14.04.2013

[14.IV.2013] SotM: Wieczna Służba


Tak, tak, wiem, opieprzam się... Ale czy na pewno? Staram się, no staram się! Fortunnie mam ostatnio solidne wsparcie ze strony różnych autorów, którzy dostarczają mi teksty do awaryjnego użycia, kiedy sam nie mam czasu, chęci lub weny twórczej, by skreślić coś świeżego. Albo, tak jak w tym weekendzie, zwyczajnie nie miałem czasu. Sobota pracująca, weselisko się kręciło, a niedziela rodzinna, zakupy w markiecie trzeba była uprawiać i krzewić domowe ognisko. Teraz ciemno za oknem, spokój w domostwie i w zagrodzie, można przysiąść i coś napisać? A gdzie tam! Malarska Aktywacja wymagała atencji (*na szczęście udało się wszystko ładnie zaktualizować!*), figurki proszą chociaż o odrobinę świeżej farbki a jakby tego wszystkiego było mało trafił mnie zaszczyt moderacji podforum Tau na Gloria Victis - jak widać, nawet się prosić nie trzeba, by medal z obwódką złotą dostać ;) Jeżeli już jesteśmy przy Tau... Recenzja powoli się kończy, zostało kilka akapitów do skreślenia a potem korekta. i w drogę. Wyrażam więc palącą nadzieję, że jutro uda się ją wrzucić, ot na dobry start nowego tygodnia. Dziś pozwoliłem sobie pójść na łatwiznę... I wrzucić drugie moje opowiadanie, które publikowałem wcześniej na łamach regularnego konkursu Story of the Month odbywającego się właśnie na łamach forum Gloria Victis - temat? Uczeń i mistrz! Gorąco zapraszam do zapoznania się nie tylko z moimi kalekimi wypocinami, ale w ogóle z pracami wszystkich uczestników. Duch się unosi a serce wzrasta kiedy się widzi, jaka kreatywność odchodzi na łamach tej inicjatywy. Miłej lektury!


Lumic podziwiał zniszczenia na starożytnej strukturze niczym dzieło sztuki wybitnego artysty.

Po części była to prawda – tylko prawdziwy kunszt i perfekcyjne opanowanie narzędzi destrukcji w rękach niezwykle wyszkolonego wojownika byłoby w stanie przynieść efekt tak precyzyjny. O, na przykład tutaj, w tym miejscu gdzie teraz wystawało tylko kilka strzelających iskrami kabli stała automatyczna wieżyczka z ciężkimi karabinami średniego kalibru. Deseń rozprysków niczym rozkwitające kwiaty ozdabiał marmurową ścianę za urwanym systemem obronnym, świadectwo niezwykłej celności i siły ognia automatycznego działka starożytnego wzoru. Kilka głuchych kroków dalej stał wciąż dymiący i jeszcze ciepły mały pojazd, coś w rodzaju tankietki budowanej na tej heretyckiej planecie, paskudna mała maszyna o skalanym duchu uzbrojona w cztery sprzężone działa laserowe o ogromnej mocy.

Lumic, jak na Upiora Kuźni przystało, czuł niejakie zainteresowanie metodologią użytą do budowy tej nietypowej maszyny. Czuł też ból jej skalanego ducha – nic, czego techno-egzorcyzm nie odczyni, a zakon i klan wzbogaci się o nowe narzędzie wymierzania kary wrogom Imperatora. Tak czy owak nie ważne jak skuteczną siłą ognia ów sprzęt dysponował, w starciu z Adeptus Astartes nie zdała się na wiele. Celny strzał z rakiety oddany przez mistrza Alguvara dokończył jej żywota, tak samo jak skuteczna seria z działka rozerwała wcześniej automatyczną wieżyczkę.

Lumic wyprostował się z cichych zgrzytem serwomotorów w swoim pancerzu i rzucił jedynie okiem na bezmyślnych serwitorów wciągających jego własny instrument wojny, który już za chwilę zagra piękne i jakże mordercze staccato zniszczenia i śmierci na zdrajcach, którzy postanowili odrzucić credo i kłaniać się xenos. Cóż za słabość woli, cóż za marnowanie potencjału, jaki oferowała ludzka forma. Serwitorzy zgrzytali prostymi mechanizmami swoich ramion aż wreszcie czterolufowe działo klasy ‘Thunderfire’ wzoru Marsjańskiego zostało rozstawione na marmurowej podłodze, popękanej pod ciężkimi butami jego braci. Lumic machnięciem ręki zbył swych bezwolnych pomagierów i uklęknął przez maszyną na jednym kolanie, składającym szybką modlitwę do Boga Maszyny oraz gorąco prośbę do ducha działa o przebudzenie i szykowanie się do działania. Uśmiechnął się do siebie. To był jego własny uśmiech, nikt to nie widział, nigdy, gdyż jego twarz skrywała maska lub hełm od czasów przyjęcia insygniów mistrza kuźni – był to uśmiech triumfu i radości, kiedy poczuł, jak maszyna ożywa, rwie się do działania.

Niemalże rytualnym gestem odchylił on metalową klapę chowającą pod sobą panele kontrolne urządzenia, wprowadzając koordynaty podawane mu nieustannie przez komunikator, zarówno z raportów jego braci jak i z jego własnych serwoczaszek przeczesujących pole bitwy. Działo sapnęło cicho niczym żywe zwierzę, kiedy pneumatyka zaskoczyła i zaczęła poruszać lufami w celu dostawania kąta nachylenia. Wszystko poszło sprawnie, gładko, bez problemów – dokładnie tak, jak mistrz Alguvar go pouczał. Spokój, opanowanie, perfekcyjne obycie z litaniami. Żmudne godziny zapamiętywania słów nie poszły na marne. Już kilka chwil później powietrze zawyło świergotem pocisków wylatujących w kłębach dymu z luf działa, z całą pewnością zasypującą wrogie pozycje prawdziwym deszczem śmierci. Jakby na potwierdzenie jego myśli Lumic usłyszał zgrzyt w swoim komunikatorze i radosny ryk swojego przyjaciela, sierżanta Farosa, który rozkazał szturm swojemu oddziałowi na pozycję wroga rozerwaną przez perfekcyjny ostrzał artylerii. Jego artylerii. Jego działa. Jego dzieło. Lumic poczuł ten wspaniały ogień satysfakcji.

Odgłosy walk prawie nie docierały do zrujnowanego budynku. Jedyne, co słyszał Lumic to regularny ostrzał jego działa oraz daleki rumor czołgów i ciężkiego wsparcia. Przynajmniej przez kilka dłuższych chwil… Do jego receptorów słuchy docierały nowe dźwięki, coś innego. Lumic skupił się na nich i wyostrzył je. Okrzyki. Terkot gąsienic. Obca mowa, obce rozkazy. Wystrzały z działek laserowym. I niemalże sycząca seria z automatycznego działka.

„Przygotować się.” – rzucił do swoich serwitorów sztywnym, suchym głosem, zgrzytliwym poprzez jego biomodyfikację. Trzech serwitorów wyposażonych w ciężkie boltery bez zwlekania ustawiło się na pozycjach, ich programowanie przejęło kontrolę nad ich uciśnionymi umysłami i kierowało nimi na z góry ustalone pozycje, broń w gotowości. Lumic również przełączył działo w tryb automatycznej bombardy na fortecę wroga, po czym sięgnął po swój topór, przełącznikiem uruchamiając jego generator, który zaczął wydawać ponure, ciche bzyczenie niczym rój wściekłych os.

Ściana runęła jak ścięta eksplozją bomby, ale to, co z hukiem wtoczyło się do hali nie było gryzącym dymem i ogniem wybuchu, lecz kroczącym do tyłu drednotem w kolorach czerwieni i szmaragdowej zieleni. Lumic od razu rozpoznał wzór, zdobienia… mistrz Alguvar. Który właśnie padał do tyłu z głośnym uderzeniem wielu ton stali… Bez namysłu Lumic przeskoczył balustradę i ruszył biegiem do swojego brata i nauczyciela. Na pierwszy rzut oka nie było dobrze. Brak działka i całkowicie urwana ręka to drobnostka, ale wielka wyrwa w sarkofagu i wyciekające z niej płyny podtrzymywania życia były najgorszą rzeczą, na jaką Lumic mógł spojrzeć w ciągu swoich ostatnich kilkuset lat służby.

Terkot ciężkich bolterów rozerwał powietrze, kiedy jego serwitorzy otworzyli ogień do pierwszej fali zdradzieckich gwardzistów, kosząc ich jak zboże w czasie zbiorów. Lumic wiedział, że ma zaledwie kilka chwil zanim jego bezmyślne wsparcie padnie pod deszczem ostrzału, ale wiedział równie dobrze, że nic nie pomoże swojemu przyjacielowi. Obrażenia były zbyt rozległe, uszkodzenia za duże do naprawy jego skromnymi serwo-ramionami. Lumic wyszeptał cichą i mocno skróconą litanię do rozpaczającego ducha, po czym odwrócił się w kierunku nacierających żołnierzy niczym duch zemsty, pragnienie odwetu przepełniającego jego żyły żywym ogniem. Był Astartes. Oni byli ludźmi. Oni ginęli.

Pod ciosami jego stalowych pięści pękały czaszki, żebra łamały się jak patyczki a kręgosłupy trzaskały jak suche drewno. Krew i wnętrzności uczyniły posadzkę śliską, jego pancerz ironicznie czerwieńszym niż był kiedykolwiek – jego nauczyciele z Mechanicum z pewnością pochwaliliby nowy kolor zbroi, choć mogliby mieć obiekcje co do wyboru farby. Topór Lumica wywijał długie, szybkie łuki które rozrywały gwardzistów na części, ale oni wciąż nadchodzili, napierali, powoli spychając Lumica do tyłu, krok po kroku. Wiedział, że nie utrzyma pozycji. Że nie przeżyje. Nawet jeżeli ich noże i laserowe karabiny odbijały się od jego zbroi nie czyniąc żadnej szkody słyszał już grzechot nadjeżdżających tankietek ze znacznie cięższym uzbrojeniem. Nie poddawał się jednak i walczył. Walczył za Imperatora, walczył za Synów Meduzy, walczył za klan Atropos a przede wszystkim walczył za mistrza Alguvara, upadłego w walce… Jego ręce biły i uderzały, serwo-ramiona rozrywały na części, paliły i kroiły a on sam pochłonięty walką nie usłyszał już ryku wystrzału wielkokalibrowych karabinów, które uderzyły w jego pancerz z wielką siłą, zrywając płytę po płycie metalu, wyginając zdobione płaty stali, miażdżąc jego kości. Zdrajcy strzelali przez własnych ludzi. Oczywiście. Czego można się spodziewać po tych, co już raz porzucili swoich? Ostatkiem sił Lumic wychrypiał raport o swojej pozycji, po czym z głuchym łoskotem upadł na kolona, osuwając się wzdłuż swojej energetycznej broni, nieustannie potrząsany uderzeniami grubych kul rozrywających go na krwawe kawałki. Ostatnie, co usłyszał, to triumfalny okrzyk wroga…


* * *

Lumic obudził się. To było… Nietypowe. Był martwy. Wiedział o tym. Nie podlegało to żadnej dyskusji a jego perfekcyjnie logiczny, skłonny do chłodnych kalkulacji umysł nawet nie rozważał alternatywy. Był martwy. Ale jednak się obudził. I nie było to zwykłe przebudzenie.

„Bracie Lumicu, przebudziłeś się. To dobrze. To bardzo dobrze. Nie byliśmy pewni… Ale stało się wszystko zgodnie z wolą Imperatora, a duch maszyny przyjął Cię z, by ująć to skrótowo… entuzjazmem. Nie mieliśmy problemów do zmuszenia go do zmiany nosiciela, nawet bez rytuałów oczyszczenia… Tak, bracie Lumicu. Za twoją odwagę i za ostatnim życzeniem mistrza Alguvara, przy zgodnie samego Żelaznego Tana obdarowany zostałem szansą kontynuowania służby w imię Imperatora Omnisjasza. Czy przyjmujesz na siebie to brzemię, i jesteś zdolny do podjęcia służby?”

Ten głos. Lumic znał ten głos. Wysuszony, jednotonny głos starszego mistrza kuźni, brata Hecjusza. Głos, który nie wyrażał aprobaty ni zadowolenia, ale w sumie nigdy nie wyrażał żadnej emocji. Lumic chciał zabrać głos, ale nie mógł. Nie miał krtani. Ani gardła. Ani ciała. W każdym razie nie tego, do którego był przyzwyczajony. Ale czuł w sobie potencjał, czuł w sobie wolność i swobodę, czuł, jak poprzez nerwy płyną polecenia z jego mózgu do nowej formy. Potężne ramię drednota zazgrzytało, sensory optyczne dokonały odpowiedniej kalibracji i poruszyły się, ostrząc obraz na brata Hecjusza i stojącą tuż obok postać kapelana Manna w jego czarnej zbroi i ponurej masce w kształcie ludzkiej czaszki.
Lumic wyciągnął swą mechaniczną dłoń, po czym siłą woli rozruszał, wprawił w obrót swoje automatyczne działko. Drednot. Na dodatek znał ten czerwony kolor. Te zdobienia. Te wzory. Jego mistrz. A teraz on. Nagle wiedział co powiedzieć, wiedział też, jak to zrobić, uruchamiając kanał zewnętrznej komunikacji.

„Nawet po śmierci, ciągle służę.”

3 komentarze:

  1. Gdzie? XD
    Widać, muszę jeszcze raz przeczytać i ogarnąć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. gdzieś na początku i 3 wersy przed gwiazdkami - "upadł na kolona" - tylem zauważył

      Usuń