18.12.2011

[18.XII.2011] Dystopian Wars #1: Modele i Fluff



Tak. Wiem. Dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent z was, moi zacni czytelnicy, to jednakowoż oddani fani wojennych młotów w obu wariantach, czy to naparzania z bolterów, czy też przerzucania się zaklęciami. Widać to po znamienitej popularności wpisów traktujących o Infinity! Ale podejrzewam, że to w dużej mierze moja wina oraz wina systemu (*na pewno działa tutaj układ*), i nie chodzi my wcale a system w sensie gry, lecz system w sensie ‘w naszym kraju zarobki są za niskie względem cen’, przez co większość hobbystów stać na utrzymanie jednego, góra dwóch systemów w odpowiedniej ‘płynności’. Z mojej strony błąd polegał na wzięci się za opisywanie urody nowych modeli, a nie napisanie nawet słowa o systemie per se – a szkoda, bo Infinity to zdecydowanie najlepszy „popularny” skirmish na rynku! No, ale czasy te się kończą, zakasać rękawy i bierzemy się za szerzenie mniej popularnych gier na łamach bloga; co nie oznacza, że Warhammer (*którego kocham pasją gorącą i trwającą nieprzerwanie*) nie będzie miał tutaj miejsca, ba, sądzę, że i tak zajmie większość wpisów tak czy owak! No ale do rzeczy, bo dziś na tapecie mamy doskonały i jakże zabawny system produkcji Spartan Games – Dystopian Wars.
 
Spartan Games. Brytyjska firma, która uderzyła na rynek gier bitewnych ze swoją grą Uncharted Seas, gdzie wcielasz się w rolę admirała floty ze świata fantasy i naparzasz się z flotą wroga. Czego chcieć więcej? Okręty, działa, abordaże, na stęchłego halibuta, dawajcież grog i pijemy! Mechanika się przyjęła, znaczy na tyle, że grę kupiono wystarczająco dużo razy, by firma nie upadła, ba, zaczęła się rozwijać – oczywiście, nie mówię tutaj o Polsce. Znowu rozbijamy się bowiem o klasyczny temat przelicznika. Zarabiając dwa tysiące złotych miesięcznie wydatek stu pięćdziesięciu złotych na starter to nie przelewki. Zarabiając dwa tysiące funtów, wydanie trzydziestu z nich na starter to żaden problem! Słowem, w pięknej Anglii, kraju rodzimy Spartan Games, ich produkty sprzedają się dobrze i zyskują spore uznanie za mechanikę i ładne modele. Stonowany sukces Uncharted Seas urodził w głowach developerów firmy genialny zaiste koncept! Skoro mechanika się sprawdza i ludzie ją sobie chwalą, czemu jej nie wycisnąć do cna? W ten oto sposób powstały dwie kolejne gry ‘flotowe’ – Firestorm Armada (*starcia kosmicznych okrętów*) oraz bohater dzisiejszego tekstu, Dystopian Wars; wojny wielkich maszyn w klimatach steampunk’u.


Podręczniki do gier Spartan Games są jak dobrze skrojona blogowa notka. Krótkie, łatwe w odczycie i pełne informacji. Z podręcznikiem do Dystopian Wars właśnie tak jest – cały podręcznik ma zaledwie 128 stron formatu A4, jest wydany poprawnie a skład jest przyjemny dla oka. Ilustracje są raczej przeciętne, co by nie rzucić, że niektóre wręcz trącą amatorszczyzną, no ale budżet robi swoje; porządni artyści za puszkę pasztetu i pęto kiełbasy niczego nie zmalują. Tło historyczne czyli tak zwany fluff systemu zmieścił się na zaledwie siedemnastu stronach! Co nie znaczy, że nie udało im się szybko i zgrabnie przerzucić tonę informacji; wiek XIX w pełni, potężne imperia ścierają się ze sobą o władzę na swych rozległych terytoriach i koloniach. Kiedy to mocarstwa toczą swoje boje, jeden bogaty i oczywiście, z lekka szalony naukowiec wyrusza na Antarktykę, gdzie znajduje tajemniczą strukturę wypełnioną niesamowitymi technologiami, a co najważniejsze – nowym źródłem energii: Element 270, którego jedna kropla może napędzać tysiąctonowy okręt przez miesiąc. Wraz z odkryciem powstała nowa nacja – Przymierze Antarktyki, którego nadrzędnym celem jest oświecenie świata za pomocą nauki, przyprowadzenie go do cudownej utopii władanej przez rozum, pozbawiony zabobonów i ciemnogrodu!

Niestety, ludzie to tylko ludzie… jeden z bliskich współpracowników i naukowców nowo powstałej nacji czuł się odrobinę zbyt patriotycznie ze swym rodzimym krajem, Koalicją Rosyjską – wraz z masą planów i z elementem 270 zdradził Przymierze i powrócił do Rosji, błyskawicznie grożąc raczej kruchej równowadze sił; posiadając tę technologię rosyjskie wojska błyskawicznie zmiażdżyłyby opozycję produkując okręty i maszyny wojny o których to tej pory można było jedynie śnić. Stalowe Behemoty wielkości małych miast, okręty większe niż wyspy, latające lotniskowce… jakby tego było mało, element 270 można było ‘dostosować’ do wielu potrzeb, gdyż ‘mieszał’ się z każdym innym pierwiastkiem dając nieraz ciekawe efekty. Stal lżejszą niż papier, albo wytrzymalszą niż cokolwiek znanego do tej pory ludzkości.

Szacowny doktor dyrektor, ojciec prowadzący Przymierzu Antarktyki, lord Barnaba Draynes Sturgeon postanowił wziąć sprawy solidnie w swoje ręce i dozować rozwój technologii w miarę po równo każdemu mocarstwu, utrzymując lichy balans sił… co nie zmienia jednak faktu, że wojny toczą się dalej i to w najlepsze, ale przynajmniej technologiczna równowaga zapobiega dominacji któregokolwiek mocarstwa, a to najważniejszego. Jednocześnie szacowny lord uznał, że pokój nastanie tylko wtedy, kiedy militarne potęgi zostaną złamane, państwa porzucą patriotyczno-narodowościowe omamy i zjednoczą się całkowicie pod flagą nauki i rozumu. By tego dokonać, niestety, Przymierze Antarktyki musi sięgnąć po czystą Siłę – i choć ich liczebność jest praktycznie żadna, to ich technologia przewyższa wszystko, co posiadają aktualne rozdające karty supermocarstwa. Tak więc nadeszła pora na zabawę…

Tyle jeżeli chodzi o fluff w wielkim skrócie. Muszę z radością stwierdzić, że panowie ze Spartan Games ładnie operują historią i świetnie modyfikują znany nam świat tak, by nikt nie miał problemów z wypowiedzeniem słów ‘alternatywna rzeczywistość – alternatywna historia’. I tak zamiast USA, mamy FSA, czyli federację stanów Ameryki. Mamy mocarne królestwo brytyjskie, koalicję rosyjską, imperium Pruskie czy cesarstwo Gorejącego Słońca z Japonią w roli głównej. Duży plus jaki się tutaj gotuje, to mnogość armii. Na start gra posiadała zaledwie cztery grywalne frakcje; teraz jest już pięć, a modele do szóstej (*Republika Francuska*) już powstają, ba, jeden już można oglądać! Pierwsza fala produktów za nami, pozwalała grać Brytyjczykami, Prusakami, Amerykanami czy właśnie rezydentami Imperium Gorejącego Słońca, niedawno zaś objawili się nam żołnierze i armie Przymierza Antarktyki, a na horyzoncie wyczuć możemy francuzów oraz ogromną koalicję rosyjką! Za to w obwodzie czeka nas jeszcze Imperium Ottomańskie, Liga Zjednoczonych Państw Italii czy – uwaga! – Unia Polsko-Litewska! Jest więc czego wyczekiwać, tym bardziej że Spartan Games nie wyglądają, jakby mieli się zwijać w najbliższym czasie.


Fluff jest więc skromny, ale dobrze skrojony, a co najważniejsze otwarty na dalszą ekspansję tudzież rozwój. Plus z tej strony! Ale jak się gra prezentuje? Bo tło fabularne, powiedzmy sobie szczerze, jest co najwyżej haczykiem przyciągającym/odpychającym (*zależenie od preferencji*) a o popularności gry bitewnej decyduje jakość modeli oraz sensowność mechaniki. O ile kwestię mechaniki omówimy w drugiej części tekstu (*znaczy się jutro, jak bogowie pozwolą*), to o modelach z chęcią bym coś niecoś napisał! Ale po kolei, według porządku, co by się nie pogubić.

Bo pierwszą rzeczą na którą należy zwrócić waszą uwagę, drodzy czytelnicy, jest fakt, że Dystopian Wars to /NIE/ jest gra oparta na morskich bitwach wrażych flot. Tak jest, Spartan Games ewidentnie obrała sobie ten właśnie system jako swój sztandarowy, i w jednym podręczniku umieścili możliwość walki na każdym froncie – na morzu, na lądzie i w powietrzu. A co w tym wszystkim jest najlepsze? Mechanika gładko i bezproblemowo pozwala na wykorzystywanie wszystkich trzech armii w jednej rozgrywce! Nasze nawodne Behemoty mogą bombardować się wśród fal, kiedy baterie nabrzeżne odpychają je od wyspy, jednocześnie bronione przez eskadry myśliwców przed wrogim bombardowaniem. Tak, to jest piękne – widok ogromnej armii w Dystopian Wars budzi szacunek i podziw w raz z koniecznym kiwnięciem głową, bo przecież nadciągające sterowce, niszczyciele, ogromne czołgi, roboty i pojazdy kroczące, na wodzie, na ziemi, w powietrzu po prostu musi robić odpowiednie wrażenie.

Tym bardziej, że modele są co najmniej ładne. Wykonane z ultra lekkiej, dość wytrzymałej (*acz kruszącej się!*) białej żywicy potrafią zadziwić poziomem detali, ba, nawet na metalowych płatach czy pancerzach mamy różną fakturę, od diamentowego wzorku to czegoś a la zimmerit. Niektóre modele lub elementy są odlane z lekkiego, białego metalu. Co jednak cieszy to same rzeźby! Każda frakcja wyróżnia się pewnym unikalnym wzorem, ‘projektowym lejtmotywem’ – okręty Azjatów wyglądają jak pływające lokomotywy, statki amerykan to ogromne parowce z wirnikami bocznymi, okręty przymierza wyglądają dość ‘biologicznie z licznymi krzywymi w kształtach i tak dalej, i tym podobne. Świetny zabieg, nie tylko działa jako spoiwo całej armii, ale też pozwala na jeden rzut oka ocenić, do jakiej frakcji należy model. Po prostu duży plus dla rzeźbiarzy i developerów! CO do samych modeli są, moim zdaniem, bardzo ładne; bogate w mnóstwo drobnych detali o wysokiej ostrości szczegółów, fajne, nietrudne do pomalowania wzory (*dużo płaskich powierzchni yay!*) i co najlepsze, wszelkie rodzaje pojazdów jakie możecie sobie wyśnić! Roboty, okręty, łodzie podwodne, myśliwce, bombowce, sterowce, czołgi, pojazdy kroczące, lewitujące-kulowate-coś… no solidna obfitość dla każdej frakcji, nadal puchnąca od dość regularnie wydawanych nowości.


Pod względem estetycznym system ten cieszy więc i sprawuje się raczej zdecydowanie pozytywnie (*choć de gustibus…*), tło fabularne dziurawe nie jest i ładnie się splata, oferując systemowi dużą swobodę w kreacji dalszych postępów i rozwoju gry. Ceny? A właśnie. Ile zabawa nas kosztuje? Starter, czyli tzw. „battlegroup” kosztuje w okolicach 150 zł za mniej więcej 800 punktów – jest to solidna armia, a to dobra wiadomość! Potem kupując zaledwie kilka specjalnych modeli, jak lotniskowce czy inne, bardziej unikalne zabawki jesteśmy w stanie pozbierać sensowną siłę jednego rodzaju (*podkreślam! Posiadanie armii powietrznej, morskiej i lądowej to jednak będzie nielekki wydatek!*) za zaledwie 300-350 zł! Cena Battleforce’a z blistrem, którym możemy sobie co najwyżej pociukać w patrol. Tak więc drogo nie jest, a to spora zaleta na naszym poletku – zamiast sprawiać sobie dwa kolejne pudełka do młotka, możemy sobie posklejać armię do zupełnie innego systemu. Słodko!

A więc pora przejść do najważniejszego elementu…  Mechaniki i zasad! Ale to dopiero w następnym odcinku, znaczy się, we wtorek! Pozdrawiam, i mam nadzieję, że uda mi się zainteresować chociaż jednego z was tym solidnym systemem.

4 komentarze:

  1. Tak, Dystopian Wars wyglada na bardzo ciekawa gierke, podrecznik troche kuleje pod wzgledem jasnosci regul, ale od czego siec i fora. A modele sa bardzo fajne. Rok temu na zlocie Crisis zdaje sie, prezentowano swietnie wygladajaca, wielka gre pokazowa tego systemu, z pieknie wygladajacym stolem wyspiarsko-morskim.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nienawidzę Cię czasem - teraz znowu zacznę się nad tym systemem zastanawiać... :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha, cieszę się wielce z tego powodu! Nienawiść to taka gorąca emocja, będzie mnie ogrzewać w chłodne, zimowe wieczory. Nie ma się co zastanawiać, imć Amdorze, tylko skroić dwie stóweczki i walnąć sobie jakiś zestawik, ot choćby dla samej rozkoszy malowania i posiadania floty. BO spójrz na te modele, czyż nie są apetyczne?

    Inkubie, zasady cierpią głównie z powodu nierozpisania - znaczy, podręcznik jest za krótki a niektóre aspekty są opisane lakonicznie i bez przykładów wyjaśniających. Poza niejasnościami, mechanika chodzi jak w zegarku. A modele, jak napisałem, są zacne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Damn,nie mam pojęcia jakim cudem przeoczyłem tego posta.Pierwszy raz figurki do Dystropian Wars widziałem gdzieś na Beasts of War bodajże.Od razu mi się spodobały.Pograłbym w to (i nawet przy moich niskich zarobkach w typowym "polskim" standardzie,kupiłbym starter) tyle że nie ma z kim pograć.Problem nie tyle leży w mamonie,co w czasie.Porównujesz tu pensję Angola (i nie piszę pogardliwie,po prostu lubię to nazewnictwo) i Polaka a jest to niesamowicie trafiony przykład gdyż na wyspach minimalna pensja miesięczna wystarczy na zakup 2,5 telewizora,natomiast u nas musisz złożyć 2,5 pensji na to "magiczne pudełko" bombardujące nas reklamami z lewa i z prawa.Ergo,Angol musi pracować o wiele krócej na swoje hobby,Polak niestety żeby mieć musi tyrać i poświęcać na to o wiele więcej czasu co prowadzi do braku owego czasu na hobby.Mamy niższy standard życia,ceny zrównane do UŁe ale zarobki już nie.I nie ma co się spodziewać że będzie inaczej,każdy to widzi tylko już nikt nie ma siły protestować jak w '56tym.Konkludując,z chęcią kupiłbym,pomalował,wystawił modele do DW,gdyż jestem tak samo zachwycony tą grą jak swego czasu Confrontation (a miałem prawie wszystkich Devourerów),tylko z kim tu grać.Ledwo czasu na 40k staczy :-I

    OdpowiedzUsuń