25.02.2013

[25.II.2013] Demoniczna fala nowości!


Uff… Wiecie ile to pracy wymaga, by zorganizować płynnie funkcjonujący konkurs obejmujący swoim zakresem pięć różnych internetowych for poświęconych poszczególnym systemom? Ogarnąć pół tony maili dziennie, wyłowić z nich zgłoszenia, odpisać, dodać do odpowiednich list a do tego spisać zasady, zrobić pliki, porozmawiać ze sponsorami… Nie ma lekko! Aktywacja w fandomie wymaga poświęceń – cieszy mnie więc wielce, kiedy widzę te wpisy i maile z ciepłymi słowami i uznanie użytkowników za ideę i jej realizację. Oby werwy nie zabrakło i w drugiej edycji za rok, hm? Niestety, jak moi wierni czytelnicy z pewnością zauważyli, praca nad konkursem wiąże się z nieco przerzedzonymi wpisami tutaj – niestety, nie rozdwoję się, a wszystko wymaga czasu, którego mam w ciągu dnia raczej ograniczony zapas! Mimo wszystko nie odpuszczam, i dzisiaj uderzymy z czymś oczywistym – nowe demony do Wojennych Młotków wylądowały i najwyższa pora się im przyjrzeć!

Kiedy pojawiły się pierwsze fotki w sieci – małe, ziarniste, ale jednak! – to miałem wyrobioną opinię na pierwszy rzut oka; Że Muchy Nurgiela paskudne, że Koralowiec Tchara obrzydliwy, że Khorniaste Rydwano-motory są ok i że Heraldzi są całkiem w porządku. Fakt faktem, nawet przy takiej ocenie ogólny zarys nowej fali demonów nie prezentował się za dobrze – widać, wysokie tempo wydawania modeli ma swoje wady, i Games Workshop ma ostatnimi czasy problemy z wydawaniem nowych modeli tak, by wszystkie były ładne. A przecież potrafią jak się postarają (*ot, chociażby wszystko do odświeżonych mrocznych eldarów…*). Chodzą słuchy, że szybkie wydanie nowych demonów czy wampirów nie wynika z przemyślanego planu działania i że w przeciwieństwie do takich właśnie mrocznych eldarów, które były w planach od lat, developerzy studia mieli znacznie mniej czasu na zrealizowanie update’u, który wynikał raczej z polityki firmy mającej na celu zastąpienie wszystkich kodeksów ‘zdrajcy’ nowymi, z autorami wciąż lojalnymi firmie. Ile w tym prawdy a ile dziennikarskiego szumu, musicie sami ocenić. Teraz weźmy się za modele!

Karczochy Nurgla, czyli też Drones of Nurgle to nowa jednostka – ot, pan zarazy uznał, że zwykłe ślimacze bestie to za mało, i pora dodać im skrzydełka, zamienić w paskudne muchy i posłać w świat śmiertelników by czyniły zło i zepsucie. Pod względem stylizacji pasują jak ulał – napuchnięte muchy ujeżdżane przez nosicieli plagi? Brzmi bardzo dobrze. Jakością wykonania jednak już nie mogą się pochwalić, choć przyznam z ręką na sercu, że nie jest tak źle jak podejrzewałem z pierwszych fotek.  Bo to widzicie, od frontu modele wyglądają paskudnie, a dorzućmy do tego fakt, że Plaguebearers ujeżdżający wielkie robale wyglądają, jakby je dosiadali poprzez łęk analny, no ale u demonów wszystko przejdzie… Dodatkowo wariant głów z trąbkami jest paskudny jak sto nieszczęść i wygląda po prostu podle. Fortunnie, jak pisałem, modele nie są takie złe – na widoku 360 stopni na stronie GW można zobaczyć, że z boków prezentuje się to całkiem zgrabnie, a i gęby wyposażone w stare, poczciwe szczękoczułki znacznie poprawiają odbiór modeli. Słowem, cudów nie ma, ale jak ktoś będzie potrzebował, to przełknie i kupi (*bonus? Skrzydła są kosmicznie dobrymi bitsami dla każdego kolekcjonera nurgla – na demonicznego księcia chociażby…*).

Niesławny Koralowiec, czyli Burning Chariot of Tzeentch z opcją wystawienia na tymże Herolda. Kolejny model, który znacznie zyskał w moich oczach po zapoznaniu się z detalami, obrotówką i tym, jak bardzo sprytnie GW ów model zaplanowało. Mimo wszystko nadal uważam ‘korale’, znaczy się, plastikowe coś mające robić za płomienie, za totalną porażkę – owszem, odpowiednio pomalowane jeszcze ujdą, ale tak czy owak jest to rodzaj plastikowej narośli nowotworowej na całkiem zgrabnym modelu. Usunąć, zastąpić czymś lepszym, ot chociażby płomieniem z dymem z figurki Firebelly do Ogrów. Za to Herald Tzeentcha to czysta rozkosz – świetna poza, doskonałe detale, aż trzy głowy do wyboru z mistrzowską gęba księżycową a jakby tego było mało, jeżeli zrobisz z rydwanu opcję z Exalted Flamer, to Herolda dostajesz na piechotę – eleganckie rozwiązanie. Pudełko w ogóle oferuje sporo fajnych śmieci, które zawsze pozostają, jak wybierzemy jeden wariant. Sklejamy Herolda na rydwanie? Dostajemy Exalted Flamer’a oraz czterech niebieskich horrorów do użycia gdzie indziej. Sklejamy płonący rydwan z Flamer’em? Zostaje nam szef na piechotę i sporo tzeentchowych bitsów. Solidny model, który w jednym wariancie wygląda godnie, w drugim kaszaniaście.

Działo u Khorne’a? Znaczy się, drugi wariant z pudełka Blood Throne of Khorne? O tak! Dla tych, co jęczą, że od kiedy to niby Khorne ma broń palną odpowiadam – od zawsze. No, może nie do końca, ale tak czy siak całe wieki temu Khorne posiadał sporo różnych dział i maszyn wojennych wykuwanych w jego demonicznych kuźniach, bluźniercze amalgamy demona, żywej tkanki i maszyny. Przecież Juggernauty to w sumie z tych samych fabryk wychodzą! Ogólnie podoba mi się ten wzór, jego agresywna, pokręcona sylwetka, niczym zmutowany chopper z piekła, wielka, zębata paszcza napędzana nienawiścią niczym paliwem. Zgodzę się, że wzór nie każdemu będzie odpowiadał, ale jest jakby żywcem wyjęty ze starutkiej książki Realms of Chaos i po prostu trafia w me gusta, i to w obu wariantach. Tym razem jednak GW opypciało, i zamiast dorzucić małe podstawki i zrobić dołączonego Heralda w taki sposób, by można go było łatwo postawić samodzielnie, uznali że tak im nie wypada i tego nie zrobili… Głupota, ale co począć. Herald sam w sobie jest ok, wygląda pi-razy-oko tak samo jak ta horrendalnie droga, żywiczna wersja, ot tylko w innej pozie i z innymi detalami. Działo jest bardzo eleganckie, przecudnie organiczne i jestem zdecydowanie na tak.

Heroldzi już tak mi się nie podobają! Och, zabawna historia, o ile z pierwszych fotek fukałem na duże zestawy a wiązałem swoje nadzieje właśnie z bohaterami, to po ich szczegółowym oglądnięciu jestem w stanie stwierdzić jedno z całą pewnością – nie są warte swoich zabójczo wyżyłowanych cen. Zacznijmy od Herolda Khorne’a – jak na bohatera od krwiopuszczy przystało, bazuje na tym samym wzorze – dostaje jedynie większy miecz, trochę pancerze, ikonę na głowie oraz detale  w postaci pasa czaszek… Jest też większy od przeciętnego demoniszcza pana krwi, choć to detal – model sam w sobie nie jest zły, ale nie widzę problemu w stworzeniu własnego Herolda ze zwykłego, plastikowego krwiopuszcza, jeżeli wystarczy dodać trochę czaszek i płyt pancerza, by było, że już mamy herosa. Jedyne co tak naprawdę może być trudne w odwzorowaniu to dynamiczna poza, ale i tutaj można sobie poradzić – plastik to elastyczny materiał w rękach konwertera! A za cenę jednego Herolda Khorna plus kilka blaszek można kupić pudełko krwiopuszczy…

W podobnej sytuacji ma się Herold Nurgle’a – model jest /dobry/ - fajna, wyzywająca poza, statyczna jak przystało na brzydala Pana Rozkładu, ale jednak wyróżniająca się na tle zwyklaków. Ładne detale w postaci obwisłego płata skóry na wskazującej łapie czy rozrośniętej kostnej narośli na plecach, z dzwonkiem, nurglingiem i łbem nieszczęsnej ofiary. Języczek-chwytaczek też bardzo elegancki, tak samo jak sprytnie wyrzeźbione flaki, które kształtem imitują szmatkę między nogami. Słowem, pod względem detali i wykonania, solidna robota. Problem polega na tym, że ponownie takiego herolda spokojnie poskładamy sobie z bazowego pudełka, od doklejając do czempiona oddziału trochę dodatkowych rogów i gadżetów, więc nie dostajemy absolutnie niczego, czemu nie jesteśmy zrobić sami niewielkim kosztem zarówno finansowym jak i w nakładzie pracy. A tak to wydajemy prawie koszt pudełka z dziesięcioma demonami za jednego, którego spokojnie i bez stresu zastąpimy własnym, stworzonym w domowym zaciszu.

Szefowa Demonetek ma się w tej sytuacji chyba najlepiej – ma na tyle unikalne szatki, filigranową kiecuszkę i wielkie szczypce, że rzeczywiście wyróżnia się na tle swoich pokracznych sióstr i nie byłoby już tak łatwo dokonać odpowiedniej transformacji z podstawowej demonetki tak, by spokojnie imitowała panią herold.  Niestety, choć nowy model jest naprawdę zgrabny i po prostu zwyczajnie ładny, to winszowanie sobie circa 70 złotych za taką miniaturkę już zaczyna być zwyczajnie niesympatyczne! Ja wiem doskonale, że to drogie hobby i w ogóle, ale jednak pewien umiar trzeba mieć – skoro The Masque kosztuje 50 zł, skąd w ogóle się wzięło te 70 na ów nowym Heroldzie Slaanesha? Nie wydaje się ani większa, ani bardziej złożona, ani nie odlana z opiłkami złota w sobie… Cóż, to tajemnica, którą zna tylko GW – może to nowa polityka względem pojedynczych bohaterów w żywicy? Że mają być jeszcze drożsi? Oby nie… Wracając do modelu, panna jest ładniutka i świetnie się prezentować będzie na każdym stole, to jednak, czy jest godna zakupu… Cóż, pozostawię waszej ocenie.

I koniec na dzisiaj! Teraz pora zakasać rękawy i wreszcie sfinalizować ważny post i dokument dla Malarskiej Aktywacji – a jest kilka fajnych nowinek do dorzucenia w tym temacie, oj jest…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz