Uff… Wiecie ile to pracy wymaga,
by zorganizować płynnie funkcjonujący konkurs obejmujący swoim zakresem pięć
różnych internetowych for poświęconych poszczególnym systemom? Ogarnąć pół tony
maili dziennie, wyłowić z nich zgłoszenia, odpisać, dodać do odpowiednich list
a do tego spisać zasady, zrobić pliki, porozmawiać ze sponsorami… Nie ma lekko!
Aktywacja w fandomie wymaga poświęceń – cieszy mnie więc wielce, kiedy widzę te
wpisy i maile z ciepłymi słowami i uznanie użytkowników za ideę i jej realizację.
Oby werwy nie zabrakło i w drugiej edycji za rok, hm? Niestety, jak moi wierni
czytelnicy z pewnością zauważyli, praca nad konkursem wiąże się z nieco
przerzedzonymi wpisami tutaj – niestety, nie rozdwoję się, a wszystko wymaga
czasu, którego mam w ciągu dnia raczej ograniczony zapas! Mimo wszystko nie
odpuszczam, i dzisiaj uderzymy z czymś oczywistym – nowe demony do Wojennych
Młotków wylądowały i najwyższa pora się im przyjrzeć!
Kiedy pojawiły się pierwsze fotki
w sieci – małe, ziarniste, ale jednak! – to miałem wyrobioną opinię na pierwszy
rzut oka; Że Muchy Nurgiela paskudne, że Koralowiec Tchara obrzydliwy, że
Khorniaste Rydwano-motory są ok i że Heraldzi są całkiem w porządku. Fakt
faktem, nawet przy takiej ocenie ogólny zarys nowej fali demonów nie
prezentował się za dobrze – widać, wysokie tempo wydawania modeli ma swoje
wady, i Games Workshop ma ostatnimi czasy problemy z wydawaniem nowych modeli
tak, by wszystkie były ładne. A przecież potrafią jak się postarają (*ot,
chociażby wszystko do odświeżonych mrocznych eldarów…*). Chodzą słuchy, że
szybkie wydanie nowych demonów czy wampirów nie wynika z przemyślanego planu
działania i że w przeciwieństwie do takich właśnie mrocznych eldarów, które
były w planach od lat, developerzy studia mieli znacznie mniej czasu na
zrealizowanie update’u, który wynikał raczej z polityki firmy mającej na celu
zastąpienie wszystkich kodeksów ‘zdrajcy’ nowymi, z autorami wciąż lojalnymi
firmie. Ile w tym prawdy a ile dziennikarskiego szumu, musicie sami ocenić.
Teraz weźmy się za modele!
Karczochy Nurgla, czyli też Drones
of Nurgle to nowa jednostka – ot, pan zarazy uznał, że zwykłe ślimacze bestie
to za mało, i pora dodać im skrzydełka, zamienić w paskudne muchy i posłać w
świat śmiertelników by czyniły zło i zepsucie. Pod względem stylizacji pasują
jak ulał – napuchnięte muchy ujeżdżane przez nosicieli plagi? Brzmi bardzo
dobrze. Jakością wykonania jednak już nie mogą się pochwalić, choć przyznam z
ręką na sercu, że nie jest tak źle jak podejrzewałem z pierwszych fotek. Bo to widzicie, od frontu modele wyglądają
paskudnie, a dorzućmy do tego fakt, że Plaguebearers ujeżdżający wielkie robale
wyglądają, jakby je dosiadali poprzez łęk analny, no ale u demonów wszystko
przejdzie… Dodatkowo wariant głów z trąbkami jest paskudny jak sto nieszczęść i
wygląda po prostu podle. Fortunnie, jak pisałem, modele nie są takie złe – na widoku
360 stopni na stronie GW można zobaczyć, że z boków prezentuje się to całkiem
zgrabnie, a i gęby wyposażone w stare, poczciwe szczękoczułki znacznie poprawiają
odbiór modeli. Słowem, cudów nie ma, ale jak ktoś będzie potrzebował, to
przełknie i kupi (*bonus? Skrzydła są kosmicznie dobrymi bitsami dla każdego
kolekcjonera nurgla – na demonicznego księcia chociażby…*).
Niesławny Koralowiec, czyli Burning
Chariot of Tzeentch z opcją wystawienia na tymże Herolda. Kolejny model, który
znacznie zyskał w moich oczach po zapoznaniu się z detalami, obrotówką i tym,
jak bardzo sprytnie GW ów model zaplanowało. Mimo wszystko nadal uważam ‘korale’,
znaczy się, plastikowe coś mające robić za płomienie, za totalną porażkę –
owszem, odpowiednio pomalowane jeszcze ujdą, ale tak czy owak jest to rodzaj
plastikowej narośli nowotworowej na całkiem zgrabnym modelu. Usunąć, zastąpić
czymś lepszym, ot chociażby płomieniem z dymem z figurki Firebelly do Ogrów. Za
to Herald Tzeentcha to czysta rozkosz – świetna poza, doskonałe detale, aż trzy
głowy do wyboru z mistrzowską gęba księżycową a jakby tego było mało, jeżeli
zrobisz z rydwanu opcję z Exalted Flamer, to Herolda dostajesz na piechotę –
eleganckie rozwiązanie. Pudełko w ogóle oferuje sporo fajnych śmieci, które
zawsze pozostają, jak wybierzemy jeden wariant. Sklejamy Herolda na rydwanie?
Dostajemy Exalted Flamer’a oraz czterech niebieskich horrorów do użycia gdzie
indziej. Sklejamy płonący rydwan z Flamer’em? Zostaje nam szef na piechotę i
sporo tzeentchowych bitsów. Solidny model, który w jednym wariancie wygląda
godnie, w drugim kaszaniaście.
Działo u Khorne’a? Znaczy się,
drugi wariant z pudełka Blood Throne of Khorne? O tak! Dla tych, co jęczą, że
od kiedy to niby Khorne ma broń palną odpowiadam – od zawsze. No, może nie do
końca, ale tak czy siak całe wieki temu Khorne posiadał sporo różnych dział i
maszyn wojennych wykuwanych w jego demonicznych kuźniach, bluźniercze amalgamy
demona, żywej tkanki i maszyny. Przecież Juggernauty to w sumie z tych samych
fabryk wychodzą! Ogólnie podoba mi się ten wzór, jego agresywna, pokręcona
sylwetka, niczym zmutowany chopper z piekła, wielka, zębata paszcza napędzana
nienawiścią niczym paliwem. Zgodzę się, że wzór nie każdemu będzie odpowiadał,
ale jest jakby żywcem wyjęty ze starutkiej książki Realms of Chaos i po prostu
trafia w me gusta, i to w obu wariantach. Tym razem jednak GW opypciało, i
zamiast dorzucić małe podstawki i zrobić dołączonego Heralda w taki sposób, by
można go było łatwo postawić samodzielnie, uznali że tak im nie wypada i tego
nie zrobili… Głupota, ale co począć. Herald sam w sobie jest ok, wygląda
pi-razy-oko tak samo jak ta horrendalnie droga, żywiczna wersja, ot tylko w
innej pozie i z innymi detalami. Działo jest bardzo eleganckie, przecudnie
organiczne i jestem zdecydowanie na tak.
Heroldzi już tak mi się nie
podobają! Och, zabawna historia, o ile z pierwszych fotek fukałem na duże
zestawy a wiązałem swoje nadzieje właśnie z bohaterami, to po ich szczegółowym
oglądnięciu jestem w stanie stwierdzić jedno z całą pewnością – nie są warte
swoich zabójczo wyżyłowanych cen. Zacznijmy od Herolda Khorne’a – jak na
bohatera od krwiopuszczy przystało, bazuje na tym samym wzorze – dostaje jedynie
większy miecz, trochę pancerze, ikonę na głowie oraz detale w postaci pasa czaszek… Jest też większy od
przeciętnego demoniszcza pana krwi, choć to detal – model sam w sobie nie jest
zły, ale nie widzę problemu w stworzeniu własnego Herolda ze zwykłego,
plastikowego krwiopuszcza, jeżeli wystarczy dodać trochę czaszek i płyt
pancerza, by było, że już mamy herosa. Jedyne co tak naprawdę może być trudne w
odwzorowaniu to dynamiczna poza, ale i tutaj można sobie poradzić – plastik to
elastyczny materiał w rękach konwertera! A za cenę jednego Herolda Khorna plus
kilka blaszek można kupić pudełko krwiopuszczy…
W podobnej sytuacji ma się Herold
Nurgle’a – model jest /dobry/ - fajna, wyzywająca poza, statyczna jak przystało
na brzydala Pana Rozkładu, ale jednak wyróżniająca się na tle zwyklaków. Ładne
detale w postaci obwisłego płata skóry na wskazującej łapie czy rozrośniętej
kostnej narośli na plecach, z dzwonkiem, nurglingiem i łbem nieszczęsnej
ofiary. Języczek-chwytaczek też bardzo elegancki, tak samo jak sprytnie
wyrzeźbione flaki, które kształtem imitują szmatkę między nogami. Słowem, pod
względem detali i wykonania, solidna robota. Problem polega na tym, że ponownie
takiego herolda spokojnie poskładamy sobie z bazowego pudełka, od doklejając do
czempiona oddziału trochę dodatkowych rogów i gadżetów, więc nie dostajemy
absolutnie niczego, czemu nie jesteśmy zrobić sami niewielkim kosztem zarówno
finansowym jak i w nakładzie pracy. A tak to wydajemy prawie koszt pudełka z
dziesięcioma demonami za jednego, którego spokojnie i bez stresu zastąpimy
własnym, stworzonym w domowym zaciszu.
Szefowa Demonetek ma się w tej
sytuacji chyba najlepiej – ma na tyle unikalne szatki, filigranową kiecuszkę i
wielkie szczypce, że rzeczywiście wyróżnia się na tle swoich pokracznych sióstr
i nie byłoby już tak łatwo dokonać odpowiedniej transformacji z podstawowej
demonetki tak, by spokojnie imitowała panią herold. Niestety, choć nowy model jest naprawdę
zgrabny i po prostu zwyczajnie ładny, to winszowanie sobie circa 70 złotych za
taką miniaturkę już zaczyna być zwyczajnie niesympatyczne! Ja wiem doskonale,
że to drogie hobby i w ogóle, ale jednak pewien umiar trzeba mieć – skoro The
Masque kosztuje 50 zł, skąd w ogóle się wzięło te 70 na ów nowym Heroldzie Slaanesha? Nie
wydaje się ani większa, ani bardziej złożona, ani nie odlana z opiłkami złota w
sobie… Cóż, to tajemnica, którą zna tylko GW – może to nowa polityka względem
pojedynczych bohaterów w żywicy? Że mają być jeszcze drożsi? Oby nie… Wracając
do modelu, panna jest ładniutka i świetnie się prezentować będzie na każdym
stole, to jednak, czy jest godna zakupu… Cóż, pozostawię waszej ocenie.
I koniec na dzisiaj! Teraz pora zakasać rękawy i wreszcie sfinalizować
ważny post i dokument dla Malarskiej Aktywacji – a
jest kilka fajnych nowinek do dorzucenia w tym temacie, oj jest…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz