21.09.2013

[21.IX.2013] Spowiedź


Woń kadzidła. Ciche, monotonne modły. Powietrze przepełnione ciężką, dostojną atmosferą.

Kaplica była duża jak na okręt tej klasy, ale tak musiało być – duchowa czystość świętych wojowników nie była tutaj spychana jako coś trywialnego, o nie. W tym miejscu była ona ważna, ba, kluczowa. Jak inaczej mogą oni nieść swoją misję poprzez gwiazdy, gdyby nie prezentowali takiej dbałości, tej pieczołowitości w wierze i zadbaniu o rytuały? Gdyby nie przestrzegali surowych acz świętych reguł?

Hoss przyklęknął do konfesjonału, nietypowej konstrukcji z rzadkich odmian drewna, jedynemu miejscu, w którym mógł zwierzyć się ze swoich słabości, swoich błędów i swoich wewnętrznych zmagań na osobności z duchowym przewodnikiem zakonu – kapelan w ciszy wysłuchiwał strapień swoich wojowników by uleczyć ich wątpliwości zawsze celnie dobranymi słowami, pokrzepiając ducha, wskrzeszając ponownie ogień pewności. Hoss potrzebował tego – ostatnia kampania na Faros wykazała jego słabość, i nie mógł dłużej nieść jej samotnie, w tajemnicy.

„Co cię trapi, bracie?” – głos kapelana był cichy acz przepełniony pewnością i mocą, która aż od niego biła – nawet kurtyna, nawet zacieniona nisza, w której siedział kartując swoją świętą księgę i nucąc w samotności litanie nienawiści do wrogów nie przyćmiły bijącej z niego aury mocy i dostojnej władzy. „Odkąd wróciliśmy z ostatniej ekspedycji wyczuwam w tobie zwątpienie. Czekałem, aż przyjdziesz ku mnie.”

Nic nie umykało kapelanom.

„Zgrzeszyłem słabością. Pozwoliłem, by moja duma zatriumfowała.”

Kapelan poruszył się w swojej niszy i oparł crozium arcanum, symbol swojej pozycji o pulpit, przewracając kartę w swojej wielkiej księdze i nachylając się ku Hossowi.

„Uspokój swój umysł bracie, i opowiedz wszystko – nic nie ukrywaj, niczego nie pomijaj…”

***

Kampania na Faros była krwawa, szybka i brutalna. Zbuntowana populacja odrzuciła prawdziwą wiarę i powstała przeciwko swoim panom i władcom, przeciwko tym, którzy wieki temu przynieśli oświecenie, którzy zapewnili im wolność, którzy otworzyli im oczy na prawdę. Mimo to Faros poddało się słabości, dało się skusić ponownie podszeptom fałszywej wiary, obalając posągi świętych i wnosząc złote bałwany swego wydumanego bożka.

Naturalnie nie można było tego tolerować. Świat nie był kluczowy, ale był podległy i dostarczał amunicję i paliwo dla floty świętych wojowników – należało zbuntowaną ludność spacyfikować, uczynić z nich przykład kaźni i kary, by pozostali zrozumieli, że kto odwraca się od swych wybawców, ten sprowadza na siebie jedynie potępienie i niełaskę.

Hoss i jego drużyna rozumieli to aż za dobrze, i choć planetarne siły obronne stawiały zacięty opór, najwidoczniej świetnie zdając sobie sprawę z tego, że i tak czeka ich śmierć, to aktualnej walki trwały zaledwie cztery dni nim upadły garnizony, nim runęły fortece a barykady pękły. Rebelianci zostali wybici praktycznie do nogi, ale to nie wystarczało, o nie.

Najwyższy kapelan wydał jasny i klarowny rozkaz – eksterminacja. Ziarno herezji i bluźnierstwa raz zasiane, jak rzekł, nigdy nie przestanie kiełkować, dopóki nie wypali się ziemi w której wzrosło. To nie były jego słowa, o nie, lecz sentencja prosto ze świętej księgi. Była to prawda.

Rozpoczęto eksterminacje. Ulice spływały krwią winnych i niewinnych, wrzaski umierających i szloch potępionych wnosił się nad miastami, kiedy potężni, odziani w czerwone pancerze astartes wędrowali przez ulicę zabijając wszystkich, którzy wpadli w ich ręce. Ceramiczne buty wybijały pancerne drzwi, miotacze płomieni zwęglały ciała niewiernych, boltery rozrywały ich na krwawe ochłapy a miecze łańcuchowe ryczały wściekle, spijając ich krew.

Rzeź trwała, a Hoss i jego drużyna przedarli się do mieszkalnego regionu miasta. Wtedy to się stało.

Kiedy wdarli się do habitatu ujrzeli ludzi klęczących i modlących się żarliwie. Nie oddawali oni jednak nabożnej czci fałszywemu bóstwu, o nie – chudy kapłan nauczał prawdziwej wiary, czytując wersety ze świętej księgi. Ikony prawdziwej wiary ozdabiały ołtarz a suplikanci, przerażeni acz przepełnieni żarem wiary prosili o łaskę wybawienia i o siłę, by przetrwać. Gdy astartes przerwali obrzęd swoim nagłym wejściem, gdy boltery poderwane zostały do góry, gdy wielkie lufy skierowały się w tłum… Hoss podniósł pięść, rozkazując swym braciom by wstrzymać się, by nie otwierać ognia. Jego przyjaciel i kompan, brat Xarro rzucił mu ostre spojrzenie i mruknął pod nosem „Mamy rozkazy…” ale zamilkł, gdy Hoss rzucił mu twarde spojrzenie.

Wierni byli naturalnie przerażeni. Ale gdy ujrzeli kolor ich pancerzy… Gdy ujrzeli symbole ozdabiające ich pancerze… Gdy mogli wyczytać inskrypcje na ich zbrojach i uzbrojeniu, znajdując w nich te same słowa, które recytował ich kapłan… Ich oczy rozjarzyły się czymś innym niż strach, lecz tak podobnym – oto była bojaźń przed wybranymi wojownikami, przed aniołami, które znali głównie z legend, opowiadań i ikon ozdabiających ich świątynie. Oto przed nimi stanęło pięciu wybrańców Lorgara, pięciu Niosących Słowo, wybrańców bogów immaterium. Ich nabożne zdumienie było pokrzepiające.

Po chwili kapłan padł twarzą do posadzki, reszta szybko poszła w jego ślad.

„Panie mój! Bogowie w swej łaskawości wysłuchali naszych modłów i zesłali swoich wysłanników by ukarali innowierców, odszczepieńców i konformistów, którzy ponownie zasłonili swoje oczy pustą wiarą w fałszywego imperatora!”

Kapłan niemal szlochał z wyrazem ekstatycznej radości, podnosząc głowę by spojrzeć na Hossa z nieskrywaną fascynacją i żarliwą nadzieją. Oto bowiem, w jego oczach, zdarzył się cud – słuszna i zasłużona kara spadła na tych, co odwrócili się od słów mądrości wielkiego Lorgara, którzy odrzucili jedyny prawdziwy kult…

Ponury, grobowy głos wyrwał Hossa z zamyślenia. Brat Xarro.

„Bracie, najwyższy kapelan wydał klarowny rozkaz… Nie zwlekajmy, bo nasze dzieło nie jest jeszcze ukończone.”

Jego koteria ponownie wzniosła boltery w ciszy… A przerażenie, które ponownie wkradło się na twarze wiernych wywołało u Hossa pewne uczucie, którego nie czuł od dawna. Politowanie.

„Znam rozkazy mistrza Erebusa, Xarro. Ale nie jestem głupcem, by wyrzynać tych, którzy pozostali w wierze, ryzykując swoje żywoty kiedy przeklęci imperialiści rozpoczęli swój bunt. Przynieśliśmy im prawdę i oświecenie. Oni przyjęli ją, otworzyli oczy i stawili czoło temu, co ich czeka. Kapłanie…”

Hoss skierował swój wzrok na wychudzonego, żylastego starca, zdejmując hełm, ukazując blade, pokryte siateczką błękitnych żył oblicze o pustych, mlecznych oczach.

„Czy jesteś gotowy by umrzeć z ręki moich braci?”

Kapłan błyskawicznie kiwnął głową i niemalże rozpłaszczył się na kamiennej podłodze.

„Umrzeć z ręki synów Lorgara to honor, zaszczyt i święte naznaczenie. Jestem gotów.”

Hoss odwrócił się do Xarro i swoich braci z paskudnym uśmiechem.

„Nadal uważasz, że ci śmiertelnicy to ziarno herezji? Ten tutaj śmiertelnik wykazuje większą żarliwość niż ty, bracie. Może to ciebie więc powinniśmy wytrzebić? Nic nie mów, Xarro. Koniec dyskusji. Wychodzimy – idziemy zabijać, ale zabijać tych, których śmierć raduje naszych bogów. Kapłanie – módlcie się dalej, dziękujcie świętym za ich wstawiennictwo… I, ha, wspomnijcie i o nas, synach Lorgara, bo nasza misja trwa. Nie wychodźcie z kaplicy i radujcie się, bo nadeszła kara dla tych, co odwrócili się od prawdy. Za mną.”

Ostatnie słowa rzucił do swoich wojowników…

Po czym ich misja wypełniła się nadal – zabijali dla Khorna. Bezcześcili dla Nurgla. Palili dla Tzeentcha. Torturowali dla Slaanesha. Mordowali w imię swojego prymarchy, z radością w sercach i poczuciem spełnienia w duszach.

***

Kapelan stukał palcami o pulpit słuchając w milczeniu. Hoss czekał.

„Rozumiem. Popełniłeś błąd.”

Hoss zamrugał w zaskoczeniu po czym westchnął, pochylając głowę. Te trzy krótkie słowa zabrzmiały z nieco ostrą nutą, która mu nie umknęła. Nutą… pogardy?

„Jestem tego świadomy, kapelanie… Gotów jestem ponieść pokutę, bo teraz wiem już, że źle uczyniłem.”
„Wiesz? Dlaczego zatem był to błąd?” Odpowiedź spowiednika była szybka, ostra.

„Bo bogowie cieszą się z każdej ofiary. Bo ci wierni pozwolili, by imperialne kłamstwa wzrosły pośród nich. Bo okazali słabość.”

„Jak ty.”

„Jak ja. Ale nie popełnię więcej tego błędu.”

Hoss wyczuwał napięcie narastające w momencie ciszy. Ciszy przerwanej przez elektryczny szum uruchamianego generatora – crozium zalśniło energetycznym polem po czym wskoczyło w rękę kapelana błyskawicznym ruchem. Zanim zdążył wydać chociażby okrzyk obuch broni gruchnął go w ciemię, krusząc czaszkę i miażdżąc mózg. Hoss czuł śmierć w ostatnich sekundach swojego życia.

Najwyższy kapelan Niosących Słowo, Erebus wyszedł z konfesjonału ze smutnym wyrazem na jego wytatuowanym obliczu.


„Nie popełnisz.”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz