Dwa czy też trzy posty temu
pisałem, że skromna biblioteczka podręczników, suplementów, kodeksów i ksiąg
armii puchnie, i że trzeba wreszcie powoli przysiąść do tego wszystkiego i
wziąć się w recenzencką garść. Stali czytelnicy z pewnością wiedzą, że na
łamach Lexicanum publikuję raczej dość obszerne teksty, starając się, by
recenzje w pełni nakreślała zawartość danej książki – a no to, niestety,
potrzeba czasu! Przeważnie w pełni rozgryzienie danego podręcznika zajmuje mi
kilka dni robienia notatek, wczytywania się w każdy zakątek, każda ramkę i
tabelkę… Fortunnie czasem wydawane jest coś znacznie lżejszego, i dziś właśnie
sięgniemy do takiego produkty, czyli do książki z kampanią do WFB – Blood in the Badlands!
Pamiętacie General’s
Compendium? Wydany ponad 9 lat temu, suty, gruby, 180 stronicowy
dodatek do szóstej edycji Wojennego Młotka poświęcony w całości tworzeniu
kampanii, połączonych gier, wypchany po brzegi scenariuszami, zasadami
specjalnymi do oblężeń, walk pod ziemią, zdobywania prowincji, budowania mapy…
To był dodatek z prawdziwego zdarzenia, dodatek, w którym fluff zajmował
łącznie może z dziesięć kartek a reszta to były same tłuste kawałki, czyli
zasady, jednostki, bitwy i cały opis metodologii prowadzenia kampanii.
Prawdziwa perełka. W porównaniu z tym cudem, ta kilkustronicowa ulotka z Mighty
Empires to marny dowcip… Ale czemu przywołuję ten smaczny dodatek sprzed
nieomal dekady? Ponieważ Blood of the Badlands to swoista reinkarnacja tej
idei, skrojona jednak na współczesną formę – co to oznacza? Że niestety, zasad,
scenariuszy i tych kawałków, które aktualnie liczą się dla graczy jest dużo
mniej, zastąpionych przez opowieść prezentującą jak ekipa w studiu GW świetnie
się bawiła podczas rozgrywania swojej kampanii… Czy taka zmiana wyszła na plus,
trochę tak, trochę na nie, ale nie pędźmy do przodu i rozłóżmy książkę na
części pierwsze.
Wizualnie – jest standard Games
Workshop, czyli wyżyłowany na maksa. Trzeba oddać Cezarowi, co należy do
Cezara, choć GW ostro sobie winszuje za swoje produkty, to przynajmniej nie
wciskają nam czegoś, czego nie postawilibyśmy z dumą na półce. Twarda okładka z
pełnowymiarową, piękną ilustracją (*opisującą walkę krasnoludów przeciw całemu
morzu skavenów*), lakierowaną typografią, uprzednio złamanym grzbietem, by się
nie wyginał. Zawartość zamknięta na 96 stronach kredowego papieru wysokiej
jakości, wszystko oczywiście w pełnym kolorze, kartki są szyte… Jest ślicznie,
najwyższy standard, duma i ozdoba każdej półki kolekcjonera.
A jak prezentuje się zawartość?
Jak na kampanię przystało, rozpoczynamy od wprowadzenia do settingu – czyli do
krainy znanej jako Złe Ziemie, dzikiej, nieokiełznanej, zamieszkałej przez
wszelkie plugastwo Starego Świata, z zielonoskórymi na czele. Jest to jednak
zaledwie tło do wydarzeń, które poruszyły wszystkie nacje i rasy, a mianowicie
pojawieniu się na niebiosach zaklętej i zdecydowanie latającej Fortecy
Fozzrika, która zawiera w sobie bezcenne artefakty, skarby a nade wszystko
pergaminy i księgi z opisami potężnych zaklęć i rytuałów. Kto zdobędzie fortecę
w swoje posiadanie uzyska niesamowitą przewagę nad pozostałymi rasami
kontynentu… A że wojna jest wieczna w Starym Świecie wiadomym jest, że każdy
chciałby położyć rękę, łapę lub szpony na takim skarbie. Jak widzimy fluff jest
prosty, ale naprawdę zgranie przemyślany, gdyż jego uniwersalność pozwala
graczom dołączyć do zabawy niezależnie od tego, jaką armią grają, ponieważ
każda z nich znajdzie dla siebie powód, by powalczyć o magiczny kasztel.
Kiedy już wiemy o co walczymy,
gdzie odbędą się ów krwawe gody, pora wziąć się za mięsko, czyli za zasady,
które będą rządzić całą rozgrywką, zasadami specjalnymi, zbudowaniem mapy,
określeniem dodatków w postaci walk o prowincję, unikalnych zasad dla każdej
armii czy tabeli ‘przeżywania’ bohaterów, którzy padli w trakcie bitew. Tak
naprawdę te sześć (!) stron czystych zasad są esencją podręcznika, bo to one
nakreślają mechanikę rządzącą całą imprezą – tak, sześć stron, na których
poczytamy o losowych wydarzeniach, o funkcjach i bonusach dodawanych przez
różne regiony i budowle, zasadach unikalnych dla każdej frakcji oraz mechanice
poruszania się po mapie zbudowanej z kafelków Mighty Empires. Jeżeli ktoś już
się żachnął, że kupowanie podręcznika do kampanii, który zawiera tak mało
aktualnych zasad jest pozbawione sensu – wstrzymaj wodze, Jose, jest tego
więcej. Widzicie, cała wojna trwa rok, a rok jak wiemy podzielony jest na pory
roku; I tak też została podzielona kampania, a każda pora roku posiada jeszcze
swój własny zestaw dodatkowych zasad, głównie wbudowanych w unikalne i naprawdę
dobrze zaprojektowane scenariusze.
Na wiosnę poczytamy więc o
zasadach oblężeń, w lecie popełzamy sobie przez bagna szaleństwa radując się,
kiedy ich halucynogenne wpływy doprowadzą nasze regimenty to wariactwa,
jesienią dorzucimy dodatek Storm of Magic oraz dostaniemy zasady i stosik
świetnych scenariuszy do walk pod ziemią do zabawy a zimą nastąpi kulminacja
wojny wraz z nowymi, potężnymi zaklęciami do oblężeń! Słowem, dodatkowych zasad
jest znacznie więcej, niż wydzielona sekcja im poświęcona sugeruje – co po
prostu porozrzucane po całej książce, opisane tam, gdzie gracze zwyczajnie ich
potrzebowali w danym etapie ich rozgrywki. Na końcu zaś dostajemy listę dodatkowych
zabawek do kupowania za punkty w grach z oblężeniem, fajny, kreatywny dodatek.
Czyli choć pod względem mnogości zasad i pomysłów Blood in the Badlands swojemu dziadkowi pod postacią General’s
Compendium nie dorównuje, to w porównaniu do ulotki reklamowej dodawanej do
Mighty Empires prezentuje się już nadzwyczaj dobrze!
Muszę dorzucić jeszcze jeden duży
bonus – czyta się to naprawdę /bardzo dobrze/. Sami z pewnością przyznacie
(*albo tak mi się wydaje!*), że raport z bitwy to w dziewięciu przypadkach na dziesięć
najlepszy element White Dwarfa, coś, co wciąga i ładnie się wchłania, a opis
całej kampanii, tych wszystkich bitew, wydarzeń, zwrotów akcji, kąśliwych uwag
pod względem wrażych dowódców, odgrażania się, zdrad, knowania, przerzucania
obelgami i rozwijania teł fabularnych swoich armii to czysta rozkosz i świetna
uczta dla każdego gracza i hobbysty. Pod tym względem Blood in the Badlands nie zawodzi, będąc prawdziwym zastrzykiem
inspiracji dla tych, którzy czują potrzebę hobbystycznego kopniaka by znowu
zastartować, by odkurzyć modele, pomalować coś, wrzucić szaliczek i pędzić do
klubu czy do znajomego znowu poturlać kostkami. Świetnie mi się też czytało
prezentacje stron konfliktu, gdzie gracze prezentują swoje armie, swoje
pomalowane modele, nazwanych herosów, ich historie… Lubię takie rzeczy, lubię,
gdy gracze nie tylko bawią się w Math-Hammera, ale też tworzą swoje armie z
dbałością o detale pod względem hobbistycznym i narratywnym.
Czy warto kupić? Ciężko
jednoznacznie określić – jeżeli masz w pobliżu aktywny klub oraz grupę
zaciętych graczy, planujesz stworzenie własnej kampanii to powiedziałbym, że
zdecydowanie tak, bo to kopalnia dobrych pomysłów i gotowych, eleganckich
scenariuszy. Jeżeli jesteś kolekcjonerem, to i tak kupisz, zachęty nie
potrzebujesz. Jeżeli jednak jesteś graczem stricte turniejowym,
hobbystą-malarzem… Zakup jest raczej wysoce opcjonalny, po poza kopem
inspiracji oraz całkiem dobrej lektury hobbystycznej, nic więcej z Blood in the Badlands nie wyciśniesz. Osobiście
dodatek nawet mi się podobał, i liczę na to, że GW wyda coś jeszcze w tym
formacie w najbliższym czasie…
Dobrze, że znowu piszesz:) I to codziennie;)
OdpowiedzUsuńA teraz ad rem.
Najpierw o bloodlands. Osobiscie oceniam ten dodatek znacznie nizej. Po pierwsze - tak naprawde, nie ma tam niczego, czego gracz z jakims tam, niewielkim nawet, doswiadczeniem, nie dalby rady zrobic sam niewielkim nakladem pracy. Ok, to samo mozna powiedziec o polowie innych dodatkow do wszystkich gier. Po drugie - do WFB podobnych dodatkow o kampaniach (czy to w formie ksiazek, czy tez ulotek, czy artykulow w WD), bylo juz mnostwo. Po trzecie - i to jest moim zdaniem najwieksza wada tej ksiazki - same zasady i miecho stanowia w niej moze 20 procent calosci. Reszta to opisy, jak sam wspomniales, bitew. Tyle, ze ja niespecjalnie lubie tez raporty bitewne, zwlaszcza w formie w jakiej pojawiaja sie w WD od paru lat. A opisy samych armii itd... Ani specjalnie kreatywne te armie, ani ladnie pomalowane... Ot, przecietna po prostu. Dodatek kupilem do kolekcji:)
A druga rzecz - bardzo podobal mi sie wpis o Lego:) Inspirujace:)
To generalnie możesz darować sobie recenzję Crusade of Fire. W sumie to samo tylko, że do 40stki.
OdpowiedzUsuń