Witam ciepło w nowym miesiącu.
Tak, wiem, ostatnie dwa, trzy tygodnie świeciły i straszyły pustkami na blogu,
ale cóż, fortunnie nie jest to wynik mojego długoterminowego wyjazdu czy
jakiegoś horrendalnego nakładu pracy – gwoli wyjaśnienia, cisza na blogu
spowodowana była przyjazdem ważnej dla mnie osoby z odległego kraju, która to
osoba zajęła 99 koma 9 procent mojego wolnego czasu. Są pewne priorytety i blog
niestety musiał ustąpić miejsca wycieczkom po stołecznym mieście królewskim,
wizytacją restauracji i tym podobnym rozrywkom. Fortunnie ów Osoba rannym
ptaszkiem nie jest, więc nareszcie mam
czas by o poranku przysiąść i troszkę odkurzyć blogowe półki. Ach, dorzućmy do
tego fakt, że plazmowa temperatura nie pomaga w aktywacji mózgu i w sumie walka
z wielkim ‘niechceniem się’ trwa dzień w
dzień…
No ale jest o czym pisać! W teorii zawsze jest, ale tak czy owak
ten w sumie krótki okres milczenia był dość aktywny… Zanim jednak zaatakuje
nowości, zanim przyjrzymy się nowością do Infinity czy triumfie MalifauX w Krakowie
(*z którego
jestem poniekąd dumny*), zanim zrecenzujemy nowe modele do Warmachine
/ Hordes (*które
nagle olśniły mnie urywającą czapkę jakością!*) czy otworzę swoje
pierwsze pudełko do Bolt Action, myślę, że lepiej zacząć czymś miękkim,
ogólnym, wspominkowym i nostalgicznie, melancholicznie ciepłym… Tak, to będzie
felieton. Tak, zawarte w nim opinie i twierdzenia nie są prawdą, nie są nawet
faktami, są zaledwie przelaniem tego co myślę, obserwuję i uważam na wirtualny
papier – jak się więc nie zgadzacie, to nie krępować się, rozluźnić nadgarstki
i brać się do dyskusji!
No dobrze, ale o czym chciałbym z wami podyskutować, mili czytelnicy?
O tym, że stylistyka Warhammerów, a przede wszystkim Warhammera 40 000 zgubiła
się gdzieś kilka lat temu, wpadła pod szafkę i nikt jej już nie wyciągnął z
mrocznych zakątków. O tym, że rotacja pracowników studia developerskiego Games
Workshop mocno wpływa na to, jakie modele dostajemy. I o tym, że Grimdark w ów
nowej odsłonie nie jest już mocną, twardą kiełbasą wypchaną krwistymi
kawałkami, a raczej wegetariańską parówką sojową o smaku mięsa.
Mocne słowa? Nie zgadzacie się?
Podoba wam się aktualna stylistyka i kierunek wzornictwa w modelach Warhammera
czterdziestego pierwszego tysiąclecia? Dobrze. Nie zmienia to faktu, że
chciałbym tutaj przelać pewne moje… wątpliwości, że tak się wyrażę. Widzicie,
zawsze byłem, jestem i najpewniej będę fanem tego uniwersum – gotycka,
wyolbrzymiona, mrocznie satyryczna wizja świata, w którym logika i rozsądek tak
naprawdę nie mają znaczenia to jest to, co tygryski lubią najbardziej! Tak więc
choć w wojenne młoty nie gram i w sumie mało grałem w przeszłości, to śledziłem
te systemy z niemalże fanatycznym, nabożnym fanboizmem od wielu, wielu lat.
Pamiętacie trzecią i czwartą edycję? To było coś. To był klimat. Mrok wylewał
się z czarnych podręczników, kreska Blanche’a i tuszowane ilustracje, krwiste
kawałki fabularne, wszystko budujące atmosferę korupcji, zepsucia, desperacji i
wiecznej wojny. Skąd nagle na łamach tego uniwersum pojawiły się takie wykwity
jak Centurioni? Smokozordy? Czy chociażby najnowsza tragedia wizualna, czyli
Logan Grimnar w latającej wannie? Czy będziemy mogli dokupić gumowego orzełka
do ów wanny?
Okej, tutaj warto od razu dodać
jedną ważną rzecz. Nie uważam, by te modele były /złe/. Ba, sklejałem nawet
niedawno jednego Maulerfienda i uznałem ten model za naprawdę świetny kawałek
plastiku – nie tylko pod względem jakości wydania, ale po prostu pod względem
rzeźby. To jest, po prostu, ładny model. Nie zmienia to jednak faktu, że jak na
moje, to on pasuje do tego, czym jest WH40k jak pięść do nosa. Tak samo wielki
szef Kosmicznych Wilków, co lata po polu bitwy w wannie ciągniętej przez wilki.
Być może model będzie ładny, być może znajdzie swoich wiernych fanów… Ale od
kiedy to Kosmiczni Marines potrzebują wanien, by walczyć z wrogami Imperium?
Jakoś w książkach z Czarnej Bilbioteki nigdzie nie udało mi się wyczytać o takich
cudach. Fluff się rozwija? Chyba raczej rozmywa…
Dlaczego? Bo jest rotacja. Bo
studio odpowiedzialne za stylistykę, rozwój i koncepty to już nie są dokładnie
Ci ludzie, co byli onegdaj. To nie są ludzie, którzy czerpali swoje inspiracje
z komiksów 2000AD (*bardzo popularnych w Anglii, tak samo warto zauważyć, że
jest to najpewniej największy wkład w świat komiksów ze strony tego państwa*)
czy Heavy Metal. Zniknęły nawiązania do znanych, mrocznych światów SF, zniknęły
nuty o smaku Gene Wolfe’a czy Franka Herberta. Nie mamy już modeli, które
ewidentnie urodziły się na doskonałych dziełach
Ian’a Millera czy Goodwina. Wszystko to wygląda tak, jakby aktualna
ekipa zapomniała, czym jest ich fluff i na czym się opiera. Albo, co gorsza,
postanowili przeinterpretować go na nowo
- i zamiast rozwijać ten wyolbrzymiony, epicki ‘mrok’, postanowili
przekuć go na satyrę. Parodię. A widzicie, chociaż wiadomym jest, że 40k i ów
uniwersum z pewnością nie jest rzeczą poważną, to by osiągnąć doskonałe wyniki
w hiperbolizacji, przerostach i wszelkich przegięciach, potrzeba do tego podejść
z pewną ‘fałszywą powagą’. A tego zaczyna brakować.
Nie będę udawał, że sam na to
wszystko wpadłem. Ba, na internetowych forach i serwisach od pojawienia się
niefortunnej fotki z ów Wanną Kosmicznych Wilków trwają żywe dysputy na ten
temat, i tam padły mocne i doskonale dobrane słowa użytkownika o wdzięcznym
nicku Knight_of_Infinite_Resignation:
By making kids the target audience, they
lose not only the adults but the kids too.
Nie mogę się bardziej zgodzić z
tym założeniem. Widzicie, sam pracuje w branży, która produkuje rzeczy dla
dzieci. I to tych najmłodszych. Nawet u nas w biurze znajdują się osoby, które
w dziwacznej, zboczonej i spaczonej gorliwości wierzą, że dzieciaki lubią
bzdurne, miałkie problemy, że lubią plusz i wszechobecną radość, że pokazywanie
im czegoś trudniejszego czy odrobinę bardziej realistycznego jest grzeszne, bo ‘krzywi
ich umysły’. Co jest bzdurą do entej potęgi – to trzymacie dzieciaków w
wiecznym przekonaniu o tym, ze świat jest kolorowy i cudowny a zło nie istnieje
jest dla nich paskudnym ciosem i może zryć im psychikę. Dygresja, ale miała
swój cel – co was przyciągnęło do Wojennych Młotów, kiedy byliście nastolatkami
albo nawet i dzieciakami? Czy gdyby to były troskliwie misie, to chcielibyście
je zbierać? Gdyby to byli rycerze w jaśniejących pancerzach walczących o
miłość? Gdyby to byli juhasi bez skazy? Osobiście to wątpię, bo co mnie, małego
karypla, przyciągnęło do Wojennych Młotów to po prostu brutalność. To wielkie
spluwy, spaczone bestie, demony, cycki, mutacje. Karabiny większe od człowieka,
zagłady światów, ofiary z ludzi, krew przelewająca się na wiadra. I choć nie
zakładam, że każdemu dzieciakowi należy sprzedawać coś pokroju Superjail, to
próby zidiociałego zmiękczania materiału ‘bo dzieci mogą to zobaczyć’ jest
durnotą…
Dlaczego książki Rowling czy
Pratchetta tak się wybornie sprzedają? Dlaczego są uważane za wyśmienite
pozycje dla dziatwy? Bo nie traktują dzieciaków jak idiotów. Bo nie unikają
trudniejszych tematów. Bo pokazują, że istnieje śmierć, że są źli ludzie, że są
tortury, że w żyłach płynie krew, a nie karmel. Że można płakać i odczuwać
stratę. Ach, kurde, znowu dygresja, wracamy na łono czterdziestego tysiąclecia –
ogólnie rzecz ujmując cały powyższy akapit to potwierdzenie tego, że próba ‘pokolorowania’
mrocznego uniwersum, próba nadania mu lżejszego, bardziej kreskówkowego oblicza
na pewno nic dobrego nie przyniesie. Wyniki finansowe korporacji powinny dać
jasno do zrozumienia, że ów kierunek obrany już jakiś czas temu po prostu nie
jest kierunkiem słusznym. Bo grimdark ma być grimdarkiem, i niczym innym!
Użytkownik Malthrak na BOLS’ie napisał:
40k is venturing more and more into what
was once absurd parody found on late night 4chan threads just a few years ago.
Uśmiałem się. Gorzko. Bo czy tak
naprawdę nie jest? Rok czy dwa lata temu jakby ktoś na 4chan’ie namalował
Logana w latającej wannie, ludziska pękali by ze śmiechu i wytykali palcami
debilizm takiego pomysłu. Tak samo jak Darkshroud nazywany na anglojęzycznych
forach latającą sceną dla DJ’a. Widzicie, modele te same w sobie technicznie
nie są złe. Ba, na pewno są i wierni fani tychże wzorów. Ale jak się one mają
do uniwersum? Wszystko to wygląda tak, jakby aktualnym celem projektantów i
rzeźbiarzy pod prymatem developerów nie była wartość jaką jest wewnętrzna konsystencja
systemu i fluffu, lecz raczej próba dokonania czegoś ‘cool’ za wszelką cenę i
na siłę. Wymyślają coraz bardziej zwichrowane pomysły nie ważąc na to, jak one
pasują do armii, jak wpasowują się w świat i jego klimat, a skupiając się
jedynie na odpowiedzi na pytanie ‘czy to ma dość blingu, by się sprzedać?’
Słowem, w moich oczach Games
Workshop ulega syndromowi Jar Jar Binksa. Znaczy, mają potężną, mocną, śliczną
licencję. Bogaty, unikalny świat, ze ściśle określoną atmosferą i klimatem. I,
nie wiedząc skąd, nie wiedząc dlaczego, postanawiają poeksperymentować i ‘złagodzić’
gorzki smak ich własnego świata… Dodając cukier. I głupotę. I nagle niby
wszystko jest tak samo – nadal mamy miecze świetlne, nadal mamy bitwy
kosmicznych okrętów, nadal mamy złych Sithów… Ale co jakiś czas na ekranie
pojawia się Jar Jar ze swoim magicznym wręcz zidioceniem i bach, czar pryska.
WH40k ma teraz podobną fazę, przynajmniej z mojego punktu widzenia – dostajesz
Stormfanga, dosypujesz do wora całkiem ładne drednoty a tu nagle ‘meesa flyin’
in da bathtub!’ Bolesna sprawa.
A więc na zakończenie – smuci mnie,
że aktualna ekipa zarządzająca smakiem i wyrazem WH40k nie podąża mrocznymi
ścieżkami, i że próbuje dosypać cukierków do tego pudełka. Wyrażam nadzieję, że
marne i marniejsze wyniki finansowe firmy albo doprowadzą do potężnych roszad w
pracownikach… Albo spowoduje sprzedaż firmy większemu zawodnikowi. No, cóż, na
pewno nie w najbliższej przyszłości. Ale jak za rok wyniki się nie poprawią,
wrócimy do tego tekstu i zobaczymy, kto się będzie śmiał! A co wy sądzicie,
mili czytelnicy? Podoba wam się aktualny kierunek rozwoju stylistyki tej gry?
Zmienilibyście coś? Pochwalacie? Negujecie? Piszcie, a się przekonamy!
Pierwszą rzeczą, która sprawiła, że postanowiłem opuścić ten system była kompletna i debilna moim zdaniem zmiana zasad (coraz więcej dakka, coraz więcej coraz większych modeli na stole). A drugim to jest właśnie to co powiedziałeś. Kiedyś Adeptus Astartes nie wiedzieli o demonach i po akcjach z Inkwizycją byli zabijani. Teraz? Tłuką się z nimi niemiłosiernie, a o niektórzy (co prawda GK, ale to też Astartes) zostawiają swoje podpisy na sercach demonów. Że what? Sądzę, że próba zmiękczenia gry też powoduje to, iż Sisterki nie dostają wsparcia - nie wpisują się w obecną konwencję uniwersum. Jak fanatyczki, które gotowe są ginąć tysiącami w imię Imperatora mogą konkurować z Wilkami, których wanna z daleka robi blink blink?
OdpowiedzUsuńPodpisuję się obiema kończynami górnymi.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, tyle że ten proces zaczął się dużo wcześniej - już z czwartoedycyjnym kodeksem chaosu. Likwidacja legionów i zrobienie miksa death guardów, khornitów i przewodzącego im demona Tzeencha (czyli wesoła ferajna Saddama Huseina) dla mnie zapowiadało jakąś dziwną tendencję do wypłycania tematu. A potem to już fluff GK, nekronów i obecne "smaczki"...
OdpowiedzUsuńMam w pamięci książki z Black Library, stare kodeksy, podręczniki do Dark Heresy, cudeńka w stylu Liber Chaotica, cała seria tomó Imperial Armour,... przecież nawet chciałem sobie zrobić tatuaż z którąś z grafik z 40k albo fantasy... Obecnie ich estetyka, klimat, tak zupełnie się zmieniły. Utraciły nie tylko mrok, nie tylko demoniczne znaki, wszelkie symbole które jakiś księżulo czy rodzic mógł zrozumieć opacznie. Warhammery straciły swoją tożsamość, autentyczność, detale w których była esencja tego świata (światów). To wszystko czym tchnęły stare numery Fantastyki, klasyczna literatura. I nie chodzi o to, że my się zestarzeliśmy a Metallika skończyła na Kill'em all. Ktoś usilnie prowadzi genialny produkt ku produktom Mattel, figurkom Transformersów, zabawkom dorzucanym do happy meala. Smutne.
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie lubiłem tego klimatu (WH40k) bo nie przemawiały do mnie orki, elfy czy wampirki z karabinami, choć muszę przyznać, że Stormclaw mnie zaciekawił i jeśliby tylko zrobili podobny zestaw (a mają robić) z jakimiś "normalnymi" armiami to będę się ZASTANAWIAŁ nad kupnem takiego cudka. Ale byłby to zakup jednorazowy z tego systemu. I niestety (dla GW) to wszystko na co z mojej strony może liczyć WH40k. Prawdą jest, że systemy WFB i WH40k są ostatnio za bardzo "bling" i od 2, 3 lat kolejne nowe figurki do którejkolwiek armii powodują u mnie naprawdę Wielkie Zdziwienie. Z zasadami też nie lepiej - tutaj dla mnie wszystko jest bałaganiarskie - brak spójnego planu.
OdpowiedzUsuńOpublikowane kilka dni temu wyniki finansowe GW za rok finansowy 08.2013-07.2014 po raz kolejny nie napawają optymizmem (spadki,spadki,spadki - raport dostępny w necie - wpiszcie w google "games workshop 2014 annual report"). Widać, że w raz z nowym ładem firma traci starych graczy i nie zyskuje kolejnych. Smutne.
Pamiętam jak u zarania najnowszej edycji Battla, na forum "Border Princes" w dziale High Elves, jakiś młodzian wyraził swoją wizję nowego Army Booka, gdzie wskazał na potrzebę wielkiego Feniksa w armii. Brać forumowa słusznie wskazała że pomysł jest kretyński i wzięty z najbardziej tandetnego High Fantasy, a feniks pełni i HE funkcję symboliczną i występuje jako stwór heraldyczny. Jednym słowem, "It's not gonna happen".
OdpowiedzUsuńNowy AB - bach, wielkie feniksy. Jeszcze lodowego dowalili.
Mam podobnie z Necronami. Nowe figsy są bardzo ładne, świetnie się prezentują na stole ale to już nie jest ta bezduszna, bezwolna, bezosobowa masa maszerująca by zadawać śmierć.
OdpowiedzUsuńIch nowy wizerunek niszczy cały klimat.
Akurat jeżeli idzie o feniksa w armii HE to ja się dziwię że wyszedł dopiero teraz a nie ze trzy edycje temu...
OdpowiedzUsuńZ jednej strony-piszesz, Fireancie, że figurki robią się coraz bardziej pokraczne, coraz bardziej groteskowe itp. Wnioskuję, że chyba niezbyt długo zajmujesz się GWowskimi produktami (zwłaszcza z czterdziestego pierwszego tysiąclecia). Poszperaj w necie, poszukaj i zobacz jak wyglądały stare modele Orków, potworki z Gorkamorki które wzbudzały śmiech przez łzy, starzy Skauci w power armourach (!). Tak naprawdę to historia GW zatoczyła koło-zaczęło się od pokracznych figurek (które wówczas musiały być bardzo WOW), minęło trzydzieści lat i znowu mamy powrót do pokrak, z tym, że wykonanych już z trzydziestoletnim doświadczeniem. No bo jak nazwać inaczej nowe Demonetki, którymi zastąpiono przecudne stare wzory (zapewne w imię poprawności politycznej, no bo jak to można dziecku cycki pokazać-pominę fakt, że dzieci cycki widzą od pierwszego dnia życia w większości przypadków...). Mam mieszane uczucia co do przyszłości GW. Z jednej strony tworzone są potworki w stylu wannolot, latająca lodówka (tak, latajka do Wilków jest moim zdaniem dnem dna pod względem zarówno fluffu, zasad jak i wyglądu) czy wspomniane Demonetki. Z drugiej-Sternguardów (lepszych niż metale), Calgar w termosie czy najładniejszy samolot by GW. czyli Nephilim. Szkoda tylko, że GW robi coraz mniej perełek a coraz więcej dna.