Witam pięknie po bardzo, bardzo
długiej przerwie – dokładnie rzecz ujmując po stu czterdziestu dziewięciu dniach
absolutnej ciszy! Przykro mi pisać, że niestety tak się stało, ale też raz już
bardzo precyzyjnie ostrzegałem, że jeżeli blog ma umrzeć, to wszyscy zostaną o
tym poinformowani, będzie wielka stypa i w ogóle, rozrywka dla całej rodziny! I
chociaż pół roku minęło to jednak wracam to tego szlachetnego hobby, powoli
wycinając coraz to większe odcinki czasu tak, by móc nie tylko czasem coś
pomalować, poturlać kostką i poczytać, ale także coś, o zgrozo, napisać! Moment
jest sprzyjający, przynajmniej pod jednym kątem – nowa edycja Warhammer 40k,
jak to nowa edycja, wprowadziła swoisty reset do gry, więc każdy zaczyna
poniekąd ‘od nowa’ (*naturalnie weterani zaakomodują się do nowego systemu
znacznie szybciej niż nowicjusze, ale takie jest odwieczne prawo natury!*).
Dziś jednak zaczniemy
orzeźwiająco, tematem, w którym czuje się dobrze i pewnie. Tematem, którym się
bawię najchętniej i najdłużej – nigdy nie kryłem, że gracz ze mnie praktycznie
żaden, i tak sobie od niedzieli do niedzieli może porzucam kostkami by coś
postrzelać czy obić w walce wręcz – jednak malowanie to część tego hobby,
której chętnie się oddaje. Pamiętacie ten wpis? Ogólnie krótka seria o
popularnych wśród hobbystów farbach akrylowych cieszyła się wzięciem i zadowalającą
poczytnością, tak więc dlaczego by nie Zoidberg? Panowie z Games Workshop
uznali, że pora zaatakować konkurencję także na tym froncie i dokonali
totalnego odświeżenia swojej linii farbek. Jak im to wyszło? Zaraz się
przekonamy!
Pierwsze co natychmiast podnosi
ciśnienie (*w dobrym znaczeniu tejże wypowiedzi*) to praktyczne podwojenie
oferty. Poprzednio panowie z Growego Warsztatu oferowali łącznie 72 farbki, w
tym 45 Citadels Colors, 8 Łoszy oraz 18 Foundation Colors. Jak dobrze wiemy nie
był to wachlarz zbyt konkurencyjny względem chociażby takiego Vallejo, dużo
kolorów zwyczajnie brakowało lub też posiadały zaledwie jeden rodzaj odcienia.
Jednak nadeszła zmiana, a w raz z nią aż 69 nowych słoiczków! Tak jest,
teraz w ofercie mamy aż 141 różnych farbek
nie licząc dodatków w postaci rozcieńczalnika, płynu do transferów czy podkładu
w słoiczku. To kolosalna zmiana i tylko na dobre, bo przecież im więcej farbek,
tym lepiej dla nas.
Przejdźmy jednak do konkretów –
wraz z ów znacznym powiększeniem oferowanego wachlarzu farbek zmienił się
całkowicie system ich nazewnictwa, jest teraz bardziej zunifikowany i co by
dużo mówić, bardziej intuicyjny w obsłudze. Zamiast ‘fundacyjek’ mamy po prostu
serię nazwaną ‘Base’ – klarowniej być nie może, oto są farbki to kładzenia
podstawy pod dalsze kolorowanie, farbki o wzmocnionej pigmentacji by móc kryć
już za pierwszą, najwyżej drugą warstwą. Tylko że zamiast marnych osiemnastu,
mamy ich aż trzydzieści i cztery, w tym aż cztery metaliczne! Czy jednak udało
im się utrzymać wysoką jakość zawsze chwalonych ‘fundacyjek’? Nie będę się
zaklinał, że owszem, bo jeszcze wszystkich nie mam, ale nabyłem już kilka
nowych kolorów i jestem bardzo zadowolony – nadal są gęstsze i nadal oferują
bardzo dobry poziom krycia. A poszerzenie palety ucieszy wszystkich, którzy
preferują szybkie malowanie w stylu bazowy kolor + wash.
O ile jednak wzbogacenie oferty w
‘nowych fundacyjkach’ cieszy, to jednak powiększenie serii Citadel Colors aż do
siedemdziesięciu nowych farbek spowodowało u mnie ekstatyczną wręcz radość.
Tyle nowych kolorów! Nareszcie każda barwa ma swój własny wachlarz odcieni,
nawet zapomniany różowy! A brązów, niebieskich i zielonych mamy już po prostu
całe tłumy… kremowe też się wzbogaciły, nareszcie malowanie kości nie będzie
polegało na entuzjastycznym łoszowaniu nadużywanego konia roboczego zwanego
Bleached Bone – teraz po prosu masz aplika- kolor do wszystkiego! Dodajmy do
tego osiem metalicznych farb (*co daje śliczne dwanaście wraz z tymi z serii
‘Base’*) i mamy naprawdę solidną paletę. A jakościowo? Jak stare dobre
Cytadelki, czyli cholernie nierówno – Yriel Yellow nadal kryje do dupy i wymaga
dobrego podkładu i dużo cierpliwości ale już taki Thunderhawk Blue to nie tylko
dobry nowy kolor, ale też kryje jak złoto i zasługuje na uznanie; widać, w tej
materii nic się u GW nie zmieniło, i nadal chłodne kolory i brązy możemy brać w
ciemno tylko po to by trzykrotnie się zastanawiać nad zakupem jasnych barw.
Mogę za to ciepło pochwalić nowe metaliczne odcienie – pigment jest naprawdę
drobniutko zmielony, jak u doskonałych metalicznych farb Vallejo, i nie daje
już efektu brokatu, tak więc tutaj naprawiono wadę i chyba po raz pierwszy od
długie czasu nie będę przeklinał i odradzał używania metalików od Genialnego
Wydawcy! Kudos.
Ze starej serii mieliśmy jeszcze
łosze. Osiem ich było, i były one ‘nienajgorze’, gdzie przez to słowo
prezentujemy definicję w stylu: spełniały swoje zadanie, nie były podłe, a
stosunek ceny do jakości był, co zaskakujące u Games Workshop – naprawdę dobry.
Zestaw łoszów szybko zyskał uznanie malującej gawiedzi i stał się nieodłącznym
elementem warsztatów malarskich w kraju i poza nim! GW nie ubiło więc i tej
dojnej krowy… zamiast łoszy mamy teraz eleganckie Szejdy (*Shades!*) i
zyskaliśmy dodatkowo cztery nowe odcienie co daje nam łącznie dwanaśnie
sympatycznych kolorów. I zaiste, nadal są dobre, nadal wyśmienicie sprawują się
w roli szybkiego aplikatora cienia a po zmieszaniu z glaze medium dostajemy
całkiem znośnego glejza (*gorąco przepraszam za te radykalnie leniwe
spolszczenia szlachetnej mowy Anglosasów, ale jakoś nigdzie nie trafiłem na
dobre…*). Czyli znowu plus, im więcej,
tym lepiej.
I tym teoretycznie powinniśmy
zamknąć listę. Mamy więc więcej kolorów w każdej linii produktów i możemy się z
tego cieszyć. Ale nie, GW uznało, że jak idziemy na całość, to nie przebieramy
w środkach! I w ten sposób do rodziny dołączyły jeszcze trzy nowe rodzaje
farbek. Trzy błogosławione rodzaje farbek. Wszyscy wiemy, że chłopaki z
Nottingham uwielbiają ogłaszać, że każdy ich nowy produkt jest ‘rewolucyjny’ i
‘odmienia oblicze hobby na planecie Ziemia’. Tym razem jestem w stanie się z
tym zgodzić, do pewnego stopnia, ale jednak! Oto bowiem do oferty dołączyły
Glaze’y (*na mroczne potęgi, nareszcie!*), farbki Dry oraz coś a la farbki
strukturalne o wdzięcznej nazwie Texture. Przynaje, kopara mi nieco opadła przy
ich testowaniu.
Glaze. Boże, jaka szkoda, że jest
ich tylko cztery. Jeżeli jesteście stałymi czytelnikami tego bloga, to pewnie
się zorientowaliście, że glazeowanie to taka jakby moja ulubiona technika w
malowaniu. Zawsze jednak wymagała troszkę zabawy, gdyż stworzenie glaze’a to
rozcieńczania, dodawanie medium, mieszanie i przeklinanie. GW jednak uznało, że
glaze’y to jednak fajna sprawa, i wydało cztery bazowe kolory – jestem im za to
bardzo wdzięczny; z miejsca kupiłem wszystkie i nigdy się nawet nie obejrzałem,
bo oszczędzają mi roboty w piękny, spektakularny sposób. Zmiana bazowego
odcienia nigdy nie była prostsza, przysięgam – teraz możesz pomalować przykładowy
pancerz srebrnym podkładem, wychlapać niebieskim glaze’em, wydrybruszować
jaśniejszym srebrnym i jesteś w domu. Pokochacie te farbki, na Peruna,
pokochacie, gdyż pomagają na tak wiele
sposobów – łagodzą za ostre rozjaśnienia, zmiękczają blending, pozwalają lekko
lub mocno zmienić odcień koloru bazowego… są cudowne. Bierzcie w ciemno.
Dry. No, sucho znaczy się. Ciekawy
koncept, byłem nieco sceptyczny, ale się przekonałem po przetestowaniu.
Drybrush to taka specyficzna technika – jeżeli nie opanujesz jej w mistrzowskim
stopniu, to efekty jakie uzyskasz przy jej pomocy nigdy nie przekroczą
standardu Table Top z kategorii ‘ujdzie na regimencie’. Problem z drybrushem
zawsze był ten sam… smyranie. Smyranie farbą, znaczy się – wiecie przecież,
brałeś trochę farbki na pędzel i smyrałeś ją w chusteczkę, papier czy
cokolwiek, by się pozbyć nadmiaru aż tylko trochę przysuchego pigmentu na
włosiu zostawało. GW wyszło naprzeciw tymże oczekiwaniu i wydało serię od razu
‘wyschniętych’ farb! Oto geniusz tej firmy – farbki, schną, nadać temu nazwę i
sprzedawać jako genialny produkt. A tak na serio, jest to całkiem dobrze
sprawująca się seria – dostajemy łagodne, pastelowe kolory w jasnych
odcieniach, które rzeczywiście działają; nakładasz trochę ów specyfiku, jednym
ruchem ścierasz nadmiar i jesteś gotowy do solidnego drybrush’u. Konsystencja
farbki powoduje, że nie ma szans by coś ‘ściekło’ tam gdzie nie trzeba, a na
dodatek ewentualny nadmiar można zetrzeć z modelu nawet palcem. Wygodne.
I najnowszy wynalazek, moja nowa
miłość. Texture. Farbki strukuralne. Malował ktoś z was kiedyś ściany tym
barachłem? To taka jakby farba z piachem w środku – jak ją nakładasz, to
zostawia elegancką teksturę. Tutaj mamy do czynienia z praktycznie tym samy;
ot, sześć kolorów napchanych piaseczkiem. Czemu to takie wspaniałe? Po
oszczędza kilogram pracy. Nie musisz już smarować podstawki wikolem, maczać w
pojemniczku z piaseczkiem, czekać aż wyschnie by potem chlupnąć podkładem by
dopiero zacząć malować. Teraz zwykłym pędzlem malujesz piaskiem po podstawce,
ba, piaskiem w już wybranym kolorze. Kiedy przeschnie (*a schnie tak szybko jak
akrylowa farbka*) wystarczy pociągnąć drybrushem i oto gotowa, acz prosta,
podstawka. Jest to naprawdę doskonały wynalazek i znacznie, drastycznie
przyspiesza proces tworzenia podstawek pod praktycznie wszystko – dla
regimentów czy oddziałów to bardzo zacna wiadomość.
Słowem podsumowania, Games
Workshop zakasało rękawy, napięło napełnione Mountain Dew muskuły i rzuciło
konkurencji Power Fista. Wyszło?
Całkiem nieźle. Znaczy, nie zrozumcie mnie źle – GW nie strąciło z pantałyku
Vallejo czy nie pokazało klasy P3. Ba, nadal zamykają swoje farbki w tych
strasznych plastikowych słoiczkach, których nawet do góry nogami trzymać nie
można. Ale tym razem oferują całkiem unikalne produkty, który na dodatek są
warte swojej ceny i otwierają przed hobbystami kilka solidnych sztuczek i
ułatwień w całym tym czasochłonnym procesie jakim jest malowanie modeli. Za to jesteśmy im wdzięczni.
I w ten oto sposób kończę
pierwszy wpis tego stulecia :D Dobranoc!
A już Cię spisałem na straty. NIEŁADNIE, NIEŁADNIE.
OdpowiedzUsuńTeraz powinieneś galopkiem odrobić nieobecności:)
Witam z powrotem:)
Wiesz ile tego jest!? Jeden dwa dodatki, dwa armybooki, jakiś codex, nowa edycja, nowa frakcja i książka do Infy, Gargantuans, kurczaki, ziemniaki... Damy radę.
UsuńTo świetnie że ten blog ożył, szkoda byłoby jakby zamarł, co do samego wpisu to czyta się go równie przyjemnie co poprzednie, jedynie "glejzy" kłują w oczy, czy to nie będzie czasami laserunek w poprawnej formie?
OdpowiedzUsuńLaserunek. No tak, jak mogłem zapomnieć o tym terminie, widać, lekcje malarstwa sprzed dekady mi w pamięć nie zapadły :D
Usuńglejzy brzmią i wyglądają spoko, laserunek jest "bardziej poprawnie" ale brzmi słabo
OdpowiedzUsuńmnie tam te texturowe farbki nie grzeją. to samo możesz kupić w sklepach dla plastyków za 20zł/duuuży słoik. ewentualnie podobne, przy czym trzeba pisaek dosypać. do tego możesz dowolnie barwić 'w masie' - przed bazgraniem podstawki.
OdpowiedzUsuńtakie to wszystko trochę dla baaardzo leniwych..