechotę! Miły bonus, jestem miłośnikiem
tego zabiegu, które GW stara się uskuteczniać.
No i przejdziemy do bodajże
pierwszego modelu plastikowego herosa w pojedynczym clampacku, który ewidentnie
do mnie nie trafia i mi się zwyczajnie nie podoba. Shadowblade, najbardziej śmiercionośny
skrytobójca w starym świecie. Widzicie, normalnie ci bohaterowie prezentują
różną jakość rzeźb – od kultowego już lorda chaosu Nurgla aż po przeciętnego,
kwadratowego saurusa weterana. Wszystkie jednak mogą pochwalić się wybitnym
poziomem detalu – jego bogactwem jak i ostrością, zawsze powodując u mnie
zdziwienie, po co tak naprawdę firmie Games Workshop cały ten szajs związany z
Finecastem, skoro potrafią robić plastiki takiej jakości? No ale cóż, mamy
pierwsze potknięcie, bo Shadowblade wygląda gorzej, niż assassyni wydani wraz z
poprzednią księgą armii… Zero detalu, zero zdobień, żadnych amuletów, fiolet z
truciznami, nic. Widzicie, ja rozumiem, ze skrytobójca, że ma się wtapiać w
otoczenie, że ma być niczym zjawa, ale figurki rządzą się jednak nie prawami
realizmu, lecz prawidłami ‘świetnej prezencji’ – żeby było ciekawiej… Na ich
sklepie nie ma już jednego
wzoru, który ów Shadowblade’a bił na głowę! Wygląda na to, że GW zdawało
sobie sprawę, że ich nowy wzór jest słaby, więc usunęli zbędną konkurencję?
Słabiutko!
No cóż, po raz pierwszy fala
nowości od Games Workshop składa się, przynajmniej w moich oczach, raczej z
karczochów niż perełek… Czyżby mordercze tempo wydawania nowinek wymuszone na studiu
przez bezlitosne wymogi giełdowych gier nareszcie odbiło się na jakości? Czyżby
wszystkie wcześniejsze wydania były na jako takim etapie rozwoju w wydawniczej
kolekcje, a mroczne elfy to pierwszy byt stworzony na szybko, i teraz możemy
liczyć, ze kolejne nowości albo będą równie przeciętne, albo ograniczonej w
swojej liczbie? Oby nie, ale czas pokaże…
Zupełnie się nie zgadzam z oceną piechoty. W mojej opinii wzory z 6 edycji straszyły na całej linii, a od boxa warriorów gorsze były chyba tylko 6-edycyjne skaveny. Nowe designy nadają armii ascetycznego i mrocznego zarazem wyglądu, bez zbędnego blingu. Za najgorszy uważam Eldarski Avatar z bitsami do dark elfów ;-) z powodów które wymieniłeś.
OdpowiedzUsuńZupełnie nie zgadzam się z oceną... prawie wszystkiego.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się piechota jako powrót do estetyki z IV/V edycji. Może brakuje im jakichś bardziej dynamicznych póz do pierwszej linii, ale cóż ciekawego może robić liniowa piechota?
Nie rozumiem narzekań na brak detalu. Figurki GW zbyt często są obwieszone ozdóbkami do wyrzygu, ale te na szczęście nie, mają skromny detal zamiast wyglądać jak choinki.
Gęby Hydry są nijakie, za to Charybdy bardzo fajne, znacznie bardziej potworne. Za to jej poza to porażka, wspierając się na ogonie i jakiejś skałce wygląda, jakby mocniejszy powiew wiatru miał ją przewrócić.
Wózek, jak wszystkie wózki, to porażka. Jedynie meduza jest super. Ewentualnie kilka elementów nadaje się do przeróbki na makietę, ale na pewno nie na jednostkę.
Ale ja jestem przeciwnikiem tego, że każda armia musi mieć coś wielkiego (czekam z niecierpliwością, co dostaną Bretończycy).
Biorąc pod uwagę dotychczasową estetykę Bretki, w ramach "czegoś wielkiego" powinni dostać to http://www.freewebs.com/lorettawebgallery/Trojan%20Rabbit.jpg ;-)
OdpowiedzUsuńJestem za! :D
UsuńMnie rozczulił ten fleetmaster czyjakmutam, który zamiast klasycznej pirackiej drewnianej nogi ma mrrroczne elfickie ostrze. Już widzę jak przechadza się po pokładzie i siarczyście przeklina przy każdym kroku jak ostrze wbija się w pokład :D
OdpowiedzUsuńByła scena trochę w tym stylu w Karmazynowym Piracie z Burtem Lancasterem :D
UsuńA mnie to nawet jakoś pasuje do klimatu łorhamera, który i tak jest przesadzony.
UsuńSpojrzałem do kodeksu i pełna nazwa to Black Ark Fleetmaster, a blakarki iirc to pływające magicznie zamki. Czyli nie wbija mu się w pokład tylko ślizga po kafelkach ;)
Usuń