27.02.2013

[27.II.2013] White Dwarf... Czy warto?



Patrzcie za okno – czy słońce świecie? Czy śnieg taje? Czy gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała? Słowem, wiosna idzie, ciepło się robi, ładnie, nareszcie mogę wychynąć z lochu mojego domu by na ogródku uruchomić podkłady w sprejach i popryskać wszystkie nowe modele, jakie udało mi się w trakcie zimy nabyć – głównie jednak pora na nałożenie szarej mgiełki na modele z drugiej ręki zakupione do mojej armii Tau, która postanowiłem wreszcie naprawdę uruchomić. Dawno nie kulałem kośćmi po stołach, ostatnie doświadczenia z gry polegały raczej na oglądaniu, jak inni się bawią, pora to zmienić. A że cały plan za Malarską Aktywacją powstał z mojej potrzeby motywacji, tak więc pora posklejać i pomalować moje siły Tau! Jednak zanim do tego przejdę chciałbym napisać małe coś niecoś na temat dość ważnego dla miłośników Wojennych Młotów periodyku – White Dwarf.

Pusty śmiech? Od kiedy niby White Dwarf jest ważnym periodykiem dla kogokolwiek? Ostatnie numery dobrego Białego Karła ukazały się grubo kilka lat temu według ogólnej opinii Młotkowego fandomu a przez ostatni rok, dwa, kto wie czy nie trzy magazyn Games Workshop był gloryfikowaną ulotką reklamową, za którą się na dodatek płaciło! Nie wnosiło ów pisemko nic do hobby, oferując marne teksty, ułożone bitwy… Z roku na rok obdzierane było z materiałów dla modelarzy, hobbystów, graczy, aż do momentu, w którym chyba już nikt nie kupował Białego Karła za wyjątkiem totalnie fanatycznych kolekcjonerów. Skąd takie założenie? Gdyby WD miał świetną sprzedaż, wydawnictwo nie wymieniło by redakcji na nową i nie dokonało całkowitej rewitalizacji pisma pół roku temu – a że podjęli tak drastyczny ruch widać zatem, że sami doszli do wniosku, że trzeba albo tworzyć pismo z prawdziwego zdarzenia, ale totalnie zrezygnować. Wybrali pierwszą bramkę, a dziś chciałbym napisać moje wrażenia o tym, jak im to wyszło.

No cóż, pierwszą zmianą, która wywołała pamiętam gorącą burzę w momencie jej prezentacji w internecie była nowa oprawa graficzna, która na zdjęciach w Internecie nie prezentowała się najlepiej i zbierała solidne lanie… Zamiast ilustracji, zdjęcie modeli, zamiast stylizowanego logotypu – prosta typografia. Jak się jednak okazało na żywo magazyn prezentował się niemal luksusowo, niczym magazyn dla członków Dinners Club! Niewymiarowa formatówka, doskonałej klasy papier, wszystko w pełnym kolorze zamknięte w gładkiej, półsztywnej okładce z foliowanymi napisami… Naprawdę, Nowy White Dwarf prezentuje się godnie, w istocie jak magazyn warty tych swoich dwudziestu blaszek za egzemplarz. Dorzućmy do tego rozkładówkę w środku, by poczuć się jakbyśmy oglądali zakazane pisemko dla panów, i jest pięknie. Typografia i skład też okazał się znacznie schludniejszy, przejrzystszy – profesjonalny, jednym słowem. Jest to jeden aspekt który zdecydowanie wyszedł GW na plus, i z gazetki o niemal ‘campowym’ klimacie dla niewprawionego (*czyt. Niehobbystycznego*) oka stał się magazynem, którego nie wstyd wyciągnąć w pociągu czy w samolocie.

No ale choć to dobrze, że jakość wzrosła bez zmiany w cenie, to jednak kwintesencją magazynu musi być dobra treść. Jak to się mówi: Liczy się wnętrze! Bez bicia i z ręką na sercu przyznam się, że wraz z wyjściem pierwszego numeru ‘zmartwychwstałego’ Karła byłem jego wielkim entuzjastom – najwyraźniej podziałał tutaj efekt kontrastu, bo w porównaniu do wcześniejszych numerów październikowy White Dwarf prezentujący nowych Kosmicznych Marines Chaosu był powiewem świeżego powietrza! Ładny, pulchniutki i zawierający na swych łamach teksty, których od dawna nie widziałem w ów periodyku, jak chociażby ‘Kit Bash’ dla konwerterów czy ‘The Rivals’ dla graczy. Oczywiście kiedy już ostygłem z pierwszego wrażenia, emocje opadły a kolejne numery kształtowały to, czym będzie teraz ów magazyn moja opinia jest taka – nie jest źle, jest lepiej niż było, ale wciąż jest to pismo raczej dla kolekcjonerów i miłośników modeli Games Workshop, niż dla ich graczy.

Przede wszystkim chodzi tutaj o jakość tekstów – to nie jest tak, że są podłe, to nie jest tak, że ciężko się je czyta. Owszem, Pan Vetock i Johnson mają tendencję do zajmowania czterech stron swoimi nudnymi wypocinami, często na temat niczego, pierdząc coś pod nosem o rzeczach oczywistych, ale poza tym oferowany materiał potrafi być całkiem ciekawy dla modelarzy i hobbystów… Niestety, całkowicie zabrakło czegokolwiek dla graczy! Niby jest Raport z Bitwy – i to znacznie poprawiony przynajmniej w moim odczuciu, bo nowa redakcja porzuciła ostro narracyjny bełkot na rzecz języka gry, tak więc w nowych raportach zamiast czytać, że „Lord chaosu potężnym ciosem powalił wraży oddział” przeczytamy, że „Lord Chaosu posiada aż X ataków z wysokim WS, bo aż X, więc bez problemu wszedł wszystkimi atakami i zadał X ran, zdejmując oddział w jeden turze walki” – słowem, teraz naprawdę czyta się to jak raport z gry, a dla mnie to duży bonus.

Często-gęsto opłaca się przeczytać ów raport by zobaczyć w akcji zasady modeli, które dopiero co wylądują na sklepowych półkach. Niestety, poza samym raportem biedni gracze mogą co najwyżej poczytać sobie nieregularną kolumnę ‘The Rivals’, która w zamierzeniu miała być właśnie poradnikiem pokazującym jak tworzyć dobre oddziały, jak wyposażać bohaterów i tak dalej, ale porady dotychczas tam umieszczane są albo oczywiste jak to, że śnieg topnieje, albo zwyczajnie bzdurne i nie przetrwałby w żadnym meta nawet minuty. Szczerze powiedziawszy – to zrozumiałe. Załoga Białego Karła i w ogóle Games Workshop to nie są gracze, nie są wyjadacze i turniejowi weterani, im bliżej jest do niedzielnego kulacza, który z zasadami jest na bakier. Tak czy owak szkoda, że ci miłośnicy gier GW nic w gazecie stricte pod siebie nie znajdą.

W najlepszej sytuacji zdecydowanie są modelarze i hobbyści! Jak moi czytelnicy wiedzą, od jakiegoś czasu szerzę propagandę, ze Games Workshop odwróciło się już dawno od środowiska graczy a postawiło nacisk na hobbystyczny aspekt ich produktów, oferując więcej farbek, narzędzi, rewitalizując poradnik malarski do swoich modeli… Na ramówce często obijemy się więc o artykuły z serii ‘Kit-bash’, ‘Battleground’, ‘Blanchitsu’ czy ‘Paint Splatter’ poświęcone modelarstwie z modelami GW. Jestem z nich wyjątkowo zadowolony i z wielkim entuzjazmem przeglądam te artykuły i teksty, podziwiając wspaniałe stoły, czytając jak powstawały i jakich trików użyto by uzyskać dany efekt czy główkując z jakich elementów i jak poskładano naprawdę dobre konwersje jakie ukazują się na łamach ‘Kit-basha’. ‘Blanchitsu’ również zawsze podnosi mi hobbystyczne ciśnienie, ale to już kwestia bardziej osobista – jestem wielkim fanem rysunków, rzeźb i w ogóle całości twórczości pana Blanche’a i podziwianie jego modeli, które dla mnie stanowią esencję grimdarku, jest wielkim zastrzykiem inspiracji. Niestety, choć tutaj White Dwarf ma zdecydowanie dużo więcej do zaoferowania niż rok temu, to nie obyło się bez poważnego ciosu.

‘Paint Splatter’, czyli kolumn poświęcona malowaniu modeli… Przykro pisać tak mocne słowa, ale się zeszmaciła. W starszych numerach kiedy pojawiał się już artykuł o malowaniu jakiegoś modelu, to był to wielustronicowy, dokładny poradnik, gdzie jeden z malarzy ‘Eavy Metal naprawdę wyciska z modelu wszystkie soki i pokazuje, jak pomalować go na poziom, którego nikt by się nie powstydził – pamiętacie Orkowego Szefa z podstawki w kolorach Bad Moonz czy Demonicznego Księcia? Teraz poradniki są tworzone z myślą o totalnie początkujących, w kilku prostych, łopatologicznych etapach pokazujących jak uzyskać malowanie o poziomie dość podłego Tabletopa. Wygląda na to, że ‘Eavy Metal nie ma już czasu by babrać się z poradnikami dla White Dwarfa, i teraz sama załoga pokazuje tam swoje, przeważnie dość przeciętnie chlapnięte modele. Wbrew pozorom, rozumiem taktykę – kiedy jeszcze pracowałem w sklepie z figurkami sam usłyszałem taką mantrę, ze figurki mają być pomalowane ‘tak sobie’, by wybijać rodzicom (*czyt. Portfelom na nogach*) argument, że ich dziecko tak nie pomaluje przecież… Najnowsze wydanie „How to paint Citadel Miniatures” oraz właśnie kolumna ‘Paint Splatter’ to idealna broń w rękach każdego sprzedawcy GW w celu pokazania, że pomalowanie ich modeli wcale nie musi być trudne. Niestety, bardziej zaawansowani ciapacze miniaturek nic ciekawego tutaj dla siebie nie znajdą.

Co pozostało niezmienione, to oczywiście prezentacja nowości – 1/3 całego magazynu (*z górką!*) tradycyjnie jest poświęcona pokazowi nowości na dany miesiąc. Nie ma się co pieklić, bo w końcu wciąż White Dwarf, wciąż magazyn Games Workshop więc to oczywiste, że chcą zareklamować się i pokazać swoje produkty. Bonus? GW ściślej pilnuje nowinek, i przeważnie rezerwuje jedną czy dwie tak, by ukazały się po raz pierwszy właśnie na łamach magazynu! I tak poczytamy trochę o nadchodzących tytułach Black Library czy o zbliżających się produktach licencjonowanych od Fantasy Flight Games – mała rzecz, a cieszy. Dużym plusem w moich oczach jest to, że każdy numer kończy się bardzo apetyczną wkładką na kilka stron pod luźnym sztandarem ‘A co tam u nas Słychać’, która regularnie zawiera fantastyczne teksty, nawet jeżeli wysoce skompresowane! Czuć od załogi entuzjazm, fajnie się czyta o ich projektach i o tym, nad czym w danej chwili pracują, a przy okazji non stop buszują bo studiu developerskim i pokazują czadowe materiały, jak chociażby szkice koncepcyjne modeli, zdjęcia greenów czy w przypadku najnowszego numeru – fragment /fantastycznej/ mapy Osnowy – tutaj zawsze znajdziemy coś ciekawego.

Podsumowując… Czy warto? Zmiany wyszły im zdecydowanie na dobre, choć do bycia poważnym magazynem dla miłośników wojennych młotów, cóż, brakuje im tak z dziesięć stron o modelarstwie dla zaawansowanych i tak ze dwadzieścia kartek poświęconych grze jako /grze/, czyli coś o taktykach, zasadach, jednostkach – niestety, smutna wieść jest taka, że jeżeli kogoś aspekt modelarski czy kolekcjonerski nie grzeje, to nie ma po co wydawać swoich pieniędzy. Niech pożyczy od kolegi czy coś w ten deseń… Jeżeli ktoś jednak jest fanem ich produktów, kolekcjonuje je oraz zabawia się z nim nożykiem, pilniczkiem i chlapie je farbkami, to spokojnie może rozważyć subskrypcję, bo po pół roku działania receptury raczej drastycznie nie zmienią bez zapowiedzi ;) Ja kupiłem! I nie narzekam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz