26.06.2014

[26.VI.2014] Trójpodział Gry


Dziś, o godzinie osiemnastej, pom konsumpcji ręcznej roboty obiadu (*bardzo apetycznego, zaznaczę*) postanowiłem odkurzyć tekst a raczej niedokończony jego szkic, który rozpocząłem bagatela dwa lata temu. Był to tekst mający na celu rozwinąć pewne hasła i myśli, przekazać pewne definicje, których używałem od czasu do czasu w moich felietonach, którymi folgowałem sobie ze świadomością, że choć raczej nie są one abstrakcyjne dla większości graczy, to sama teoria stojąca za nimi może być nieco zamglona, pozbawiona ostrości czy przejrzystości. A szkoda, bo cały konstrukt, który będę przedstawiał w poniższym tekście nie ma służyć za broń w argumentach czy narzędzie podziału, lecz raczej jako próbę analizy złożonego środowiska i rozłożenie go na łatwiejsze do zrozumienia elementy. To tyle enigmatycznego wstępu – pora zabrać się za wodolejstwo na temat Trójpodziału Ról pośród hobbystów gier bitewnych!

Gamiści. Klimaciarze. Modelarze. Znamy te terminy, prawda? No dobrze, niech będzie, nie będziemy wymyślać i zamienimy Gamistów na „Graczy”, by było łatwiej. Gdybym się wam zapytał, co te terminy dla was znaczą, to jestem w stanie postawić orzechy przeciw diamentom – i to puste orzechy! – że odpowiedzi brzmiałby mniej więcej w ten sposób.

Gracze to ci hobbyści, którzy przekładają grę nad modele, sklejanie, malowanie czy nawet kolekcjonowanie. To ludzie, którzy w tym szlachetnym hobby znajdują przyjemność w budowaniu mocnych armii, wyszukiwaniu odpowiednich kombinacji, wyciskaniu z zaoferowanego zestawu zasad sto procent możliwości. Ludzie, których głównym motywatorem jest wygrana w grze. Dla których najważniejszym elementem hobby zwanego ‘grami bitewnymi’ jest właśnie gra, czyli system i mechanika.

Klimaciarze zaś to świrusy na temat settingu, tła fabularnego i historii zawartych w grze, bliżej im do miłośników gier fabularnych niż do planszówkowiczów. To, co przyciąga ich do zabawy, to bogate uniwersum oferujące swobodę kreacji a zarazem wypełnione masą informacji na temat każdej frakcji czy też rasy dostępnej w grze, na temat świata, jego historii, konfliktów i aktualnego stanu. To ci hobbyści, którzy żmudnie wybierają schemat kolorystyczny uniformów swoich wojaków, którzy skrupulatnie nazywają modele i regimenty, walczą z wyglądem sztandarów. To ich pytamy by wiedzieć, który legion walczył na jakiej planecie Wielkiej Krucjaty!

Modelarze to ten gatunek bitewniakowych hobbystów, dla których esencją zabawy nie jest turlanie kostkami, nie jest nawet przedstawione uniwersum, lecz raczej czysto estetyczne doznanie związane z modelami. Tutaj oczywiście podlegamy zasadzie de gustibus, nie zmienia to jednak faktu, że kwintesencją hobby jest malowanie modeli, komponowanie dioramek, zapełnianie półki ładnym tałatajstwem. Jak możemy się domyślić co się liczy najbardziej w danej grze bitewnej to oczywiście oferowane miniaturki – wysoka jakość odlewów, ładne rzeźby… To są elementy kluczowe i to one przyciągają modelarzy do danego systemu.

Prawda? Prawda. Ale to tak można by powiedzieć na chłopski rozum, bo do całego tego rozumowania często wkrada się dość poważny błąd a nawet dwa. Pierwszy polega na tym, że część hobbystów traktuje te trzy kategorie jako ekskluzywne – znaczy się, jak jesteś graczem, to nie możesz być klimaciarzem, dla przykładu. Drugi błąd polega na uznaniu, że jedna z tych form jest jakościowo lepsza od pozostałych, że będąc Kategorią A z automatu stwierdzam, że Kategorie B oraz C są gorsze i tak naprawdę nie wiedzą, jak się dobrze bawić w tym hobby i w danej grze. To się zdarza nagminnie –klimaciarz przynosi rozpiskę, gracze wytykają palcami, że gra bezużytecznymi jednostkami. Gracz wygrywa sprzątając klimaciarza, ten jęczy, że Gracza armia nie jest ‘zgodna’ ze światem przedstawionym albo że przegrał, bo ‘on grał na klimacie’. Modelarz stwierdzi, że nie chce kupować ‘tych grywalnych modeli’, bo są brzydkimi kasztanami. I tak dalej, i tym podobne…

Wyjaśnijmy więc sobie pewne rzeczy. Po pierwsze, podział na ów trzy klasy hobbystów nie jest ekskluzywny i nie stanowi trzech odmiennych zbiorów. Gdybyśmy mieli to przedstawić graficznie, wyglądałoby to mnie więcej tak:


I tak jest w istocie, bo trafić na gamistę purystę czy na czystej wody klimaciarza po prostu ciężko – są to przypadku w skali jednostki na tysiąc jak nie rzadziej… Gracze, którzy mogliby grać doniczkami, klimaciarze, którzy mają zeszyt z całą historią swojej armii, ale na półce 2 modele i nigdy kości w ręce nie mieli i wreszcie modelarze, którzy również nie zagrali ani jednej gry, nie znają zasad i nawet średnio mają pojęcie, z jakiej gry model pochodzi. Zdarzają się i tacy hobbyści, ale to ekstrema i jestem przekonany, że sami spotkaliście może kilka takich chodzących ewenementów w całym waszym doświadczeniu w hobby. Większość hobbystów spokojnie pokrywa dwie z wyżej wymieniony kategorii, przeważne z mniejszą lub większą domieszką trzeciej – ja sam dla przykładu graczem jestem totalnie niedzielnym. Nie oznacza to, że nie gram wcale, ale jest to najmniej dla mnie ważny element hobby i fortunnie mam dość wypracowane podejście, że wygrana jest dla mnie całkowicie pozbawiona znaczenia. Jestem za to mocnym klimaciarzem – armie muszą mieć swoje fabularne tło, muszą mieć stojącą za nimi historię, postaci muszą nosić odpowiednie imiona… Oraz solidnym modelarzem – uwielbiam zbierać figurki i je malować, nawet jeżeli tempo mam zastraszająco słabe. I tak sam oceniłbym się na 10% Gracza, 50% Klimaciarza i 40% Modelarza. Proste, prawda?

Prawda, co nie zmienia faktu, że sporo hobbystów nadal stosuje się do zasady, że jego podejście jest tym słusznym a wszyscy inni się po prostu mylą. Wystarczy poczytać fora, by się przekonać o tym, jak się wzajemnie przepychają poszczególne obozy… Jak to klimaciarze sugerują, że gracze to masochiści, którzy z radością się męczą z graniem bo sprawia im to jakąś niezrozumiałą dla nich przyjemność. Jak gracze zlewają totalnie fakt, że ich ‘alianse’ czy armie nie pokrywają się ze światem przedstawionym. Jak się kłócą z modelarzami, którzy nie mogą uwierzyć, że można było kupić takie kasztany i jeszcze nimi coś robić… Kłótnie i dysputy tego typu to chleb powszedni klubów i for poświęconych tematyce, choć oczywiście rzadko kiedy wybuchają na większą skalę i toczą się raczej w formie radosnego, chronicznego wytykania palcami i powszechnego zbywalstwa…

Co jest problemem – niewielkim, nie jakoś gorliwie palącym, ale upierdliwie dokuczliwym. Bo jak dobrze by nam było i jak lepiej się funkcjonowało, żyło i aktualnie czerpało radość z naszego hobby wiedząc, że nie musimy się przejmować tym, że ktoś nie ogarnia co sprawia nam w tym hobby radość. Gry bitewne to obszerny temat, i to, że nie jestem wielkim fanem turniejowych gier, gdzie liczy się maksowanie armii, świetne obeznanie z zasadami i zmysł strategiczny nie oznacza wcale, że nie ma całej hordy hobbystów, którzy to uwielbiają i kochają właśnie z wielką zapalczywością. Tak samo ów gracze, choć mają gdzieś porządne malowanie, muszą zdawać sobie sprawę z faktu, że są tam gdzieś w świecie gracze, którzy wystawiają pięknie pomalowane armie i wolą ruszać się po polu bitwy nie tak, by osiągnąć najdogodniejsze pozycje, ale by zminimalizować ryzyko przewrócenia się modelu by ten się czasem nie uszkodził.

Zaskakuje mnie to, że wiedza ta nie jest tajemną i w sumie jakbyście to przedyskutowali w swoich własnych gronach graczy wyszłoby, że każdy gdzieś tam w głębi jest tego wszystkiego świadom, ale mimo to w mniejszym lub większym stopniu ignoruje tę wiedzę. A wystarczyłoby podejść do tematu jak do wspólnego zamawiania pizzy. Wyszukujemy składniki, które razem lubimy, wyrzucamy te, które nie pasują obu stronom… A jak różnice są zbyt duże, to zamawiamy pizzę pół na pół, i dzięki temu każdy dostaje to, co chciał, a nadal parka zjada było nie było tę samą pizzę. Porównanie może trochę na siłę, może odrobinę rozmyte, ale oddaje myśl przewodnią – to, że lubimy inne elementy składowe hobby nie oznacza wcale, że działamy na innym polu a już na pewno nie oznacza, że nasze „składniki” są lepsze od innych – po prostu, preferujemy je osobiście i nie widzimy potrzeby, by je sobie wciskać na siłę. Ale z drugiej strony nie powinniśmy też mówić innym, że ich składniki są  ohydne a ich kawałek pizzy to niezjadliwa kupa. Tak się nie robi!

Jaki z tego wniosek? Graj, i dać grać innym! Może nieco górnolotnie w swojej prostocie, ale zamiast skupiać się na próbie ‘naprawy środowiska’ w ten sposób, by próbować je sobie ukształtować do własnego widzimisię, lepiej chyba skupić się na tym, by znaleźć osoby myślące pokrewnie (*uwierzcie mi, pełno ich w każdym gronie – jakkolwiek chcielibyśmy o tym myśleć, raczej żaden z nas nie jest specjalnych płatkiem śniegu*) i skupić się na propagowaniu swojego ulubionego sposobu podejścia do hobby. Proste zadanie, a jednak takie trudne w realizacji…


10 komentarzy:

  1. to jak jesteś tak daleko od gamingu to czemu uciekasz od młotka? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę sobie sam odpowiedziałeś :D Skoro interesują mnie bardziej modele i malowanie... Po co mam zbierać młotka? Młotek nie ma ani najładniejszych figurek (*jakość =/= estetyka*), ani dobrych cen, ani dobrego marketingu. Jedyna mocna strona Młotków, to fluff, w którym jak pewnie wiesz siedzę dość mocno i głęboko - i fluff z Młotka to wszystko, co z tych gier potrzebuje. Figsy wolę zbierać do MalifauX / Infinity / Dystopian Wars / Warmahordes, bo zwyczajnie bardziej mi się podobają :D

      Usuń
    2. lecz to już kwestia gustu ;) dla mnie młotki mają na razie najlepsze modele przynajmniej z dużą gamą kreatywności-konwertowania

      Usuń
  2. Dałbym Cię nieco niżej na tym wykresie ;)
    Z jednej strony niby racja-klimaciarze wytykają różne rzeczy nie trzymające się fluffu powergamerom, ci z kolei nie są dłużni i tym drugim wytykają to, że nie umieją złożyć porządnej rozpiski. Wspominasz o masochizmie, ale w sumie jak inaczej nazwać graczy (czyt. powergamerów) w Battla czy 40k, gdzie zasady są tak prymitywne i tak naprawdę nie zmieniają się od circa 25 lat (poza drobną kosmetyką), kiedy mają pod bokiem WM/H (może zasady gry są bardziej prymitywne, ale tworzenie rozpiski nie wygląda na zasadzie "dwa troopsy bo muszę, dwie Vendetty i reszta punktów żeby wcisnąć Lemany"). Próbowałem na początku mojej zabawy z WM/H i pierwszy turniej na którym dostałem srogie baty oduczył mnie takiego sposobu składania rozpiski. Dalej Infinity z jej świetnymi zasadami, Malifka (którą dopiero ogarniam ale gra bez kostek to fantastyczny pomysł). Hańba GW, że wykończyło najlepszy swój system (Warmaster/WotR-systemy bardzo podobne pod względem mechaniki). WFB byłby o niebo lepszy, gdyby zaadoptować do niego tę właśnie mechanikę (podobnie z resztą Czterdziestka). Nie jest to masochizm?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tutaj siedzi przekaz tekstu. Dla Ciebie może i byłby to masochizm. Ale dla tych, co czerpią radość z Młotka najpewniej nie jest. Znam ludzi, których odrzucają skirmisze, bo 'za mało skala'. Znam ludzi, którzy nie cierpią naprzemiennej aktywacji, bo czują się tak, jakby nie kontrolowali armii. Znam też takich, co nie cierpią Infinity z powodu natłoku zasad, horrendalnie wysokiej krzywej nauczania. Znam też hobbystów, co uważają model GW za pięknotki a jak oglądają Infinity / MalifauX, to nie mogą uwierzyć, że ktoś to kupuje.

      Słowem, to, że ja nie lubię pomidorów na pizzy nie oznacza, że nie ma takich, co je uwielbiają :D My możemy sobie dyskutować, że mechanika gier GW jest archaiczna, że nie ma balansu, że gra jest dziurawa mechaniczne, ale po co to wałkować, a jeszcze bardziej - po co wciskać to graczom gier GW - skoro oni najpewniej to wiedzą, ale im to zwyczajnie w świecie w żaden sposób nie przeszkadza w czerpaniu radości z zabawy?

      Usuń
    2. Masz oczywiście rację,nie można szufladkować,wyśmiewać czy na siłę kogoś przekonywać że jedna gra jest be a druga cacy.Niestety,zaobserwowałem,że ludzie u nas uwielbiają wręcz dzielić się na obozy,praktycznie w każdym aspekcie życia,również w tym hobby.Mam jednak odczucie,że co poniektórzy cierpią na coś w rodzaju syndromu sztokholmskiego bier bitewnych.Cyklicznie na forach pojawiają się fale narzekań jaki to dany system jest zły,wieszczące rychły koniec itd.po czym ci sami ludzie wykładają kasę na to co jeszcze przed chwilą ich tak bulwersowało.Mało kto jest konsekwentny.Trochę dziwnie to wszystko z boku wygląda,nie wiadomo jak się do tego odnieść.

      Usuń
  3. Ładna robota. Sam formalnie jestem w stosunku 55 K / 50 G / 5 M :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba mam podobnie! Może tylko zamieniłabym proporcje na 50% modelarza, 40% klimaciarza ;) Na szczęście Mordheim nie jest systemem dla ludzi grających pudełkami po margarynie - nawet ludzie będący w ponad 50% graczami zwracają uwagę na modele, jakimi grają i na klimat. Dlatego w klubie jakoś się nie gryziemy skrajnościami (co najwyżej lekko podgryzamy ;)).

    OdpowiedzUsuń