2.05.2013

[02.V.2013] Śmierć Natfki i groza Games Workshop!



No dobrze. Świetnie. Mamy maj, ciepło się na dworze robi, spać z otwartym oknem można (*dobrze, że moskitiery zainstalowane w okiennych ramach!*) i w ogóle, chce się żyć, nawet jeżeli nasłonecznienie nie jest najlepsze i ciemne, ponuro szare chmury spowijają okolicę. Wysokie Elfy doczekały się swojej nowej księgi armii, Eldarowie na horyzonie… Słowem, na froncie Games Workshopowym bez zmian, wszystko śmiga prężnie i sprawnie jak dobrze naoliwiona maszyna. I choć silnik pręży się i popycha kolosa naprzód szybciej i dalej niż kiedykolwiek, to atmosferka dokoła wehikuły robi się gęsta – najwyraźniej dodatkowa energia konieczna do popychania potwora na przodu generuje więcej śmierdzących spalin. Nie tak dawno temu chwaliłem nową politykę wydawniczą tejże korporacji i zdania nie zmieniam, bo jest świetna i dobrze realizowana… ale to, co wyprawia Games Workshop ze swoimi wiernymi fanami już do ideału ma raczej dalej, niż bliżej. Przejdźmy więc do wydarzeń, które dosłownie kilka dni temu poruszyły fandom – skasowania ‘plotkarskiego bloga’ Faeita.

Dobrze, o co kurde biega? Wejdźcie proszę na tego oto linka – pod tym adresem do niedawna mieścił się najprawdopodobniej najważniejszy blog traktujący o przeciekach ze stajni Games Workshop. To tutaj mogliście przeczytać kompilację wszystkich plotek o nadchodzących armiach, tutaj pojawiały się pierwsze zdjęcia nowych modeli czy skany z kodeksów i nowych wydań White Dwarf’a. Można było zawsze liczyć na to, że właśnie na tym blogu wszelkie nowinki pojawią się jako pierwsze. Trudno się dziwić, że blog liczył odwiedziny w tysiącach dziennie i przebił 20 milionów odsłon łącznie. Tak, to był duży blog. Ważny dla naszej turlającej, młotkowej społeczności

Games Workshop go uśmiercił.

Hola hola, młodzieńcze, gdzie ty masz nogę, że się tak wyrażę używają bardzo lokalnego stwierdzenia powstałego w czasie studenckich bib – to nie tak. Znaczy, owszem, po części owszem, ale prawda, rzecz ulotna, zawsze wymaga czasy by wykiełkować na pożywczym łajnie kłamstwa! Widzicie, po to było tak, że autor i prowadzący bloga otrzymał, zgodnie prawem, list ‘Cease & Desist’  - Zaprzestań i porzuć… Tam, gdzie własność intelektualna czy prawo autorskie jest łamane lub naginane firma najpierw działając w tzw. dobrej woli wysyła uroczy list z prośbą o zaprzestaniu i porzuceniu działalności na jej szkodę – Jak tarnowski bar Ratatouille dowie się, że używanie logo z filmu jest raczej nielegalne, to pierwsze co dostaną to właśnie taki list, że mają szansę na natychmiastowe porzucenie wykorzystywania nieswoich znaków towarowych i własności intelektualnej. Kiedy list nie przyniósł odpowiednich efektów firma uderzyła bezpośrednio do świadczącego usługi, na których opierał się blog. Do Bloggera. Czyli do firmy Google. Z zażaleniem na podstawie prawnej DMCA (Digital Millennium Copyright Act), z którego wynika, że jako posiadacz praw autorskich do magazynu White Dwarf firma posiada pierwszeństwo i niezaprzeczalny priorytet do premierowego prezentowania zawartych na łamach magazynu materiałów. Prawo to zostało firmie odebrane, kiedy użytkownik Natfka na łamach bloga Faeit212 umieścił skany z nadchodzącego, niewydanego numeru.

Zażalenie DMCA nie jest formą pisma przed sądowego, i na jego zasadzie usługodawca internetowy może wyciąć nieodpowiednie materiały i sprawa jest elegancko i kulturalnie zamknięta. Żadnego biegania po sądach, żadnej gorącej krwi, ot, macie czas by się ze sprawą zapoznać, by wysłać swojemu użytkownikowi odpowiednią informację, by dać mu czas na reakcję i samodzielne usunięcie treści. Słowem, wbrew wszelkim pozorom, jest to zdrowa i kulturalna praktyka – ot, są niezadowoleni z tego, że przeciek jest publikowany poza ich obiegiem (*co jest niezgodne z prawem*) i chcą wszystko wyrównać w sposób uczciwy i należyty.

Blog jednak zostaje usunięty. Z opowieści właściciela wynika, że sam go nie usunął, a został zwyczajnie wyeliminowany przez administrację Google’a. Dlaczego? Normalnie w takich sytuacjach załoga Bloggera pouczona przez szefa wysłała by maila z prośbą do użytkownika o usunięcie treści objętych ochroną autorskiego prawa. Natfka by usunął, sprawa zakończona, blog trwałby nadal i dostarczał fandomowi dużo radości. Dlaczego go usunięto? Dla wygody. Nie jest to bynajmniej pierwsza tego typu sytuacja dotycząca naszego plotkarskiego blogaska i jest to kolejne z rzędu zażalenie od strony GW – Google najwyraźniej uznał, że ‘brak poprawy’ i ciągłe męczenie się z takimi zażaleniami i jękami było nie było dużej firmy nie jest warte zadowolenia jednego, losowego usera, i postanowiło zwyczajnie wyciąć problem. Nie ma bloga? Nie będzie zażaleń.  Czy postąpili słusznie? Z ich punktu widzenia – z całą pewnością!

No dobrze, ktoś powie, ale przecież po cholerę GW wysyła takie zażalenia, listy i inne pierdoły. Przecież taki blog to dla nich skarb! Darmowa reklama! Tysiące odwiedzin! Całe hordy fanów /głodnych/ nowości, już odkładających kasę na zakup świeżej dostawi plastikowego cracku, który jest im potrzebny do szczęśliwej egzystencji! Przecież taki blog, realnie rzecz ujmując, w niczym im finansowo nie szkodzi! No dobrze, jest argument, że sporo ludzi jeżeli już chce dorwać nowy egzemplarz White Dwarf’a to tylko po to, by zachłannym okiem oczesać nowinki tam zaprezentowane, bo reszta ich nie interesuje, bo znajdują artykuły miałkimi i niegodnymi ich uwagi – w teorii więc pokazywanie skanów ‘najważniejszych’ rzeczy zmniejsza sprzedaż ów pisemka, ale w praktyce uważam to za bzdurę; Białego Karła kupują tylko ci, co i tak mają go kupić . Zadedykowaniu kolekcjonerzy, maniacy… Za każdym razem oglądałem nowości na Faeit212 i ani razu nie powstrzymało mnie to przed zakupem własnego egzemplarza magazynu, więc na moje oko tak to zwyczajnie nie działa.

Dlaczego więc Games Workshop nas atakuje? Tak, nas, zamieniłem to na atak osobisty, bo przecież śmierć takiego agregatora nowości uderza głównie w zapalonych fanów, którzy z głodem w oczach i łaknieniem w sercach wyczekują informacji o swoich nadchodzących wydatkach! Dlaczego!? A no dlatego, że tak każe specyfika amerykańskiego prawa autorskiego. Dobrze, na początek wyjaśnijmy sobie pewną rzecz – nie jestem prawnikiem. Nie jestem tym bardziej specjalistą od prawa autorskiego, a w szczególności tego funkcjonującego na terenie US i A. Mimo to są pewne oczywistości, z którymi można się zwyczajnie zapoznać wertując odpowiednie tematy i rzeczy, które są dość klarownie wyjaśniane. I tak oto Games Workshop, by zachować władze nad swoimi własnościami intelektualnymi… Musi ich bronić. Słowo-klucz w tym zdaniu to /musi/ - tak jest, nie może sobie pozwolić na to, by ktokolwiek, nawet ktoś kto kocha ich firmę bardziej niż swoje dzieci, mógł łamać ich prawa autorskie i wykorzystywać je w jakikolwiek sposób. Bo jeżeli firma przymknie oko na taki proceder w przypadku Pana A, to panowie od B do Z mają teraz w rękach /precedens/, który pozwala im w sądzie krzyknąć „Ależ wasza Wysokosądność, firma GW pozwoliła przecież na dymanie ich w pupala w przypadku Pana A! Ja nie robię nic innego niż to, co Pan A, a przecież GW nic w tej sprawie nie zrobiło”. I pojawia się Zonk. Bo widzicie, wydawca ma po prostu skrępowane ręce – musi walczyć, bo innej drogi nie ma.

No dobrze, ale w takim razie czemu dostało się Natfce, a nie n-tysięcom innych serwisów, for internetowych? Tutaj mogę jedynie snuć przypuszczenia, spekulację… Najpewniej chodzi o rozmiar serwisu, jego wszędobylskość, zasięg oraz to, że wystarczy uderzyć w największego, by fala uderzeniowa potrzęsła portkami pozostałych. I jak widać skutecznie, bo taki np. Bolter & Chainsword już ogłosił zmianę polityki względem publikacji przeciekniętych fotek i możemy się spodziewać, że więcej serwisów podąży tą ścieżką. Czy w takim wypadku możemy mieć wydawnictwu Games Workshop za złe, że podjęło takie kroki? Trochę tak, bo to leży w geście firmy, by działać w taki sposób, by nie wkurzać swojej bazy fanów… Oczywiście pod warunkiem, że polityka marketingowa firmy przewiduje, że fani mają dla nich jakąś wartość poza wyświechtaną formułką „fani są dla nas najważniejsi” po której to formułce ów fani czują, że ich wydawca strzela im klocka na wycieraczkę i ucieka roześmiany łamiących się falsetem pyskatej smarkaterii! W erze internetu zmuszanie ludzi do kupowania papierowego magazynu w celu poznania nowości to trochę lipa jest – mają w końcu swojego ‘dziennego bloga’, więc co by im szkodziło obranie takiej strategii, że dzień po dniu uchylali by kolejny rąbek tajemnicy? Gdyby powiedzmy tydzień albo dwa przed premierą pokazywali codziennie na stronie jedną nowinkę z nadchodzącej armii podejrzewam, że oglądalność ich strony i ‘dziennego bloga’ wzrosła by w sposób porażający.

No ale cóż. Nie pracuję dla Games Workshop i nie posiadam żadnego wpływu na ich decyzję, działania i marketing. Czekamy na mistyczny zakup firmy przez Hasbro i wprowadzenie armii kucyków w realia WFB / WH40k. To tyle na dzisiaj – mam nadzieję, iż taka klaryfikacja rozjaśni wam nieco zaistniałą sytuację! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz