6.08.2011

[06.VIII.2011] Clampacki i geniusz GW!



Games Workshop nigdy nie przestanie mnie zadziwiać swoją niegodziwą pomysłowością, a ich strategie i zabiegi marketingowe zaczynają przypominać mi magiczną iście formę reklamy stosowaną przez pana Jobbsa w Apple - nie ważne jak idiotyczny jest pomysł lub jak bezsensowny produkt, i tak go sprzedamy, bo ma nasz znaczek! Pamiętacie aferę z Finecastami? (*tudzież Failcastami?*) Oczywiście jak przewidywałem, wszystko rozeszło się po kościach i każdy prawdopodobnie ma już w swojej kolekcji jakiegoś żywiczniaka od GW, nie ma się też czego wstydzić, bo moje osobiste doświadczenia z tym produktem wskazują na to, że pierwsze wpadki ze słabymi odlewami były jedynie wpadkami a nie regułą - modele z serii Citadel Finecast, które dołączyły do mojej kolekcji prezentują bardzo wysoką jakość w każdym calu i detalu, ale o tym oddzielny wpis będzie traktował, dziś bowiem chciałbym poruszyć temat Clampacków z... pojedynczym plastikowym chłopkiem w środku.


Jak wszyscy doskonale wiemy, Games Workshop - prawdopodobnie największy wydawca gier wojennych w klimatach SF/Fantasy, który dyktuje jak ten rynek wygląda - swego czasu ogłosiło niechęć do metalu. Z tej okazji postanowili oni zrezygnować całkowicie z produkcji metalowych modeli. Posunięcie to, jak praktycznie każdego posunięcie w tym stylu, spotkało się z wybuchową i różnorodną opinią fanów - jedni bronili metalu jako ostatniej wartości każdego miłośnika malowania figurek (*z tonem konesera wypowiadając się o tej miłej dłoni wadze, fakturze i delikatnym, subtelnych bukiecie zapachowym metalowego pyłu*), drudzy dziękowali bogom ciesząc się już myślą, że upadek ich figurek nie będzie musiał za każdym razem kończyć się paskudnym odbiciem malowania czy totalnym rozpadem na części. A i konwertowanie plastiku jest dużo łatwiejsze! Jeżeli mogę wyrazić swoją opinię - sam byłem i jestem w obozie Anty-Metalowym; mając kota i małe dziecko w domu potrafię docenić nadzwyczajną wytrzymałość plastiku! Lepiej mi się również maluje modele żywiczne i plastikowe, niż te ciężarki z białego metalu...

Ale wracając do tematu - Games Workshop należy cenić za brak kompromisów i kamienną niezmienność swoich postanowień. Powiedzieli, że nie będzie metalu? No i nie ma metalu! Pierwszym krokiem było zastąpienie ogromnej gamy modeli odlewami żywicznymi z serii Citadel Finecast - za jednym zamachem masa popularnych modeli nagle utraciła sporo na wadze, zmieniła barwę i, jak mawiali prorocy dawnych dni, "stała się żywica". Rozwiązanie szybkie, eleganckie (*względnie, bo pierwszy rzut był pełen błędów, a i dzisiaj czasem trafi się Failcast*) i wystarczające - nowi gracze nie spotkają się już za szybko z metalowymi modelami, starzy się "nawrócą" wraz z nowymi kodeksami, które szybko dodadzą nowe jednostki typu "must-in" - oczywiście w żywicy/plastiku. Tutaj zaczyna się robić wesoło - bo przecież będą pojawiać się nowe figurki, wiele z nich to pojedynczy, elitarni wojownicy, potwory, bohaterowie... czy wszystkich należy zamykać w serii Citadel Finecast? Podział w teorii mógłby być prosty - co w pudełku, to plastik, co w żywicy, to clampack, ale wiemy przecież że tak nie jest, bo sporo modeli z tej jakże luksusowej serii spokojnie spoczywa w pudłach (*Hive Tyrant, Ushabti, Marneus Calgar...*). A skoro możemy pakować żywicę w pudełka, to czemu by nie włożyć plastiku do clampacków? I tak oto narodziła się nowa, perwersyjna idea - pojedyncza, plastikowa figurka.

Czy jest to pomysł dobry? Jak zawsze postaram się (*nieudolnie*) być skrajnie obiektywny i wypisać te wady i zalety takiego rozwiązania, jakie uda mi się odnaleźć i przelać na nobliwą czcionkę. Sam koncept per se w realiach innej firmy byłby poroniony - jednak nawet wielcy wrogowie firmy Games Workshop musieliby zniżyć się do kłamstwa, gdyby chcieli powiedzieć, że firma ta nie osiągnęła mistrzostwa w odlewaniu plastiku - prawie cała odświeżona niedawno armia Mrocznych Eldarów jest tego żywych dowodem. Ich plastikowe figurki jakością i poziomem detali praktycznie nie odstępują żywicznym i metalowym odlewom innych producentów, więc próba skazania tego konceptu na porażkę z argumentem "plastikowe figurki są brzydsze od metalowych/żywicznych"  jest nie na miejscu - dowodem na to jest chociażby wydane wraz z dodatkiem Storm of Magic figurki magów - czarnoksiężnik Tzeentcha to rozkosz dla oczu, podobnie wyborny Nekromanta. Jakość czy poziom detali nie wchodzą więc w rachubę, bo GW naprawdę zapewnia kosmiczną jakość swoich plastikowych odlewów (*spójrzcie chociażby jak wygląda Cairn Wraith zapowiedziany w tym miesiącu!*).

Co jednak jest poważną wadą, prawdziwym odstraszaczem i rzeczą, która powoduje pusty śmiech to tradycyjnie już w przypadku GW - cena. Dostajemy jedną, plastikową figurkę z bardzo ograniczoną liczbą dodatkowych bitsów lub też z żadnymi. Czemu więc kosztuje tyle, ile jedna trzecia pudełka w którym siedzie aż dziesięć modeli z całym zapasem broni i dodatków? Trzydzieści blach za jeden model to przesada i to gruba - za kilka złotych więcej kupiłem w tym samym czasie znacznie większą figurkę od Privateer Press... wykonaną z metalu! Od kiedy plastik kosztuje tyle co metal? Nie zrozumcie mnie źle, ja wiem, jak działają firmy, i że GW musi zarobić swoje, ale myślę, że cena za JEDNĄ plastikową figurkę nie musi być aż tak powalona - spokojnie mogłoby być ze 33% taniej; Bo skoro jeden model kosztuje tyle, ile połówka wódki... prosta kalkulacja!

Kontynuując tę solidną wadę produktu, spójrzmy ile będzie kosztować stworzenie pięcioosobowego składu takich dla przykładu Cairn Wraith'ów - przy cenie 33 zł za pakę dostajemy radosne 165 zł! Taniej wychodziły metalowe zestawy z taką liczbą figurek, i to znacznie taniej - horrendalnie absurdalne.

Drobnym plusem "na przyszłość" jest właśnie fakt tworzenia modelu na wyprasce. Clampack jest tak zaprojektowany, że spokojnie zmieszczą się w nim dwie małe wypraski - co daje możliwość na tworzenie tanich modeli z dodatkowymi elementami. Różne bronie, warianty głów... to daje plastikowym "jedynakom" całkiem fajne możliwości, a części które zostaną spokojnie można wykorzystać z pozostałymi plastikowymi wojakami w naszej armii.  Jest to  bonus o tyle sympatyczny, że daje to pewną elastyczność takiemu malutkiego zestawikowi.

Cóż, tak naprawdę dostajemy do samo w nowej oprawie - Games Workshop trzyma się dzielnie swojego postanowienia i karmi nas marketingiem, ciężarem brandu oraz ładnym wydaniem (*przyznam się bez bicia, że nowe clampacki bardzo mi się podobają, dużo bardziej niż stare blistry i rozrywanie kartonu... brrr!*). Chcąc nie chcąc wszyscy miłośnicy Warhammerów muszą się przyzwyczaić do myśli, że niechybnie zbliża się dla nich koniec "ery białego metalu" a nadchodzi "era plastiku i żywicy", bo przecież wszystko będzie wydawane w takiej formie... a wiadomo jak to działa; nowy kodeks, nowe modele, trzeba kupić ;)

Na dzisiaj to wszystko, taka skromna rozgrzeweczka!
PS. Jest piekielnie gorąco. I męczę się malując Barnabę.

3 komentarze:

  1. Nie przekonują mnie Ci plastikowi bohaterowie. Jakby chociaż mieli po dwie główki i dwie łapki z bronią.
    Chociaż ten jeden ostatni nieumarły chyba ma dwie różne głowy.

    W każdym razie ubogo jak na plastik.

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzy głowy :P w tym jedną necrońską ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. A i co do wraitha i banshee - te nowe to herosi, nie oddziałowe modele (w teorii)

    OdpowiedzUsuń