I środek tygodnia powoli odchodzi
w niepamięć, a przed nami jeszcze tylko dwa dni i koniec miesiąca! No, i nie ma
opierd… leniuchowania! Wpisy muszą być, ruch trzeba narobić, namieszać trochę w
garze, tym bardziej, że w październiku uruchamiamy nasze małe losowanko
bataliony czy też battleforcu, wedle smaku. A dziś, zgodnie ze wczorajszą
zapowiedzią, weźmiemy się za Ogry! Które zagoszczą na łamach bloga jeszcze co
najmniej kilka razy – głównie z racji moich obfitych zakupów w tym temacie,
mojemu zamiłowaniu do tej frakcji i z mojej chęci podzielenia się mą niegodną
opinią na temat nowości GW z kategorii wielkich, spoconych grubasów. Kiedy kończę
zabawę z moim Thundertusk’iem (*kawał ślicznego modelu! Z pewnością będzie z
tego „Rzut okiem…”*) w międzyczasie posklejałem swoich specjałów i herosów w
postaci nowinek – Golgfaga, Firebelly’ego oraz Bragga (*argh…*). Weźmy się za
ich krótkie recenzyjki na rozgrzanie apetytu!
Pierwsze primo, wszystkie trzy
modele są wykonane z żywicy z serii wydawniczej Citadel Finecast. Ja już
zdążyłem się przekonać to tego wynalazku (*Deathmaster Sknitch, Uszaty z łukami
a teraz rodzina ogrów…*) i jestem nawet jego umiarkowanym fanem. Poziom detali
rzeczywiście jest nieziemski, a na dodatek materiał jest elastyczny w obróbce,
lekki i przyjemny w sklejaniu. Poważna wada? Liczą za niego jak za zboże! Za
zaledwie trzy figurki naszych pudzianowatych bohaterów musiałem dać aż trzy
stówki. Za tę cenę spokojnie kupić można 30-40 modeli w plastiku! Kogoś tutaj
naprawdę główka bolała, no ale cóż, czego się nie zniesie, by dostać w swoje
łapki ładne modele…
Powracając do tematu rozgrzewania
apetytu, zacznijmy od jednego z dwóch najpiękniejszych modeli wydanych do
nowych ogrów – Firebelly. Ogniobrzuchaty to kawał niesamowitej rzeźby! Genialna
poza, super efekt w postaci dymiących płomieni którymi zieje ze swej paskudnej,
zamaskowanej mordy, potężne muskuły nagiego ciała na których można super
potrenować malowanie tatuaży. Dorzućmy do tego genialne wydetalone stopy i
dłonie, a mamy model rzucający wyzwanie najbardziej doświadczonym malarzom.
Jakby mało było doskonałości w samym ogrze, to otaczające go dodatki tylko
podwyższają poziom uroku naszego bekającego miotacza ognia – ogromny kamienny
młot jest doskonały, a jego płyta chroniąca słusznych gabarytów brzucho z łbem
żuka to istna perełka! Model sklejało się przyjemnie, acz nie bez małych
czknięć. Dla przykładu głowa i ręka z płomieniem stanowią jeden element, który
w momencie przyklejenia jednej połówki nie pozwala dopasować drugiej –
fortunnie z pomocą przyszła elastyczność materiału! Kiedy przykleiłem głowę w
swoim miejscu po prostu odgiąłem rękę tak, by pasowała. Dzięki swojej lekkości wystarczało
poczekać chwilkę aż klej złapie, et voila, wszystko gotowe. Wada, to klasycznie
u GW – Cena. 100 zł za jeden model i to nie za duży? Ja rozumiem, że ta ich
cudowna żywica musi być droga, ale z tak dużą ilością wolnego miejsca w pudełku
i za taką kasę mogliby dorzucić jakiś wariant broni albo alternatywny ‘gutplate’,
tak od serca!
Drugim boskim modelem jest już
specjalny charakterek z kategorii bohaterów (*tak jest, Firebelly nie jest
specjalnym, tylko zwykłym ogrzym magiem
posługującym się magią ognia – no, zwykłym magiem z wytrzymałością
giganta i uderzeniem jak smok.*) czyli okryty złą sławą Golgfag Maneater, od którego
to wszyscy ogrzy najemnicy wzięli swoją nazwę. Model jest… niesamowity. Po
prostu nie da się uchwycić na żadnej fotce jak przeogromną ilość detali udało
się na nim zmieścić! Wielowarstwowa płyta na brzuchu z solidnymi kłami,
czaderski hełm o ‘katajskim’ posmaku, ogromna szczęka na plecach, rodzaj
osobistego sztandaru, dwie interesujące bronie w mocarnych dłoniach wielkości
szynek a na ów dłoniach nawet drobnostki takie jak pierścienie, liczne łupy
naszego potwora! Mamy flakon z jakąś niechybnie magiczną miksturę, mamy
rzeźbioną w kamieniu pociągłą twarz, mamy wspaniały pistolet w kaburze, zwłoki
z pancerzem imperialnym… masa dodatków, które wyraźnie pokazują, że Golgfag był
wszędzie, zabił wszystko a potem to zjadł. Model dla hobbysty jest odwrotnością
Firebelly’ego – zamiast zabawy z naga skórą (*bogowie…*) dostajemy pełen
przekrój materiałów: drewno, szkło, kamień, metal… totalnie wszystko!
Dorzucając do tego ekstremalny poziom i jakość detalu (*ach, te wybite zęby!*)
dostaniemy w wyniku model bardzo wymagający dla każdego malarza, ale z
pewnością wynagradzający to ogromną frajdą. Wada taka sama jak u wszystkich
ogrzych postaci – za drogi tak na oko ze 30 złotych.
A na koniec „najnudniejszy” gość
z nowo wydanych, żywicznych herosów do naszych niehigienicznych brutali – Bragg
the Gutsman to czempion egzekutor ogrzej rasy. Psychopatyczny miłośnik
odcinania głów wykazywał już w młodości prawdziwy talent to radosnego i
szybkiego mordu. Sławę zyskał w momencie utworzenia swojej prywatnej broni,
monstrualnego haka na ogromnym kiju. Za pomocą tej zabawki Bragg ubił tony
wybrańców i herosów wszystkich nacji i ras starego świata, ale dopiero odkrycie,
że jednym ruchem haka jest w stanie wyciąć ogrzy brzuch i wylać wnętrzności
sprawił, że Bragg stał się obiektem strachu nawet pośród swego ludu. Bragg jest
modelem ciekawym, acz zdecydowanie mniej pasjonującym od pozostałej dwójki – nie
obfituje w dodatki niczym choinka jak Golgfag i nie ma świetnej pozy z
kapitalnym, wbudowanym w model efektem
jak Firebelly. Nie jest jednak ani trochę zły; spokojna postawa na ‘no choć, i
tak nie masz szans’ ma swój urok, a jego ogromny hak jest no… ogromny –
spokojnie można plastikowego konia zawiesić na tym haku, a to świadczy. Tak
naprawdę Gutsman nie stanowi wyzwania dla żadnego hobbysty… a raczej nie
stanowiłby, gdyby nie to, że jego nagi tors i plecy obfitują w szramy i
nacięcia, które z pewnością wycisną z naszych
pędzli sporo pieszczenia, by wyglądały naturalnie. Poza tym drobnym detalem
jednak, model jest w sumie dość standardowy, banalny do sklejenia i tradycyjnie
kosztujący o kilka ładnych złociszy za dużo!
Mimo wszystko cieszę się z
nabycia tych trzech modeli – sklejanie ich to była czysta rozkosz okraszona
odrobinką oczyszczania i zdrapywania z nutką wypełniania szczelin (*większość zrobiona
samemu zbyt entuzjastycznym skrobaniem*) a na samą myśl o malowaniu tychże
rubasznych dżentelmenów aż drżę! W temacie ogrów zaś możecie się spodziewać
rozdziwiczenie pudełka z Stonehornem/Thundertuskiem, dogłębną recenzję nowego
podręcznika oraz zdecydowany rzut okiem na zestawik Scraplauncher/Ironblaster!
I pamiętajcie – jeżeli macie jakiekolwiek pytania; chcielibyście pokazać swoje
prace na przykład, albo napisać jakiś tekst czy tutorial – uderzajcie na fireant.blog@gmail.com! Miłego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz