No dobrze. Świetnie. Mamy maj,
ciepło się na dworze robi, spać z otwartym oknem można (*dobrze, że moskitiery zainstalowane w okiennych ramach!*) i w
ogóle, chce się żyć, nawet jeżeli nasłonecznienie nie jest najlepsze i ciemne,
ponuro szare chmury spowijają okolicę. Wysokie Elfy doczekały się swojej nowej
księgi armii, Eldarowie na horyzonie… Słowem, na froncie Games Workshopowym bez
zmian, wszystko śmiga prężnie i sprawnie jak dobrze naoliwiona maszyna. I choć
silnik pręży się i popycha kolosa naprzód szybciej i dalej niż kiedykolwiek, to
atmosferka dokoła wehikuły robi się gęsta – najwyraźniej dodatkowa energia
konieczna do popychania potwora na przodu generuje więcej śmierdzących spalin.
Nie tak dawno temu chwaliłem nową politykę wydawniczą tejże korporacji i zdania
nie zmieniam, bo jest świetna i dobrze realizowana… ale to, co wyprawia Games
Workshop ze swoimi wiernymi fanami już do ideału ma raczej dalej, niż bliżej.
Przejdźmy więc do wydarzeń, które dosłownie kilka dni temu poruszyły fandom –
skasowania ‘plotkarskiego bloga’ Faeita.
Dobrze, o co kurde biega?
Wejdźcie proszę na tego oto linka – pod tym adresem do niedawna mieścił się
najprawdopodobniej najważniejszy blog traktujący o przeciekach ze stajni Games
Workshop. To tutaj mogliście przeczytać kompilację wszystkich plotek o
nadchodzących armiach, tutaj pojawiały się pierwsze zdjęcia nowych modeli czy
skany z kodeksów i nowych wydań White Dwarf’a. Można było zawsze liczyć na to,
że właśnie na tym blogu wszelkie nowinki pojawią się jako pierwsze. Trudno się
dziwić, że blog liczył odwiedziny w tysiącach dziennie i przebił 20 milionów
odsłon łącznie. Tak, to był duży blog. Ważny dla naszej turlającej, młotkowej
społeczności
Games Workshop go uśmiercił.
Hola hola, młodzieńcze, gdzie ty
masz nogę, że się tak wyrażę używają bardzo lokalnego stwierdzenia powstałego w
czasie studenckich bib – to nie tak. Znaczy, owszem, po części owszem, ale
prawda, rzecz ulotna, zawsze wymaga czasy by wykiełkować na pożywczym łajnie
kłamstwa! Widzicie, po to było tak, że autor i prowadzący bloga otrzymał,
zgodnie prawem, list ‘Cease & Desist’ - Zaprzestań i porzuć… Tam, gdzie własność
intelektualna czy prawo autorskie jest łamane lub naginane firma najpierw
działając w tzw. dobrej woli wysyła uroczy list z prośbą o zaprzestaniu i
porzuceniu działalności na jej szkodę – Jak tarnowski bar Ratatouille dowie
się, że używanie logo z filmu jest raczej nielegalne, to pierwsze co dostaną to
właśnie taki list, że mają szansę na natychmiastowe porzucenie wykorzystywania
nieswoich znaków towarowych i własności intelektualnej. Kiedy list nie
przyniósł odpowiednich efektów firma uderzyła bezpośrednio do świadczącego
usługi, na których opierał się blog. Do Bloggera. Czyli do firmy Google. Z
zażaleniem na podstawie prawnej DMCA (Digital Millennium Copyright Act), z
którego wynika, że jako posiadacz praw autorskich do magazynu White Dwarf firma
posiada pierwszeństwo i niezaprzeczalny priorytet do premierowego prezentowania
zawartych na łamach magazynu materiałów. Prawo to zostało firmie odebrane, kiedy
użytkownik Natfka na łamach bloga Faeit212 umieścił skany z nadchodzącego,
niewydanego numeru.
Zażalenie DMCA nie jest formą
pisma przed sądowego, i na jego zasadzie usługodawca internetowy może wyciąć
nieodpowiednie materiały i sprawa jest elegancko i kulturalnie zamknięta.
Żadnego biegania po sądach, żadnej gorącej krwi, ot, macie czas by się ze
sprawą zapoznać, by wysłać swojemu użytkownikowi odpowiednią informację, by dać
mu czas na reakcję i samodzielne usunięcie treści. Słowem, wbrew wszelkim
pozorom, jest to zdrowa i kulturalna praktyka – ot, są niezadowoleni z tego, że
przeciek jest publikowany poza ich obiegiem (*co
jest niezgodne z prawem*) i chcą wszystko wyrównać w sposób uczciwy i
należyty.
Blog jednak zostaje usunięty. Z
opowieści właściciela wynika, że sam go nie usunął, a został zwyczajnie
wyeliminowany przez administrację Google’a. Dlaczego? Normalnie w takich
sytuacjach załoga Bloggera pouczona przez szefa wysłała by maila z prośbą do
użytkownika o usunięcie treści objętych ochroną autorskiego prawa. Natfka by
usunął, sprawa zakończona, blog trwałby nadal i dostarczał fandomowi dużo
radości. Dlaczego go usunięto? Dla wygody. Nie jest to bynajmniej pierwsza tego
typu sytuacja dotycząca naszego plotkarskiego blogaska i jest to kolejne z
rzędu zażalenie od strony GW – Google najwyraźniej uznał, że ‘brak poprawy’ i
ciągłe męczenie się z takimi zażaleniami i jękami było nie było dużej firmy nie
jest warte zadowolenia jednego, losowego usera, i postanowiło zwyczajnie wyciąć
problem. Nie ma bloga? Nie będzie zażaleń.
Czy postąpili słusznie? Z ich punktu widzenia – z całą pewnością!
No dobrze, ktoś powie, ale
przecież po cholerę GW wysyła takie zażalenia, listy i inne pierdoły. Przecież
taki blog to dla nich skarb! Darmowa reklama! Tysiące odwiedzin! Całe hordy
fanów /głodnych/ nowości, już odkładających kasę na zakup świeżej dostawi
plastikowego cracku, który jest im potrzebny do szczęśliwej egzystencji!
Przecież taki blog, realnie rzecz ujmując, w niczym im finansowo nie szkodzi!
No dobrze, jest argument, że sporo ludzi jeżeli już chce dorwać nowy egzemplarz
White Dwarf’a to tylko po to, by zachłannym okiem oczesać nowinki tam
zaprezentowane, bo reszta ich nie interesuje, bo znajdują artykuły miałkimi i
niegodnymi ich uwagi – w teorii więc pokazywanie skanów ‘najważniejszych’
rzeczy zmniejsza sprzedaż ów pisemka, ale w praktyce uważam to za bzdurę;
Białego Karła kupują tylko ci, co i tak mają go kupić . Zadedykowaniu
kolekcjonerzy, maniacy… Za każdym razem oglądałem nowości na Faeit212 i ani
razu nie powstrzymało mnie to przed zakupem własnego egzemplarza magazynu, więc
na moje oko tak to zwyczajnie nie działa.
Dlaczego więc Games Workshop nas
atakuje? Tak, nas, zamieniłem to na atak osobisty, bo przecież śmierć takiego
agregatora nowości uderza głównie w zapalonych fanów, którzy z głodem w oczach
i łaknieniem w sercach wyczekują informacji o swoich nadchodzących wydatkach!
Dlaczego!? A no dlatego, że tak każe specyfika amerykańskiego prawa
autorskiego. Dobrze, na początek wyjaśnijmy sobie pewną rzecz – nie jestem
prawnikiem. Nie jestem tym bardziej specjalistą od prawa autorskiego, a w
szczególności tego funkcjonującego na terenie US i A. Mimo to są pewne
oczywistości, z którymi można się zwyczajnie zapoznać wertując odpowiednie
tematy i rzeczy, które są dość klarownie wyjaśniane. I tak oto Games Workshop,
by zachować władze nad swoimi własnościami intelektualnymi… Musi ich bronić. Słowo-klucz
w tym zdaniu to /musi/ - tak jest, nie może sobie pozwolić na to, by
ktokolwiek, nawet ktoś kto kocha ich firmę bardziej niż swoje dzieci, mógł
łamać ich prawa autorskie i wykorzystywać je w jakikolwiek sposób. Bo jeżeli
firma przymknie oko na taki proceder w przypadku Pana A, to panowie od B do Z
mają teraz w rękach /precedens/, który pozwala im w sądzie krzyknąć „Ależ wasza
Wysokosądność, firma GW pozwoliła przecież na dymanie ich w pupala w przypadku
Pana A! Ja nie robię nic innego niż to, co Pan A, a przecież GW nic w tej
sprawie nie zrobiło”. I pojawia się Zonk. Bo widzicie, wydawca ma po prostu
skrępowane ręce – musi walczyć, bo innej drogi nie ma.
No dobrze, ale w takim razie
czemu dostało się Natfce, a nie n-tysięcom innych serwisów, for internetowych?
Tutaj mogę jedynie snuć przypuszczenia, spekulację… Najpewniej chodzi o rozmiar
serwisu, jego wszędobylskość, zasięg oraz to, że wystarczy uderzyć w
największego, by fala uderzeniowa potrzęsła portkami pozostałych. I jak widać
skutecznie, bo taki np. Bolter &
Chainsword już ogłosił zmianę polityki względem publikacji przeciekniętych
fotek i możemy się spodziewać, że więcej serwisów podąży tą ścieżką. Czy w
takim wypadku możemy mieć wydawnictwu Games Workshop za złe, że podjęło takie
kroki? Trochę tak, bo to leży w geście firmy, by działać w taki sposób, by nie
wkurzać swojej bazy fanów… Oczywiście pod warunkiem, że polityka marketingowa
firmy przewiduje, że fani mają dla nich jakąś wartość poza wyświechtaną
formułką „fani są dla nas najważniejsi” po której to formułce ów fani czują, że
ich wydawca strzela im klocka na wycieraczkę i ucieka roześmiany łamiących się
falsetem pyskatej smarkaterii! W erze internetu zmuszanie ludzi do kupowania
papierowego magazynu w celu poznania nowości to trochę lipa jest – mają w końcu
swojego ‘dziennego bloga’, więc co by im szkodziło obranie takiej strategii, że
dzień po dniu uchylali by kolejny rąbek tajemnicy? Gdyby powiedzmy tydzień albo
dwa przed premierą pokazywali codziennie na stronie jedną nowinkę z
nadchodzącej armii podejrzewam, że oglądalność ich strony i ‘dziennego bloga’
wzrosła by w sposób porażający.
No ale cóż. Nie pracuję dla Games Workshop i nie posiadam żadnego
wpływu na ich decyzję, działania i marketing. Czekamy na mistyczny zakup firmy
przez Hasbro i wprowadzenie armii kucyków w realia WFB / WH40k. To tyle na
dzisiaj – mam nadzieję, iż taka klaryfikacja rozjaśni wam nieco zaistniałą
sytuację!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz