31.05.2013

[31.V.2013] Shadowsun: Last of the Kiru's Line


Znacie to? To uczucie, że wasze codziennie funkcjonowanie można by było zamknąć w krótkiej książce o tytule „Gdzie się podziały tamte godziny” czy „Jedna Doba to za mało?” Ja znam, dotyka mnie codziennie, nawet w te rzadkie momenty, kiedy rzeczywiście ograniczam rozkosze prokrastynacji i wypełniam godziny w dniu całym stosem wszelakiej aktywności. Zawsze jednak brakuje mi czasu, tej godziny czy dwóch by rzeczywiście czuć, że mogę zamknąć dzień w pełni usatysfakcjonowany jego produktywnością. A pomiędzy malowaniem, pisaniem, dodatkowym pisaniem (*bo są różne formy pisania!*), pracą a utrzymaniem porządku na chacie jeszcze zawsze staram się odnaleźć czas na czytanie – było nie było lista lektur rośnie, a same się nie przeczytają. Fortrunnie ostatnio udało mi się troszkę zerwać z nocki i skończyć kolejną nowelkę – Shadowsun: Last of Kiru's Line autorstwa Bradena Campbella.

Wygląda na to, że ów książka jest rodzajem zielonego światła dla pana Campbella, którzy wcześniej nie napisał ani jednego, pełnego dzieła, za to produkował się często-gęsto w opowiadaniach, które lądowały w wielu różnych antologiach, a przede wszystkim na łamach The Hammer and Bolter, magazynu wydawanego jeszcze w zeszłym roku wypełnionego krótkimi opowiadaniami różnych autorów. Warto przy okazji zauważyć, że to wielka szkoda i bolesna sprawa, że zrezygnowali z tego konceptu, ale to temat na osobny tekst tak naprawdę… Tak czy owak, mamy do czynienia z pierwszą, relatywnie dłuższą formą od tego autora i warto sprawdzić, czy się sprawdzi w tej roli! Dorzućmy do tego fakt, że tekstów traktujących o Tau jest jak kot napłakał – autorzy piszący więc o niebieskoskórych nadal mają sporo kreatywnej wolności w słowotwórstwie, rozwoju języka obcych, ich rytuałów czy opisie technologii. Z drugiej strony bohaterką opowiadania jest postać znana w uniwersum Warhammera 40k – komandor Shadowsun, kluczowa postać w ekspansji czwartej sfery dominium Tau, znana graczom tejże frakcji i z pewnością ich przeciwnikom. Zobaczmy więc, jak się za tą postać zabrał pan Campbell.

Jakość wydania? Jest to, na dzień dzisiejszy, czwarty tomik wydany w nowym formacie propagowanym przez Black Library. Można go podsumować w trzech słowach. Krótki. Drogi. Piękny. Bo tak w istocie jest – okolice 125 stron formatu A5 to krótkie opowiadanie, za 20 dolarów wychodzi drożej, niż omnibusy rozwlekłe na 800 stron, więc cena kontynuuje wspaniałą tradycję Games Workshop, by narzucać jakąś szatańską marżę tylko dlatego, że jest to coś do Warhammera. Mimo to, jakość wydania jest na tyle reprezentacyjna, że można przełknąć szalony próg cenowy, bo wygląda to godnie i ślicznie się prezentuje na półce, ze swoją twardą okładką, świetną ilustracją, półokrągłym grzbietem, pergaminowym papierem, lakierowaną typografią na froncie… Zresztą wierzę gorąco w unifikację wzorów, bo jako esteta, cenię sobie schludność na półkach z moją kolekcją literatury! Jest więc całkiem w porządku.

A co do treści? Cóż, dostajemy opowiadanie traktujące o pojedynczej, przymusowej misji komandor O’Shaserra, która po strąceniu jej okrętu z orbity ląduje na planecie Imperium, i musi się wydostać niejako na własną rękę. Poczytamy więc o przebijaniu się przez puszcze imperialnej planety, o starciach z siłami imperialnej gwardii, dojdziemy do kulminacji z walką z ‘głównym złym’ na czele… Słowem, klasyka akcji i nic, czego nie możemy się spodziewać! Należy jednak oddać sprawiedliwość autorowi, że nawet to tak przewidywalnej historii udało mu się wpleść kilka ciekawych dodatków, jak chociażby wzrastająca tęsknota pani komandor do spełnienia obowiązków wobec dominium nie tylko na wojnie, ale też poprzez utrzymanie swojego rodu. Spotka się również z imperialnym zdrajcom, który pomaga jej z powodów, których nie chce wyjawić, ale wraz z postępami w lekturze staną się jasne, oczywiste, i dodatkowo wywrą presję na główną bohaterkę. Czyta się to szybko i płynnie, a w ostatecznym rozrachunku nie czułem się znudzony czy oszukany – ta krótka historia jest dobrze prowadzona i prezentuje zamknięty rozdział w historii Shadowsun.

Język pana Campbella też mi się podoba – jest płynny, nie znosi w zbędne, wydłużone opisy, a mimo wszystko plastycznie maluje krajobrazy i otoczenie. Warto też zaznaczyć, że świetnie zaprezentował samych Tau; Są nieco enigmatyczni, widać, że ich interakcje są wysoce formalne, oparte na złożonym protokole. Mimo to nie są wyprani z emocji, lecz skupiają się na tyle na działaniu dla Większego Dobra, że ów emocje w sobie tłamszą, wygaszają, w czym wszechobecny protokół ewidentnie im pomaga. Walki są nieco chaotyczne, ale w całym tym chaosie jest odpowiedni dynamizm. Miło też poczytać o tym, jak walczą Tau, jak działa ich armatura i pancerze – takie techniczne duperelki, które dla smakosza fluffu są niczym wisienka na czubku góry bitej śmietany.

Jeżeli więc jesteś fanem niebieskoskórych, to w sumie nie mam nic złego do powiedzenia na rzecz tomiku Shadowsun: Last of Kiru's Line – ma w sobie wszystko to, czego można oczekiwać od porządnego czytadła; Akcja, dobrze nakreślone, wyraziste postaci, trochę dodatkowych detali urozmaicających całą historię, dodając jej pikanterii, a wszystko to okraszone chrupiącymi skwarkami informacji na temat tego, kim są Tau i jak wyglądają działania wojenne przez nich prowadzone. Wszystko to zapakowane w ładną książkę, która dumnie prezentuje się na półce, dobrze w dłoniach leży, i czyta się z przyjemnością.


Dobra robota panie Campbell. Prosimy o kolejne tomy o Tau, tym razem nieco dłuższe…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz