Tak, tak, wiem, opieprzam się... Ale czy na pewno? Staram się, no staram się! Fortunnie mam ostatnio solidne wsparcie ze strony różnych autorów, którzy dostarczają mi teksty do awaryjnego użycia, kiedy sam nie mam czasu, chęci lub weny twórczej, by skreślić coś świeżego. Albo, tak jak w tym weekendzie, zwyczajnie nie miałem czasu. Sobota pracująca, weselisko się kręciło, a niedziela rodzinna, zakupy w markiecie trzeba była uprawiać i krzewić domowe ognisko. Teraz ciemno za oknem, spokój w domostwie i w zagrodzie, można przysiąść i coś napisać? A gdzie tam! Malarska Aktywacja wymagała atencji (*na szczęście udało się wszystko ładnie zaktualizować!*), figurki proszą chociaż o odrobinę świeżej farbki a jakby tego wszystkiego było mało trafił mnie zaszczyt moderacji podforum Tau na Gloria Victis - jak widać, nawet się prosić nie trzeba, by medal z obwódką złotą dostać ;) Jeżeli już jesteśmy przy Tau... Recenzja powoli się kończy, zostało kilka akapitów do skreślenia a potem korekta. i w drogę. Wyrażam więc palącą nadzieję, że jutro uda się ją wrzucić, ot na dobry start nowego tygodnia. Dziś pozwoliłem sobie pójść na łatwiznę... I wrzucić drugie moje opowiadanie, które publikowałem wcześniej na łamach regularnego konkursu Story of the Month odbywającego się właśnie na łamach forum Gloria Victis - temat? Uczeń i mistrz! Gorąco zapraszam do zapoznania się nie tylko z moimi kalekimi wypocinami, ale w ogóle z pracami wszystkich uczestników. Duch się unosi a serce wzrasta kiedy się widzi, jaka kreatywność odchodzi na łamach tej inicjatywy. Miłej lektury!
Lumic podziwiał zniszczenia na
starożytnej strukturze niczym dzieło sztuki wybitnego artysty.
Po części była to prawda – tylko
prawdziwy kunszt i perfekcyjne opanowanie narzędzi destrukcji w rękach
niezwykle wyszkolonego wojownika byłoby w stanie przynieść efekt tak
precyzyjny. O, na przykład tutaj, w tym miejscu gdzie teraz wystawało tylko
kilka strzelających iskrami kabli stała automatyczna wieżyczka z ciężkimi
karabinami średniego kalibru. Deseń rozprysków niczym rozkwitające kwiaty
ozdabiał marmurową ścianę za urwanym systemem obronnym, świadectwo niezwykłej
celności i siły ognia automatycznego działka starożytnego wzoru. Kilka głuchych
kroków dalej stał wciąż dymiący i jeszcze ciepły mały pojazd, coś w rodzaju
tankietki budowanej na tej heretyckiej planecie, paskudna mała maszyna o
skalanym duchu uzbrojona w cztery sprzężone działa laserowe o ogromnej mocy.
Lumic, jak na Upiora Kuźni
przystało, czuł niejakie zainteresowanie metodologią użytą do budowy tej
nietypowej maszyny. Czuł też ból jej skalanego ducha – nic, czego
techno-egzorcyzm nie odczyni, a zakon i klan wzbogaci się o nowe narzędzie
wymierzania kary wrogom Imperatora. Tak czy owak nie ważne jak skuteczną siłą
ognia ów sprzęt dysponował, w starciu z Adeptus Astartes nie zdała się na
wiele. Celny strzał z rakiety oddany przez mistrza Alguvara dokończył jej żywota,
tak samo jak skuteczna seria z działka rozerwała wcześniej automatyczną
wieżyczkę.
Lumic wyprostował się z cichych
zgrzytem serwomotorów w swoim pancerzu i rzucił jedynie okiem na bezmyślnych
serwitorów wciągających jego własny instrument wojny, który już za chwilę zagra
piękne i jakże mordercze staccato zniszczenia i śmierci na zdrajcach, którzy
postanowili odrzucić credo i kłaniać się xenos. Cóż za słabość woli, cóż za
marnowanie potencjału, jaki oferowała ludzka forma. Serwitorzy zgrzytali
prostymi mechanizmami swoich ramion aż wreszcie czterolufowe działo klasy
‘Thunderfire’ wzoru Marsjańskiego zostało rozstawione na marmurowej podłodze,
popękanej pod ciężkimi butami jego braci. Lumic machnięciem ręki zbył swych
bezwolnych pomagierów i uklęknął przez maszyną na jednym kolanie, składającym
szybką modlitwę do Boga Maszyny oraz gorąco prośbę do ducha działa o
przebudzenie i szykowanie się do działania. Uśmiechnął się do siebie. To był
jego własny uśmiech, nikt to nie widział, nigdy, gdyż jego twarz skrywała maska
lub hełm od czasów przyjęcia insygniów mistrza kuźni – był to uśmiech triumfu i
radości, kiedy poczuł, jak maszyna ożywa, rwie się do działania.
Niemalże rytualnym gestem
odchylił on metalową klapę chowającą pod sobą panele kontrolne urządzenia,
wprowadzając koordynaty podawane mu nieustannie przez komunikator, zarówno z
raportów jego braci jak i z jego własnych serwoczaszek przeczesujących pole
bitwy. Działo sapnęło cicho niczym żywe zwierzę, kiedy pneumatyka zaskoczyła i
zaczęła poruszać lufami w celu dostawania kąta nachylenia. Wszystko poszło
sprawnie, gładko, bez problemów – dokładnie tak, jak mistrz Alguvar go pouczał.
Spokój, opanowanie, perfekcyjne obycie z litaniami. Żmudne godziny
zapamiętywania słów nie poszły na marne. Już kilka chwil później powietrze
zawyło świergotem pocisków wylatujących w kłębach dymu z luf działa, z całą
pewnością zasypującą wrogie pozycje prawdziwym deszczem śmierci. Jakby na
potwierdzenie jego myśli Lumic usłyszał zgrzyt w swoim komunikatorze i radosny
ryk swojego przyjaciela, sierżanta Farosa, który rozkazał szturm swojemu
oddziałowi na pozycję wroga rozerwaną przez perfekcyjny ostrzał artylerii. Jego
artylerii. Jego działa. Jego dzieło. Lumic poczuł ten wspaniały ogień
satysfakcji.
Odgłosy walk prawie nie docierały
do zrujnowanego budynku. Jedyne, co słyszał Lumic to regularny ostrzał jego
działa oraz daleki rumor czołgów i ciężkiego wsparcia. Przynajmniej przez kilka
dłuższych chwil… Do jego receptorów słuchy docierały nowe dźwięki, coś innego.
Lumic skupił się na nich i wyostrzył je. Okrzyki. Terkot gąsienic. Obca mowa,
obce rozkazy. Wystrzały z działek laserowym. I niemalże sycząca seria z
automatycznego działka.
„Przygotować się.” – rzucił do
swoich serwitorów sztywnym, suchym głosem, zgrzytliwym poprzez jego
biomodyfikację. Trzech serwitorów wyposażonych w ciężkie boltery bez zwlekania
ustawiło się na pozycjach, ich programowanie przejęło kontrolę nad ich
uciśnionymi umysłami i kierowało nimi na z góry ustalone pozycje, broń w
gotowości. Lumic również przełączył działo w tryb automatycznej bombardy na
fortecę wroga, po czym sięgnął po swój topór, przełącznikiem uruchamiając jego
generator, który zaczął wydawać ponure, ciche bzyczenie niczym rój wściekłych
os.
Ściana runęła jak ścięta
eksplozją bomby, ale to, co z hukiem wtoczyło się do hali nie było gryzącym
dymem i ogniem wybuchu, lecz kroczącym do tyłu drednotem w kolorach czerwieni i
szmaragdowej zieleni. Lumic od razu rozpoznał wzór, zdobienia… mistrz Alguvar.
Który właśnie padał do tyłu z głośnym uderzeniem wielu ton stali… Bez namysłu
Lumic przeskoczył balustradę i ruszył biegiem do swojego brata i nauczyciela.
Na pierwszy rzut oka nie było dobrze. Brak działka i całkowicie urwana ręka to
drobnostka, ale wielka wyrwa w sarkofagu i wyciekające z niej płyny
podtrzymywania życia były najgorszą rzeczą, na jaką Lumic mógł spojrzeć w ciągu
swoich ostatnich kilkuset lat służby.
Terkot ciężkich bolterów rozerwał
powietrze, kiedy jego serwitorzy otworzyli ogień do pierwszej fali
zdradzieckich gwardzistów, kosząc ich jak zboże w czasie zbiorów. Lumic
wiedział, że ma zaledwie kilka chwil zanim jego bezmyślne wsparcie padnie pod
deszczem ostrzału, ale wiedział równie dobrze, że nic nie pomoże swojemu
przyjacielowi. Obrażenia były zbyt rozległe, uszkodzenia za duże do naprawy
jego skromnymi serwo-ramionami. Lumic wyszeptał cichą i mocno skróconą litanię
do rozpaczającego ducha, po czym odwrócił się w kierunku nacierających
żołnierzy niczym duch zemsty, pragnienie odwetu przepełniającego jego żyły
żywym ogniem. Był Astartes. Oni byli ludźmi. Oni ginęli.
Pod ciosami jego stalowych pięści
pękały czaszki, żebra łamały się jak patyczki a kręgosłupy trzaskały jak suche
drewno. Krew i wnętrzności uczyniły posadzkę śliską, jego pancerz ironicznie
czerwieńszym niż był kiedykolwiek – jego nauczyciele z Mechanicum z pewnością
pochwaliliby nowy kolor zbroi, choć mogliby mieć obiekcje co do wyboru farby.
Topór Lumica wywijał długie, szybkie łuki które rozrywały gwardzistów na
części, ale oni wciąż nadchodzili, napierali, powoli spychając Lumica do tyłu,
krok po kroku. Wiedział, że nie utrzyma pozycji. Że nie przeżyje. Nawet jeżeli
ich noże i laserowe karabiny odbijały się od jego zbroi nie czyniąc żadnej
szkody słyszał już grzechot nadjeżdżających tankietek ze znacznie cięższym
uzbrojeniem. Nie poddawał się jednak i walczył. Walczył za Imperatora, walczył
za Synów Meduzy, walczył za klan Atropos a przede wszystkim walczył za mistrza
Alguvara, upadłego w walce… Jego ręce biły i uderzały, serwo-ramiona rozrywały
na części, paliły i kroiły a on sam pochłonięty walką nie usłyszał już ryku
wystrzału wielkokalibrowych karabinów, które uderzyły w jego pancerz z wielką
siłą, zrywając płytę po płycie metalu, wyginając zdobione płaty stali, miażdżąc
jego kości. Zdrajcy strzelali przez własnych ludzi. Oczywiście. Czego można się
spodziewać po tych, co już raz porzucili swoich? Ostatkiem sił Lumic wychrypiał
raport o swojej pozycji, po czym z głuchym łoskotem upadł na kolona, osuwając
się wzdłuż swojej energetycznej broni, nieustannie potrząsany uderzeniami
grubych kul rozrywających go na krwawe kawałki. Ostatnie, co usłyszał, to
triumfalny okrzyk wroga…
* * *
Lumic obudził się. To było…
Nietypowe. Był martwy. Wiedział o tym. Nie podlegało to żadnej dyskusji a jego
perfekcyjnie logiczny, skłonny do chłodnych kalkulacji umysł nawet nie rozważał
alternatywy. Był martwy. Ale jednak się obudził. I nie było to zwykłe
przebudzenie.
„Bracie Lumicu, przebudziłeś się.
To dobrze. To bardzo dobrze. Nie byliśmy pewni… Ale stało się wszystko zgodnie
z wolą Imperatora, a duch maszyny przyjął Cię z, by ująć to skrótowo…
entuzjazmem. Nie mieliśmy problemów do zmuszenia go do zmiany nosiciela, nawet
bez rytuałów oczyszczenia… Tak, bracie Lumicu. Za twoją odwagę i za ostatnim
życzeniem mistrza Alguvara, przy zgodnie samego Żelaznego Tana obdarowany
zostałem szansą kontynuowania służby w imię Imperatora Omnisjasza. Czy
przyjmujesz na siebie to brzemię, i jesteś zdolny do podjęcia służby?”
Ten głos. Lumic znał ten głos.
Wysuszony, jednotonny głos starszego mistrza kuźni, brata Hecjusza. Głos, który
nie wyrażał aprobaty ni zadowolenia, ale w sumie nigdy nie wyrażał żadnej
emocji. Lumic chciał zabrać głos, ale nie mógł. Nie miał krtani. Ani gardła.
Ani ciała. W każdym razie nie tego, do którego był przyzwyczajony. Ale czuł w
sobie potencjał, czuł w sobie wolność i swobodę, czuł, jak poprzez nerwy płyną
polecenia z jego mózgu do nowej formy. Potężne ramię drednota zazgrzytało,
sensory optyczne dokonały odpowiedniej kalibracji i poruszyły się, ostrząc
obraz na brata Hecjusza i stojącą tuż obok postać kapelana Manna w jego czarnej
zbroi i ponurej masce w kształcie ludzkiej czaszki.
Lumic wyciągnął swą mechaniczną dłoń,
po czym siłą woli rozruszał, wprawił w obrót swoje automatyczne działko.
Drednot. Na dodatek znał ten czerwony kolor. Te zdobienia. Te wzory. Jego
mistrz. A teraz on. Nagle wiedział co powiedzieć, wiedział też, jak to zrobić,
uruchamiając kanał zewnętrznej komunikacji.
„Nawet po śmierci, ciągle służę.”
literówki !!!
OdpowiedzUsuńGdzie? XD
OdpowiedzUsuńWidać, muszę jeszcze raz przeczytać i ogarnąć...
gdzieś na początku i 3 wersy przed gwiazdkami - "upadł na kolona" - tylem zauważył
Usuń