28.09.2011

[28.IX.2011] Ogrzy herosi!


I środek tygodnia powoli odchodzi w niepamięć, a przed nami jeszcze tylko dwa dni i koniec miesiąca! No, i nie ma opierd… leniuchowania! Wpisy muszą być, ruch trzeba narobić, namieszać trochę w garze, tym bardziej, że w październiku uruchamiamy nasze małe losowanko bataliony czy też battleforcu, wedle smaku. A dziś, zgodnie ze wczorajszą zapowiedzią, weźmiemy się za Ogry! Które zagoszczą na łamach bloga jeszcze co najmniej kilka razy – głównie z racji moich obfitych zakupów w tym temacie, mojemu zamiłowaniu do tej frakcji i z mojej chęci podzielenia się mą niegodną opinią na temat nowości GW z kategorii wielkich, spoconych grubasów. Kiedy kończę zabawę z moim Thundertusk’iem (*kawał ślicznego modelu! Z pewnością będzie z tego „Rzut okiem…”*) w międzyczasie posklejałem swoich specjałów i herosów w postaci nowinek – Golgfaga, Firebelly’ego oraz Bragga (*argh…*). Weźmy się za ich krótkie recenzyjki na rozgrzanie apetytu!

Pierwsze primo, wszystkie trzy modele są wykonane z żywicy z serii wydawniczej Citadel Finecast. Ja już zdążyłem się przekonać to tego wynalazku (*Deathmaster Sknitch, Uszaty z łukami a teraz rodzina ogrów…*) i jestem nawet jego umiarkowanym fanem. Poziom detali rzeczywiście jest nieziemski, a na dodatek materiał jest elastyczny w obróbce, lekki i przyjemny w sklejaniu. Poważna wada? Liczą za niego jak za zboże! Za zaledwie trzy figurki naszych pudzianowatych bohaterów musiałem dać aż trzy stówki. Za tę cenę spokojnie kupić można 30-40 modeli w plastiku! Kogoś tutaj naprawdę główka bolała, no ale cóż, czego się nie zniesie, by dostać w swoje łapki ładne modele…

Powracając do tematu rozgrzewania apetytu, zacznijmy od jednego z dwóch najpiękniejszych modeli wydanych do nowych ogrów – Firebelly. Ogniobrzuchaty to kawał niesamowitej rzeźby! Genialna poza, super efekt w postaci dymiących płomieni którymi zieje ze swej paskudnej, zamaskowanej mordy, potężne muskuły nagiego ciała na których można super potrenować malowanie tatuaży. Dorzućmy do tego genialne wydetalone stopy i dłonie, a mamy model rzucający wyzwanie najbardziej doświadczonym malarzom. Jakby mało było doskonałości w samym ogrze, to otaczające go dodatki tylko podwyższają poziom uroku naszego bekającego miotacza ognia – ogromny kamienny młot jest doskonały, a jego płyta chroniąca słusznych gabarytów brzucho z łbem żuka to istna perełka! Model sklejało się przyjemnie, acz nie bez małych czknięć. Dla przykładu głowa i ręka z płomieniem stanowią jeden element, który w momencie przyklejenia jednej połówki nie pozwala dopasować drugiej – fortunnie z pomocą przyszła elastyczność materiału! Kiedy przykleiłem głowę w swoim miejscu po prostu odgiąłem rękę tak, by pasowała. Dzięki swojej lekkości wystarczało poczekać chwilkę aż klej złapie, et voila, wszystko gotowe. Wada, to klasycznie u GW – Cena. 100 zł za jeden model i to nie za duży? Ja rozumiem, że ta ich cudowna żywica musi być droga, ale z tak dużą ilością wolnego miejsca w pudełku i za taką kasę mogliby dorzucić jakiś wariant broni albo alternatywny ‘gutplate’, tak od serca!

Drugim boskim modelem jest już specjalny charakterek z kategorii bohaterów (*tak jest, Firebelly nie jest specjalnym, tylko zwykłym ogrzym magiem  posługującym się magią ognia – no, zwykłym magiem z wytrzymałością giganta i uderzeniem jak smok.*) czyli okryty złą sławą Golgfag Maneater, od którego to wszyscy ogrzy najemnicy wzięli swoją nazwę. Model jest… niesamowity. Po prostu nie da się uchwycić na żadnej fotce jak przeogromną ilość detali udało się na nim zmieścić! Wielowarstwowa płyta na brzuchu z solidnymi kłami, czaderski hełm o ‘katajskim’ posmaku, ogromna szczęka na plecach, rodzaj osobistego sztandaru, dwie interesujące bronie w mocarnych dłoniach wielkości szynek a na ów dłoniach nawet drobnostki takie jak pierścienie, liczne łupy naszego potwora! Mamy flakon z jakąś niechybnie magiczną miksturę, mamy rzeźbioną w kamieniu pociągłą twarz, mamy wspaniały pistolet w kaburze, zwłoki z pancerzem imperialnym… masa dodatków, które wyraźnie pokazują, że Golgfag był wszędzie, zabił wszystko a potem to zjadł. Model dla hobbysty jest odwrotnością Firebelly’ego – zamiast zabawy z naga skórą (*bogowie…*) dostajemy pełen przekrój materiałów: drewno, szkło, kamień, metal… totalnie wszystko! Dorzucając do tego ekstremalny poziom i jakość detalu (*ach, te wybite zęby!*) dostaniemy w wyniku model bardzo wymagający dla każdego malarza, ale z pewnością wynagradzający to ogromną frajdą. Wada taka sama jak u wszystkich ogrzych postaci – za drogi tak na oko ze 30 złotych.

A na koniec „najnudniejszy” gość z nowo wydanych, żywicznych herosów do naszych niehigienicznych brutali – Bragg the Gutsman to czempion egzekutor ogrzej rasy. Psychopatyczny miłośnik odcinania głów wykazywał już w młodości prawdziwy talent to radosnego i szybkiego mordu. Sławę zyskał w momencie utworzenia swojej prywatnej broni, monstrualnego haka na ogromnym kiju. Za pomocą tej zabawki Bragg ubił tony wybrańców i herosów wszystkich nacji i ras starego świata, ale dopiero odkrycie, że jednym ruchem haka jest w stanie wyciąć ogrzy brzuch i wylać wnętrzności sprawił, że Bragg stał się obiektem strachu nawet pośród swego ludu. Bragg jest modelem ciekawym, acz zdecydowanie mniej pasjonującym od pozostałej dwójki – nie obfituje w dodatki niczym choinka jak Golgfag i nie ma świetnej pozy z kapitalnym, wbudowanym w model  efektem jak Firebelly. Nie jest jednak ani trochę zły; spokojna postawa na ‘no choć, i tak nie masz szans’ ma swój urok, a jego ogromny hak jest no… ogromny – spokojnie można plastikowego konia zawiesić na tym haku, a to świadczy. Tak naprawdę Gutsman nie stanowi wyzwania dla żadnego hobbysty… a raczej nie stanowiłby, gdyby nie to, że jego nagi tors i plecy obfitują w szramy i nacięcia, które z pewnością  wycisną z naszych pędzli sporo pieszczenia, by wyglądały naturalnie. Poza tym drobnym detalem jednak, model jest w sumie dość standardowy, banalny do sklejenia i tradycyjnie kosztujący o kilka ładnych złociszy za dużo!

Mimo wszystko cieszę się z nabycia tych trzech modeli – sklejanie ich to była czysta rozkosz okraszona odrobinką oczyszczania i zdrapywania z nutką wypełniania szczelin (*większość zrobiona samemu zbyt entuzjastycznym skrobaniem*) a na samą myśl o malowaniu tychże rubasznych dżentelmenów aż drżę! W temacie ogrów zaś możecie się spodziewać rozdziwiczenie pudełka z Stonehornem/Thundertuskiem, dogłębną recenzję nowego podręcznika oraz zdecydowany rzut okiem na zestawik Scraplauncher/Ironblaster! I pamiętajcie – jeżeli macie jakiekolwiek pytania; chcielibyście pokazać swoje prace na przykład, albo napisać jakiś tekst czy tutorial – uderzajcie na fireant.blog@gmail.com! Miłego!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz