Cześć i czołem, kluski z rosołem! Ponownie piszę do was za pomocą automatu - jest to najlepsza funkcja jaką oferuje Blogger, więc czemu z niej nie skorzystać? Jutro (znaczy się, dla większości będzie to dzisiaj) zacznę ostateczne podliczanie wszystkich punktów w konkursie tak, by w ciągu maks 72 godzin od daty jego zakończenia móc wygodnie i bez błędów ogłosić ostateczny wynik i zamknąć zabawę. Będzie ku temu dzisiaj oddzielna notka, więc nie będę więcej tutaj o tym prawi. Za to z radością informuję, że wasza aktywność na stronie pozwoliła dobić do 15.000 odwiedzin! Jeszcze tylko dwadzieścia pięć kafli, i mamy czterdzieste millenium. Tematem dzisiejszego wpisu będzie moja (*zaznaczam!*) opinia na temat nowej serii wydawniczej Games Workshop - już niesławnej serii Finecast. Zadaje sobie pytanie: Czy są naprawdę tak tragiczne, jak się o nich mówi?
I jeszcze jedno małe ogłoszenie, zanim przejdziemy do sedna i do mięska. Na naszym skromnym poletku zwanym "polską blogosferą tematyczną" pojawił się nowy, prężący swoje wirtualne muskuły zawodnik godny natychmiastowego polecenia. Jeden Portal od Ultramaru, pisany przez znanych głównie z Gloria Victis użyszkodników Amdora i Bizima, to miła lektura! Blog jest często aktualizowany, podoba mi się również format licznych, acz niedługich i szybko strawnych wpisów - w teorii ma traktować głównie o Mrocznych Długouchach (*Dark Eldarach, jakby ktoś nie kąsał fabułki*) oraz tytułowych Ultramarynatach! W praktyce, już jest tam sporo "pobocznych" kawałków, bardzo apetycznych w lekturze. Polecam dodać do listy przeglądanych serwisów! Panowie, trzymajcie fason, i nie pozwólcie temu umrzeć!
A teraz, pora nareszcie przyznać się, o co mi chodzi z tytułem. Poczułeś się urażony, drogi czytelniku? Przepraszam, ale to fakt (*powiedziałbym nawet, że fakt autentyczny!*). Ja też jestem ów tytułową dziwką z piekła. Jesteśmy prawie wszyscy pomiotami w rękach naszego Pimpa, zwanego Games Workshop! Bo widzicie, pisałem już o tym, ale nigdy dość przypominania - gdy tylko pojawia się nowinka od Games Workshop na forach całego świata (*nie, to nie jest tylko rodzima przypadłość, więc nie ma się czego wstydzić*) gatunku fanów znane jako Fanaticus Veteranus oraz Fanaticus Vyjadaczus wyciągają bojowe sztandary i z okrzykiem na ustach rozpoczynają masowe narzekanie, zarzekanie i piski. Nie ma w tym nic złego! Serio, nie mogę z ręką na sercu wmawiać komukolwiek, że to głupie czy śmieszne, sam bowiem nie raz brałem i pewnie nie raz będę brał udział w tym pochodzie zgorzknialców - jest w tym coś perwersyjnie wstrętnego! Komu innemu należałoby zlecić "misję wychowaczą" nad nowymi graczami, jeżeli nie starym koneserom? Kto, jak nie weterani, ma prawo do krytycznego głosu wobec swojego "ulubionego" wydawcy? Prawdziwego Fana poznasz po tym, że boleśnie odczuwa, kiedy obiekt jego fanowskich westchnień czyni głupoty - tak więc okrzyki przeciwko nowej serii wydawniczej są jak najbardziej na miejscu, są zdrowie i świadczą o sile lokalnego fandomu! Duma serce rozpiera.
I wszystko było by pięknie, gdyby to miało sens. A nie ma. Z wielu powodów - za pierwszy z nich uważam wewnętrzną H I P O K R Y Z J Ę każdego fan boja (*guilty!*). Bo to jest, moi drodzy, piosenka rozgrywana bardzo regularnie. Games Workshop wydaje gówno w pudełko (*a pamięta ktoś super wujowe, wtryskowe makietki kraterów wydane bodajże podczas premiery Planestrike'a?*), na forach wrze, fani uderzają w piersi i rozrywają koszule, wołają "Oż rzesz w życiu, co za upodlenie! Nienawidzę ich, bo to korporacyjne zwierzęta są!" - jeden przez drugiego licytują się w swojej nagle rozbudzonej nienawiści do wydawcy, przysięgają Na Czaplę, że nie kupią nigdy ów "nowego gówna". Po czym wszystko się wystudza, mija miesiąc, może dwa, nikt nie pamięta nagłej i błyskawicznie rozproszonej rebelii, a "nowe gówno", jeszcze niedawno wyklęte przez graczy, regularnie wizytuje stoły. Oczywiście, są chlubne wyjątki - dla przykładu w ohydnego Planetstrike'a praktycznie nikt nie gra - co niczego nie zmienia, bo makiety i tak się sprzedają.
Taka sama sytuacja powtarza się właśnie z serią Citadel Finecast. Już mamy pierwszych, nie będę wskazywał palcem, cierpiętników, którzy składają odwieczne przysięgi Nie Kupowania tego produktu. Nie będę generalizował, wszyscy wiemy, że to gorsze od faszyzmu. Ba, wierzę nawet, że co najmniej kilku graczy z tego cierpiętniczego kręgu postara się jak może, by przysięgi dotrzymać. Przegrają oni jednak tę bitwę, bo tylko w jednym wypadku odnieśli by wiktorię - gdyby zapomnieli o systemach GW, porzucili Warhammerowską brać i odeszli z dumnie uniesionymi głowami. Nie, to nie jest namowa do odejścia; jak to tak!? Ogromna kolekcja, lata spędzone na wspieraniu środowiska, setki, ba, tysiące rozegranych bitew, i mam sobie pójść bo wydawca znowu coś zwalił? To już wolę pokrzyczeć! Dać upust furii. No i pięknie - tylko i tak polegniecie.
Bo przecież wyjdzie nowy kodeks do waszej armii - prędzej czy później. W kodeksie pojawi się nowa, mordercza jednostka, która będzie klasycznym "must in" w armii. I oczywiście zostanie odlana w serii Citadel Finecast - dotrzymacie obietnicy? Nie zakupicie, bo to "Failcast"? Nawet, jeżeli będzie to jednostka z gatunku Wilczych Long Fangów? Widzicie, nie wygracie z Games Workshop w żaden inny sposób, niż ten podany paragraf wyżej. Wszystkie fochy są więc zwyczajnie bez sensu.
Uff. Skoro wyrzuciłem już z siebie to, co od dawna leży mi na wątrobie, możemy przejść do milszych fragmentów, czyli Co Ja Sądzę o nowej serii wydawniczej (*jeżeli w ogóle kogoś to interesuje, haha!*).
Citadel Finecast to pozycja o wielu wadach i zaletach. Games Workshop w swym klasycznym stylu reklamuje swoje nowe dziecię co najmniej jako mesjasza gier bitewnych czy wynalazek porównywalny z rozszczepieniem atomu, co oczywiście nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości i tylko psuje humory, potęgując nastrój niezadowolenia. Czy jednak demonizowanie żywicznych (*pseudo*) wytworów władców obu Warhammerów jest uzasadnione? Trochę tak. No dobra, sporo tak, ale są też jasne strony. Rozpatrzę więc produkt rozkładając go na główne komponenty, które próbujemy oglądnąć w każdym świetle. W drogę!
Finecast miał być żywiczny. Jest "wuj wie co". Nie jestem chemikiem, nie wiem, czy to coś to też żywica, tylko inna, ale materiał naprawdę nie wygląda i nie jest w dotyku taki, jak żywiczne produkty innych producentów. Tajemna Receptura w rzeczy samej. Czym się charakteryzuje? Po pierwsze, kosmiczną lekkością - naprawdę, modele są lekkie jak piórka, powiedziałbym nawet, że lżejsze od swych plastikowych kuzynów. To dla mnie zaleta, i to gargantuiczna - przy takiej wadze wiele zła odchodzi do przeszłości; upadek z wysokości nie powinien w żaden sposób uszkodzić figurki. Pinowanie nawet dużych elementów jest zbędne, bo są zwyczajnie tak lekki, że cyjanoakryl trzyma mocniej niż Emiraty zasoby ropy. Duże modele, takie jak Azhag the Slaughterer nareszcie nie mogą służyć za nieporęczny hantel czy narzędzie obuchowe do dokonania krwawej zbrodni - noszenie kolekcji w walizie nie będzie wymagało od kolekcjonera solidnych bicepsów (*no ale przecież trochę ruchu nikogo jeszcze nie zabiło!*). Dorzućmy do tego kolejną zaletę, która jest dla mnie trochę niesympatyczna, a mianowicie to, że ich "żywica" jest elastyczna - i to bardzo. Tak bardzo, że z niesmakiem zaczynam odczuwać, że mam do czynienia z gumoludkami a la Heroclix.
Pozwolę sobie zacytować użytkownika Amdora w kwestii "elastyczności" tych modeli:
To takie nieślubne i niekochane dziecko żywicy z gumą
Pasuje idealnie, bo tak właśnie jest. Ma to swoje zalety - to właśnie dzięki tej elastyczności wszelkie upadki nie stanowią zagrożenia dla modeli z tej linii wydawniczej. Na dodatek znacznie zwiększa to wytrzymałość drobniejszych i cieńszych elementów, które lubiły pękać nawet w metalu - wszelkie noże, antenki, chude rąsie... Tutaj nie powinniśmy mieć z tym problemów, a nawet jak pęknie, to kropelka kleju zapewni mu trwałość wieczystą. Zaleta! Wada? W sumie, z punktu widzenia technicznego taka elastyczność wad nie ma - ale finansowego już tak, bo sprzedawanie "prawie gumoludów" za cenę wyższą niż metalowe figurki jest odrobinę groteskowe i perwersyjne (*Jak to jest, że Uriena Rakartha w metalu nabyłem za 37 zł, a za żywico-gumoluda będę już musiał dać 50 zł?*).
Przejdźmy do najpoważniejszej wady produktu, czyli do... wad. Wad odlewów! Wszyscy pewnie już znacie tego niesławnego linka z galerią "cudownie odlanych reprezentantów nowej ery gier bitewnych". Niezła kiszka, prawda? Płacisz więcej, a dostajesz produkt najniższej jakości! Oburzające! Tak, ale nie jest tak tragicznie. Jak zwykle, najpierw zaznaczę swoją ignorancję z dziedziny odlewnictwa, ale moje podejrzenie wydedukowane z prostej obserwacji stwierdza, że wszystko zależy od tego, czy mamy do czynienia z modelem starym, czy nowych. Skoro używają tych samych form co do metalowych figurek, podejrzewam, że żywiczne odlewy staroci takich jak Księgowy w Termosie mają większe szanse na wyglądanie kacapiaście, niż na przykład odlew z nowiutkiej foremki dla Nekrotekta czy Uszatek z Wielkimi Łukami - tak też jest w istocie, przynajmniej z doniesień ze świata; gdzie jest nowa foremka, tam Finecasty wyglądają nieźle i są pozbawione ewidentnych wad. Gdzie foremka stara, tam jest kicha Zdzicha i pomsta do niebios. Można więc sensownie założyć, że Finecast ma szansę pozbycia się tak kompromitujących wad z czasem. Zależeć to będzie od tego, jak bardzo eksploatować daną formę będzie GW (*a powinni zmieniać je często - głównym argumentem stojącym za podwyżką była właśnie obietnica częstej wymiany form, by utrzymać "wysoką jakość" odlewów. Na razie im to nie bardzo wychodzi!*).
Słowem, jeżeli wydawca się ogarnie, przestanie produkować na szybko, postara się o nowe formy do odlewania, nie będzie wcale źle. Tym bardziej, że ostrość detali i krawędzi jest naprawdę fantastyczna, jeżeli akurat nie posiada wad czy bąbli papy Nurgiela. Jest więc nadzieja! Co prawda uważam, że niedopilnowanie takiej oczywistej sprawy jak kontrola jakości na dzień premiery to IDIOTYZM połączony ze skrajnym DEBILITIAS - pierwsze wrażenie jest kurna najważniejsze, a tu taką kiszkę na półki wrzucają. Przynajmniej kupując Clampacki (*nowe słowo do zapamiętania zamiast blistera*) mamy szansę solidnie przyjrzeć się modelowi przed zakupem - szkoda, że pudełkowe żywiczniaki nie mają okienka do "podglądu", kupując je gramy więc w ruletkę.
Kolejna ogromna wada, która wzbudza pusty śmiech i politowanie, to to, że modele Finecast potrzebują miejsca dobrze ocienionego, a pewnie najlepiej półeczkę w chłodnej piwniczce, niczym wytrawne wina! Niedawno pewien dżentelmen udowodnił, że nadmierna temperatura powoduje ostre zmiękczenie ów tajemnej żywicy, aż do punktu topienia. Co w tym dziwnego? Żywica zawsze była plastyczna, podgrzanie w gorącej wodzie czy pod suszarką to starożytna metoda zmiękcznia modeli by zmienić ich pozę. No tak, ale czy powinny się topić pod wpływem działania Słońca? Ugh. Pora zdjąć armie z parapetu! To jednak też ma swoją dobrą stronę - łatwość w repozycjonowaniu modeli jest niesamowita, wystarczy odrobinkę podgrzać i voila, są niczym glina w naszych rękach.
Przejdźmy ponownie do plusów, a tutaj mam dwa i to dość poważne. Pierwszy, nowy materiał to Orgia dla konwerterów. Lekki, elastyczny, łatwy w cięciu i obróbce? Czy mogliby prosić o coś więcej? Dodajmy do tego to, że z plastikiem klei się jak diabeł do grzesznika, i jest po prostu czysta rozkosz dla każdego miłośnika grzebania przy figurkach. Druga, równie poważna zaleta jest widoczna z innej perspektywy - sklepowe półki zapełnią się modelami, które przez długi czas były dostępne jedynie w mistycznej formie sprzedaży zwanej Mail Orderem. Modele z serii Citadel Finecast są przez GW traktowanie jako normalne pudełka, więc z ich dostępnością nie będzie najmniejszych problemów. Wspomniany już Azhag na każdej sklepowej półce nie będzie nikogo dziwił, a zakup Aspect Warrior'ów do Eldarów nigdy nie był łatwiejszy. Z punktu widzenia gracza jest to zdecydowany plus ów serii.
Podsumowując, nie uważam linii Citadel Finecast za krok w złą stronę. Nie uważam również, by był to krok w dobrym kierunku. Jest to po prostu kolejny krok - postęp, czy go lubimy, czy nie, się zawsze będzie dział, a taki kierunek wybrało Games Workshop a my, maluczcy gracze i hobbyści możemy jedynie wiernie podążać ich śladem. Nazywanie ów serii "Failcastami" to nadużycie, chyba że dotyczy pierwszej serii, która uderzyła na półki i zalała świat masą parszywie wykonanych odlewów. Nazywanie Finecastów "nową erą gier bitewnych" wystawia mówcę na ośmieszenie, gdyż to bzdura gargantuicznych rozmiarów. Wszyscy od dawna gmerają w żywicy, Games Workshop się obudziło, też się przerzuciło i teraz próbuje wmówić wszystkich, że to tak naprawdę ich pomysł był od początku.
Nie jestem w stanie wystawić Citadel Fincast oceny całościowej, bo jest póki co zbyt nierówna. Ma swoje wady (*liczne*) oraz zalety (*też, wbrew pozorom, liczne*), a to, jaki poziom osiągnie i jaką przyszłość nam zapewni będzie można ocenić dopiero w czasie, kiedy opary nowinki opadną a gorące głowy się wystudzą na tyle, by spokojnym, logicznym i racjonalnym okiem ponownie spojrzeć na ów produkt. Amen!
Informacja Duszpasterska: Po pierwsze, primo, przepraszam za tego kolosa. Przepraszam również za masę błędów, które z pewnością znajdują się w tym tekście, ale właśnie minęła pierwsza w nocy, i czuję, że wpływa to na moją wylewność werbalną. Co do konkursu - jak się obudzę, zjem śniadanko, wrócę z Kościoła Zakupów i ogólnie się ogarnę, poskładam to wszystko do kupy. Przysięgam na Peruna! A tak, to idę spać. A. Na pytanie: Czemu w tym tekście nie ma fotek? odpowiedź brzmi: jest środek nocy. Nie będę nawet myślał, o szukaniu aparatu.
Po pierwsze dzięki za wspomnienie.
OdpowiedzUsuńPo drugie:
"Skoro używają tych samych form co do metalowych figurek" - używają innych form, z lekkimi poprawkami, tak żeby wykorzystać możliwości robienia lepszych kątów. :D
Co do temperatury - to raczej ów plota była naciągana. Figurki wytrzymują 80*C w garnku więc słoneczko musiało by się srogo naprężyć żeby to przebić :]
Słonko się przebiło bo koń Gandalfia miał w nodze wielki bąbel powietrza.
OdpowiedzUsuńDobre Info Rafale, dzięki.
OdpowiedzUsuńCo jest bardzo złą informacją. Nigdy nie wiemy, gdzie w środku naszego Finecasta czai się bąbel powietrze, a to oznacza, że tak czy siak lepiej na słońce nie wystawiać, co by nagle się nasz model nie zapadł w sobie z depresji ;)
dołożę zimne okłady do standardowego wyposażenia turniejowego ^^
OdpowiedzUsuńBardzo fajny artykuł z którym się zgadzam. W sumie to niestety się zgadzam jeśli chodzi o fragment o narzekaniu...
OdpowiedzUsuńI dołączam się do podziękowań Amdora. Dzięki za wspomnienie o naszym małym blogu. :)
"Pamietajmy jednak, aby te plusy nie przeslonily nam minusow... "
OdpowiedzUsuńFakt - jesli cos ma troche plusow a troche minusow, to sprawa wydaje sie w rownowadze... ale nie jest. Jesli jest chociaz jeden minus, ktory dyskwalifikuje produkt, to zaden plus go nie zrownowazy... Jesli figurka nie nadaje sie do uzytku, to co z tego, ze jest lekka, elastyczna itp... Porownalbym to do super samochodu - ciekaw jestem, czy ktos powie "co z tego, ze co setny wybucha przy przekrecaniu kluczyka - jest wygodny, szybki, piekny i tani".
Nie mowie tu o konkretnym przykladzie, tylko o charakterze pisania "sa plusy i sa minusy, ale ogolnie to jest ich tyle samo".