28.01.2014

[28.I.2014] ROC#27: Leviathan Mortis


Dreamforge Games! Ktoś nie słyszał jeszcze tej nazwy? Tak? Na pewno? Nie wpadliście nigdy w waszych poszukiwaniach internetowych na niezależnego wydawcę miniaturek i modeli, który wyczynia w plastiku całkiem sporo naprawdę ładnych rzeczy? No dobra, nie przeginajmy… Firma ta tak naprawdę wdała się w rynkowe łaski tylko dzięki nagłemu i skutecznie przeprowadzonego desantowi tytana ich własnej produkcji, który głównie wyróżniał się bardzo niską ceną połączoną z rozmiarem oferowanego modelu i zaskakująco dobrą jakością wykonania, choć trzeba przyznać, że mogliby się bardziej postarać nad wzornictwem opakowań… Ale o tym później! Tak się bowiem fortunnie składa, że dzięki uprzejmości niejakiego Emeryta wielkie pudło wpadło w moje ręce w celach oględzin, sesji fotograficznej moją wierną, cyfrową małpką i skonstruowania na tej podstawie pobieżnej recenzji! Korzystając więc z tej uprzejmości nie omieszkałem się zabrać za pudełka (*liczba mnoga, gdyż są tutaj trzy opakowania – sam tytan, wymienne dysze oraz zamienna ręka w formie wielkiego działka automatycznego*).




Cóż więc za model bierzemy pod lupę? Nie mniej, nie więcej jak jeden z dwóch aktualnie dostępnych, ogromnych maszyn kroczących tego wydawcy – Leviathan Mortis – bardziej brutalną i wizualnie groźniejsza odmianę Crusadera, kolejnego wielkiego mechanicznego potwora tejże firmy. Zacznijmy więc może od suchych faktów słowem wstępu. Model ten jest całkowicie wykonany z wysokiej jakości plastiku, który twardością, wytrzymałością, ostrością w odlanym detalu ani nawet zabarwieniem nie różni się praktycznie w ogóle ot tego, który zna większość z was z ostatnich produktów Games Workshop – możemy więc stwierdzić, że mamy do czynienia z dobrym jakościowo surowcem. Model ten, po złożeniu, stoi dumnie na wysokość 8,5 cala (*co daje dość imponujące 21,59 centymetrów – dla porównania jest o dwa cale wyższy od Riptide’a i o pół cala niższy od Wraithknighta – który choć przewyższa Leviathana wzrostem, jest modelem znacznie chudszym objętościowo*) i jest tak skonstruowany, by ułożenie nóg, korpusu oraz ramion dawało modelarzowi niemalże nieskrępowane możliwości w kwestii ułożenia pozycji. Jakby tego było mało kluczowe elementy modelu nie są doklejane, lecz dokręcane do rdzenia poprzez system śrub, co całkowicie likwiduje potrzebę pinowania czy bawienia się w magnesy i dostarcza szybkie i eleganckie rozwiązanie do ewentualnego transportu modelu – ot, dokręcamy konieczne elementy przed wystawieniem a kiedy musimy schować model do torby czy walizy, rozkręcamy na poręczniejsze części.




Pierwszy rzut oka na pudełko może co prawda odstraszyć, i osobiście wydaje mi się to głównym, jak nie jedynym dużym minusem jaki się wydawcy należy, bo pudełko nie wygląda jakby chowało w sobie bardzo dobrze wykonany, duży model do gier bitewnych czy na półkę w formie malarskiej ozdoby, lecz raczej jak tania, chińska zabaweczka, kolorowy Gundam z szajskiego plastiku za 30 blaszek do nabycia na kapłanówce czy bureczku. To zbrodnia niesłychana, powiem szczerze, bo pudełko zdecydowanie nie zachęca a wręcz odrzuca! A już fakt umieszczenia w formie prezentacji bardzo podle ‘podmalowanego’ renderu trójwymiarowego zamiast aktualnej fotki pięknie chlapniętego modelu jest prawie nie do wybaczenia, tym bardziej, że na stronie producenta modele posiadają świetne fotki w swojej profesjonalnie pomalowanej krasie. Skąd więc decyzja o nie użyciu tychże fotek do prezentacji aktualnego produktu na żywo? Cholera wie, Ale ktoś tam w Dreamforge Games na pewno nie pomyślał jak należy.

Kiedy jednak otworzymy pudełko jesteśmy w stanie zapomnieć o krótkotrwałym zawodzie po oględzinach szaty zewnętrznej, bo wnętrze już wygląda wyjątkowo kusząco, a jak ujrzymy wyciętą w kształt kluczowych elementów, wyściełaną gąbeczkę oraz aż jedenaście wyprasek wypełnionych elementami do sklejenia i złożenia, to na ustach powoli acz nieuchronnie wyrasta zadowolony banan. Nie wiem, może tylko u mnie, ale wątpię… Znam ci ja modelarską brać, i taki widok plastikowego bogactwa zawsze wprawia w odruchy szybkiego zmacania i zaiskrzą chęcią chwycenia cążek i kleju. A tutaj najpierw jesteśmy witani małym pudełeczkiem, w którym znajdują się elementy systemu odprowadzania ciepła z silnika maszyny, potem ogromną plastikową podstawką wraz z ozdobną plakietką z nazwą modelu, jakby ktoś myślał o nim w kategoriach wystawienniczych. Po zdjęciu kartonu trzymającego to wszystko i wyciągnięciu dość szczegółowej i solidnie skrojonej instrukcji wita nas skrojona na miarę gąbeczka z ogromnymi naramiennikami i głową w kształcie ludzkiej czaszki, również dość pokaźnych gabarytów! A pod spodem? Wspomniane już jedenaście ramek wypchanych… Sam nie wiem iloma częściami. Przyznam się, nie chciałem liczyć, a producent jakoś nie za bardzo się spieszył z umieszczeniem takiej informacji na pudełku… Szybkie i pobieżne przeczesanie Internetu też nie dało rezultatu, więc pomińmy to chwilowym milczeniem i powiedzmy, że jest ich co najmniej sporo.







Jak widać po powyższych zdjęciach, pierwsze wrażenie może być mylące – elementy są duże, co zrozumiałe, i można by pomyśleć, że w sumie są to proste kawałki plastiku bez większej obfitości w detale, która nadałaby całej figurze trochę tekstury i ożywiłaby formę. W teorii mógłbym się zgodzić, ale nie wynika to wcale z ubogiej rzeźby, lecz raczej z doskonałego planowania! Nie na darmo Leviathany tego wydawnictwa są w sieci nazywane przebłyskiem geniuszu ‘figurkowej inżynierii’ – nie odnosi się to wcale tylko i wyłącznie do modularnej budowy opartej na śrubach czy ogromnej elastyczności w pozowaniu, ale właśnie do doskonałego balansu między detalem a płaskimi powierzchniami… No, między innymi. Płyty pancerza nie są więc zdobione w żaden sposób ponad wymaganą normę – dostajemy więc nity tam, gdzie powinny być, wloty i wyloty powietrza czy linie podziału poszczególnych kawałków pancerza. Jeżeli jednak szukamy detali to z całą pewnością znajdziemy je w mechanizmach wielkiej, szponiastej łapy, na kosie czy też na silniku wychodzącym w kluczowych elementach z pleców modelu. Słowem, znajdzie się coś dla miłośników zarówno żmudnego i precyzyjnego operowania pędzlem jak i dla aerografowych śmigaczy, którzy lubią sobie podcieniować większy kawałek plastiku z psikawki!

Cóż więcej mogę powiedzieć na temat tego modelu bez powtarzania się? Może zamiast mówić, szybka fotka prezentująca gotowy model – ot, na wyrobienie zdania, jak to wygląda w całości – przypominam, że bestia ma 21 centymetrów wysokości, więc nie jest to ułomek i zajmuje na biurku czy wystawce sporo miejsca! Zdecydowanie jest to „miniaturka” rzucająca się w oczy i aż prosząca się o włożenie w niej sporo pracy i uczucia przy malowaniu – ba, sama podstawka jest na tyle duża i oferuje dość miejsca na wypełnienia jakąś odpowiednią dioramką; zwłaszcza, jeżeli dodamy do tego łatwość w pozowaniu modelu, dającą nam spore pole do popisu przy kreatywnym budowaniu sceny.




A teraz pokrótce na temat obrotowego działka Vulcan, pierwszej z dostępnych wymiennych broni w arsenale Leviathanów! Na dzień dzisiejszy na łamach sklepu Dreamforge Games możemy odnaleźć już znacznie szerszy arsenał, zarówno armatury do walki na wyciągnięcie ramienia jak i solidny wybór wszelakich dział, czy to klasycznie miotających pociskami, ładunkami wybuchowymi czy też bardziej egzotycznymi formami energii. To, co wyszło wraz z modelem po ukończonej kampanii crowdfundingowej na serwisie Kickstarter to można by rzecz ‘klasyka wielkich spluw’, czyli stary, poczciwny chaingun czy tez jak kto woli – gatling gun – oczywiście w odpowiednio wielkiej wersji. Coś takiego jest w obrotówkach dużego kalibru, że kusi miłośników wygaru…

Co w środku? Dwie i pół ramki. Ktoś może mruknąć pod nosem, że mało, ale przypominam, że to wszystko tylko po to, by skleić jedno wielkie działo a jeżeli już jesteśmy przy słowie ‘wielkie’… To takie białe coś, co leży w ramce to model do Infinity, a dokładniej kucający Malignos z karabinem snajperskim.  Tak. Tak właśnie, mili państwo – to jest naprawdę wielka spluwa i jeżeli uważacie, że nie wygląda dobrze, to cóż… Tak, zgadzam się z tym, że jest to konstrukcja prosta i pozbawiona bogactw w ozdobach i detalach, ale jeżeli chodzi o prezentacje siły i po prostu wysokiej jakości broń odpowiednią dla tytana, tfu, tfu, znaczy się, dla lewiatana, to ta z pewnością spełnia wszystkie warunki. Cóż, wielka szkoda, że nie miałem okazji dorwać w swoje rączki innych modeli tejże firmy, bo ogólna jakość wykonania, dbałość o szczegóły, dobrze skrojona instrukcja i zorganizowanie pudełka przypadło mi do gustu, i w sumie gdyby tylko wymienić te podłe opakowania, byłby produkt naprawdę pozbawiony wad. Może za wyjątkiem ceny, ale też nie przesadzajmy – model ten jest tańszy od wielkich żywiczno-metalowych kolosali i gargantuanów do Warmahordes, i w sumie plasuje się cenowo w okolicach Wraithknighta, co za taką kupę plastiku jest całkiem dobrze wyważoną kwotą.


I to by było na tyle na dzisiaj! Jeszcze raz dziękuję Emerytowi za wypożyczenie pudełek do oględzin, miło się obcowało z tak dobrym produktem, aż szkoda, że nie mogę zachować dla siebie! A cóż jutro? Się okaże, zależnie od tego, jak się wyrobię z pisaniem – albo powrócimy na łono czterdziestego tysiąclecia i opiszemy formowanie się tradycji i ich wpływ na zakony kosmicznych marines… Albo rzucimy okiem na nowinki ze stajni Privateer Pressa, bo jest ich sporo. Do jutra zatem!

4 komentarze:

  1. Fotki na opakowaniu sa takie, a nie inne, bo pomalowany profesjonalnie model dotarl do wydawcy dawno po zamowieniu opakowan:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja tylko pozwolę sobie napomknąć, że chętnie ten model sprzedam :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Podoba mi się nawet bardzo, tylko ta główka jakoś mi osobiście nie leży - sam bym się pokusił o dorobienie z plasticardu główki a'la Warhound Titan ;)

    OdpowiedzUsuń