7.06.2013

[07.VI.2013] SotM: Orchestra Mechanicum

Witam ciepło w ten chłodny, czerwcowy dzionek. Jak wiecie, nowy miesiąc oznacza nowe wyzwanie na łamach Story of the Month! Tym razem tematem jest szeroko pojęte Mechanicum, nie mogłem się więc oprzeć, by napisać coś... niemalże romantycznego. Sentymentalnego? Tak, to też, po części. Tak więc zamiast wojny, krwi, flaków i totalnego grimdarku prezentuję wam ten drobny kawałek tekstu o zażyłości magosa do... No przeczytacie, zobaczycie ;) Miłej lektury!
Maszynownia była zawsze miejscem tętniącym życiem, niezależnie od pory dnia czy godziny. Setki serwitorów i helotów uwijało się w swoim monotonnych pracach, nosząc, popychając, ciągnąc, spisując, spawając, tnąc, lutując… A każde z tych zajęć dodawało kolejną nutę do wszechogarniającego rozgardiaszu, który był regularnie kontrapunktowany przez terkotanie przeładowujących się broni i ciężkie kroki stalowych maszyn przechodzących procedury testowe. Ordo Reductor szykowało się do walki, a ów muzyka była zaledwie uwerturą do koncertu zniszczenia, który rozpocznie się wraz z rzutem na planetę.

Magos Dalphan, czwarty tego imienia, był wielkim miłośnikiem muzyki. Nie znosił jednak samych muzyków, którzy w jego odczuciu i rozumowaniu istnieli tylko po to, by dokonywać regularnych gwałtów na czystej, nieskażonej muzyce w żałosnych próbach jej interpretacji przez skrzywioną perspektywę emocji. Prawdziwa muzyka to ta zapisana na papierze… W wolnym czasie z entuzjazmem czytał nuty, pozwalając by dźwięki – w swej pierwotnej formie – rozbrzmiewały mu w mózgu, pieszcząc jego wyostrzone cybernetycznie synapsy przyjemnymi impulsami. Rozpoznawał odpowiednie wzorce, podziwiał subtelny takt w rytmie czy symetrię zapisu. Nuty były niczym złożony kod, każda pięciolinia jak zagadka do rozwiązania, a każda rozwikłana zagadka sprawiała mu niemałą satysfakcję.

Tym bardziej radował go fakt, że Lorana dzieliła jego zainteresowanie. Oczywiście, nie była to romantyczna małostka ludzi obdarzonych słabymi wolami, ludzi, którzy pozwalali sobie na upust emocji. Rozumiał ich niedoskonałości i słabości, ale przez sam fakt ich zrozumienia nie stawały się one mniej irracjonalne. Lorana była mu bliska z oczywistych względów. Jako Thallax Primus kohorty ‘Piorunowej’ spotykali się często – po bitwach, kiedy konieczne były naprawy… W czasie rutynowych kontroli złącz synaptycznych… Podczas treningów komunikacyjnych… Spędzał z nią dużo czasu i nie mógł nie czuć tego poczucia zachwytu nad perfekcyjną unią ducha maszyny z duszą wojowniczki na zawsze pogrzebanej w stalowym korpusie maszyny. Nie mógł nie podziwiać niezłomności jej woli, to, jak zachowała trzeźwość umysłu i pierwotny humor pomimo ponad stu cykli spędzonych w metalicznym ciele. Była nieustępliwa, była zadziorna, była złośliwa…

Była perfekcyjna. Bo zachowała cząstkę boskości, którą był duch człowieka, odrzucając słabość mizernego ciała.

Ktoś mniejszy duchem i umysłem nazwałby to miłością.

On nazywał to harmonią. Nieomal perfekcyjnym zgraniem. On był zaledwie małym trybikiem w gargantuicznej maszynie, podobnie jak ona, i los sprawił, że stali się trybikami sąsiadującymi, takimi, które wzajemnie wpływają na swoje ruchy... Oczywiście, jak w każdym tego typu układzie występowały tarcia, ale nie były one na tyle poważne, by odrobina lubrykantu i pieczołowitej pielęgnacji nie utrzymywała ich trybików z płynnej pracy. On istniał, by ona funkcjonowała sprawnie, by działała bez zastrzeżeń, by jej arsenał nie zawiódł podczas wymierzania słusznej kary wrogom Omnisjasza i Imeperium Ludzi. A ona istniała, by nadać mu sens – bo to dzięki takim jak ona miał cel. Wiedział, jaka jest jego rola. Był mechanikiem. I nie pozwoli, by przestała działać.

- Auć! Na Tron, zaszczypało… - głos, który wydał ponad trzymetrowy konstrukt, leżący pod jego mechadentrytami, brzmiał sucho, mechanicznie, wytworzony w pełni przez syntezator mowy, który nie pozwalał na wyrażanie emocji. Jej, mimo wszystko, wcale to nie przeszkadzało i Dalphan mógłby przysiąc, że jego kogitator zanotował nutę wyrzutu w jej słowach.

- Nie miało prawa. Lewa hemisfera jest odłączona od rdzenia głównego. Moja ingerencja w obwody układu pozapiramidowego nie mogą przeskoczyć i wpłynąć na twoje receptory bólu. – odpowiedział cicho, kiedy jego rozszczepiony palec cieniutkimi niczym włos dendrytami stymulowały odpowiednie nerwy połowy jej mózgu. – Sugestia: Drażnisz się ze mną. Wiesz, że preferuję ciszę, kiedy pracuję nad twoim biologicznym mózgiem. Każda myśl, każde słowo, każda akcja powoduje spięcia, które zakłócają moje odczyty.

Thallax zamruczał serwomotorami osadzonymi w kręgosłupie w odpowiedzi i wymruczał z cichym buczeniem radiowego szumu.

- Strasznie to nudne. Nudzę się. A mam coś dla ciebie…

Podwójny umysł Dalphana zareagował sprzecznymi informacjami. Jego cyfrowy kogitator uporządkował i zarejestrował informację, a jego wciąż żywa hemisfera odczuła emocję, którą mógł nazwać jedynie ekscytacją oczekiwania. Mimo to nie odezwał się ani słowem dopóki jego superczułe wici nie wysunęły się z elektrolitu organicznego i dopóki nie zamknął pokrywy osłaniającej jej żywą tkankę, słysząc jak automatyczne śruby dokręcają się, uszczelniają łączenie i odsysają resztki powietrza, tłocząc czysty, stymulujący tlen w małych dawkach. Wszystko działało idealnie… A choć niewiele rzeczy sprawiało mu radość, to to poczucie dobrze wykonanej pracy zdecydowanie należało do jednych z nich.

Wytarł swoje mechaniczne dłonie w szmatkę, przywołał jedną runą komunikacyjną swoich serwitorów by rozpoczęli proces zwalniania cum lokującym. Wyszeptał cichą modlitwę do uśpionego ducha zbroi, delikatnie pobudzając go do życia kiedy dokonał złączenia głównego rdzenia z Loraną, ponownie jednocząc obie dusze w jedną całość. Thallax wzdrygnął się.

- Nie cierpię tego momentu najbardziej. To tak, jakby ci ktoś uciął łeb na kilka godzin po czym znowu zwrócił ciało. Przez pierwszą minutę tak jakby wszystko muszę sobie przypomnieć, wiesz? Jak czym sterować… Strasznie upierdliwe.

Dalphan kiwnął jedynie głową, skupiając się na wykresach hololitu. Wszystko w normie. Procedura zakończona powodzeniem.

- Wszystkie systemy sprawne. Wszystkie organy w dobrym stanie. Połączenie przebiegło bez aberracji. Duch maszyny przyjął cię w pełni. Witaj z powrotem, Lorana.

Thallax powstał ze szkieletowego łoża naprawczego z chrzęstem dziesiątek pracujących motorów i pneumatycznych pomp, sycząc parą kiedy jednostka zasilająca odpaliła turbiny a ikona kohorty w kształcie pojedynczego, zielonego piorunu wyświetliła się na ekranie pokrywającym głowę cyborga. Maszyna poruszyła rękoma, obróciła się do limitów obrotnic wokół lędźwi i przeciągnęła niemalże jak żywa istota z gładkim świergotem pracujących łożysk.

- Jak zwykle, pięknie. Od razu lepiej. O, a to co…

Dalphan uśmiechnął się sucho. Czyli odkryła jego mały… prezent.

- Cóż, otrzymałem ostatnio z Marsa trochę nowej muzyki kompozycji Gallica Vancheza… Trwało to trochę, ale wczorajszy transport helu-trzy przywiózł również pocztę, wiadomości… I moje nagranie. Arch-Logis był niezmiernie zaskoczony moją prośbą, ale nie oponował.

Ikona piorunu na gładkiej powierzchni wizjera zamigotała. Dalphan powstrzymał się od komentarza wiedząc doskonale, że była to reakcja maszyny na nagły impuls w mózgu pilota. Emocja. Taka drobna rzecz.

- Dziękuję, Dalphan… To miłe z twojej strony. – takie miękkie słowa z pewnością dziwnie brzmiały wydobywając się z cyborga zbudowanego do wojny, ale Dalphan nie tyle się przyzwyczaił, co nie byłby zdolny do zanotowania tego jako pewnej nieprawidłowości.

- Przekazałaś informację, że również posiadasz przedmiot, który według twoich intencji ma się znaleźć w moim posiadaniu. 

Thallax parsknął. Dźwięk przypominał raczej potrząśnięcie woreczkiem ze śrubami.

- Owszem, owszem… Zgrałam ci na jednostkę pamięci. To plik. Sama stworzyłam. Um. Wiem, że raczej bez polotu, ale w tym cielsku… - dla podkreślenia przytupnęła o metalową podłogę wzniecając donośnie, metaliczne echo - ... I tak nic innego za bardzo nie mogę zrobić. Musisz mi obiecać, że otworzysz plik po bitwie.

Dalphan nie do końca rozumiał odroczenie poznania jej kreacji w czasie, ale był już na tyle ograny w jej nazbyt ludzkich zrachowaniach, że nie skomentował, tylko kiwnął głową.

- Nie otworzę pliku aż do twojego powrotu na rampę ‘Lux Aeterna’.

Czerwone światło wypełniło salę niespiesznym miganiem a syrena alarmowa zawyła sekundę później.

++ Wszystkie Jednostki Ordo Reductor, Rampa Alpha, Beta i Gamma, udać się do rampy desantowej 02-B. Powtarzam, wszystkie Jednostki Ordo Reductor, Rampa Alpha, Beta i Gamma, udać się do rampy desantowej 02-B. Zrzut nastąpi za 300 sekund ++

Na wyświetlaczu cyborga pojawiła się malutka, czerwona liczba 300, która zaczęła topnieć, odliczając w dół. Maszyna podniosła głowę i powiedziała, odwracając się od technomaga.

- Imperator strzeże.

Dalphan westchnął i pobłogosławił Loranę gestem dłoni.

- Niech Omnisjasz otoczy cię swoją łaską.

***

Wojna miała w sobie coś ujmującego. Pod warunkiem, że można było ją podziwiać z orbity. Dalphan, pozbawiony na czas trwania starcia zajęcia, tknięty jakimś dawno zapomnianym impulsem, kierowany przez swoją żywą połowę skierował się na pokład obserwacyjny by oglądać przebieg walk. Stąd nie widział zmarłych i umierających. Nie widział krwi, nie widział wnętrzności. Nie słyszał wrzasków zabijanych i zabijających. Nie patrzył w oczy ogarnięcie szaleństwem przemocy czy zimnych, wyrachowanych spojrzeń wojowników z  krwi i kości. Stąd widział tylko niewielkie, migoczące punkty potężnych eksplozji. Okazjonalny rozbłysk ciężkiego lasera orbitalnego. Szybko uciekające białe plamki rakiet orbita-ziemia. Stąd czerwonawy glob mienił się jak jakaś kunsztowna ozdóbka.

Dalphan patrzył w ciszy.

Po czym odszedł, znaleźć sobie zajęcie.

***

Bitwa zakończyła się sukcesem. Siły obcych zostały rozgromione. Imperialna Gwardia świętowała zwycięstwo. Wszyscy, od największych generałów aż po najlichszego gwardzisty wpadli w dobry humor i atmosfera radości zagościła na wszystkich okrętach floty – potrwa to z dzień, może dwa, zanim bezlitosna ekonomia wiecznej wojny ponownie rzuci ich w konflikt. 

Dalphan nie świętował. Jeszcze nie. Czekał na rampie transportowej. I rósł w nim niepokój. Każdy kolejny transport oferował nowe strzępki informacji.

Bitwa była krwawa, mówili szturmowcy elitarnych żuawów. Bitwa była prowadzona na gąsienicach czołgów, mówili sierżanci dywizjonów uderzeniowych Pancernych Pięści. Bitwa kosztowała ich więcej, niż zakładali, mówili wymuskani oficerowie Strategium. 

Wreszcie z rdzawoczerwonego Caestusa oznakowanego insygniami Mechanicum wysiadł trybun skitarii z poplamionym czarnym błotem płaszczem i z skrzącym się wyrwą po uciętym czy też wyrwanym ramieniu bionicznym. Trybun tylko rzucił okiem na Dalphana, pokłonił mu się po czym pokiwał przecząco głową.

Dalphan poczuł coś, czego nie czuł od co najmniej kilkudziesięciu cykli. Dreszcz strachu.

***

Dalphan zamknął się w swoim warsztacie. Kohorta ‘Piorunowa’ została rozgromiona podczas starcia z wrogimi maszynami wojennymi, ich obce działa o naturze wymykającej się znanej technologii rozerwały całą brygadę cyborgów na strzępy tak drobne i nieznaczące, że nawet nie wszczęto próby odzyskania wraków upadłych maszyn. Naturalnie Dalphan, jako magos o nieskazitelnej reputacji i doskonałej renomie, już otrzymał przydzieloną nową kohortę pod swoją pieczę, ale…

Dalphan otworzył plik. Dzieło Lorany.

Na ekranie pojawiły się nuty. Kilkanaście stron zapisanej pięciolinii. Proste takty, pozbawione subtelnych, złożonych wzorów. Powtarzające się cykle. W jego umyśle brzmiały bardzo marszowo. Oczywiście. W końcu była wojowniczką.

Jego kogitator osadzony w połowie umysłu poinformował go, że jego prawe oko zaczęło generować roztwór solny o niewielkim stężeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz