Witam ciepło w morderczo upalny
dzień. Nie ma lekko, za oknem co najmniej milion stopni, szkło w oknach spływa,
plastik się marszczy a metalowy parapet może swobodnie grać rolę patelni.
Słowem, lato, lato w pełni… Fortunnie nabyłem niedawno mocą kupna solidny
schładzacz powietrza i da się żyć, da się żyć. No ale dość prognozy pogody,
pora na dzisiejszy tekst, który będzie w dużej mierze łechtaniem mojego
własnego ego, choć muszę zauważyć, że ów historia ma wielu bohaterów i
przypomina mi nieco wyścig z czasem psich zaprzęgów w 1925 w celu dostarczenia
antytoksyny i uratowania odizolowanych miast przed epidemią. O czym mówię? O MalifauX. A dokładniej, o żywocie tego
systemu w moim przybranym mieście rodzinnym, znaczy, w stołecznym królewskim
mieście Kraków.
Stali czytelnicy doskonale wiedzą
o co chodzi, znają kąkol czy też zalążek tejże historii - rozbija się ona po
tekstach traktujących o tym systemie, powoli napusza się radosną dumną, skrzy
się niczym złoty medal z folii, godny swego miejsca obok orderu z ziemniak. Bo
choć może nie wygląda, bo choć z całą pewnością nie była to robota na jedną
osobę, i choć musiałbym być dupkiem sezonowym klasy pierwszej, by sobie
przypisać ów uroczy triumf w całości, to jednak nadal poczuwam dumę z
osiągnięcia jakim jest…
No właśnie, cóż takiego?
Uczyniliśmy MalifauX największym
systemem w kraju? Nie. Zorganizowaliśmy największy turniej na kontynencie? Nie.
Doprowadziliśmy wydawcę do przetłumaczenia wszystkiego na język rodzimy? Nie.
Kurde, to z czego się cieszyć? Ano jak rzeczy mądrość ludu - radujta się
drobnymi rzeczami, a w naszym przypadku ów “drobnostką” jest fakt włączenia do
sprzedaży produktów powiązanych z MalifauX
w naszym lokalnym sklepie. Czy to mało? Pewnie, ale na skalę lokalną jest to
wydarzenie na skalę zmian geologicznych. Bo oto pośród półek wypchanym
Tradycyjnymi Systemami Głównymi (*czyt. Warhammery*) nagle wybiła się niczym
wierzchołek góry lodowej półka ze starterami do systemu Wyrda, z zestawami
terenów, Terraclipsami i kilkoma mniejszymi pudełeczkami z nowościami. Nagle
okazało się, że przy całkowicie losowej wizycie w sklepie widzę w kącie ludzi
łupiących w MalifauX - bez
zgadywania się po sieci, bez specjalnego umawiania się… Nagle patrzę w
kalendarz imprez Vanaheim’u a tam bam, co piątek obowiązuje nauka gry w tę grę prowadzona
niezłomnie przez zapalonego ochotnika i co najlepsze - są chętni, są ludziska,
którzy wpadają tylko po to, by zobaczyć czym to się je.
Pierwsza dostawa Vanaheimu! Będzie więcej, będzie pyszniej, a na stronie, pełna oferta do ściągnięcia na zamówienie. |
Najlepsze w tym wszystkim jest
to, że ów sukces jest jakby koronacją dwóch starszych wpisów, na łamach których
próbowałem przekazać wam, mili czytelnicy, jak promować nieznane systemy na
łamach swojego prywatnego środowiska. Widać, słowa nie wiatr, bo efekty są!
Teraz MalifauX wylądowało na
sklepowej półce, stało się oficjalnym elementem figurkowej scenerii Krakowa i
już teraz może tylko rosnąć, mając swój własnym, funkcjonujący zakątek. I jak niewiele
było trzeba!
Zaledwie parka zapaleńców, którzy
zamiast zbijać bąki w ciepłe krzesełko uznali, że wbrew wszystkiemu zbombardują
lokalnych graczy nową grą. Wystarczyło intensywne promowanie i zawzięte
introgamingi. Wystarczył entuzjazm. I niewielki wkład finansowy, nazwijmy go,
inwestycją. Kiedy przybyłem do Vanaheimu z dwoma starterami,
ledwo sklejonymi, zainteresowanie nie było zbyt duże - owszem, ludzie doceniali
ładne wzory, czasem rzucali jaskrawym okiem na tę dziwną mechanikę z kartami,
ale na tym się kończyło. Bartosz, właściciel sklepu Vanaheim, choć zawsze
przyjazny, zawsze pomocny i nigdy nie karcący za granie w gry, których nie ma
na półkach, też nie przejawiał entuzjazmu - w pełni zrozumiałe, jako że ma na
głowie biznes, i próby promowania gry, której nawet nie prowadzi, brzmi jak
marnowanie cennego surowca zwanego czasem. Szybko się jednak dogadaliśmy, i
przy mocnym wsparciu Emeryta nabyliśmy na użytek sklepu właśnie zestawy
Terraclipsowych terenów, kilka domków MAS’u, trochę skrzynek i innego śmiecia
by być w stanie stworzyć prawdziwy stół (*a nawet dwa*) do tego systemu. Dodatkowe
tereny zawsze się przydadzą tak więc Vanaheim, jak można się spodziewać, nie
pogardził i przyjął z chęcią. A my, Malifaksiarze, mieliśmy ciche
błogosławieństwo na łupanie w tę naszą dziwną grę…
Wraz z terenami, obfitym stołem i
uwidocznieniem się pojawiło się zainteresowanie. Wyszli na światło dzienne
ludzie, którzy nie tylko coś tam o tej grze słyszeli, ale także posiadali
jakieś modele, aktualnie zbierające kurz w mrocznych, piwnicznych zakątkach ich
kolekcji. Odkurzyli jej jednak i całkiem żwawo wrzucili je na stoły… Karty,
Kamienie Dusz i realizowanie zadań zahuczało i MalifauX ponownie poczuło krew pędzącą w żyłach. Pojawili się nowi
gracze, nowi chętni. Kolejne startery dochodziły do kolekcji. Emeryt ponownie
pomógł sprawie kupując praktycznie wszystko, co wyszło w plastiku, na dzień
dzisiejszy samemu będąc w stanie dostarczyć figurek na 3-4 gry intro na raz.
Gra kwitła. Do momentu pewnej stagnacji -
mea culpea, mea maxima culpea, ponieważ życie mnie dopadło i musiałem na
dłuższą chwilę odłożyć figurki, schować kostki i zapierniczać jak mały rowerek.
Fortunnie choć MalifauX przycichło,
to tylko na chwilę… Bo pojawił się nowy zapaleniec, Jampel… A tam gdzie jest
aktywny zapaleniec, tam każdy system może rozkwitnąć!
Dziś MalifauX w Krakowie to norma. Nie oznacza to, że system ma setki
graczy. Że jest największym w mieście. Że wszyscy go znają i kochają. Oznacza,
że mamy miejsce, gdzie MalifauX
można nie tylko ograć, ale też i nabyć, gdzie można się ów gry nauczyć...
Słowem, dzięki staraniom kilku osób, pozytywnemu nastawieniu i zdrowego
podejściu do tematu, gra dołączyła do aktywnej plejady.
Dało się? No, już, wystarczy tego
próżnego przechwalania się, bo wniosek dzisiejszego tekstu się rozmywa, a jest
on w sumie prosty – Nie dajcie się. Nie poddawajcie się. Nie
pozwólcie się stłamsić. Nie dopuścice, by system, który lubicie, w który
chętnie ciupiecie, leżał odłogiem bo „nikt w to nie gra”. Wyciągnijcie modele,
zaatakujcie wasz ulubiony sklep czy klub i walczcie. Bo wystarczy kilka
miesięcy, wystarczy samozaparcie i pewnego dnia się okaże, że to Heavy Gear,
które tak kochacie, nagle znalazło dość fanów, by stać się nowym, kochanym
dzieckiem w waszym lokalnym środowisku.
Body of Evidence widzę tam :) Przyjemny starter :)
OdpowiedzUsuńTo teraz czas na Dystopian Wars :)
OdpowiedzUsuńKocham takie fenomeny :) Gratuluje Wam, Panowie, może zajazdem kiedyś zdołam łupnąć z Wami partyjkę:)
OdpowiedzUsuńWooooow! Ale zaskoczenie! Rewelacja!
OdpowiedzUsuńJuż niedługo (mam nadzieje) się spotakmy na partyjce w Krakowie :D
OdpowiedzUsuńPoza tym mam i dobrą wiadomość - dziś skontaktował się ze mną weteran Malifaux z Dublina i razem będziemy robić demo dla naszych ziomków z klubu.
OdpowiedzUsuńJest więc szansa że Malifaux rozkwitnie w Dublnie :D
I tak trzymać :D
UsuńNie myślałem, że kiedyś powiem coś takiego ale zazdroszczę Krakowowi. U nas w Warszawie nawet sklep sprzedający Warmachine się zamknął.
OdpowiedzUsuńBo Warszawa warhammerowskim betonem stoi XD
UsuńA w Vana obok młotków można już od jakiegoś czasu nabywać Warmachine, Hordes, Bolt Action, Umbra Turris, Warzone... Teraz doszedł Malifo a wiem z pewnych źródeł, że Infinity rychlej dołączy do ekipy :D
OdpowiedzUsuń