Kolejny tekst o tym, jakie to
Games Workshop jest niedobre? Jak to rytualnie podnosi ceny, sprzedaje plastik
drogi jak metale szlachetne, wciska przeciętne limitowane edycje i dynda sobie
grubo na pragnienia swoich fanów? Mógłbym, bo po prawdzie nasz ulubiony wydawca
regularnie dostarcza nowego materiału do poczynania nań sobie, dziś jednak
chciałbym skupić waszą uwagę na niesamowitym fakcie, który często-gęsto umyka z
wizji zaciętych miłośników Wojennych Młotów. Szykujcie się, bo wiadomość ta
może was dosłownie zrzucić z obrotowego krzesła na którym to zasiadacie przed
waszymi biurkami… Uwaga… Games Workshop
ma Konkurencję. Na mrocznych bogów, co? Gdzie? Przecież chyba nie Warzone, który niby ma
być, a nikt nic nie wie. Raczej na pewno nie Warpath,
który jest, ale tak naprawdę żadnej większej sceny – pomimo solidnych modeli w
niskiej cenie! – się nie uświadczy. To cóż? Gdzież że jest ów mistyczna
konkurencja?
Privateer Press. Wiecie, teraz jestem w pełni świadom, że na znacznej
liczbie twarzy mych czytelników wykwitły uśmiechy politowania. Bo to, że PP od
dawien dawna chciałoby być wielkim i tłustym konkurentem na udzielnym tronie
króla gier bitewnych, to marzenie piękne, ale nie do spełnienia… Prawda? Ano
nieprawda. Wiem jednak skąd te uśmiechy, skąd kiwanie głową, skąd podejście, że
temat w stylu „Games Workshop nawala, ale to nic, bo Mechawarrior i Heroclix
zdobywają popularność – co najmniej pięć osób w kraju już w to grają!” przewija
się przez bitewniakowy półświatek niczym alergia sezonowa – ot, po pewnym
czasie musi wykwitnąć, musi dać o sobie znać, by potem ustąpić, kiedy
narzekanie się wyczerpie. Wszyscy to znamy, ja to znam doskonale jako osoba,
która stara się promować systemy ‘trzeciego rzutu’, ale jednak nie da się
ukryć, że, cytując poetę – Porwał nas huragan zmian.
Jeszcze kilka lat temu pisanie o
tym, że jakikolwiek inny system może stawać w szranki z grami od Games Workshop
byłoby zwyczajnie nie do pomyślenia. Cofnijmy się zaledwie 5 lat do tyłu, do
2008 roku. Co mamy na rynku poza Wojennymi Młotami, które prężą swoje muskuły?
Na stoły uderzyła piąta edycja czterdziestki, White Dwarf zakończył
transformację w biuletyn reklamowy, wyzbywając się ze swojej ramówki
jakichkolwiek artykułów dla graczy, demony przechodziły swoją pierwszą
metamorfozę w plastik… A u konkurencji? Privateer Press przechodziło swój
najgorszy okres, w którym można było spokojnie czarnowróżyć, że jak tak dalej
pociągną, to padną jak strucla, pociągnięci w otchłani zapomnienia przez
zrujnowanie swoich własnych systemów nieprzemyślanymi dodatkami, rozwałką
balansu i nie skupianiu się na ikonicznych elementach swoich gier. Do
odrodzenia z popiołów pozostały 2 lata, w których to firma zorientowała się, że
albo dokona radykalnych reform, albo pożegna się ze snami o potędze.
Infinity rozpoczynało tak
naprawdę swoją karierę, Flames of War żmudnie, powoli acz nieubłaganie
zdobywało popularność na rodzimych stołach, póki co poukrywane przez graczami
SF/Fantasy dzięki rozkwitaniu w klubach raczej dedykowanych dla miłośników
zabaw historycznych. Takie cuda jak MalifauX czy MERC jeszcze nie istniały,
podobnie jak kluczowy system wydawnictwa Spartan Games… Słowem, rynek był
bardzo wątły i zdecydowanie należał do Games Workshop. Zresztą, jeżeli sam fakt
tego, że dzisiaj mamy dużo więcej tytułów do pogrania niż te pół dekady temu
nie stanowi mocnego dowodu na to, że nieuchronna dominacja monolitu Wojennych
Młotów kruszeje… To już nie wiem co takim dowodem jest.
Ale powróćmy do Privateer Press.
Minęło pięć lat. Jest połowa roku 2013.
Firma powoli wdraża się w plastikowe modele, wydaje nowe frakcje do
swoich systemów, prezentuje regularne nowości, odniosła sukces w reformie i
naprawie niedociągnięć swoich gier wraz z premierą MK2 – drugiej edycji ich
zasad, które nie było jedynie szlifem, ale ciężkim, dobrze opracowanym
redesignem, którego celem był ‘powrót do korzeni’ ale tak, by sytuacja z
pierwszej edycji się nie powtórzyła. No dobra, fajnie, udało im się, nie
popadli w zapomnienie, ludzie, którzy byli fanami ich systemów powrócili na
łono przyrody i było wiele radości. Gdzie w tym wszystkim jest niby ta
‘konkurencyjność’ względem Games Workshop? W zachowaniu – widzicie, Privateer
Press prowadzi ostrą, agresywną promocję i powoli acz nieubłaganie podąża
śladami GW jeżeli chodzi o szerzenie miłości do swojego uniwersum, starając się
dotrzeć do coraz to liczniejszego grona odbiorców przez użycie innych mediów.
Przy okazji jednak nie popełniają błędu Games Workshop, i nie rezygnują ze
zatwardziałych fanów swoich gier jako ważnego elementu ich hobby – nie
odrzucają aktualnej rozgrywki jako kluczowego elementu napędzającego sprzedaż.
Wspierają więc bardzo aktywnie, ba, prowadzą w sumie całkowicie scenę
turniejową.
Co mam na myśli mówiąc, że
podążają ścieżką wydawcy Wojennych Młotów? Ot, chociażby to – Skull Island Expedition, czyli
nowiutka, jeszcze pachnąca świeżą farbą i entuzjazmem oficyna wydawnicza
Privateer Press, której celem jest stać się ich odpowiednikiem Black Library;
Która ma szerzyć fluff Żelaznych Królestw, która ma pobudzić miłośników
Immoren, która – wbrew pozorom – ma szansę na aktywny rozwój nie tylko dzięki
solidnej literaturze (*która, powiem
szczerze, w niczym nie ustępuje czytadełkom Black Library – a powiedziałbym
nawet, że taki „Dark Convergence” to była świetna lektura!*) oraz
popularyzacji ich systemu RPG - może jeszcze nie w kraju, ale kusi, zarówno
nowoczesna i solidna mechanik, która, by było ciekawiej, jest tak naprawdę
bardziej rozbudowaną wersją tego, co znamy z bitewniaka, ale dzięki otwartemu
okienku ‘stałego poszukiwania’ nowych autorów – sam się kurdę skuszę, i piłuje
mój tekst o gatormenach w nadziei! Oczywiście, podejście do tego projektu
Privateer Press ma całkiem interesujące i ewidentnie przemyślane – najpierw
dostajemy tylko e-booki; Dzięki takiemu rozwiązaniu wcale nie tracą
potencjalnych klientów (*popularność
E-booków nawet u nas w kraju jest znaczna*) a koszta własne są w takim
podejściu minimalne, i podejrzewam, że dzięki temu mogą ten eksperyment
kontynuować bez stresu. Wyrażam nadzieję, że pewnego dnia zaczną drukować na
papierze, i będę mógł sobie zarezerwować półeczkę dla czytadełek z ogarniętego
wojną kontynentu Immoren.
Pamięta ktoś Invasion? Licencyjne
dziecię Fantasy Flight Games, tak zwany Living Card Game, czyli kolekcjonerska
gra karciana, w której nie musimy zdawać się na ślepy los, modlić się do
boostera o mocne karty, tylko zwyczajnie uzupełniamy kolekcję według naszego
widzimisię kupując gotowe zestawy 60 kart (*po
3 kopie 20 unikalnych kart, dokładnie rzecz ujmując*). Najpewniej jedyny
sposób ciągłej publikacji na łamach jednej serii, który wychodzi wydawnictwu
FFG… Invasion przez pewien czas cieszył się niemałą popularnością, na dzień
dzisiejszy już się o tym tak nie słyszy, już się nie rozbija po forach czy lokalnych
klubach, choć nie wątpię, że aktywni gracze ciągle istnieją (*choć metoda LCG jest bardziej ‘społecznie
sprawiedliwa’ i mniej irytująca, to brak elementu handlu kartami znacznie
zmniejsza interakcje pomiędzy graczami, co na pewno nie służy popularyzacji
gry*). Oczywiście wspominam o tej grze nie bez powodu – wspominałem, że
Privateer Press podąża ścieżką GW, prawda? Tak więc i oni zapragnęli mieć swój
LCG i stworzyli High Command – dwa
pudełka po circa 400 kart zarówna dla Warmachine jak i do Hordes, działających
i funkcjonujących na tym samym systemie co właśnie Inwazja, czyli dwa zestawy
podstawowe zawierające po predefiniowanej talii do każdej frakcji bazowej a w
planach są dodatki uzupełniające – bonus w przypadku Privateer Press jest taki,
że cały ich sposób zarządzania dodatkami do gry bitewnej polega na wydawaniu
podręcznika zbiorczego, który rozdaje nowości mniej więcej po równo pośród
wszystkich frakcji; Wraz z posiadaniem LCG w swoim arsenale produktów wydanie
dodatku wpasowującego się w tematykę supelementu do bitewniaka to żaden
problem, prawda? Choć raczej staram się omijać karcianek jak szatana (*eks-gracz w MTG…*) to kto wie, czy na
zestaw podstawowy do Hordziątek się nie skuszę?
Zaczynamy dostrzegać ewidentne
podobieństwa? Oficyna wydawnicza tylko dla własnego uniwersum, karcianka (*Do tego dokładnie LCG…*), czego jeszcze
brakuje? Gry komputerowej. Wróć! Dobrej gry komputerowej. Choć Warhammer
Fantasy Battles muszą się obyć raczej przeciętnym Mark of Chaos, to jednak
czterdziestka ma za sobą bardzo popularną i dobrą serię Dawn of War – powiedzmy
sobie szczerze, gra komputerowa, która zbiera dobre recenzje i uderza nawet to
odbiorcy, który nigdy w życiu figurki z bitewniaka na oczy nie widział to
doskonała promocja! Sam pamiętam z pracy w sklepie z bitewniakami, ile to
dzieciaków-później-klientów zachwycało się, że „maryni jak z DoWa!” z
przyklejonymi facjatami do szklanych gablot. I tutaj Privateer Press uderza
tworząc i pracując nad Warmachine:Tactics! Szczerze powiem, nietypowe zagranie, bo zamiast atakować w gatunek
popularny pośród szeroko pojętej gawiedzi, ot poczciwe RTS’y czy inne FPS’y, to
prywaciarze odkurzają gatunek turówki taktycznej – I choć fani najpewniej to
docenią, ze względu na fakt, że podział na tury oferuje firmie dużo lepsze
zaprezentowanie możliwości taktycznych, zaklęć, umiejętności i tak dalej wszystkich
dostępnych jednostek, którymi będziemy się szturchać w czasie zabawy, to jednak
nie jest to gatunek zbyt rozpowszechniony.
Nie da się jednak ukryć, że
wydawca nie robi sobie jaj i bierze byka za rogi na poważnie – dostępne aktualne
materiały prezentują się co najmniej świetnie, gra już na tak wczesnym etapie
obiecuje przystępny, zgrabny interfejs, bardzo zadowalającą szatę wizualną…
Ciężko póki co pisać jakieś recenzje czy coś podobnego, ale można za to mieć
nadzieję na naprawdę dobry produkt (*osobiście
już swoją cegiełkę dołożyłem*). Privateer Press już się nie musi martwić
tym, czy uda im się grę ufundować, bo już przekroczyli założoną kwotę a teraz
zbijają kolejne cele wraz z puchnącą liczbą popleczników – Trudno się dziwić
temu, że się znajdują chętni! PP robi wszystko ze smakiem odnośnie tego projektu,
i za 45 dolarów dostaniemy grę z bonusami oraz już ekskluzywną miniaturkę do
bitewniaka, którą będzie dostępna tylko poprzez kampanię na kickstarterze (*a będą to modele liderów poszczególnych
frakcji w grze i inni bohaterowie – niektóre rzeźby i rendery są już pokazane i
kurde, wyglądają świetnie*). Pozostaje tylko trzymać kciuki za medialny
sukces gry! Posiadanie w swoim portfolio gry komputerowej z pewnością nie
zaszkodzi popularyzacji świata Immoren i produktów wydawnictwa – pod warunkiem,
oczywiście, że gra nie będzie podła…
Powróćmy zatem do punktu
pierwszego. Privateer Press konkurencją dla Games Workshop! Pewnie, jeszcze nie
w takiej skali, by panowie w Nottingham trząsali pantalonami i nie pili
herbaty. Jeszcze nie na tyle, by na rodzimy stołach wyrównanie Warmaszynowców z
Warhammerowcami było w skali mniej więcej jeden do jeden… Ale z takim tempem
poczynania, Privateet Press to póki co jedyna firma z realną szansą rzucenia
rękawicy, która przy uderzeniu o ziemię rzeczywiście mocno zadzwoni, a nie
plaśnie smutno i wilgotnie. Na moje oko jedyne, czego im brakuje, to poprawa
ich plastikowych odlewów, bo niestety póki co GW spokojnie zjada ich na
śniadanie swoimi plastikami. No ale tak czy owak, chyba najlepszym skwitowaniem
tego tekstu będzie obserwacja z mojego własnego poletka – mój Lokalny Sklep
Hobbystyczny ma zawsze pi razy oko 6-8 stołów, zależy od pory dnia i humorów;
Jeszcze dwa, trzy lata temu na tych stołach nie uświadczyłoby się niczego poza
Wojennymi Młotami, ewentualnie odmianamy ŁOTR’a… A dziś? Owszem, na 8 stołów z
5-6 nadal są okupywane przez produkty GW… Ale na pozostałych 2 czy 3 będziemy
mogli pooglądać jak się ARU’ją miłośnicy Infinity albo właśnie jak Warjacki się
przepychają pomiędzy sobą.
Słowem? Będzie jeszcze lepiej –
było nie było na konkurencji zawsze najlepiej wychodzimy my. Klienci.
Szczerze? Najbardziej teraz brakuje mi kilku(nastu) porządnych artykułów o WM/H które sumiennie opisują system ,frakcje, rozgrywkę (Battlereporty - dobrze zrobione battlerepy które na żywioł pokazują jak wygląda rozgrywka kupiłyby mnie bardzo szybko).
OdpowiedzUsuńWtedy kto wie... Ale na razie jest w naszej blogosferze sporo achów i ochów bez grubszych konkretów. Wpadając na funkcjonujące forum laik czuje się wystarczająco przygwożdżony liczbą combosów/spec hero/tajemnych-mrocznych-nazw by zrozumieć cokolwiek i zgłębić chociaż odrobinę system.
Artykuły, raporty, edukacja i system jest wygrany.
Cóż, na tymże blogu póki co można poczytać skrócony przegląd frakcji dostępnych w obu systemach jak i solidniejszy, głębszy rzut oka na Gatorki do Hordes! Na pewno pojawi się więcej tekstów, bo się ugadałem z Battle College na tłumaczenie...
UsuńA właśnie. Szukasz strony, która wszystko wyłoży kawa na ławę?
Privateer Press wespiera to cudo:
http://battlecollege.wikispaces.com/
Największa internetowa encyklopedia obu gier; Opis skuteczności, działania i opłacalności każdego modelu, opisy taktyk i kombosów a do tego porządnie skrojone teksty prezentujące każdą frakcję i ich interakcję z pozostałymi ;)
Widzisz, bardziej chodzi o fakt żeby takie ruchy i artykuły powstały w rodzimym języku - bardzo uwiarygadnia to scenę. Wtedy widać że naprawdę ktoś gra, jest wystarczająco silny fanbase by inwestować swoje pieniądze i czas ;) Powiem Ci że ciężko się nawet wkręcić na sensowną grę pokazową - z jakimiś makietami i sklejonymi, pomalowanymi modelami. Dlatego ważne żeby w sieci była chociaż namiastka tego.
UsuńMimo że z językiem angielskim nie mam żadnych problemów, to tak jak zauważył Eddi niżej - siła bitewniaków opiera się też w liczbie grających, a język rodzimy to najlepszy boost w tych sprawach.
Pozdrówka!
Ni chciałbym sadzić kryptoreklamy, ale na moim skromnym blogowisku są dwa czy trzy artykuły o WM&H a będzie i znacznie więcej ;)
Usuń@Mrówek
Miły materiał, bliski mojemu sercu. Też mam wielkie wątpliwości względem gatunku gry, który obrali. Karcianki nie ruszają mnie w najmniejszym stopniu , natomiast fajnie że PP zaczęło rywalizować z GW na płaszczyźnie samego bitewniaka. Dodatek z Gargantuans czy Collosals , rozwijające sie i wykształcające nowe frakcje, o coraz bardziej zróżnicowanej stylistyce (co było swojego czasu boleścią WM&H) , idzie ku dobremu.
Z mojego punktu widzenia brakuje też tłumaczeń, bo niestety ale możliwość przeczytania podręcznika w ojczystym języku jest nie do przecenienia. Warhammerem po części zainteresowałem się gdyż miał przetłumaczone zasady i część kodeksów.
OdpowiedzUsuńJa również chętnie poczytałbym jakieś fajne opracowania Warmachine po polsku :) A już jakiś porządny raport... :)
OdpowiedzUsuń„Games Workshop nawala, ale to nic, bo Mechawarrior i Heroclix zdobywają popularność – co najmniej pięć osób w kraju już w to grają!”
OdpowiedzUsuńTutaj taka mała uwaga. "Clixowy" Mechwarrior miał się całkiem dobrze swego czasu. IMHO już na starcie był ślepą uliczką (losowe boostery, powykręcany fluff i brzydkie jak noc figurki) stąd umarł już jakieś 6 lat temu.
Budujemy za to mozolnie bazę BattleTecha, który pod skrzydłami nowego wydawnictwa przeżywa na świecie swoisty renesans (jak na niszowy i "archaiczny" system). Nowy wydawca krok po kroku otwiera system na nowych graczy, szczególnie twardych bitewniakowców. Wkrótce liczę na większy boom także i u nas. Tymczasem graczy można znaleźć spokojnie w większych metropoliach (Poznań, Łódź, Warszawa, Trójmiasto, Kraków). Mamy nawet swojego Agenta :P.
Co do głównego tematu...
Obserwuję (z racji bycia fanem wielkich robotów) Warmachine praktycznie od początku istnienia. Tylko z powodu chronicznego braku czasu nie inwestuję w ten system. Figurki piękne, jacki to świetny pomysł. Parowe maszyny, steampunkowy świat fantasy - to uniwersum ma wszystko by stać się hitem i klasyką gatunku.
Popularność jest spora. Na jednym z topowych konwentów w Polsce widzałem kiedyś całą salę upchaną warjackami ;).
Turowa gra komputerowa to także strzał w dziesiątkę. DoW IMHO jest szczytowym osiągnięciem w gatunku RTS-ów - od prawie dekady nikt nie wymyślił nic lepszego i zanosi się na rychły ich zmierzch. Za to turówki (poza "masówką" jaką jest Civilization, HoMM) zawsze miały twarde grono wielbicieli (do których także należę), a w ostatnim okresie widać ich coraz więcej. W:T to dla mnie "must have" jeżeli chodzi o mnie.
Faktycznie materiałów po polsku o Żelaznych Królestwach jest jak na lekarstwo. Kiedyś udało mi się znaleźć obszerny post na jakimś forum o historii świata i frakcjach (tutaj na blogu też jest zacny).
Liczę na więcej i kto wie? Może się kiedyś skuszę? :>
Moje niebieskie ludziki (i dowodzący nimi pRudy) radują się widząc takie teksty. :-)
OdpowiedzUsuńDobrze sie dzieje w PP i zachodnim Immoren. :-) Minus to brak wydawcy i problemy z dostępnością u nas. Od jakiegoś czasu bardzo podoba mi się podejscie nie w stylu "to GW jest zle!" tylko "to reszta jest dobra!". Zadziwiające, ilu lat życia i ewolucji światopoglądu potrzebuje człowiek zeby do tego dojrzeć. :-D
A High Command zapowiada się fajnie i gdyby nie moja niechęć do karcianek (nie, wcale nie mam w domu 6 talii do Pokemon TCG) pewnie bym się skusił.