18.07.2013

[18.VII.2013] Dreadball!


Tłum szalał kiedy głowa przeleciała nad rzędami wiwatujących miłośników przemocy! Potężny ork zahuczał triumfalnie kiedy jego uderzenie nie tylko ewidentnie złamało zawodnika korporacji niczym trzcinkę, ale też zerwało jego łeb, którym to z entuzjazmem cisnął w tłum. Obrońca drużyny słabowitych ludzików w tym czasie dyszał tuż obok, próbując powstrzymać Zgrodd przed zdeptaniem drugiego wybijającego ich drużyny. Nie wychodziło mu to za dobrze, a w całym tym zamieszaniu goblin Snakka pędził w kierunku piłki jak torpeda, bezpiecznie odizolowany od zawodników przeciwnika, którzy dopiero nadbiegali z połówki swojej strefy z wyrazem paniki na twarzach. Będą łatwe punkty! Ale oczywiście Snakka, mały gnojek, nie poradził sobie z piłką i ta wymsknęła mu się prosto w ręce człowieka, który przechwycił ją i błyskawicznym pędem podświetlił strefę punktową i wykonał piękny rzut, częstując kolanem goblińskiego obrońcę tak, że aż kły poleciały. Ryk tłumu wypełnił stadion kiedy piłka przeleciała przez holokrąg i syreny obwieściły kolejne punkty dla ludzi…

Dawno, dawno temu, w mrocznych i zapomnianych czasach roku 1987 niejaki Jervis Johnson postanowił wzbogacić ofertę firmy Games Workshop o nową, zamkniętą w pudełku grę mającą na celu być parodią amerykańskiego futbolu a przy okazji korzystającą z bogatego i ciągle puchnącego uniwersum Warhammera Fantasy Battle – tak narodził się Blood Bowl, gra niejako kultowa, która przez pewien czas rozkwitała, trzymała się mocno, dorobiła się dziesiątki klonów na całej planecie (*ot chociażby Troll Football od Sfery – wydawnictwa znanego z klonowania fajnych gier zanim Polska zaczęła uznawać takie wynalazki jak własność intelektualna!*). Gra była popularna, ponieważ – szczególnie jak na swoje czasy! – oferowała bardzo dynamiczną rozgrywkę z dobrze napisanymi zasadami, w których taktyka odgrywała kluczowe znaczenie i wszędobylska losowość, choć potrafiła napsuć krwi, i tak ustępowała dobrej strategii.

Niestety, Games Workshop przestał rozwijać ów produkt wraz ze skupieniem całych swoich sił na rozwoju swoich dwóch głównych produktów, czyli WFB oraz WH40k – Blood Bowl, którzy żył sobie w ciepłym zakątku Specialist Games zaczął odczuwać wszystkie bolączki tego statusu; brak wsparcia rodziców powoli acz skutecznie wychładzał zainteresowanie grą, tym bardziej, że ząb czasu regularnie ją nadgryzał, i tak zasady czy modele, które jeszcze dekadę temu można by było przełknąć na dzień dzisiejszy już niczym nie zachwycają. Oczywiście zawsze znajdą się wierni fani, którzy starożytne odlewy nazwą ‘klasycznymi’ a zasady ponadczasowymi, ale fakty pozostają faktami – Blood Bowl jest jak Imperator: Martwy, ale dziesięć tysięcy fanów na całej planecie jeszcze stara się coś z tym zrobić.

Czemu przytaczam pokrótką historię krwawego sportu od GW? Bo jak doskonale wiemy, natura nie znosi próżni, i kiedy obiekt o pewnych właściwościach poprzez entropię dokonuje swojej egzystencji (*Tak, w przerwie między bitwami kosmicznych marines czytam Widdlesteina... Jestęł Inteligentęł!*) nowy obiekt o podobnych właściwościach zajmie jego miejsce! I kiedy Blood Bowl został podcięty i wyrwany z zakurzonej donicy w momencie, w którym Games Workshop oficjalnie ogłosiło śmierć całej rodziny Specialist Games, nowe dziecko Mantica uderzyło z potężną maszyną promocyjną, rozpychając się brutalnie niczym zawodnicy ich gry. Dreadball to ponowne podejście do tematu futbolu przy użyciu figurek, tym razem jednak zamiast uniwersum fantasy dostajemy świat SF, w którym korporacje wystawiają swoje drużyny do brutalnego sportu, gdzie piłka lata równie regularnie jak części ciała zmasakrowanych zawodników!


Czym jest więc Dreadball? Grą sportową naturalnie, kolekcjonerską oczywiście, działającą na popularnym ostatnio wzorze LCG (*Living Collectible Game*), w którym to systemie kupujemy pełnowartościowe pudełko podstawowe, zawierające wszystko, co potrzebne do prowadzenia pełnej rozgrywki – zasady, żetony, drużyny zawodników dla dwóch graczy, planszę… Lecz mamy też bogactwo dodatków w postaci nowych, unikalnych drużych czy nawet pojedynczych modeli ‘bohaterów’, znanych jako MVP (*Most Valuable Player*), którzy niczym najemnicy mogą dołączyć do naszej drużyny by użyczyć swoich niezwykle unikalnych zdolności! Można więc traktować to jako samodzielną grę planszową lub też jako pełnowymiarowy system, do którego kolekcjonujemy nasze drużyny, bierzemy udział w klubowej lidze, malujemy swoje korporacyjne kolory.

Jak się w to gra? Cóż, ci, którzy znają albo amerykański futbol, albo właśnie Blood Bowl, będą mieli od razu jako takie pojęcie. Warto zauważyć, że Dreadball nie reprezentuje żadnego sportu znanego nam – nie jest to po prostu rugby czy futbol przełożony na planszę z figurkami SF; Jest to raczej mikstura kilku różnych dyscyplin, połączenia koszykówki z piłką ręczną na pełnym, wyjątkowo brutalnym kontakcie. Bazowe zasady są proste jak konstrukcja cepa – mamy arenę podzieloną na dwie połowy. Ka każdej połowie znajdują się trzy strefy punktowe wraz z koszem do wbijania goli. Jednak by wbicie piłki się liczyło i przyniosło punkty, trzeba piłkę posłać samemu stojąc w tzw. ‘striker zone’, czyli w podświetlonej strefie, z której można spróbować posłać piłkę do kosza. Wszystko pięknie i prosto, ale cały trud polega na tym… By się tam dostać. Po drodze możemy bowiem zderzyć się przeciwnikiem, który z entuzjazmem przerobi nas na krwawą pulpę ku uciesze gawiedzi!

Wszystko obija się o bardzo prostą, intuicyjną mechanikę korzystającą z kości sześciościennych. Ot, każdy model posiada tak naprawdę pięć charakterystyk. Ilość punktów ruchu, siłę, prędkość, „skilla” i pancerz. Każda z tych statystyk określa, ile model musi wyrzuć, by osiągnąć sukces. Ot wielki ork ma siłę 3+, więc każda kość na której wyrzuci 3 lub więcej, stanowi sukces! Proste? Proste. Każdą akcję jaką podejmujemy rozpatrujemy na bazowych trzech kościach i staramy się uzyskać liczbę sukcesów konieczną do wykonania jakiegoś manewru… A są ich całe stosy! Sprint, rzut, taranowanie, unikanie, podanie, łapanie, przejęcie, wyrwanie się z wrogich objęć i tak dalej, i tym podobne – każdy taki manewr jest ładnie pokazany w eleganckiej tabeli, z której dowiemy się jaki typ zawodnika może się go podjąć, jaką charakterystykę testuje i ile sukcesów musi osiągnąć, by manewr się powiódł. Oczywiście, cała ta prostota okraszona jest pysznymi modyfikatorami – ot, Obrońca, jako drużynowy pudzian dostaje dodatkową kość przy wszelkich atakach; Po prostu, kiedy chce kogoś zjednoczyć z podłożem areny, jest w tym lepszy niż Striker, który znowu dostaje dodatkowe kostki przy unikaniu czy wyrywaniu się z wrażych pieszczot! Wszystko biega bardzo intuicyjnie i całą kostkologię można opanować w kilka minut.


Gdzie się więc zaczyna taktyka? Gdzie adrenalina i akcja? Cóż, gra prezentuje wspaniałą cechę każdej dobrej gry – jest prosta, ale nie jest prostacka, i drobne niuanse powodują, że planowanie ruchów jest tak samo ważne jak trzymanie kciuków za dobre rzuty. Nawet rozstawienie jest ważne… Chcemy się przebić, i ustawimy trzon naszych twardzieli na jednej flance, ryzykując odkrycie drugiej dla przeciwnika? Obsadzimy nasze strefy punktujące z nadzieją na zmasakrowanie kilku szybkich biegaczy przeciwnika zanim ruszymy na niego w polowaniu na punkty? Zwiążemy walką jego napastników by dwóch naszych strikerów przerzucało się piłką z obu krańców areny? Warto też zauważyć, że mamy limitowane 5 akcji na rundę, więc nie ruszymy się wszystkimi naszymi zawodnikami… Wszystko to biorąc pod uwagę takie rzeczy jak chociażby kierunek naszych zawodników – biegają na heksowych podstawkach mają front i tył, i tak podczas sprintu musimy uważać, w którą stronę skierowana jest twarz. Trzy heksy od frontu zawodnika to ‘strefa zagrożenia’, i każdy przeciwnik przebiegający przez nią ryzykuje, że nasz zawodnik się o niego zahaczy nóżką czy rączką… Staranowanie kogoś od pleców to pewny manewr na pogruchotanie mu pleców! Jak sami widzicie, trzymanie odpowiednich formacji i zdrowe wykorzystanie manewrów to klucz do sukcesu.

Nie mówiąc już o tym, ze pełna wersja zasad posiada jeszcze sędziego pilnującego fauli, dodatkowe role dla zawodników (*Jak bramkarz, który jest mocniejszy w strefach punktowych własnej połówki*) czy rezerwy – drużyna, składając się z ośmiu zawodników, gra zawsze sześcioma, a dwóch odpoczywa na ławce, gotowa zastąpić tych, którzy właśnie się kurują, pod warunkiem że jeszcze żyją! Dostajemy też karty z reakcjami fanów, cheerleaderki czy karty specjalne, dające nam swoiste asy w rękawie, odblokowujące nowe manewry i zdolności do jednorazowego wykorzystania. I faule! Tak jest, możemy wykonywać niektóre nielegalne akcje, ryzykując co prawda karę od sędziego… Pod warunkiem, że damy się złapać. Fajnym, wzmacniającym interaktywność i adrenalinowy ładunek zabawy jest sposób punktacji – nie jest tak, że każdy sobie zbiera punkty, lecz tabelka punktów się przesuwa! Więc kiedy ja wbijam piłkę za 3 punkty i prowadzę 3 do 0, do przeciwnik może trzasnąć piłkę za cztery, i nagle on prowadzi 1 do 0, bo punkty się przesuwają. Gra się do końca czasu rozgrywki (*7 rund!*) albo do momentu, w którym jedna drużyna zdobędzie 7 punktów.


Ciężko zaprezentować dynamikę rozgrywki w słowach, dlatego też powyższy, doskonały (*choć anglojęzyczny*) film od Beasts of War to ponad godzinna prezentacja pełnej rozgrywki przy wykorzystaniu zestawu startowego. Możemy zobaczyć gros bazowych zasad oraz jak przebiega cała gra – zobaczymy te wspaniałe akcje, kiedy orkowi napastnicy przebijają się przez formację ludzi mieląc ich na pasztet i posyłając na kurację, jak goblin próbuje zdobyć piłkę by posłać ją prosto w dłonie ludzi, jak ci, pomimo mocnego oklepu twarzy, zdobywają pierwsze gole! A warto zauważyć, że powyższy filmik to tylko Quick Start Rules, nie uwzględniający zasad zaawansowanych, jak reakcje fanów, sędziego, fauli, kart, MVP i tak dalej!

Czy warto? Osobiście jestem zachwycony tą grą i z całą pewnością będę próbował rozszerzyć jej wpływy w moim lokalnym środowisku… Co, powiem szczerze, nie powinno stanowić problemu biorąc pod uwagę fakt, że tylko jedna osoba musi mieć starter, a każdy pozostały współgracz musi mieć tylko swoją drużynę; A drużyny… Są tanie. BARDZO tanie, bo pudełko z 8-10 modelami kosztuje w granicach 70 złotych – Mantic, Panie i Panowie, czyli dobrze i tanio! A jest nawet z czego wybierać, bo na dzień dzisiejszy mamy 8 odmiennych drużyn a w raz z wyjściem sezonu drugiego rozgrywek (*fikuśna nazwa dla drugiej edycji, czy też, drugiej fali nowości z poprawionymi zasadami*) zapowiedziano kolejne cztery drużyny, co łącznie da 12 odmiennych sposobów gry – a muszę przyznać, że frakcje różnią się między sobą znacznie!

Ot dla przykładu, krasnoludy są powolne, ale wyjątkowo twarde, zarówno w klepaniu masek jak i w otrzymaniu ciosów. Veer-Myn, czyli Manticowe Skaveny w kosmosie, to znowu szefowie faulowania i podkradania piłki. Kosmici Judwan nie znają w ogóle obrońców i nie lubią się bić, korzystają więc ze swojej niesamowitej zwinności i szybkości by wygrać mecz przed czasem, zdobywając złotą siódemkę. Drużyna robotów potrafi zmieniać role w czasie gry – w tej turze był obrońcą, a w następnej, transformacja, już jest strikerem! Bardzo mi się podoba to, że dzięki tej odmienności każdy mecz jest inny – inaczej będzie Ci się grało Korporacją przeciwko orkom, a inaczej przeciwko obcej szarańczy, każdy mecz to nowe wyzwania i nowe taktyki do opanowania. A to tylko drużyny! A obok drużyn mamy puchnącą ofertę ‘bohaterów’, specjalnych, sławnych zawodników, którzy oferują jeszcze więcej unikalnych zagrań i zdolności, jak chociażby brutalny Buzzcut, przy którym nawet orczy napastnik wymięka, czy mackoręki John Doe, który naprawdę potrafi zatrzymać przeciwnika w miejscu.

Słowem podsumowania, nie zaskakuje mnie wcale fakt, że Dreadball szturmem zdobywa zagraniczne rynki i ląduje na stołach coraz to regularniej. Jeżeli nie wierzycie, wpiszcie sobie w Google słowa ‘dreadball league’ i zobaczcie, ile klubów prowadzi takie regularne rozgrywki na swoich pieleszach. Nie dziwi mnie to, bo gra łączy w sobie trzy kluczowe elementy – nostalgię za Blood Bowl, dynamiczną rozgrywkę i bardzo przyzwoitą cenę. Kiedy to wszystko razem wymieszamy otrzymamy produkt, który po prostu musi się dobrze sprzedać. A wam, mili czytelnicy, polecam obejrzeć filmy prezentacyjne na bestiach wojny, a jeżeli gdzieś w okolicy spostrzeżecie kogoś oferującego meczyk, to skorzystajcie, wypróbujcie… A nuż wam przypadnie do gustu!

1 komentarz:

  1. Widziałem kiedyś modele do DB na stronie Mantica, ale myślałem ze to po prostu zamienniki do Blood Bowla (coś jak figst do "systemu" KoW). Brzmi ciekawie, chętnie bym zobaczył i zagrał jakas grę pokazowa w to.

    OdpowiedzUsuń