27.11.2013

[27.XI.2013] Listopadowe nowości Warmahordes!

To, jak bardzo dzisiaj mi się nie chciało, jest aż nieprzyzwoite! Macie takie dni, kiedy choć czas przecieka wam przez palce niczym suchy piasek, to jednak absolutny brak kreatywnego parcia wyczyszcza umysł aż do powstania cichego radiowego szumu i telewizyjnego ziarna w głowie? Dni, w których okres skupienia uwagi sięga kilku minut? Dni, które najchętniej by się po prostu przespało od poranka do nocy z nadzieją, że dzień następny nie będzie już taki strasznie nużący? Cóż, dziś dopadł mnie taki dzionek, i nawet fantastyczna, nastrojowa muzyka Susumu Yokoty nie była w stanie naprawić tego nastroju szarego, ponurego limbo. Mimo to, nie odpuszczę listopadowi i wycisnę z niego wszystkie resztki, bo kurde to nie tak, że nie ma o czym pisać – ot, zaznaczam jedynie, że ta w sumie krótka notka powstawała w niejakim znoju, pocie czoła i przez cały dzień, każdy akapit przerywany dłuższymi momentami składania myśli. Do dzieła zatem…


Uznałem, że skoro blog ma na celu poszerzać horyzonty i rozpocząć dobrze zorganizowany catering dla tych miłośników gier bitewnych, którzy poza Wojennymi Młotami widzą szeroki świat, to dobrze by było pisać o miesięcznych nowościach nie tylko dla Infinity, ale dostarczać też osobiste odczucia na temat nowinek do Warmahordes, Spartan Games czy chociażby Malifaux, które – naprawdę! – zbliża się w formie grubej recenzji na łamy tego bloga wielkimi krokami (*być może rozpocznie grudzień hucznie i z przytupem*). Nie dość, że z waszego feedbacku wygląda, że oczekujecie więcej treści o ów innych systemach, to przy okazji daje mi to praktycznie z głowy 4-5 wpisów na miesiąc, więc… Win-Win! Zaczniejmy dziś więc pierwszym comiesięcznym podsumowanie nowinek do Warmahordes!

Gatormen Bog Trog Swamp Shamblers! Można powiedzieć, że Privateer Press praktycznie wykazało się zaiste zadziwiająca i wielce niepokojącą zdolnością odczytywania moich myśli, bo zaledwie na kilka dni przed objawieniem się tego pudełka na łamach zapowiedzi toczyłem zawzięte rozmowy o tym, jak to krokodylki się rozwijają i jak bardzo czekam na tę jednostkę, bo zasady ma smaczne i fajnie pasuje do armii opartej na Rasku. I bam, mila kilkadziesiąt godzin i oto jest, jak na żądanie! Czy warto było czekać? Cóż, ku mojemu rozczarowaniu… Nie za bardzo. Pudełko jest spore, bo oferuje aż 21 modeli, w tym dwudziestu nieumarłych wodników oraz jednego większego szamana – gatormeńskiego bokora z całkiem ładną rzeźbą, ale zaporowa cena podchodząca pod 230 złotych to jednak ostry wydatek, tym bardziej, że modele są… Małe, a na dodatek pośród tej dwudziestki zombi-trogów wygląda na to, że unikalnych wzorów jest zaledwie trzy! To już gruba przesada i moim zdaniem brzydki napad na portfel, bo za mniej kasy mogę kupić starter do Dystopian Legions, który co prawda oferuje mniej figurek (13-14), ale unikalne wzory, większe modele no i oczywiście stos dodatków, jak kości, żetony czy zasady. A trzy unikalne wzory małych modeli, i jeden większy krokodyl wraz ze stosem klonów jakość nie ekscytuje mojego portfela. Jest jednak pewna zaleta! Jedno pudełko jest dość elastyczne, bo nie dość, że pozwala na wystawienie tej jednostki, to możemy zawsze przemycić kilka umarlaków do jednostek regularnych Trogów… Ale to w sumie zaleta doklejona na siłę. Cóż, mam nadzieję, że krokodylki jeszcze coś ładnego dostaną w niedalekiej przyszłości.

Bane Riders to ważne pudełko, bo choć jeszcze nie miałem szansy dotknięcia ich własnymi rękoma, i choć zdjęcia mogą nie oddawać stanu faktycznego, to jednak to, co widzimy na fotkach jest niezwykle obiecujące… Głównie dlatego, że modele pysznią się bogactwem detalu, ostrą bronią, która nie wygląda jak maczuga oraz świetnymi pozami – wszystko to, co spodziewam się po metalowych modelach od Privateer Press! Tyle że… Są oni plastikowi! Naturalnie cena ścina z kolan – 200 złotych za pięć modeli to nawet Games Workshop nie widziało, tym bardziej, że cóż, to plastik… Ale tak czy owak bardzo pragnę obejrzeć te modele, bo mają szansę stać się pierwszym plastikowym zestawem PP, który jakością może dorównać produktom GW i dać nam wszystkim nadzieję, że nieustająca poprawa techniki odlewania plastikowych form u Prywaciarzy w istocie nieustającą pozostanie, i że rok 2014 przyniesie nam już naprawdę ładne, bogate modele wykonane w tym materiale. Cóż, nadzieje mieć można, bo faktem jest, że każde nowe pudełko plastików od PP prezentuje pewną poprawę. Modele same w sobie bardzo mi się podobają i należą do gatunku „czemu nie zbieram tej armii”, bo chciałbym móc wystawiać takie fajne pamperki na stoliczek. Co do zasad, cóż, jako początkujący i totalnie zielony w cudownym świecie kombogenności tej gry nie czuję się na siłach ani nawet nie poczuwam autorytetu do udzielania własnej opinii, więc podobnie jak w nowościach do Warhammerów, skupię się na samym wyglądzie. Na plus, zdecydowanie.

Satyrowie z Kręgu Łoborosa to kolejne udane przeniesienie osobnych ciężkich bestii do jednego, plastikowego multi-pudełka, które na jednej ‘ramie głównej’ pod postacią zunifikowanego korpusu oferuje trzy odmienne warianty poprzez doklejenie odpowiednich głów i łap. Nie jest to co prawda elastyczność, jaką oferują plastiki od Games Workshop i w sumie są bardziej kryciem się firmy przed wysoką ceną modelu odlanego w tańszym od metalu materiale, ale tak czy owak są do dodatkowe części i we własnym zakresie na domowy sumpt można tylko odlać rdzeń modelu dwukrotnie i z jednego pudełka spokojnie wyczarować trzy ciężkie bestie (*nie, żebym nakłaniał… Ale możliwość pozostaje!*). Nigdy nie byłem fanem stylistyki i wzornictwa obowiązującego u fanatycznych jemiolarzy uniwersum Żelaznych Królestw, być może głównie poprzez mój irracjonalny bias względem wszelkich wilkołeków, łakowilków i lykantropicznych odmian kundli wszelkiej maści – a wilczki stanowią moc jednostek dostępnych na łamach tej frakcji i zwyczajnie odrzucają mnie na wstępie. Satyry jednak wraz z kilkoma innymi pozbawionymi psich aspektów bestiami ratują frakcje w moich oczach, bo są po prostu fajnymi, ładnymi modelami, które przy w sumie skromnej możliwości pochwalenia się bogatym detalem oferują nam ładne wzory dzięki prostocie, dobrej rzeźbie muskulatury oraz ogólnej atmosferze, że każdy Satyr wygląda tak, jakby szukał kogoś do sklepania maski w barze. Ładne modele i dobry patent z rozróżnieniem dostępnych odmian poprzez kształt i formę rogów. Na plus!

Issyria, Sibyl of Dawn kontynuuje, moim zdaniem, dychotomiczną wizualnie tradycję frakcji Retribution of Scyrah. Frakcji, którą najpewniej bym zbierał, gdyby nie fakt, że o ile piechota, bohaterowie i moc solosów jest olśniewająco piękna w tym swym klimacie high-tech fantasy, tymi pancerzami, o których z zazdrością śnią po nocach Eldarowie z uniwersum Warhammera 40k… To ich warjacki, pardon, Myrmidoni wyglądają jakby rzeźbił je ktoś, kto  w piątek dostał zlecenie a miał ukończyć w sobotę. Nad ranem. I na dodatek mu się nie chciało. Sam model, jak dla mnie, jest fantastczny. Medytowanie w klasycznej pozie ‘mnicha z filmów akcji’ w powietrzu? Super to się prezentuje, a wykorzystanie powłóczystej czaty w celu przymocowania figurki do ziemi to też sprytne i ładne zagranie, bo eliminuje potrzebę dodawania jakiegoś nieestetycznego ‘flight standa’, który w tej pozycji najpewniej wulgarnie przytrzymywałby naszą elfiej krwi dziewoję za cztery litery. Zbroja jest fantastyczna i wygląda groźnie. Ponury wyraz twarzy nadal jest dość kobiecy (*GW, patrzyć i uczyć się!*) ale cóż, nie ma tak, że jest idealnie, bo już nad włosami się nie popisali. Długie i zwiewne, niby tak, ale nie wiem jaki wiatr jest w stanie taką koafiurę utrzymać sklejoną ze sobą w ten sposób? Nie wygląda to jak włosy tylko jakieś splecione macki wystające z głowy, no nie przekonuje mnie ten zabieg. Ale ogólnie, jest ładnie, sympatyczna casterka dla fanów tej frakcji.

Iron Mother Directrix z serwitorami, to model, który wprowadził mnie w nagły, wybuchowy fangazm (*spokojnie, nie będę tutaj zbyt obrazowy…*) – nie dość, że do dziś posiadam wszystko, co do ów nowo powstałej frakcji się objawiło za wyjątkiem Gniewnej Lodówki (*czyt. Prime Axiom*), to póki co się nie zawiodłem, i jako wielki fan wzornictwa dwemerskich maszyn zegarowych ze świata The Elder Scrolls nadal uważam wyroby do tej frakcji za śliczny towar. Żelazna Mamuśka pięknie wpasowuje się we wzornictwo frakcji, a na najlepsze – wygląda naprawdę groźnie. Mamy tutaj do czynienia z naprawdę dużym modelem, który praktycznie co do detalu prezentuje postać znaną nam z ilustracji zawartej w księdze armii i spełnia wszystkie moje oczekiwania, od wyzywającej pozy, nieludzkiej maski w kształcie symbolu ich bogini aż po ‘płaszcz z ostrzy’ czy wielki kołnierz, w którym rezydują specjalni serwitorzy pani dyrektor oraz jej źródło zasilania. O ów serwitorach też warto wspomnieć, bo fortunnie panowie z Privateer Press się postarali, i zamiast po prostu dołożyć do blistera klony ‘lewitujących kulek’, które już poznaliśmy, dali nam nowe rzeźby, unikalne na dzień dzisiejszy właśnie dla szefowej całej frakcji. Niby mały smaczek, a przecież cieszy. I akurat zanim wyląduje na sklepowych półkach, moja finansowa płynność powinna powrócić, więc nie przerwie mojego łańcucha nabytków do tejże frakcji. Sama radość! Zdecydowane 10 na 10, świetny model.

Transverse Enumerator to kolejny model do Convergence of Cyriss – nie dziwi mnie to, jako nowa frakcja mogą oni przez jakiś czas liczyć na częste i regularne nowości, ot, by szybko powiększyć wachlarz oferowanych modeli tak, by rzeczywiście dało się złożyć co najmniej kilka w pełni unikalnych list. Tansverse Enumerator to „Pani Oficer-Kapłanka” swego rodzaju, i naturalnie jak praktycznie każdy członek ich zgromadzenia – naukowiec, technik, inżynier. Model ten potwierdza wyśmienitą reputację Privateer Pressa w kwestii tworzenia ślicznych modeli w metalu – owszem, czasem z ich stajni wyjdzie jakiś kasztan, ale fortunnie pani Enumerator jest ślicznym modelem, z kapitalną ognistą strzelbą, wyzywającą acz stateczną pozą jak na kogoś ‘przy dowództwie’ przystało, bogato zdobionym pancerzem i hełmem, który w elegancki sposób odbiera jej ludzkiego aspektu, dając nam poczucie obcowania z czymś sztucznym, mechanicznym… Ładny zabieg i sprawdza się w stu procentach. Jeżeli coś mi się w tym modelu nie podoba, to dekiel, znaczy się, ów puklerz swego rodzaju w kształcie chamskiego, grubaśnego koła zębatego ze znakiem bogini Cyriss. No ja rozumiem, że trzeba jakoś dać znać, że model należy do tego ugrupowania, że ma tarczę i w ogóle, ale można to było rozwiązać, moim zdaniem, w mniej dosadny sposób. Tak czy owak, model prezentuje się ślicznie i będzie ozdobą półki, dopóki nie zaatakuje krakowskich stołów z chęcią dostania łomotu!


Uff! To by było tyle na dzisiaj. Musicie mi wybaczyć wczorajszy brak wpisu, ale miałem taki dzień, że nic tylko umrzeć i mieć święty spokój. Cóż, zdarza się. Grudzień najpewniej nie będzie lepszy bo już się sporo nowych obowiązków, zadań obrazuje na nadchodzący miesiąc… No ale w grudniu mogę już z ręką na sercu obiecać dwie miłe rzeczy; Po pierwsze, początkiem miesiąca, z dawna wyczekiwany tekst o drugiej edycji Malifaux (*albo, hm… dwa teksty!*) oraz, jako że jakiś czas temu już złożyłem zamówienie przedpremierowe na podręcznik do Firestorm Armada 2.0, recenzję tego podręcznika i całego systemu! Jest więc na co czekać ;) Miłego!

1 komentarz:

  1. Z tego rzutu podoba mi się co najwyżej jazda cryxa (fajne koniki) i lewitująca eldarka. Zgadzam się, że Myrmidoni to najsłabsze ogniwo elfich fundamentalistów! Małe gatory zupełnie nieciekawe, odpowiednik u trollbloodów sto razy lepszy! Dwemero-nekrony dziwne, jeszcze mnie nie przekonały do siebie. O ile maszyny jeszcze ujdą, to ich kontrolerzy stylistycznie zupełnie nie łechtają mojej figurkomanii. P.S. Jesteś fanboyem Privateerów! Ale to dobrze bo to jedyna chyba licząca się konkurencja dla WFB :-)

    OdpowiedzUsuń