18.03.2013

[18.III.2013] ROC#10: Gatormen Warlocks



Witam ciepło w drugie podejście wiosny, kiedy w miarę wysoka temperatura na zewnątrz walczy z hałdami śniegu, który ostro przyatakował w ciągu kilku ostatnich dni. Wyrażam nadzieję, że już więcej takich siurpryz nie będzie, i że ciepełko zawita na dłużej do naszego kraju, bo już szczerze mam dość zimna i śniegu i łupania w kościach! No cóż, brak wyjściowej pogody ma i swoje plusy – siedzi się w ciepełku przy kominku, zalewa mokrą paletkę lodowatą wodą i maluje figurki, prawda? W czasie deszczu dzieci się nudzą, chyba że są geekami / nerdami, i mają tonę lepszych zajęć do robienia niż bieganie po podwórku z patyczkiem i obręczą! Ja również – jak moi stali czytelnicy wiedzą z pewnością, ostro wziąłem się za malowanie moich modeli i armii; Rozpocząłem długi i żmudny proces budowaniu swoich Kosmicznych Marines, żmudnie smaruje startery do Dystopian Wars, kończę stare WIP’y oraz… Postanowiłem wskrzesić swoją zabawę w Warmachine oraz Hordy, z przytupem, poczynając kolekcjonowanie nowej armii pod postacią Krokodylów z ‘Blindwater Congregation’.

Zawsze lubiłem stylistykę towarzyszącą grom Privateer Press, taki lekko komiksowy klimat, który niby wchodzi na high-fantasy, ale dzięki solidnej warstwie poczciwego Steampunk’u nadal trzyma go w okolicach smaków ‘grit and grim’. Wiadomo, grimdark to to nie jest, ale i tak jest wesoło a każda kolorowa frakcja ma interesujące zaplecze w postaci historii i fabularnego tła. Świetną rzeczą, która podoba się praktycznie wszystkim fanom Warmachine / Hordes jest brak stagnacji w historii. Jest to tak naprawdę motor napędowy stojący za sprzedażą podręczników! Fabuła świata Immoren idzie do przodu, bohaterowie dokonują różnych czynów i przemian (*stąd niektórzy mają swoje warianty ‘epickie’*) a nowe modele, jednostki, organizacje są dodawane do zabawy w sposób naturalny, ewolucyjny, a nie na zasadzie „Nieadwno odkryli nowego ‘Jacka w piwnicy” jak to bywa w przypadku Warhammerów. To fajna sprawa i powoduje, jak by to ująć… Lepszą immersję z klimatem armii, którą zbieramy.

I tak choć lubię historię uciśnionych, wiecznie oszukiwanych Trolli, czy też morderczą inwazję i kult śmierci i siły Skorne, to jednak niedawno nowości do Krokodyli z bagien ujęły mnie za serce. Mieszkańcy bagien podobnie do Farrow’ów (*ludzi-guźców*) zaczęli mieć po dziurki w nosie tego, że ich tereny są traktowane jako niczyje, ich ludy są spychane i popychane bez ceregieli a ich ziemie są albo celem przemarszów wojsk, albo polami bitew, albo też miejscami do ukrywania się przez wszelakie hultajstwo czy maruderkę. O ile za wyzwolenie świniaków wziął się krwiożerczy i wyjątkowo skuteczny Lord Carver, to za chwycenie za broń braci z bagien wzięli się szamani gatormenów władający paskudną magią voo-doo. I tak oto poruszyli do walki swych braci z mokradeł, różne ‘wilgłe’ rasy jak gatorzy – mierzące osiem stóp wzrostu humanoidalne krokodyle, bog throgs – amfibianie i paskudy z płetwami grzbietowymi, anuranie – żaboludzie, nic dodać, nic ująć jak i całe spektrum innych paskud żyjących w tym nieprzyjemnym środowisku, spętane wolą szamanów do walki ze wszystkim, co im się pod nogami zacznie pałętać.

Jakby tego było mało, ich lider, Krwawy Barnaba, to starożytny wojownik i szaman o wielkiej mocy, który jest żywą legendą swojego ludu – gatorem, który ma szanse na ‘śmierć z przyczyn naturalnych’, co jest praktycznie cudem w ich kulturze i zwyczajach – a jako że nie chciałby zemrzeć ze starości jako pierwszy z gatorów, to postanowił wprawić w ruch nowy plan. Transcendencję. Apoteozę. Stanie się bogiem. Zbiera więc wyznawców gdzie tylko może i prowadzi rosnące armie wierzących na nieustającą rzeź, by nareszcie polec w walce w morzu krwi by stać się nowym, monstrualnym bóstwem swego ludu. Miodzio.

Jak widać, paskudy z bagien Immoren mają ciekawy skład armii oraz nietypową motywację pod postacią „wyrzynamy, bo chcemy nowego boga!”. Dodajmy do tego prosty fakt, że zbierając tę armię będziemy mieli kolekcję /fantastycznych/ miniaturek ludzi-krokodyli, i cóż… Sprzedane! Rozpoczęcie kolekcji rozpocząłem oczywiście od najważniejszych, kluczowych dla niej elementów, czyli właśnie od Krokodylich warlocków, a jest ich trzech – Bloody Barnabas, Calaban the Gravewalker oraz Maelok the Dreadbound. Jest jeszcze czwarty, Rask, który jednak nie jest gatorkiem i pomimo jego mocy na stole (*rzekomo świetnie niweluje wady frakcji*) postanowiłem na razie skupić się na zawodnikach pokrytych łuskami koloru zepsutej zieleni!


Jak widać na zdjęciach, mój palący entuzjazm nie pozwolił mi nie rozdziewiczyć jednego pudełka od razu, tak więc szef wszystkich szefów we frakcji Blindwater Congregation, Krwawy Barnaba już został sklejony, spodkładowany i zaczął się do tego malować w odpowiednie barwy. Fortunnie Maelok oraz Calaban nadal siedzą w clampackach, więc możemy pokazać jak to się prezentuje – a powiem tak, że godnie. W środku dostajemy oczywiście po dwie karty z listą zaklęć i zasadami naszych warlocków, podstawki Privteer Press (*z /wbudowanym/ wgłębieniem, więc zrobienie klimatu moczar nie będzie problemem*) no i oczywiście metalowe modele w częściach. Nie jestem fanem metalu w modelach, ale rozumiem, że ostrość i jakość detali jaką ten materiał oferuje jest warta dodatkowych uciążliwości związanych ze sklejaniem tego ciężkiego, było nie było, materiału. Warto zwrócić uwagę na to, że taki np. Calaban jest wydrążony w środku co znacznie zmniejsza jego wagę, ale z drugiej strony uniemożliwia wywiercenie pinów, więc będzie się musiał trzymać na klej i szpachlówkę. Spasowanie elementów jest… W porządku, choć bez szpachlóweczki w kilku miejscach się nie obędzie. Szczeliny powstałe pomiędzy elementami nie są duże co prawda, ale i tak trzeba wypełnić – ot, by wzmocnić wiązanie i by figurka ładnie się prezentowało po pomalowaniu.

Modele są fantastyczne. Oczywiście, jest to subiektywna opinia kogoś, kto nie jest w stanie powiedzieć ‘nie’, kiedy ktoś mu oferuje modele ludzi-krokodyli w ubraniach rodem z opowieści o ciemnej i mistycznej stronie bagien bayou i Nowego Orleanu, babrania się w voo-doo gdzie w tle gra smętne banjo i bzyczą moskity wielkie jak kurczaki. Barnaba ma świetną pozę, w której rozpoczyna zamach swoim paskudny toporem, ma też świetną szatę skrywającą twarz i wszędobylskie bandaże trzymające go w kupie. Calaban dla odmiany to szaman pełną gębą, z drewnianą maską, kiecką z liści i piór, różdżką z obowiązkową czaszką na końcu oraz jakże stylową wysuszoną główką jakiegoś biedaka. Maelok to już w ogóle potwór z piekła – nie dość, że większy od swoich kumpli, to jeszcze na dodatek jak na truposza przystało odpowiednio się rozkładający, ze ziejącymi wyrwami w ciele, wystającymi kośćmi, płatami oderwanej skóry… Wszystko to w agresywnej pozie ataku z dodającymi smaczku świecami pokrywającymi jego ciało. Nie budzi on zaufania i kredytu w banku by nie dostał, to pewne. Dodajmy do tego fakt, że praktycznie żadnych nadlewek, linii podziału czy drobnych niedoróbek nie stwierdzono!

Nie jestem w stanie ocenić tych modeli nisko, bo są po prostu świetne i cała trójca prezentuje bardzo wyrównany poziom. Dorzućmy do tego fakt, że przy koszcie koło 30~40 blaszek za sztukę nie czuję się wcale źle kupując te dość tłuste i ciężkie modele tak więc stosunek ceny do tego, co dostajemy, jest w moim odczuciu całkiem fair. Jeżeli i wy czujecie pociąg do krokodyli (*bez skojarzeń*) to uwierzcie mi, nie będziecie zawiedzeni!

Ocena: Barnaba 8/10 - Calaban 9/10 - Maelok 10/10

Opłacalność: 8/10
TLDR: Wysokiej jakości modele przedstawiające szamanów ludzi krokodyli! Czego tutaj nie kochać? Świetne rzeźby, świetne odlewy, bezproblemowe złożenie, tona detali do pomalowania.
Producent: Privateer Press / Cena: ~35 zł za Barnabę i Calabana, ~50 za Maleoka.

1 komentarz:

  1. Maluj Barnabę, jak poznałem jego fluff to jestem JESZCZE ciekawszy , jak wyjdzie spod Twojego pędzla :)

    Ja Gortena miziam teraz :)

    OdpowiedzUsuń