Nagle zrozumiałem, że coś się
zmienia. To było pewnego rodzaju olśnienie, niczym grom z jasnego nieba, i to
dosłownie, bo trafiło mnie podczas relaksacyjnego sączenia złocistego chleba w
płynie w ciepłych promieniach wiosennego słońca. I to właśnie podczas lektury
zapalnika tego zrozumienia, czyli grubiutkiego, cztery-setnego egzemplarza White
Dwarf’a odkryłem, że Games Workshop się zmienia. A raczej, by było zabawniej,
po części powraca na stare, sprawdzone i odpowiednio pachnące śmieci. Jakoś
niby o tym wiedziałem. Ja wiem, że ta zmiana następuje już od jakiegoś czasu.
Ale dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę – Games Workshop, Panie i Panowie,
powraca na łono hobbystyczne.
No dobra… Co mi biega bo głowie?
Przecież to zawsze było hobby, od gruntu do czubeczka, co najwyżej dzielące się
na rozmyte podziały wewnętrzne na flufferów (*tak,
specjalnie używam tego słowa, co by konotacje były humorystyczne!*),
modelarzy i gamistów, gdzie ów trójpodział nawzajem się przeplata tworząc
swoiste amalgamy, o których pewnego dnia pewnie się rozpiszę. Przecież już
nawet dałem swój wyraz mojemu rozpasanemu zadowoleniu, że od ostatnich edycji
obu ich głównych systemów wszystko prezentuje słodki smaczek narracyjnych zabaw
z figurkami, wspieraniem kolekcjonerów, modelarstwa, miłość dla tych, co
turlanie kostek traktują jako pyszny bonus… Deser, a nie danie główne.
Nie mam więc zamiaru się
powtarzać – po co mielić w nieskończoność oczywistości? Games Workshop chce, by
ludzie bardziej zbierali niż grali, a nie bardziej grali niż zbierali; Ot,
tyle. Jakiż to więc impuls spowodował nagłe spięcie synaps w mojej szarej
materii? Realizacja, moi drodzy, że
Games Workshop po raz pierwszy od co najmniej 2-3 lat zebrało się do kupy, i
robi wszystko dobrze. Co ja plotę?
Jakie dobrze! Dziury w zasadach. Paskudy w nowych modelach. Finecast. Chore
ceny. Ataki na sklepy działające poza ‘oficjalną siecią dystrybucyjną’. Gdzie
jest niby to mistyczne, owiane nimbem tajemnicy ‘dobrze’? Cóż, porzućmy na
chwilę wpadki, jednorazowe wybryki i przyjrzyjmy się, ile to też bolączek ‘nowa
ekipa’ zdążyła podleczyć, wyeliminować lub zwyczajnie załatać tak, by wszystko
śmigało.
F.A.Q. Tak, najczęściej zadawane
pytania, czyli jedno z podstawowych źródeł wiedzy w kwestii wyjaśniania, jak to
wszystko biega. Jakościowo bywa z nimi różnie, często gęsto poruszają jakieś
bzdury, a nie wyjaśniają kluczowych rzeczy, ale jedno trzeba zauważyć, coś, co
jeszcze nie tak dawno temu wydawałoby się działaniem mrocznej magii… A
mianowicie fakt, że wychodzą regularnie! Dostajemy je, jak na GW często i gęsto
i szybko adresują kwestie, którymi panowie w firmie są trapieni przez maile
wiernych i fanatycznych graczy. Dalej… kupcie sobie pudełko z nowymi, plastikowymi
modelami. Ot, chociażby, takich Pathfinderów do Tau. Co w środku mamy? A
wszystko. Jak to wszystko? Normalnie, każda opcja dostępna w kodeksie znajduje
się na wypraskach, i to w liczbie odpowiedniej, by wyposażyć wszystkich w
wybrane zabawki. Ogólnie jest to postanowienie związane z zalewem rynku bitzami
tworzonymi przez firmy trzecie, spowodowane ‘brakującymi podzespołami’ na
wypraskach – nie ważne jednak jaki był powód, liczy się efekt, a teraz w nowych
plastikowych pudełkach dostajemy pełen zakres opcji, jakie możemy wyczarować z
zasad. O, to może jak już jesteśmy przy modelach… Weźcie kodeks z szóstej
edycji. Którykolwiek, naprawdę… Teraz znajdźcie mi proszę jednostki, które nie
posiadają na dzień dzisiejszy modeli (*za wyjątkiem
modeli specjalnych tak naprawdę, chociaż i tutaj to tylko wyjątki*) – Udało
się? Znaleźliście? Nie sądzę. Kolejna wewnętrzna ustawa firmy przewiduje, by
każdy wpis na liście armii posiadał moment ‘od startu’. Naturalnie nie wynika
to z miłości do graczy, lecz z niechęci dzielenia się kasą z innymi firmami,
które tworzyły modele zastępcze dla tych jednostek, które nie miały oficjalnej
reprezentacji.
Podsumujmy więc… Regularne
wydawanie klaryfikacji. Pudełka, które zawierają wszystko, co oferuje kodeks.
Wydawanie nowych fal modeli tak, by nowy kodeks zawsze posiadał 100%
uposażenia. Jest mi w stanie ktoś powiedzieć, kiedy było nam tak dobrze? No ale
to nie wszystko… Jak stali czytelnicy wiedzą, mam osobiste przekonanie, że
podręczniki główne do obu gier – ósmej edycji WFB oraz szóstej edycji WH40k –
znacznie zbalansowały obie gry jednym świetnie wykonanym pociągnięciem.
Oczywiście, należy to czytać ze zrozumieniem! Znacznie zbalansowały nie
oznacza, że obie gry nagle osiągnęły złoty środek, perfekcję w harmonii armii i
jednostek, ale że rażące, gorejące i dające popalić dysproporcje zostały
całkiem solidnie wycięte, wyeliminowane. Naturalnie proces pełnego wyważania
zabawy potrwa tak długo, aż wszystkie kodeksy i księgi armii starych dat
zostaną zastąpione przez te nowe, tym bardziej, że mamy sporą szansę na
spełnienie takiego marzenia! Dlaczego? Po pierwsze, patrząc na kodeksy i księgi
armii wydane na łamach nowych edycji można bezpiecznie stwierdzić, że ich
wewnętrzny jak i zewnętrzny balans jest znacznie poprawiony i kiedy ścierają
się ze sobą armie posiadające nowe wydania swoich podręczników można liczyć na
grę, która zwyczajnie jest fair. Naturalnie nie jest to perfekcja, są mniejsze
lub większe odstępstwa, ale nie ma takich przegięć jak siódmoedycyjne Demony w
WFB czy Szaraki / Nekroni w WH40k tuż po wyjściu. Drugi powód jest trochę
wydumany… ale tylko trochę. Przy aktualnym tempie wydawniczym zastąpienie
wszystkich starych podręczników do poszczególnych frakcji zajmie im góra 2
lata, może z małym haczykiem… Niby dużo, ale wszelkie informacje na niebie i
ziemi wskazują, że wydawnictwo nie zamierza uderzać nas nową edycją przez
wydaniem wszystkich kodeksów i ksiąg armii, co dobrze wróży rozwiązaniu kwestii
balansu raz a porządnie.
Osobiście widzę, że balans
zostaje osiągnięty dzięki solidnemu zunifikowaniu tego, czym jest księga armii
/ kodeks. Nie chodzi tutaj o ilość stron, podział wewnętrzny każdego
podręcznika na te same działy czy przyjęcie ogólnego schematu wyglądu armii,
lecz raczej o równowagę w prezentowanych jednostkach – każda armia musi
posiadać elementy stałe! A to dużą bestię, a to maszynę latającą / latającą
poczwarę. A to unikalną zasadę ogólną. Zestaw unikalnych cech czy uzbrojenia.
Póki co, szczególnie w Czterdziestce, udaje im się tworzyć różnorodne armie o
swoich własnych klimatach i smakach, które jednak mogą z równej stopy powalczyć
z pozostałymi. Bardzo miło, jakby nie było.
Ba, nawet ich ‘gloryfikowana’
ulotka reklamowa pod postacią White Dwarf’a przeszła dość drastyczną zmianę –
owszem, nadal skupia się na promowaniu produktów firmy, bo przecież taki jest
jej cel, ale posiada znacznie lepszej jakości treści od jej wcielenia jeszcze
sprzed roku, gdzie pisanina była tak podła, że aż żal ściskał w czterech
literach. Jakby ktoś miał jakieś skrywane wątpliwości co do tego, do której
grupy hobbystów czarteruje wydawnictwo, to ich magazyn jest taką jakby
odpowiedzią i manifestem – modelarze, malarze, kolekcjonerzy, miłośnicy ich
uniwersum… Gracze, pewnie, zawsze mile widziani, ale nie będą się na nich
skupiać. Oni sobie sami świetnie poradzą, a my się postaramy wydawać
zbalansowane podręczniki, częste aktualizacje w erratach i będzie pięknie. Wilk
syty, owca cała!
Tak więc… Games Workshop. Choć
nadal mogę wam zarzucić wiele ułomności, ot, chociażby niewyjaśniona kwestia
użycia waszej podłej żywicy czy wydawanie większej erraty w formie płatnego kompendium…
To jednak przyklaskuję wam. Bo od naprawdę dawna to hobby, które tworzycie, nie
prezentowało się tak dobrze, nie pokazywało staranności i ciężkiej pracy, które
w nie wkładacie, i zwyczajnie nie dawało odczuć, że wam zależy. Teraz to czuję.
I jestem wdzięczny.
PS. Tekst napisał człowiek, który z entuzjazmem gra w gry Privateer
Press’a, chwali mechanikę Infinity ponad niebiosa i kocha zabójczej jakości
modele Spartan Games. Tak, można być miłośnikiem Warhammerów i cieszyć się
innymi systemami. I na odwrót – mogę być fanem Infinity i nadal ciepło myśleć o
Wojennych Młotach. Jako kandydatka Miss Małopolski 2013, życzę sobie pokoju na
świecie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz