24.04.2013

[24.IV.2013] I ujrzałem Games Workshop. I było ono dobre.


Nagle zrozumiałem, że coś się zmienia. To było pewnego rodzaju olśnienie, niczym grom z jasnego nieba, i to dosłownie, bo trafiło mnie podczas relaksacyjnego sączenia złocistego chleba w płynie w ciepłych promieniach wiosennego słońca. I to właśnie podczas lektury zapalnika tego zrozumienia, czyli grubiutkiego, cztery-setnego egzemplarza White Dwarf’a odkryłem, że Games Workshop się zmienia. A raczej, by było zabawniej, po części powraca na stare, sprawdzone i odpowiednio pachnące śmieci. Jakoś niby o tym wiedziałem. Ja wiem, że ta zmiana następuje już od jakiegoś czasu. Ale dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę – Games Workshop, Panie i Panowie, powraca na łono hobbystyczne.

No dobra… Co mi biega bo głowie? Przecież to zawsze było hobby, od gruntu do czubeczka, co najwyżej dzielące się na rozmyte podziały wewnętrzne na flufferów (*tak, specjalnie używam tego słowa, co by konotacje były humorystyczne!*), modelarzy i gamistów, gdzie ów trójpodział nawzajem się przeplata tworząc swoiste amalgamy, o których pewnego dnia pewnie się rozpiszę. Przecież już nawet dałem swój wyraz mojemu rozpasanemu zadowoleniu, że od ostatnich edycji obu ich głównych systemów wszystko prezentuje słodki smaczek narracyjnych zabaw z figurkami, wspieraniem kolekcjonerów, modelarstwa, miłość dla tych, co turlanie kostek traktują jako pyszny bonus… Deser, a nie danie główne.

Nie mam więc zamiaru się powtarzać – po co mielić w nieskończoność oczywistości? Games Workshop chce, by ludzie bardziej zbierali niż grali, a nie bardziej grali niż zbierali; Ot, tyle. Jakiż to więc impuls spowodował nagłe spięcie synaps w mojej szarej materii?  Realizacja, moi drodzy, że Games Workshop po raz pierwszy od co najmniej 2-3 lat zebrało się do kupy, i robi wszystko dobrze. Co ja plotę? Jakie dobrze! Dziury w zasadach. Paskudy w nowych modelach. Finecast. Chore ceny. Ataki na sklepy działające poza ‘oficjalną siecią dystrybucyjną’. Gdzie jest niby to mistyczne, owiane nimbem tajemnicy ‘dobrze’? Cóż, porzućmy na chwilę wpadki, jednorazowe wybryki i przyjrzyjmy się, ile to też bolączek ‘nowa ekipa’ zdążyła podleczyć, wyeliminować lub zwyczajnie załatać tak, by wszystko śmigało.

F.A.Q. Tak, najczęściej zadawane pytania, czyli jedno z podstawowych źródeł wiedzy w kwestii wyjaśniania, jak to wszystko biega. Jakościowo bywa z nimi różnie, często gęsto poruszają jakieś bzdury, a nie wyjaśniają kluczowych rzeczy, ale jedno trzeba zauważyć, coś, co jeszcze nie tak dawno temu wydawałoby się działaniem mrocznej magii… A mianowicie fakt, że wychodzą regularnie! Dostajemy je, jak na GW często i gęsto i szybko adresują kwestie, którymi panowie w firmie są trapieni przez maile wiernych i fanatycznych graczy. Dalej… kupcie sobie pudełko z nowymi, plastikowymi modelami. Ot, chociażby, takich Pathfinderów do Tau. Co w środku mamy? A wszystko. Jak to wszystko? Normalnie, każda opcja dostępna w kodeksie znajduje się na wypraskach, i to w liczbie odpowiedniej, by wyposażyć wszystkich w wybrane zabawki. Ogólnie jest to postanowienie związane z zalewem rynku bitzami tworzonymi przez firmy trzecie, spowodowane ‘brakującymi podzespołami’ na wypraskach – nie ważne jednak jaki był powód, liczy się efekt, a teraz w nowych plastikowych pudełkach dostajemy pełen zakres opcji, jakie możemy wyczarować z zasad. O, to może jak już jesteśmy przy modelach… Weźcie kodeks z szóstej edycji. Którykolwiek, naprawdę… Teraz znajdźcie mi proszę jednostki, które nie posiadają na dzień dzisiejszy modeli (*za wyjątkiem modeli specjalnych tak naprawdę, chociaż i tutaj to tylko wyjątki*) – Udało się? Znaleźliście? Nie sądzę. Kolejna wewnętrzna ustawa firmy przewiduje, by każdy wpis na liście armii posiadał moment ‘od startu’. Naturalnie nie wynika to z miłości do graczy, lecz z niechęci dzielenia się kasą z innymi firmami, które tworzyły modele zastępcze dla tych jednostek, które nie miały oficjalnej reprezentacji.

Podsumujmy więc… Regularne wydawanie klaryfikacji. Pudełka, które zawierają wszystko, co oferuje kodeks. Wydawanie nowych fal modeli tak, by nowy kodeks zawsze posiadał 100% uposażenia. Jest mi w stanie ktoś powiedzieć, kiedy było nam tak dobrze? No ale to nie wszystko… Jak stali czytelnicy wiedzą, mam osobiste przekonanie, że podręczniki główne do obu gier – ósmej edycji WFB oraz szóstej edycji WH40k – znacznie zbalansowały obie gry jednym świetnie wykonanym pociągnięciem. Oczywiście, należy to czytać ze zrozumieniem! Znacznie zbalansowały nie oznacza, że obie gry nagle osiągnęły złoty środek, perfekcję w harmonii armii i jednostek, ale że rażące, gorejące i dające popalić dysproporcje zostały całkiem solidnie wycięte, wyeliminowane. Naturalnie proces pełnego wyważania zabawy potrwa tak długo, aż wszystkie kodeksy i księgi armii starych dat zostaną zastąpione przez te nowe, tym bardziej, że mamy sporą szansę na spełnienie takiego marzenia! Dlaczego? Po pierwsze, patrząc na kodeksy i księgi armii wydane na łamach nowych edycji można bezpiecznie stwierdzić, że ich wewnętrzny jak i zewnętrzny balans jest znacznie poprawiony i kiedy ścierają się ze sobą armie posiadające nowe wydania swoich podręczników można liczyć na grę, która zwyczajnie jest fair. Naturalnie nie jest to perfekcja, są mniejsze lub większe odstępstwa, ale nie ma takich przegięć jak siódmoedycyjne Demony w WFB czy Szaraki / Nekroni w WH40k tuż po wyjściu. Drugi powód jest trochę wydumany… ale tylko trochę. Przy aktualnym tempie wydawniczym zastąpienie wszystkich starych podręczników do poszczególnych frakcji zajmie im góra 2 lata, może z małym haczykiem… Niby dużo, ale wszelkie informacje na niebie i ziemi wskazują, że wydawnictwo nie zamierza uderzać nas nową edycją przez wydaniem wszystkich kodeksów i ksiąg armii, co dobrze wróży rozwiązaniu kwestii balansu raz a porządnie.

Osobiście widzę, że balans zostaje osiągnięty dzięki solidnemu zunifikowaniu tego, czym jest księga armii / kodeks. Nie chodzi tutaj o ilość stron, podział wewnętrzny każdego podręcznika na te same działy czy przyjęcie ogólnego schematu wyglądu armii, lecz raczej o równowagę w prezentowanych jednostkach – każda armia musi posiadać elementy stałe! A to dużą bestię, a to maszynę latającą / latającą poczwarę. A to unikalną zasadę ogólną. Zestaw unikalnych cech czy uzbrojenia. Póki co, szczególnie w Czterdziestce, udaje im się tworzyć różnorodne armie o swoich własnych klimatach i smakach, które jednak mogą z równej stopy powalczyć z pozostałymi. Bardzo miło, jakby nie było.

Ba, nawet ich ‘gloryfikowana’ ulotka reklamowa pod postacią White Dwarf’a przeszła dość drastyczną zmianę – owszem, nadal skupia się na promowaniu produktów firmy, bo przecież taki jest jej cel, ale posiada znacznie lepszej jakości treści od jej wcielenia jeszcze sprzed roku, gdzie pisanina była tak podła, że aż żal ściskał w czterech literach. Jakby ktoś miał jakieś skrywane wątpliwości co do tego, do której grupy hobbystów czarteruje wydawnictwo, to ich magazyn jest taką jakby odpowiedzią i manifestem – modelarze, malarze, kolekcjonerzy, miłośnicy ich uniwersum… Gracze, pewnie, zawsze mile widziani, ale nie będą się na nich skupiać. Oni sobie sami świetnie poradzą, a my się postaramy wydawać zbalansowane podręczniki, częste aktualizacje w erratach i będzie pięknie. Wilk syty, owca cała!

Tak więc… Games Workshop. Choć nadal mogę wam zarzucić wiele ułomności, ot, chociażby niewyjaśniona kwestia użycia waszej podłej żywicy czy wydawanie większej erraty w formie płatnego kompendium… To jednak przyklaskuję wam. Bo od naprawdę dawna to hobby, które tworzycie, nie prezentowało się tak dobrze, nie pokazywało staranności i ciężkiej pracy, które w nie wkładacie, i zwyczajnie nie dawało odczuć, że wam zależy. Teraz to czuję.

I jestem wdzięczny.

PS. Tekst napisał człowiek, który z entuzjazmem gra w gry Privateer Press’a, chwali mechanikę Infinity ponad niebiosa i kocha zabójczej jakości modele Spartan Games. Tak, można być miłośnikiem Warhammerów i cieszyć się innymi systemami. I na odwrót – mogę być fanem Infinity i nadal ciepło myśleć o Wojennych Młotach. Jako kandydatka Miss Małopolski 2013, życzę sobie pokoju na świecie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz