Nie cierpię elfów. Tak, jestem
nerdem gatunkistą, który w młodym wieku ukształtowany został tak, by nie
cierpieć wszystkiego, co długouche, wysokie i przepełnione pogardą do
wszystkiego co nie elfie. Skąd się u mnie wziął ów gatunkizm, ten grymas
goszczący na mej twarzy, kiedykolwiek spotykam na swojej drodze elfa
wszelakiego rodzaju? Leśny, wysoki, mroczny, słodkowodny czy marketowy, nie gra
to żadnej roli… Bo kiedy małym
wyrostkiem będąc, ciupiąc w pierwszą i słuszną edycję WFRP mój Mistrz Gry był
elfofilem. Ewidentnie łatwiej i lepiej mieli ci gracze, co jeździli w elfiej
skórze a ja zaś, stary krasnolud z dziada pradziada, zawsze dostawałem po dupie
i byłem smutnym kwitkiem w drużynie długonogich gładyszów, co to nigdy o
zaroście nie słyszeli.
Czemu o tym wspominam? Gdyż
najszlachetniejsi ze wszystkich, najwyżsi z najwyższych i w ogóle, najstarsi z
najbardziej nadętych otrzymują w maju nową księgę armii i kilka nowych modeli!
Zanim jednak przejdę do poszczególnej oceny ‘na rzut oka’ nowinek chciałbym
niejako nawiązać do mojego ostatniego wpisu traktującego o znacznej poprawie
polityki wydawniczej Games Workshop, przynajmniej biorąc pod uwagę szeroką
perspektywę. Fala nowości do Wysokich Elfów niejako dopełnia ten nowy zamysł
wydawniczy i muszę przyznać, że nie tylko przyklaskuję tej idei w pełni, ale w
ogóle smuci mnie fakt, że taką miłością nie zostały objęte wcześniejsze fale
nowinek do nowych edycji, jak chociażby Kosmiczni Marines Chaosu czy Królowie
Grobowców. O czym mówię? Spójrzmy
tutaj! Co widzimy? Sporo tego, prawda? Ale poza nowymi modelami i księgą
armii dostajemy kilka naprawdę fajnych opcji… Oczywiście tematycznymi
Bundle’ami mogliśmy się już cieszyć od jakiegoś czasu, i tak naprawdę nie
wnoszą nic nowego czy ciekawego, bo ceny i tak większość zwalają z nóg biorąc
pod uwagę alternatywę, tak samo jak ‘gotowe armie rodem z raportu bitwy
najnowszego White Dwarfa’ – nadal uważam to za dobry pomysł per se, ale na
rodzimym rynku raczej nie mają co liczyć na nadmiar klientów, co to się pokusi
na takie zestawy, biorąc pod uwagę fakt, iż nie oferują one żadnej zniżki za
zakup zbiorczy.
Co mnie jednak bardzo cieszy to
wydanie dużych kalkomanii dla poszczególnych, ważniejszych krain Wysokich Elfów
czy chociażby specjalny zestaw farb uwzględniających praktycznie pełną paletę
konieczną do pomalowania tejże frakcji na sztandarowe barwy ‘armii studyjnej’
GW – i nie jest to zestawik sześciu farbek, co by ich chlapnąć na kolorki
bazowe i cieszyć michę, ale zestaw 34 farb, washy i glaze’ów do uzyskania
pełnego, solidnego efektu. Wraz z tabelkami prezentującymi użycie
poszczególnych kolorów w etapach malowania wybranych elementów stanowi to nie
tylko dobry komplet ale też świetną wskazówkę dla początkującego, doskonały
spis farb z ich palety, które są potrzebne do uzyskania ów ‘oficjalnego’
schematu kolorystycznego. Teraz wystawcie sobie, że przy premierze właśnie
Kosmicznych Marines Chaosu dla przykładu wydano by kalkomanie dla wszystkich
legionów i gotowe kompleciki farb do tychże – naprawdę zacna inicjatywa.
Wyrażam tylko nadzieję, że trend się utrzyma, i wraz z wydanie nadchodzących
Eldarów ujrzymy kalkomanie do różnych światostatków i zestawy farbek!
No ale powróćmy do naszych
dildogłowych, znaczy się, wysokich elfów, którzy pomimo bycia najwyższym
wzrostowo gatunkiem w Starym Świecie nadal zakładają półmetrowe hełmy-czopki,
by poczuć się lepiej i wyżej. Taka, mniemam, natura. I choć moja ewidentna
niechęć to tegoż gatunku jest nabrzmiałe widoczna muszę z uznaniem stwierdzić,
że jest to naprawdę ładna fala nowinek – być może dlatego, że jest ich
relatywnie niewiele, ale tak czy siak jakościowo robi wrażenie. Zacznijmy od
modelu kluczowego, czyli od Feniksa!
Pudełko prezentuje wziąć świeżą tradycję Games Workshop do oferowania nam
zestawów, z których wyciągniemy więcej, niż to wygląda na pierwszy rzut oka. W
środku nie tylko dostajemy dwa warianty rzeczonego feniksa – ogniowego
Flamespyre’a i lodowego Frostheart’a – ale również komponenty do stworzenia
bohatera Straży Feniksa, Caradryana oraz bitsy potrzebne do postawienia
bohatera – Anointed of Asuryan – na piechotkę, by mógł wspomóc swych milczących
braci w walce ‘z buta’. Słowem, jak na jeden zestaw, dużo miłości i dobroci.
Czyli coś, do czego powoli nas wydawca przyzwyczaja i chwała mu za to. Same
modele są zaskakująco ładne! Ptaszki wyglądają zaiście jak zdolne do lotu,
prezentują bogactwo detali w upierzeniu i smaczkach w postaci ciągnących się
płomieni czy pokrycie lodowym szronem… A sami bohaterowie prezentują bogate w
ornamenty pancerze, zacięte wyrazy twarz i stoickie postawy odpowiadające ich
godności.
Kolejne ciekawe pudełko to
pomysł, który zasługuje w pełni na uwiecznienie w zdaniu ‘to na tyle szalone,
że może się udać’. Lothern Skycutter.
Widzicie, jest to… Rydwan. Nazwijmy to rydwanem. Latającym rydwanem. Bez kółek.
Nie, zamiast kółek mamy skrzydła. Zamiast konia, lwa, jaszczurki, smoczątka czy
chłopów małorolnych ciągnie to wielki orzeł. Ciekawe, co na to powiedziałby
Gwaihir! Ogólnie rzecz ujmując sam model dzieli bazę fanów – jedni uważają to
za bezbożną abominację stworzoną najpewniej w najgłębszych, najbardziej
parchatych trzewiach samego Matta Warda, inni zaś z entuzjazmem kiwają głową i
szepczą k’sobie – To ma sens! Osobiście jestem w drugiej grupie – bardzo podoba
mi się ten koncept i jego świetne, zręczne wykonanie. Nie tylko dodaje on stylu
i unikalnego klimatu tejże rasie i frakcji, tworząc zupełnie nowy typ modelu i
odmienną sylwetkę, która z łatwością może stać się punktem skupienia uwagi na
stole, ale też ładnie pokazuje podział wewnętrzny rasy na poszczególne smaki!
Mamy białe lwy, mamy feniksy, mamy morskich gwardzistów… Tak jakby kilka
różniących się armii wplecionych w jedną za pomocą głównego, przewodniego
motywu. Świetny patent. Sam model prezentuje się bardzo godnie i w myśl nowego
tworzenia zestawów z plastikowymi figurkami dostajemy mnogość opcji! Nie tylko
trzy warianty ‘wkładki’ do rydwanu, ale także szansę postawienia Lotheriańskiego
bohatera ‘na piechotę’ na osobnej podstawce – a prezentuje się on nad podziw
godnie. Aż mnie korci, by kupić na półeczkę.
Kolejne ciekawe pudełko to
dziesięciu łuczników. Ale nie, to nie są zwykłe liniowe szarpicięciwy, co to
mają nadzieję, że jak poślą ścianę strzał to być może coś tam ustrzelą. Mówimy
tutaj o elitarnych łowcach, czyli Shadow
Warrior’ach, wyszkolonych zarówno w mistrzowskiej walce w zwarciu jak i w
bezlitośnie skutecznym ostrzale z łuku. Modele te są dla mnie niesamowitych
przykładem tego, jak daleko posunęła się firma w jakości odlewów modeli
plastikowych – są świetnym przykładem, ponieważ nie straszą barokowymi
pancerzami, nie posiadają runicznych ostrzy demonicznych zębów ani bazyliona
ozdóbek czy medalionów… Wszystkie te rzeczy są fajne i miłe oku, ale kiedy
dochodzi do oceny jakości, bazowe materiały najlepiej ją prezentują – skórzane
nogawice, kolczuga, szata… Modele prezentują nienachalne postawy oraz kolekcję
wszelkich możliwych materiałów, od drewna, poprzez wytrawioną skórę aż do
metalu i kamieni szlachetnych, a pomimo bogactwa materiałów są schludne i
oszczędne w detalach. Są to po prostu świetne modele o ostrej jakości
wykonania, i pieczętują pozycję mistrza plastiku jaką w mojej prywatnej ocenie
dzierży Games Workshop. Warto również nadmienić, iż wysoka cena pudełka nie
bierze się z powietrza, gdyż w środku znajdziemy również alternatywną jednostkę
– Sisters of Avelorn – bractwo… a
raczej, hm, siostrzyctwo? Siostrzaństwo? Ot, wyszła na wierzch moja wewnętrzna,
patriarchalna świnia, bo jakoś odpowiednie słowo nie wchodzi mi do głowy! W
każdym razie są to wierne wojowniczki Wiecznej Królowej o świetnych modelach,
ale co najbardziej się rzuca w oczy… zaklętych łukach, stojących w eterycznych
płomieniach – muszę przyznać, że wyglądają świetnie i całkiem groźnie.
I to już wszystko, jeżeli chodzi
o pudełka… Niewiele, pewnie, ale z drugiej strony Wysokie Elfy w siódmej edycji
dostały praktycznie wszystko, czego kiedykolwiek potrzebowali, i tak naprawdę
jak widzimy nowe pudełka nie uzupełniają za bardzo kanonicznych jednostek,
których zawsze brakowało, ale zwyczajnie dorzucają nowinki. Fortunnie obok
dużych pudeł dostajemy również w fali nowości trzy clampacki – jeden z
plastikową pięknością i dwa z żywicznymi wyziewami. Plastikowy model herosa jak
zwykle prezentuje zaiste kosmiczny poziom jakości i wykonania i zgodnie z
tradycją stawia horrendalnie absurdalny znak zapytania… Po kiego wacka robią
cokolwiek w tej swojej platfusowatej żywicy, skoro mogą robić plastiki
pojedynczych modeli o takiej jakości? Loremaster
of Hoeth to jedyny bohater nadętych elfów, który niemalże magnetyczną mocą
wyciąga banknociki z mojego portfela – jest wyborny! Dynamiczna poza natarcia, wściekły
grymas na twarzy, bogactwo detali pancerza, świetnie powiewająca szata no i
oczywiście kombo magicznego hadoukena z mieczem w drugiej łapie robi robotę.
Jest to model iście wystawowy i coś czuję, że hobbyści-malarze będą sięgać po
niego chętnie.
Kiedy przejdziemy do ulepków
żywicznych natrafimy na dwie panie. Nie wiem, co stało za decyzją, że płeć
piękna wysokich elfów ma być odlana w kruchym, łamliwym materiale, któremu
należy maskować niedoskonałości… Ale czuję podświadomie, że dżentelmeni z Games
Workshop stali za ów decyzją mocno! Trzeba jednak oddać im honor, że modele
prezentują się co najmniej nieźle – mają w sobie taką amazońską urodę, grację w
postawie oraz subtelność w doborze ubioru, któryArielle the Radiant to
jedenasta z kolei Wieczna Królowa (*co budzi pewne
spostrzeżenia co do tytułu…*) i widać po niej, że z niej czarodziejka
pierwszej klasy – by tak sobie włosy podwiewały kiedy jest cała szata nie
wskazuje nawet najmniejszego wpływu wiatru… To wymaga prawdziwie potężnej
magii. Powiem tak – choć figurka nie jest zła, to nie poczułem najmniejszego
drgnięcia w moim finansowym zasobniku, więc po prostu nie ujęła mnie na tyle,
by podekscytować mojego wygłodzonego hobbystę. Podobnie w przykładzie Handmaiden of the Everqueen, czyli tak
jakby ‘pani ochroniarz’ królowej, która ma na sobie znacznie bardziej
pożyteczny kawałek wdzianka, jak chociażby spódnice z płytkami ze stali,
naramienniki jak trzeba, solidną włócznię, łuk, strzały... Zastanawia mnie jednak
fakt, że skoro kiecka i przeszkadza i muszą sobie ręką przytrzymywać, to po co
ją ze sobą taszczyć?
sugeruje wojowniczki znające
swoją bojową wartość. I nawet motyw radosnych serduszek nie maskuje tego
efektu.
Słowem podsumowania – podobają mi
się nowe pomysły towarzyszące nowościom, takie jak sprzedawanie zestawów
tematycznych, kolekcje odpowiednich farbek czy
arkusze z kalkomaniami do ważniejszych wewnętrznych frakcji pojawiających
się w naszej armii. Są to naprawdę dobrze przemyślane patenty i ciężko mi
znaleźć w nich słaba stronę. Sama fala nowości do długouchych jest… W porządku.
Mało tego co prawda, widać, że mordercze tempo prezentowania nowości wpływa na
ich zagęszczenie, ale tak czy owak dostajemy kilka ładnych modeli, kilka
średnich, nową, śliczną księgę armii, fajny tomik z heraldyką tejże… Nie ma co
narzekać.
Ponarzekamy jutro – z okazji
zamknięcia serwisu plotkarskiego! ;) A na dzisiaj, to wszystko, mili
czytelnicy. Ciao!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz