11.01.2014

[11.I.2014] ROC#24: Sonnia Criid Crew


Witam gorąco mych zapalonych czytelników! Tak, to ja, Ognista Mrówka we własnej osobie… Stęskniłem się za oglądaniem własnej treści na łamach swojego bloga, więc chyba nikogo nie zdziwi fakt, że nadeszła pora coś opublikować, prawda? Tym bardziej, że co najmniej dwie serie tekstów z wyrzutem patrzą na mnie ze swoich cyfrowych szuflad, a wiem przecież, że nadal czekacie na kolejny odcinek tekstu traktującego o zakonach kosmicznych marines czy kolejne omówienia starterów do Dystopian Wars, i wierzcie mi, również za nimi tęsknie… Ale powoli, do przodu, jak to mówią! Nareszcie odnalazłem rozwiązanie kluczowego problemu z brakiem czasu mając możność pisania w trakcie transportu, czego idealnym dowodem jest wczorajszy tekst dla bloggerów. Mam więc palącą nadzieję, że uda mi się szybko powrócić do zabójczego tempa wypluwania dobrych artykułów, szczególnie z pomocą licznych i zacnych współautorów. No, ale dość tych wywodów we własnym sosie, pora na konkrety, bo jak zwykle jest o czym pisać… O czymś, o czym wspominałem już kilkanaście razy, o co pytało już co najmniej kilka osób.


MalifauX! Z przykrością informuje jednak, że to nie recenzja systemu - tekst ten ma już prawie 20 stron i nadal nie poczuwam się do jego ukończenia, ale zbliża się ten nieuchronny czas. Dziś zaś oferuję wam, moi mili czytelnicy, przedsmak czy też zakąskę, czyli pierwszą z wielu recenzji modeli do tego systemu. Oto bowiem w ręce wpadły mi plastikowe startery i dziś chciałbym podzielić się wrażeniami z jednego z nich - Sonnia Crew Set - The Torch and the Blade, odświeżony starter Łowców Czarownic do frakcji ‘Gildia’ do drugiej edycji tejże gry, w pełni wykonane w cudownym plastiku!



I choć aż nie mogę w to uwierzyć, muszę gorąco i z całą mocą zaznaczyć, że Games Workshop nie stanowi już absolutnego króla plastikowych odlewów - owszem, nadal ich modele w tym materiale to niezwykle wysoka jakość, ale to, co w plastikach wyczynia Wyrd Miniatures to jest co najmniej ten sam poziom jeżeli chodzi o bogactwo w detalach i ich ostrości. Jeżeli dorzucimy do tego ładne wzory i rzeźby o poprawniejszej anatomii i realistyczniejszej skali (*co brzmi zabawnie mówiąc o grze w klimatach magicznego steampunku*), to otrzymujemy jakościowo konkurenta z najwyższej półki. Na boku zaznaczę, że aż nie mogę uwierzyć w to, że taki Wyrd Miniatures bez najmniejszego problemu dorównał jakości plastików GW kiedy w sumie większa firma jaką jest Privateer Press ewidentnie coś nie daje sobie z tym zabiegiem rady. Przypadek? Nie sądzę!

No dobrze, co dostajemy w pudełku? Relatywnie niewiele - jedna ramka z plastikowymi figurkami, których to jest całe sześć, co stanowi mocno uśrednioną liczbę modeli dla startowej bandy do tejże gry, gdzie skład jest mniej więcej podobny, czyli dostajemy Mastera, Henchmena, Totem oraz Minionków - w praktyce może powinienem was przyzwyczaić do przekładu; jest więc szef czy też mistrz, jego wierny poplecznik, totem oraz trójka przydupasów. Wbrew pozorom terminologia ta ma znaczenie, bo na wzór Warmachine / Hordes nasz szef stanowi trzon, dokoła którego budujemy naszą ferajnę - to on nie kosztuje punktów a wręcz je przynosi, to on oferuje stos umiejętności, zaklęć i dodatków i to on kształtuje mniej więcej poczynania i synergie pomiędzy jednostkami. Poplecznik aka Henchmen to taka jakby ‘wersja szefa na diecie’ - w mniejszych grach to on pełni rolę bossa w drużynie, ale w standardowych rozgrywkach jest tym, czym jest w Warhammer Fantasy Battle Heros do Lorda; Ot, nadal bardzo elastyczny model z kilkoma ładnymi zagrywkami czy możliwością rozszerzenia jego zdolności, ale mistrz to już jednak nie jest. Przydupasy vel Minions to ‘standardowa piechta’ tejże gry, co jednak jest terminem nieco krzywdzącym, jako że MalifauX to Skirmish pełną gębą, gdzie nawet prosty trep posiada swoje własne, unikalne smaczki niczym dobra karta do Magic: The Gathering. Totem zaś to jakby dodatek do szefa, mały, skromny model, który jest jakby solidną skrzynką narzędziową wspomagającą całą bandę swoimi zdolnościami, pomagając ukształtować mocne strony drużyny.



W pudełku dostajemy więc coś z każdego typu, naturalnie! Mistrzyni to Sonnia Criid, gorąca kobitka w stalowej masce, zawzięta pyromaniaczka i miłośniczka palenia czarownic! Model jest naprawdę wyborny - poza, choć statyczna, emanuje dumą, siłą i grozą - metalowa maska i gorejący miecz z pewnością mają tutaj swój wpływ. Jeżeli już przy tym jesteśmy, muszę docenić przed wszystkim to, w jaki sposób wydawnictwo i ich rzeźbiarze podchodzą do kwestii detalu! Zamiast po prostu dodawać jakieś pierdółki czy dodatki po prostu skupiają się na tym, by to, co postać ma na sobie było naprawdę realistyczne w odczuciu. Mamy więc pasek do spodni z mikronowym wręcz zatrzaskiem, mamy guziczki na koszuli czy fantastyczną strukturę włosów. Ba, sam ogień na ostrzu jest wyśmienicie wykonany - gdybyście taki efekt chcieli sami uzyskać babrząc się green stuffem, najpewniej zżarło by wam to ładnych kilka godzin! Słowem, to naprawdę ładny model o wdzięcznie oddanych proporcjach (*acz długich nóżkach*), który elegancko łączy miniaturowe detale z płaskimi powierzchniami materiału, dając malarzowi pole do popisu albo też osobie, która malowaniem się nie para łatwy kawałek chleba do zgryzienia. Model jest całkowicie pozbawiony nadlewek czy wad odlewów i jedyna praca do wykonania to zdrapanie i wygładzanie pozostałości po odcięciu części od ramki. Z początku nie byłem zachwycony brakiem instrukcji złożenia, ale wyszło na to, że nie była ona konieczna, bo proces jest wysoko idioto-odporny, i dany element pasuje tylko do jednego miejsca, więc model skleja się intuicyjnie – wada? Trzeba uważać, bo elementy są małe. Mi się udało nieco za bardzo wyciąć tył twarzy z maską, i dzięki temu zamiast przylegać idealnie, powstała drobna szczelina, którą będę musiał zaszpachlować.



Drugim bogatym w detale modelem w pudełku jest wierny poplecznik Sonni, entuzjastyczny łowca czarownic o wyglądzie i żuchwie prosto z pierwszych kart Holywood – Samuel Hopkins! Gość nie tylko pakuje celne strzały ze swojego rewolweru, bo na plecach w istocie nosi prawdziwy młot na czarownice… Model jest wyśmienity, powiedziałbym nawet, że lepszy od szefowej. Ma fantastyczną kurtę, kapitalną, skórzaną narzutę, które powiewa wraz z jego obrotem kiedy to właśnie błyskiem wzrócił się do przeciwnika by wpakować mu kulkę lub dwie. Na dole zwisa mu jakiś uroczy artefakt do ochrony przed magią? Ciężko powiedzieć, nie wczytałem się jeszcze w zasady tego jegomościa na tyle, by móc zidentyfikować ów konstrukcję na łańcuchach, ale z całą pewnością nie obrzydza go ona ani trochę i w sumie ładnie wypełnia przestrzeń między szerokim rozstawem nóg i dodaje mu nieco objętości do sylwetki. Ponownie daje też jasno do zrozumienia, że Ci, co wizytują Malifaux są raczej słusznego wzrostu. Co jednak muszę dodać, to ponownie fakt, że poszczególne części modelu były odlane bezbłędnie, bez nawet cienia nadlewki czy widocznej linii podziału, a na dodatek w jego wypadku nie popełniłem już błędu, więc złożyłem go w kilka minut i wszystko spasowało się idealnie. Szóstka z plusem się należy, bo gdyby wszystkie modele składało się w ten sposób, świat byłby piękniejszym miejscem (*tutaj patrzę z obrzydzeniem i wyrzutem na pudełko Reciprocatorów od Privateer Pressa*).



Przejdźmy do nieco mniejszych modeli a zacznijmy od totemu szefowej, czyli od Purifying Flame! Oczyszczający ogień to tak naprawdę model klęczące, płonącego szkieletu ludzkiego z rozwartymi ramionami. Jest to o tyle ważna informacja, że takie coś może znaleźć zastosowanie poza systemem – jeżeli kiedykolwiek chcielibyście przyozdobić waszego Land Ridera korpusem człowieka w ogniu, nie szukajcie dalej. Model składał się z trzech części, które na pierwszy rzut oka nigdy w życiu nie powinny do siebie pasować, a przynajmniej nie tak, by czegoś po drodze nie połamać. Choć plastik jest jakościowo praktycznie identyczny z tym, którego używa GW, to jednak płomienie i kości dzięki zachowaniu skali są naprawdę chudziutkie i trzeba obchodzić się delikatnie, by nic nie pękło. Da się jednak zrobić, bo nawet mi się udało, a mam precyzję i delikatność berserka Khorna. Po wycięciu części okazało się, że ich dziwaczny kształt tak naprawdę tylko pomaga perfekcyjnie je ze sobą dopasować i złożenie tego wychudzonego jegomościa zajęło mi może ze dwie minuty – naprawdę, praktycznie z zegarkiem w ręku, bo nawet mi się herbatka nie zaparzyła, kiedy miałem go już gotowego. Nie zmienia to faktu, że to fajny model, który spełnia swoje zadanie; Ot, miał być płonącym szkieletem, i jest dokładnie tym, z świetnie zdefiniowanymi kośćmi ślicznie zgranymi z tańczącymi wokół nich ogniami.









I teraz całkowicie nieobiektywnie, bo przechodzimy do pięknej trójki, do modeli, które tak naprawdę spowodowały u mnie nagłą i palącą potrzebę posiadania tego zestawu. Zanim jednak do nich przejdę od razu chciałbym zauważyć, że powoli zaczyna to wyglądać przynajmniej w moim przypadku na zasadę – każde oglądane przeze mnie pudełko nowych starterów do tego systemu pyszni się ładnymi modelami, ale co najciekawsze, to głównie najbardziej podstawowe jednostki pod postacią minionów najczęściej przykuwa moją uwagę. W Lady Justice Crew byli do Death Marshalls, a w tym pudełku są to zdecydowanie Witchling Stalkers. Dostajemy ich trzech, i zgodnie z tradycją tego systemu, każdy jest z innej parafii i ma inną pozę. Nazi prześladowcy to garbate pokurcze odziane od stóp do głów w szaty, z plecaczkami podróżnymi i innymi utensyliami, w styranych butach i onucach, walczący za pomocą runicznych rewolwerów oraz złamanych resztek zaklętych mieczy! How awesome is that? Modele były perfekcyjnie odlane, w ich wypadku nawet lepiej w pewnych miejscach, niż to co oferuje znany nam lider rynku, bo szaty od spodu figurki nie urywają się w płaską pustkę jak to się dzieje w wypadku modeli GW, ale nadal kontynuują swój kształt i fakturę. Niby zbędny dodatek, ale ładnie się to prezentuje. Jakaś wada? Cóż, w teorii. Widzicie, są to modele całościowe, znaczy się, każdy z nich był pojedynczym odlewem, nic do sklejania, tak więc by wpłynąć jakoś na ich kształt, trzeba się zabrać za konwertowanie. Zaleta? Pomimo całościowego odlewu pozy mają świetne i różnorodne, nie tracą ani trochę na charakterze i na detalu a przy okazji skracają czas posklejania całej zawartości pudełka.

Podsumowując, nie mogę wyjść z mojego podziwu i zaskoczenia co do jakości tych modeli. Owszem, stylistyka nie każdemu musi się podobać, ale tutaj MalifuaX ma prawdziwego asa w rękawie, bo nie dość, że jest aż siedem /bardzo/ odmiennych frakcji, to już na łamach samej frakcji poszczególne bandy potrafią się różnić wzornictwem w sposób drastyczny. Szanse więc na to, że zainteresowany systemem osobnik nie znajdzie ekipy odpowiadającej jego gustom jest raczej niewielka, bo pomiędzy westernowymi, nieumarłymi szeryfami, zombie-kurtyzanami, lodowymi golemami, gremlinami na świniach, steampunkowymi robotami, wojownikami ninja czy stereotypowymi, azjatyckimi pracownikami kolei wczesnego dzikiego zachodu okraszonymi magią znajduje się jeszcze więcej nietypowych przykładów.

Samo pudełko zaś oferuje naprawdę świetną jakość, nawet pomimo „wysokiej” ceny. 119 złotych za 6 plastikowych modeli to w sumie drogo, skoro w bardzo podobnej kwocie dostać możemy sześć równie wybornych modeli w metalu do, by daleko nie szukać, Infinity. Z drugiej strony tutaj dostajemy też 12 kart (*sześć dla modeli oraz sześć kart ‘upgrejdów’*) co w sumie nie jest wymówką, bo choć karty są ładne, to jednak ich koszt wydruku na taką skalę to śmieszne grosze. Cena jednak nadal jest wysoka tylko bardzo relatywnie, bo starter jest w pełni funkcjonalny – znaczy, nie jest jedynie liźnięciem systemu, ale pełnoprawną bandą, którą możesz rzucić przeciwko innym starterom i mieć kupę dobrej zabawy. No, i cóż… Pudełko ze Sternguard’ami do WH40k kosztuje ~150 złotych i zawiera pięć modeli. Owszem, z ramkami wypełnionymi elementami po brzegi, i tak, są to modele naprawdę ładne i wybornej jakości, ale nadal to tylko pięć podobnych do siebie modeli, które same z siebie nadają się do grania jedynie w Kill Team’a. No ale cóż, inna skala, inne wydatki. Co jednak jest kluczowe w tym tekście, to przekazanie wam wspaniałych wieści – GW nie jest już na mojej liście jedynowładcą w dziedzinie plastiku. Wyrd bowiem ukradło ich sekretną recepturę na kraboburgera, i zaczęło tworzyć własna. Chwała im za to, a wy, mili czytelnicy, możecie się spodziewać więcej tekstów traktujących o ich zestawach.

19 komentarzy:

  1. A ja się cieszę, że zrezygnowałem z MX. Nowy design zupełnie mi nie podchodzi. Stary miał w sobie "to coś magicznego", to wyrd, a nowy to taki komercyjny gotyk na jedno kopyto. Fajnie że ujednolicili, niefajnie że ujednolicili do najgorszego dla mnie elementu. Do jakości się nie czepiam, najwyżej do wstawiania dziadkowi sztucznej szczęki przy użyciu mikroskopu (malutkie części) i do tego, że to w sumie plastik, którego nie lubię (ale w metalu Wyrd nie potrafił robić, wady były koszmarne)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkich się nie zadowoli ;) Moją największą bolączką w MX pierwszej edycji było właśnie to, że modele tak naprawdę nie posiadały żadnej uniformizacji i nigdy nie wiedziałem, czy Model A należy do tej a tamtej frakcji bez porządnego sprawdzenia. Nowy kierunek MX w drugiej edycji był właściwie kluczowym do mojego wejścia w ten system - nie dość, że plastiki jakościowo są świetne, zasady dużo klarowniejsze to cały system przeszedł ładną i dobrze przeprowadzoną unifikację wzornictwa, stylistyki oraz składu, więc nareszcie zaczyna się czuć, że wszystko jest solidnie poukładane i działa jak należy. A metalu nie cierpię jak ognia, więc... :D

      Usuń
    2. Twierdzisz więc, że Infinity jest tak bardzo ultrazajebiste, że jesteś w stanie nawet przeboleć metal? ;)

      Usuń
  2. BTW, masz gdzieś jakieś recki plastiku PP? Chętnie bym zobaczył jak toto wygląda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://fireant-painting.blogspot.com/2013/10/roc20-diffuser-monitor.html
      http://fireant-painting.blogspot.com/2013/10/14x2013-roc21-convergence-of-cyriss.html

      W kolejce jest jeszcze pudełko z Reciprocatorami (średnia piechota tej frakcji)

      Usuń
    2. Au. Zobaczenie tego nieoczyszczonego i niepoprawionego boli. Już widzę, czemu ludzie tak narzekają na plastiki PP.

      Usuń
    3. Z pudełka na pudełko idzie im co raz lepiej, ale nadal bardziej ich mogę porównywać do Mantica, niż do GW, taka smutna prawda.

      Usuń
  3. Dzięki za fajną reckę. Od jakiegoś czasu przyglądam się temu systemowi z rosnącym zainteresowaniem. Czekam na recenzję pudełeczka Pani Sprawiedliwości. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. o//_//o

      Nie wiem, czy się pojawi, bo... Cóż... Skleiłem, zanim zrobiłem zdjęcia. Słowem, wszystko już jest w kupie i nawet zaczęte ma malowanie. Następni w kolejce będą M&SU jakby to było dobrym wynagrodzeniem XD

      Usuń
  4. Ot, i własnie dla takich recenzji m.in lubię Twojego bloga :) Nie szukam innych systemów bo wiem, że to co ciekawsze tutaj się pojawi. I jak na razie MX jest pierwszy w kolejce do obczajenia po wszelkich wojennych młotach :) Nie ukrywam, że informacja o conajmniej takiej samej jakości, jak w przypadku plastiku GW, jest kluczowa :) Pomimo tego, że nie jestem fanem skali skirmiszowej to chętnie przyjrzę się wszystkim zestawom tego producenta.

    Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dodam jeszcze tylko, że ważne jest (dla mnie ofc) żeby system, w który chcę wejść miał taką paletę modeli, która będzie mi w całości bądź niemal w całości się podobała. W przypadku Hordes/Warmachine niestety jest sporo modeli, które mocno mi się nie podobają. MalifauX jest równy i to jest wg mnie jego duża zaleta :) Już upatrzyłem sobie boxa z pierwszej edycji i teraz test na siłę woli...

      Usuń
  5. Fajna recenzja. Od jakiegoś czasu się już zastanawiam nad tym systemem. Nie ukrywam, że modele mi się podobają a teraz jak się dowiaduję, że to plastik, no,no. Byłem przekonany że metal. Wie ktoś może czy ktoś w to gra na Śląsku? Wiem, że w Częstochowie ktoś gra lub przynajmniej grał. Ale tak Kato i okolice może?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pierwsza edycja tego systemu była całkowicie w metalu i do dziś dzień znaczna moc dostępnych modeli są to właśnie modele metalowe z tej edycji. Dopiero od niedawna przeszli na plastik a wejście Drugiej Edycji to także podjęcie decyzji wydawania tylko modeli plastikowych, bo wyszło im, że nie tylko są w stanie zaoferować dobre ceny ale też wyśmienitą jakość odlewów.

      Co do grania gdziekolwiek - u mnie na lokalu jest co najmniej 3-4 ludzi, którzy mają figsy, karty i zasady, ale prawda jest taka, że za każdym razem jak otwieram nowy system, to po prostu kupuje dwa startery; Wydatek nie jest większy niż jeden battleforce do WFB / WH40k a od razu sam przynosisz wszystko, by móc pokazać system i z kimś pociupać :)

      Usuń
    2. Coś w tym może być. Zasady są dostępne w starterze jako jakoś skrócone lub są gdzieś do ściągnięcia?

      Usuń
    3. Nie za bardzo. Jakoś tak wydanie Quick Start Rules im nie przyszło do głowy, ale...
      Po pierwsze, Beasts of War swego czasu dokonali bardzo dokładnej prezentacji ich systemu w formie instruktażowych plików Wideo. Wpisz na ich portalu MalifauX w wyszukiwarce i znajdziesz bez problemu. Drugi duży plus, to niedawno wydany 'manual' czyli skrót wszystkich zasad 2 edycji w postaci książeczki A5 za 39 złotych ;)

      Usuń
    4. Ok. Dzięki za info. Obejrzałem już kilka filmików i może jakoś ogarniam o co kaman. System wydaje się dość ciekawy. Jednak te filmy co znalazłem są chyba z pierwszej edycji, nie wiem czy druga coś ostro pozmieniała ale jeszcze poszukam.

      Usuń
  6. Powiem tak. Malifo jest IMO najlepszym skirmishem pod względem klimatu jak i zasad. Nie ma tutaj miejsca na sporności LoSu tak jak w Infinity, wszystko określają z góry założone tereny i wysokości modeli opisanych na kartach. Zasady są proste i intuicyjne, a smaczkiem oczywiście są karty. Malifo ed.1 było trochę niezbalansowane, ale po rozegraniu w naszym Łódzkim klubie paru gier na ed.2 gra zmieniła się diametralnie mimo tego, że sama mechanika prawie się nie zmieniła. Co do plastikowych nowych modeli, to gusta są podzielone. Pierwsze Wyrdowskie plastiki były słabe (mowa tutaj o niektórych starterach do Ten Thunderesów), ale na szczęście chłopaki szybko poprawili formy i już odnowione startery ed2 są bardzo w porządku :) (czekam na McMourninga- oficjalnie wypada na luty :D ). Mimo tego klimat starych modeli jest IMO znacznie większy niż przy tych nowych plastikach (eg. nowy<stary Seamus Crew). Jednakże fajnie, że ruszyłeś u siebie temat Malify :) czekam na więcej wpisów na temat tego skirmishu i zapraszam do siebie na bloga głównie poświęconemu głównie na Malifauxa :D

    Best regards

    OdpowiedzUsuń
  7. Już niedługo, już niedługo ... dojdzie po wielu tygodniach do mnie podręcznik Malifaux 2.0 kupiony podczas Black Friday. Nie kupiłem jeszcze żadnej drużyny do grania ale Twoja recenzja utwierdza mnie w przekonaniu, że będę miał BARDZO trudny wybór ....

    OdpowiedzUsuń
  8. Ha! Już wiem kto sprzątnął mi boxa ze sklepu :) No nic, poczekam na nową dostawę plastikowego cracku i też zmacam. Witchling Stalkerzy <3

    OdpowiedzUsuń