19.04.2016

[19.04.2016] Mogiła na Młotka, czyli rzut oka na przyszłość!


Dzisiejszy wpis zakończy mój trzyczęściowy referat na temat Ery Sigmara jak i moje odrodzenie na łamach sceny bitewniakowych blogów. Przyznam, że przyjemnie się znowu pisze a jeszcze przyjemnie czyta komentarze! Wraz z rozruszaniem moich pisarskich muskułów mentalnych oraz ożywieniu w figurkowym graniu mam już pewne plany i poczynione kroki w kierunku następnych tekstów. Będą to głównie teksty fluffowe (*jak chociażby kontynuacja serii ‘Zróbmy sobie Aniołów Śmierci’*) oraz poradniki do Malifaux czy Infinity. Ponadto zapowiedzi nowości, wyszukiwanie ciekawych ploteczek, gmerania w trudnych tematach naszego kulającego kostki poletka… Słowem, standard! Tylko z recenzjami nowych produktów będzie wolniej, bo najpierw muszę znaleźć nową pracę zanim zacznę wydawać pieniądze na więcej plastikowego cracku!

A wracając do tematu… W pierwszym odcinku cyklu poznęcaliśmy się troszkę nad tragedią jaką jest fluff i klimat Age of Sigmar. W drugim zaprezentowałem pokrótce zasady nowego dziecka GW oraz ich podejście do swoich starych fanów (*TL;DR – Mają ich gdzieś.*). Dziś już nie będę się za bardzo znęcał nad Smegmarem, bo prawdę powiedziawszy wszystko już zostało napisane i powiedziane na temat tego systemu. Młociarze odwrócili się bokiem, Sigmaryci z radością grają i zbierają, wyczekując nowości… Linia podziału zapadła, rozerwała kontynent i zdążyła już solidnie wystygnąć. O czym zatem chciałbym dzisiaj napisać? Cóż, na oku mam dwa punkty programu, oba dotyczące tego samego zagadnienia ale z dwóch odmiennych stron… Przyszłości tych systemów, czyli jakie perspektywy czekają nas odnośnie uśmierconego WFB i cóż też mogę wieszczyć na temat Age of Sigmar. Zacznijmy od tego pierwszego zatem i dajmy się wciągnąć na podróż trasami fantazji…

Odwieczny Problem Pseudo-Skirmishy (Czyli GW już to Przerabiało)

Pamiętamy LOTR’a? Ach, ten cudowny czas roku 2001, kiedy Władca Pierścieni Petera Jacksona pojawił się na wielkim ekranie. Games Workshop szybko i sprawnie podchwyciło gargantuiczną popularność tematu, wiedząc, że w zapasie mają jeszcze co najmniej dwa filmy na przestrzeni kolejnych dwóch lat. Powstał system, który z racji samej tematyki błyskawicznie stał się znany i popularny. I szczytu swojej świetności może nie był nigdy tak popularny pośród twardych bitewniakowców jak Wojenne Młoty dowolnej odmiany, ale ze względu na znany temat był to z pewnością system rozpoznawany nawet przez ludzi, którzy nigdy wcześniej i figurkowych grach nie słyszeli. System ten naturalnie funkcjonował i kwitł perfekcyjnie na fali filmów i ich ogromnego sukcesu. Niestety po zakończonej trylogii zapał ostygł… Ale Games Workshop dokonało naprawdę solidnej kapitalizacji uzyskanych graczy! Trzy lata kupowania figurek dla wielu to było dość, by się na twardo w systemie osadzić, i choć naturalnie grom grających wykruszył się wraz z opadającym hype to jednak trzon pozostał, i tak do 2008 roku GW kontynuowało swoją przygodę z Władcą Pierścieni, dość regularnie wydając dodatki i nowe figurki.


Niestety, pięć lat od ostatniego filmu minęło i wszelka popularność pośród masowego odbiorcy przestała istnieć. Na cztery lata system żył ‘sam sobie’ i tylko zryw w 2012 zobaczył nowości od GW pod postacią suplementów zbierających wszystko w użyteczną całość oraz krótki wybuch radosnej aktywności wraz z premierą nowej trylogii filmowej, czyli Hobbita. Mimo to jest rok 2016 a od ostatniego podręcznika do LOTR/Hobbit mija powoli trzy lata…

Nie będę twierdził, że system zmarł, bo jestem pewien że grom graczy nadal by się znalazł, i to bez jakiegoś ciężkiego szukania. Rzecz w tym, że ten stan się nie utrzyma, bo to nigdy w całej historii gier nie działa i działać nie będzie. System, by żył, potrzebuje wsparcia wydawniczego. Potrzebuje firmy z flagą na czele, która będzie ów system rewitalizować, która o niego zadba. Oho, już słyszę z dalekich rzędów okrzyki „A Warzone!?”. Nie zrozumcie mnie źle – nawet najbardziej zapomniana, opuszczona, starożytna gra najpewniej ma swoich wiernych fanów, którzy rypią w nią po dziś dzień. Co nie zmienia faktu, że zanim PRODOS wskrzesił Kroniki Mutantów do figurkowego świata, na palcach jednej ręki mógłbym policzyć ile razy widziałem ludzi aktualnie grających w starego Warzone’a… I jeszcze by mi sporo palców zostało wolnych do liczenia innych rzeczy.

Uff, to był długi wstęp, ale ważny, by wyjaśnić co to ma wspólnego z Age of Sigmar. Widzicie, Age of Sigmar jest oparty na bardzo podobnym schemacie co LOTR właśnie czy nawet poszedł bym o krok dalej, i dorzucił do koszyka Warmachine / Hordes. Tak samo jak te systemy jest to pseudo-skirmish. System, który udaje, że możesz grać małą liczbą figurek w małej skali, ale już ich pudełka oferują po 20-30 modeli i nazywają to standardem. Żeby nie było, nie piję do tego modelu – takie gry ‘średniej wagi’ mają swoje miejsce i są idealne dla tych, co chcą mieć na stole armię, ale nie koniecznie chce im się nosić 300 figurek i dwie walizki regimentów. Rzecz raczej w tym, że nawet Warmachine / Hordes cierpiały na eskalację w rozmiarach armii, a nie będę ukrywał, że Privateer Press jest z pewnością o dziesięć poziomów wyżej jeżeli chodzi o pisanie zasad i kontrolę balansu niż Games Workshop.

Tutaj pojawia się moja pierwsza obawa czy też raczej rzut okiem w przyszłość – Games Workshop nie opanuje Age of Sigmar. Ok, dobra… Ale przecież mają zabezpieczenie! Od samego początku jest to system, w którym napisali, że możesz grać tyloma modelami ile chcesz – gracz może więc wystawić 5 figurek albo 500 i nadal grać. Na papierze prawda. W praktyce, gówno prawda. Widziałem to LOTR’ze, widziałem w Warmachine… kiedy na stole masz 100-200 modeli, gdzie każdy ma własną osobną podstawkę i każdego traktujesz jako ‘samodzielny’ byt, to gra staje się dłużącą się torturą i ćwiczeniem w znudzeniu. Po prostu łączenie mechaniki skirmishowej ze skalą armijną nie może działać. Privateer Press uratował się z raka zwanego potocznie ‘Infantrymachine’ tworząc nową edycję swoich gier z mocnymi zmianami – ba, trzecia edycja nadchodzi, i wierząc ich zapowiedziom ma pójść o krok dalej i przywrócić grę do swojej bazowej, małej skali, gdzie duże bestie i maszyny znowu będą wartościowe i przyjemnie w graniu. Games Workshop próbowało z War of the Rings, choć system się nie przyjął pomimo tego, że jak na GW był on innowacyjny i sprytnie napisany… Fortunnie LOTR’owcy po prostu zostali przy nieco mniejszej skali rozgrywek, bo zwyczajnie na większe grać się nie dało.

Teraz Age of Sigmar jest relatywnie małą grą. Po drastycznych cięciach na modelach i figurkach GW będzie teraz przez najbliższe 2-3 lata uzupełniać szeregi o całkowicie nowy wachlarz modeli dla czterech wielkich frakcji tak, by stylistyka była spójna i szekle się zgadzały. Jednak za 5-6 lat – o ile oczywiście system będzie jeszcze dyszeć! – obawiam się, ze Games Workshop powróci do starych nawyków, i wraz z zalewem nowych figurek i nieskończonych półek wypełnionych ich kolejnymi księgami i dodatkami zobaczą, że znowu mają w ofercie 500+ różnych modeli, że kolekcjonerzy mają ich ogromne ilości, i że system po prostu jest zbyt kaleki na duże rozgrywki… I tak oto wróżę, że w okolicach 2020, plus minus 2-3 lata, zobaczymy nowy, tłusty podręcznik a la „Warhammer: Wars of Sigmar”, który pozwoli wystawiać regimenty i budować duże armie…

Oczywiście pod warunkiem, że Age of Sigmar pożyje tak długo.  Osobiście uważam, że tak. Żadna duża firma nie zrobiła by takiej rewolucji nie oczekując trudniejszych czasów… Wiadomym było dla GW, że zabicie WFB będzie ich kosztować grono graczy i klientów, że będzie ostra odezwa społeczności, że będą musieli zrobić kupę nowych rzeczy dla nowego systemu, by ten się przebił na plus do świadomości potencjalnych klientów. Na sto procent zatem będą kontynuować ciężkie prace nad swoim nowym dzieckiem, przynajmniej przed rok albo i dwa. Pod warunkiem, oczywiście, że liczby się będą zgadzać i firma nie będzie miała coraz niższych dochodów, denerwując swoich akcjonariuszy!

Rzecz w tym, czy jest na co czekać? Już teraz pokazują kilka naprawdę paskudnych trendów, które są nie w smak nawet tym graczom, którym AoS się podoba. Jak chociażby ich zbrodnicze ceny czy wydawanie pustych ksiąg jak chociażby Stormcast Eternals Extremis, która to wyceniona na 100 PLN książka oferuje aż dwie nowe jednostki. Owszem, są tam tez ilustracje, scenariusze i inne bardziej „klimatyczne” dodatki, ale jeszcze muszę znaleźć kogoś, kto uważa fluff Age of Sigmar za dobry, wciągający i na tyle pasjonujący, by kupować dodatki czysto fluffowe…  Czas pokaże, co nasza ukochana firma z Nottingham pokaże i jak postara się sprzedawać swój produkt, bo na razie ich jedyną linią marketingu jest ‘nasze modele są ładne i świetnie wykonane’, co osobiście nie powiedziałbym że jest już rzeczą unikalną tylko dla tego wydawcy…

Płytka mogiła to też mogiła, czyli pożegnanie z WFB

Warhammer Fantasy Battle umarło. Koniec. Dziękujemy, zamykamy teatrzyk. Było miło, ba, sam miałem nawet kiedyś dwie armie do tego systemu (*za czasów bodajże piątej czy szóstej edycji*) i w sumie trochę mi żal. Przede wszystkim świata! Cudownego, mrocznego Starego Świata, na którym osnuto moc czysto polskiej Jesiennej Gawędy. Ale nie da się już dalej przed tym bronić. Widzicie, wiem, ze pośród zapewne monstrualnej liczby fanów WFB mocna większość najpewniej nie poddała się i nadal walczy o swoje. Jak to powiedziałby Entombet z Wilq’a – Dziwnym nie jest. W końcu moc z nich ma w domach całe regały wypełnione modelami! Ogromne armie, pieczołowicie malowane przez setki poświęconych godzin życia… Jak to tak nagle z dnia na dzień przestać, tylko dlatego że wydawca olał temat? Tak być nie może!

I nie jest, oczywiście. Problem w tym, że brak oficjalnego kontynuowania systemu stworzył dla środowiska bardzo niezdrową sytuację – skwaszenie, cierpkość, gorące emocje, brak zgody, wszystko to są zaledwie objawy pękającej skorupy i powstających podziałów, które w oczywisty i niestety wyniszczający sposób wpływają na środowisko grających. Część odeszła, porzucając ten system i grę na zawsze – ilu? Nie wiem, pewnie niewielu, najpewniej Ci, którym już nie zależało, albo nigdy grą się za bardzo nie interesowali, albo po prostu wyłożyli na tyle niewielką inwestycję w tę grę, by się nie przejmować. Oni w tym punkcie nie są ważnie… Co jednak się dzieje z tymi graczami, którzy nadal chcą kulać Wojenne Młoty?

I tutaj podział jest wyraźnie bolesny, bo na pierwszy rzut oka możemy rozróżnić trzy szkoły, trzy podejścia, trzy drogi.


Pierwszą jest stagnacja, droga papy Nurgle’a czyli Oldhammer. I nie mówię tu wcale o tych hobbystach, którzy rypią sobie w 4’tą czy 6’tą edycję WFB, bo teraz i ostatnia, ósma edycja jest już Oldhammerem… Nie chodzi tu bowiem o datę wydania, tylko raczej o kontynuowanie zamkniętego systemu. Ma to oczywiste plusy! Zasady są, modele każdy zainteresowany już najpewniej ma, i taka opcja pozwala potraktować WFB mniej jak system bitewny, a bardziej jako zamkniętą grę planszową. Minusy niestety też są ogromne – zero nowych modeli, nowych zasad… Zero jakichkolwiek nowinek. Co oczywiście powoduje, ze Oldhammer powoli acz nieustępliwie będzie obumierał, niczym roślinki na szkolnych parapetach. Za kilka lat w WFB będą już grali tylko nieliczni fanatycy.


Druga opcja to ścieżka Tzeentcha, czyli zdrada i totalna zmiana! Umarł król? Niech żyje król! Skoro Games Workshop w odruchu pawiana wypięło tyłek na swoją bazę graczy, to Ci z radosnym entuzjazmem mogą zrobić dokładnie to samo. Bo czasy, w których to WFB był JEDYNYM systemem fantasy w skali armijnej minęło, a wydawnictwo Mantic ostro rozwija Kings of War, swoja alternatywę dla odwiecznych Wojennych Młotów. Ba, na miejscu Mantica teraz bym rozpoczął gargantuiczną promocję i spamował nowościami do tego systemu jak szalony, bo mają niepowtarzalną okazję popłynąć na fali zgorzknienia do GW i wyłapać masę nowych fanów pośród starych Warhammerowców, tym bardziej że zasady ich dzieła dostają dobre recenzje, system jest żywy, aktywny i wspierany przez wydawcę… I jest na początku swojej kariery, więc jak wszystko dobrze pójdzie, jest szansa na rozwój i rozkwit, jeżeli tylko zostanie to sprawnie poprowadzone. Minusy? Cóż… To nie jest jednak Warhammer. Inny świat, inna stylówka. Co prawda można po prostu zakosić podręcznik i zaadaptować zasady, ale jeżeli ktoś po prostu pragnie bawić się w żywy system fantasy w tej skali, to pełna przesiadka jest wskazana. Bonus? Jak sprzedasz armię do WFB, to będziesz miał dość pieniędzy na 2 armie do Kings of War. Albo i trzy.


I wreszcie trzecia opcja, czyli perwersyjna droga Slaanesha. 9th Age! Dziewiąty Wiek w wyjątkowo subtelny sposób (*ekhm*)  jest dziewiątą edycją WFB, od graczy, dla graczy. Wielki, rozbudowany projekt społeczności, który jest naturalną reakcją na środkowy palec pokazany jej przez Games Workshop. Projekt jest ogromny, dynamiczny, i muszę przyznać, że zawsze mi serce rośnie, kiedy widzę jak kreatywna i aktywna społeczność bitewniakowców potrafi być. 9th Age to dziecię trudów i znoju… Ma sporo do zrobienia, ogromne oczekiwania do spełnienia, starając się poprawić błędy, wyklarować zasady, stworzyć prawdziwy balans, wyrównać armię… Być prawdziwym spadkobiercą zmarłego WFB – żywym, dobrze skrojonym. Po prostu grywalnym. Ba, podobno ekipa odpowiedzialna za ten projekt ma nawet prawnika w gotowości, gdyby Lotny Wydział Prawniczy GW postanowił uderzyć z tzw. Nienacka! Nieźle. Plusy są oczywiste – projekt ma szansę dostarczyć graczom to, czego GW nigdy nie było w stanie, czyli dobrze napisane, klarowne zasady i zbalansowane armie! Minusy? Cóż… 9th Age na razie jest projektem fanowskim, i dopóki takim pozostanie zawsze będzie bardziej hermetyczną, bardziej ekskluzywną formą niż „gra z półki”. Niełatwo będzie wciągnąć nowych graczy na pokład systemu, który jest nieoficjalny od A do Z.

Nieważne jednak, która droga zostanie wybrana i przebije się do świadomości graczy, będzie to z każdym kolejnym miesiącem kurcząca się gromada, bo po prostu nie da się utrzymać tak barokowej gry, tak rozbudowanego systemu i tak licznego półświatka bez oficjalnego wsparcia. Nie zmienia to jednak faktu, że z nieustępliwym zaciekawieniem obserwuję postępy i wydarzenia… Jak będzie wyglądać nadchodzący ETC? A turnieje Warhammera? Czy znajdą się firmy wydające figurki, które skorzystają na pustce w przestrzeni i teraz zaczną wydawać modele do ‘armii porzuconych’? Poczekamy, zobaczymy. To tyle, jeżeli chodzi o moje dzisiejsze wypociny. Pora przygotować się do prezentacji systemu Dystopian Wars ;) Do zobaczenia niebawem!

10 komentarzy:

  1. Czołem!

    Po pierwszej części trylogii, rozochocony stylem pisania i niechudym gabarytem tekstu, miałem nadzieję, że wylewanie pomyj to ciekawa forma wstępu, który przejdzie w rzetelną próbę podsumowania zjawiska zwanego Age of Sigmar. Wprawdzie z punktu widzenia zadeklarowanego przeciwnika GW, ale jednak patrzącego na sprawę całościowo.

    Niestety, przeczytawszy całość, jestem zawiedziony - artykuł (jeden w trzech odsłonach) jest, mam wrażenie, skrajnie jednostronny i sprowadza się do szerokiej kompilacji hejtu na AoS i wszystko, co z nim związane, wzbogaconej równie szerokim i imponującym wachlarzem fekalno-analnych metafor. Nie wspominasz słowem o pozytywach, nie wiem, czy ich nie dostrzegając, czy celowo próbując przedstawić AoS w jak najgorszym świetle. A pomimo wielkich i krowiastych negatywów, które mogą rzeczywiście pozytywy przyćmić, jakieś dobre strony jednak są. Choćby sam fakt, że duży producent, dysponujący technologią wytwarzania figurek zupełnie nieosiągalną dla konkurencji, nie wycofał się całkowicie z fantasy, które przecież pod postacią WFB było dlań nierentowne.

    Sam bardziej kolekcjonuję niż gram, plus preferuję klimaty fantasy niż sf, więc cieszę się, że na rynku wciąż pojawiają się znakomite jakościowo figurki od sprawdzonego producenta, jakim jest GW. Pewnie, raz są lepsze (Varanguard na przykład), raz gorsze (Stardrake), ale są. A mogłoby ich w ogóle nie być.

    Życzę GW, żeby im AoS szedł jak najlepiej, bo w całym tym dziadostwie zdarzają się perełki, które zamierzam sobie wyławiać. WFB jako gry mi nie żal, bo miał szereg olbrzymich wad, które ciężko by było przeskoczyć. Tak naprawdę, żal mi, i to cholernie, tylko Starego Świata, klimatów Jesiennej Gawędy i tego wszystkiego, co udało się zbudować dzięki wspólnym działaniom autorów, erpegowców, bitewniakowców i wszystkich, którzy przez trzydzieści lat przyłożyli do tego rękę.

    Kończąc. Trzeba się pogodzić z tym, to AoS coś innego i nowego. Czy mi się podoba? Prawdę mówiąc nie za bardzo. Ale przyczyny mogą być różne, choćby to, że targetem nowej gry, na co wskazuje wiele przesłanek, są bardziej dzieci niż dorośli. Pomimo, że nas, warhammerowców, GW zostawił na lodzie, nie mam do nich żalu. Kasa musi się zgadzać i naiwny ten, kto wierzy, że firma to fundacja charytatywna. Nie wydaje mi się, żeby ciskanie gromów (a momentami nawet ekskrementów) ex cathedra mogło tu pomóc. Kto wie, może konstruktywna krytyka już tak?

    Żeby nie było, że nic, tylko sieję ferment - muszę przyznać, że pomimo, że nie mogę przyklasnąć formie i ogólnemu wydźwiękowi, tekst zawiera bardzo wiele prawdy i przeczytałem go z pewną przyjemnością. Ba, nawet kilkukrotnie.

    Pozdrawiam:)
    koyoth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie za tłuściutki komentarz! Serce rośnie jak widzę, że komuś po przeczytaniu moich wypocin chciało się napisać tak obszerną odpowiedź :D

      Cóż, odnośnie tekstu. Starałem się jak mogę wyklarować dobre i jasne punkty AoS. Napisałem o łatwości wprowadzenia do rozgrywki, o niespinatorskich zasadach, wolności w używaniu kolekcji modeli w dowolny sposób, etc... Rzecz w tym, że cała seria, co napisałem pod koniec drugiej części, jest rzutem oka na system z punktu widzenia gracza WFB a jeszcze bardziej z tego, co wydawca uczynił tym fanom, którzy od lat pakowali kasę w ten system. Wydaje mi się, że łatwo zrozumieć palącą nienawiść - racjonalną lub nie! - w momencie, w którym Twój system od N-lat bez żadnej w sumie zapowiedzi zostaje zmieciony z powierzchni ziemi i zamieniony. I to nie przez substytut, który po prostu zmienia setting i daje nowe zasady, ale przez zupełnie odmienny system, zarówno w skali i zamyśle ;)

      Idziemy dalej. Sam stwierdziłeś, że bardziej kolekcjonujesz niż grasz. Mam w tekście paragraf, w którym kawa na ławę napisałem, że AoS jest dobrym produktem właśnie dla kolekcjonerów. Dla ludzi, których system WFB pod względem zasad/rozgrywki nigdy w sumie nie mierził. System, który nie ogranicza ich kolekcji i kolekcjonerskiego zapału, który zwiększa frakcje i daje spory wybór modeli do pociskania na stolikach w nieobowiązującym stylu :D Tak więc tutaj się zgadzamy.

      Tak samo, widzę, zgadzamy się co do tego, że uśmiercenie Starego Świata jest największym grzechem AoS. Ogromny, rozbudowany świat, twardo osadzony w umysłach tysięcy, setek tysięcy graczy (nie tylko figurkowych) został zabity by zamienić go na coś zdecydowanie podlejszego... Smutne, prawda?

      Idąc dalej po linii zgody... Tak samo zgadzamy się do tego, że target nowego systemu GW jest dużo młodszy, co musi wpływać na stylistykę i stopień komplikacji gry.

      ...

      Tak w sumie czytając Twój komentarz, za wyjątkiem zarzutu w kwestii ostrego języka i plucia żółcią, nie widzę w którym to miejscu Twoja opinia jest łagodniejsza względem AoS XD

      A, i jeszcze jedna kluczowa rzecz.

      "Choćby sam fakt, że duży producent, dysponujący technologią wytwarzania figurek zupełnie nieosiągalną dla konkurencji, nie wycofał się całkowicie z fantasy, które przecież pod postacią WFB było dlań nierentowne."

      Tutaj, fortunnie, nie masz racji. Tak, to był fakt (*i to autentyczny!*) jeszcze 5-6 lat temu. Dziś to już czysta propaganda. Modele GW pod względem wykonania i jakości to jest topowa klasa, nie ma się co kłócić. Stylistyka już de gustibus - mi osobiście Zcukierkowanie modeli nie odpowiada zupełnie, ale spoko, może się innym podobać. Ważne jest to, że GW nie jest już jedyną firmą robiącą piękne figurki.

      Corvus Belli wydaje cudeńka, niesamowicie bogate w detale, finezyjne perełki. Tak, w metalu, fakt. No to MalifauX - figurki do MalifauX są plastikowe i tak samo jak modele GW są najwyższej możliwej jakości, od najmniejszych detali poprzez poprawniejszą anatomię postaci i bogactwo czadowych wzorów ;)

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Tłuściutkiemu tekstowi należy się tłuściutki komentarz. Fajnie, że sam także odpowiedziałeś:)

      Być może to kwestia agresywnego języka, którym się posłużyłeś, ale jakoś do mnie zupełnie nie dotarło to wyklarowanie jasnych punktów. W końcu na ładnych kilku stronach maszynopisu postarałeś się przedstawić AoS jako, wybacz dosłowność, gówno. A że gówno posypane brokatem wcale mniej nie śmierdzi... Może stąd moje wrażenie.

      Co do mojego zrozumienia dla, jak piszesz "palącej nienawiści" wobec GW, niestety wniosek nietrafny. Mogę zrozumieć rozżalenie, smutek, niechęć, niezadowolenie, poczucie pustki nawet, ale nienawiść? To zakrawa na sążnistą przesadę. Rozumiem za to doskonale firmę, która nie kontynnuje inwestowania w nieopłacalny produkt - WFB się GW nie opłacało i kropka. Gdzie tu powód do nienawiści wobec wydawcy? Równie dobrze możemy znienawidzić ogólnoświatowy kolektyw graczy, że zaprzestał finansowania systemu na poziomie pozwalającym jego dalsze produkowanie.

      Bardziej kolekcjonuję niż gramm to prawda. Nie znaczy to jednak, że nie gram w ogóle i że temat mechaniki gier jest mi obcy. Temat niedostatków mechanicznych WFB wprawdzie pominąłem (zasygnalizowałem jedynie), więc może tak, jak ja nie zauważyłem Twojego wskazywania pozytywów, Ty nie zauważyłeś mojego wtrętu o mechanice. W każdym razie nie należy mieć tu złudzeń - WFB to był raczej słaby system. Co nie zmienia faktu, żę AoS także jest bardzo daleki do ideału. Siłą rzeczy, "następstwo" AoS po WFB prowokuje do porównywania. Tymczasem to nie jest prosta sprawa - ja nie czuję się na siłach rzetelnie porównać obu systemów, szczególnie ot tak sobie, teoretycznie, bez porządnych testów porównawczych. Temat godny magisterki:) Oba systemy bardzo się od siebie różnią, wydaje mi się, że należą do zupełnie różnych klas. Co mogę stwierdzić, to że AoS lepiej od Warhammera nadaje się na lekką grę przy piwku. Taką grę dla przyjemności gry. Co mogę domniemywać, prawdopodobnie z grą "turniejową", obliczoną stricte na zwycięstwo, może tu być znacznie gorzej.

      Czy nasz opinie o AoS są rzeczywiście tak samo ostre? Cóż, na pewno są punkty, w których możemy się ze sobą zgodzić, jednak do Twojego radykalizmu trochę mi brakuje. I nie chodzi mi tylko o kwestie doboru epitetów. Bardziej chyba o to, że staram się dać temu systemowi szansę. No, powiedzmy że szanse, bo AoS w kilku punktach już zdążył zawieść, ale jeszcze go nie skreślam. Jak by nie patrzć, jest to jakaśtam propozycja na to, by na swoje własne potrzeby wskrzesić Stary Świat - niekoniecznie na prostokątnych podstawkach, ale w sumie jak ktoś chce, to proszę bardzo. Więc nie potępiam. Jadąc patosem, tak naprawdę Stary Świat dopóty będzie istniał, dopóki będziemy o nim pamiętać. A będziemy, bo naszych podręczników do WFRP, WFB, Gotreka, Drachenfelsa czy choćby tekstów Ignacego Trzewiczka nikt nie spalił ani nie skonfiskował póki co. Chociaż szkoda, że nic nowego już raczej nie wyjdzie...

      Na koniec o kwestii jakości figurek. Przyznaję, że Infinity rzeczywiście ma przepięknie wykonane figurki. Szkoda, że sf, i szkoda, że metale, ale urody wielkiej. Malifaux z kolei nie odpowiada mi. Nie podobają mi się i już. Ot, kwestia gustu. W związku z tym nie kupuję, nie posiadam i niespecjalnie mam porównanie. Niestety, jak by nie było, o ile mi wiadomo, ani jedni, ani drudzy fantasy z prawdziwego zdarzenia nie robią... Więc alternatywy dla AoS, jeśli idzie o konwencję, niestety nie mogą stanowić. Co do cukierkowości części wzorów - zgoda. Na szczęście nie wszystkie są takie. Z kolei kwestia anatomicznej poprawności jest czysto estetyczna - figurki GW nigdy nie miały zachowanych proporcji.

      Pozdrawiam raz jeszcze ;)

      Usuń
    3. Z całą pewnością forma radykała jest w tekście widoczna, nie będę zaprzeczał :D W sumie, trochę to był clickbait z mojej strony, szczególnie w drugiej części, w której najpierw wywalam ciepłą kupę na system by potem wykazać, że nie jest wcale taki zły ;) Piszesz, ze nie da się systemów porównać, że AoS jest lepszy do piwka, że lżejszy, że nieturniejowy z zasady... No to popatrz - prosto z tekstu:

      "Posiadanie krótkich, banalnych zasad, niesamowicie niskiego progu wejściowego (*bo w praktyce możesz zagrać jedną figurką, nawet jak będziesz bez szans… Co nie zmienia faktu, że kupujesz jedno pudełko i już możesz kulać. To totalna nowość z punktu widzenia GW!*) i łatwego do skumania klimatu jest mieszanką idealną do wciągania nowych graczy jak i grania totalnie luźnych, absolutnie pozbawionych wszelkich spinek rozgrywek. Ot, piwo, precel, Age of Sigmar, i jest radocha."

      A ponadto:

      "Tutaj się rozbija cała internetowa zawierucha, cały świąd i ból pośladków. Age of Sigmar sam w sobie nie jest dżumą i chorobą. Nie jest nawet, na pierwszy rzut oka, złym produktem! Problem polega na tym, jak Games Workshop go wypuściło… Jako następcę Warhammer Fantasy Battle, którym nie jest w najmniejszym nawet stopniu. Wszystko jest inne! Skala rozgrywki, stopień złożoności, potrzebne umiejętności, inwestycja, stopa wejścia, klimat, świat… Nic nie pozostało ze Starego Młotka, w który środowisko rypało od ponad trzech dekad. I stąd fetor, moi mili."

      Jak widać sam napisałem, ze AoS sam w sobie jako byt oddzielny jest w porządku, choć zupełnie nie w moich klimatach i smakach. Napisałem też, że nie da się porównać z WFB, bo to inny system, inny target, inna skala. Klucz do cierpenia fandomu leży właśnie w tym, bait and switch of GW, które ni z gruchy ni z pietruchy zabiło wiekowy system i wprowadziło coś zupełnie nowego. I to bez znieczulenia :D

      I jeszcze tylko odnośnie Infinity / MalifauX. Absolutna racja względem stylistyki - ale przecież nie o to się rozchodzi. Wiadomo, że wygląd i klimat jest totalnie kwestią osobową. Jednym się będzie podobać, drugim nie. Jeden rabin powie tak, drugi rabin powie nie. Ale mi nie chodziło i klimat czy atmosferkę, tylko przede wszystkim o JAKOŚĆ odlewów, i tutaj GW, na szczęście dla całego hobby, nie jest już zdecydowanym królem, panem i władcą, bo są firmy potrafiące nawet w plastiku wydawać morderczo doskonałe modele (pod względem jakości wykonania).

      I na zakończenie. Po pierwsze, każdy na jakimś poziomie zdaje sobie sprawę z tego, że GW to firma i musi zarabiać. Ba, ich celem jest zarabiać jak najwięcej, zadowolić akcjonariuszy, a nie sprawiać radość hobbystom. Ale to odrobinę nietrafiony argument, bo przecież hobby to rzecz, cóż... osobowa? Personalna? Jak upodobanie do dobrego piwa. Powiedzmy, że lubisz Piwo marki Piwo, i nagle ów marka zmienia recepturę, bo uznali, że nowa będzie się lepiej sprzedawać. Od 20 lat piłeś tylko piwo marki Piwo i nagle jest ono zupełnie inne, a co gorsza, nie smakuje Ci. :D Oczywiście albo się przyzwyczaisz albo zmienisz piwo, co nie zmienia faktu, że zły raczej z tego powodu będziesz.

      Kiedy Metallica wydała St. Anger też było plucie fanbasy! ;)

      Fani podchodzą do swojego hobby, jak sama nazwa wskazuje, fanatycznie. To jest część ich życia, to jest coś, czemu poświęcają ogrom czasu i funduszy. Wiadomym jest, że będą podchodzić emocjonalnie i tak naprawdę sama inwestycja czasowo/finansowa daje im do tego prawo - bezpodstawnie z punktu widzenia firmy, ale jak najbardziej uwarunkowane przez fandom.

      A, i zawsze staram się odpowiadać na komentarze, szczególnie te, które wchodzą z tekstem przeze mnie skreślonym w dysputę! Przecież o to mi chodzi, kiedy je piszę, by podzielić się opinią i podyskutować ;D

      Usuń
    4. Hehe:)

      Muszę coś tu sprostować - nie twierdzę, że obu systemów nie da się porównać. Twierdzę, że cholernie trudno zrobić to dobrze i rzetelnie, i że uważam taką analizę, za problem zbliżony kalibrem do napisania dobrej pracy magisterskiej. I tu jest właśnie pies pogrzebany - bo dokoła jak grzyby po deszczu pojawiają się rozmaite porównania, najczęściej słabe, jednostronne, obciążone choćby przez emocjonalne podejście do tematu i upatrywanie w AoSie jego następcy, którym de facto nie jest i być nie może, choć GW zapewne chciałoby, żeby był.

      Jak napisałem, ale muszę powtórzyć, jakości figurek do Malifaux ocenić nie mogę, bo ich w życiu nie widziałem w formie nie pomalowanej. I pewnie nie zobaczę, bo mi się nie podoba ich estetyka, więc kupować nie zamierzam. Stąd technologicznym wzorem do naśladowania pozostaje dla mnie GW, którego aktualne wyroby znam i świadkiem detronizacji którego, jak dotąd, nie byłem. Ale spokojnie, nic straconego, jeśli zdarzy mi się unboxing czegoś, co przebije jakością wyroby Szeryfa z Nottingham, nie omieszkam ogłosić tego u siebie na blogu. Daj znać, jak producent Malifaux zacznie robić fantaziaka :)

      A St. Anger to jedyny album Metalliki w historii, którego... nie kupiłem :P

      Usuń
  2. Ostatni wpis przeczytałam z zaciekawieniem, zwłaszcza jeśli chodzi o alternatywy dla AoS. Chociaż nie gramy w WFB za bardzo, to do sporadycznych gier uzasadniających te sterty krasnoludów i elfów w domu zdecydowanie wybierzemy Oldhammera (taki średnio old, bo 6 edycja). Chyba mało jest osób, którym porzucenie systemu przez producenta nie tylko nie przeszkadza, a nawet jest atutem. My akurat się do nich zaliczamy, a ja na pewno. Ja w ogóle mam w wielu sprawach podejście "kochającej żony" - nie musi być idealnie, przecież na różne drobne wady można oko przymknąć. Lepiej tak, niż gdyby przy okazji łatania dziur w systemie mieli wprowadzać jakieś dziwaczne nowości i niekoniecznie fajne zmiany. Oczywiście to moje podejście, pewnie bardzo niepopularne, ale dzięki temu nie odstrasza mnie LOTR, Mordheim czy Gorkamorka. Ani porzucony już WFB. W sumie to GW zrobiło mi przysługę ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, Oldhammerowcy żyją i mają się dobrze. To jest raczej kwestia tego, że system w sam sobie nie żyje bez wsparcia wydawcy. Będzie miał swoich sekretnych graczy, ba, nawet eventy, ale bez firmy na plecach wciąganie nowych graczy czy propagowanie gry jest ciężkie. Bardzo ciężkie!

      Nie jesteś pierwszą osobą, która stwierdza, że porzucenie systemu nie tylko nie ziębi, ale wręcz rozgrzewa. Już dziś i wczoraj słyszałem, że gracze w sumie się cieszą, bo im GW nie będzie już psuło gry a sami na łamach 9th Age czy Oldhammerów właśnie będą sobie grę ustawiać tak, jak według nich zawsze powinna wyglądać :D

      Usuń
  3. Aż bym odwiedził i zobaczył na własne oczy ;) Niestety, w tę sobotę prezentuje Dystopian Wars w Veto! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. @koyoth- hihi, sposoby odlewania nieosiągalne dla konkurencji? Chyba raczej konkurencja (w postaci Wyrda) ma sposoby odlewania nieosiągalne dla GW ;) To, o czym mówisz miało miejsce z dziesięć lat temu, ale na poletku bitewniakowym duuuuuuuuużo się zmieniło.
    @fireant- WotR był dobry, bo jego mechanika była oparta na najlepszym systemie (pod względem mechaniki) jaki GW stworzyło (czyli Warmasterze), gdzie naprawdę ścierały się ARMIE a nie kilka oddziałów na krzyż ;) Szkoda tylko, że przez głupią politykę wydawniczą (jeszcze-więcej-dużych-i-drogich-modeli) system umarł. Jakkolwiek chodzą plotki o jego wskrzeszeniu, to jednak obawiam się, że GW tradycyjnie już zrobi gniota (to nie czasy całego asortymentu specialist games ze świetnymi zasadami i przede wszystkim- pomysłem). Z tego co widzę, Twoje wieszczenie rychłej (albo nie tak rychłej) śmierci AoS są trochę na wyrost. Są gracze (nawet sporo), są nowe modele (i pewnie jeszcze kilka lat będą wydawane), jest hype (o ironio! nakręcany głównie przez przeciwników systemu), ba- nawet zapowiedziane zostało coś, czego GW nie robiło od baaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo dawna (zasady turniejowe). Mam wrażenie, że zarząd GW będzie trzymał AoS pod respiratorem, byle tylko produkt nie umarł a szekle się zgadzały. No, ale może w końcu coś dobrego dla nas, graczy, z tego wyjdzie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Modele wychodzą od Mantica, GW (w końcu też je można wykorzystywać), Kromlecha, Avatars of War (oni też ciekawe zasady proponują) i innych wydawców. Przy odrobinie wysiłku, faktycznie nie wymaganego gdyby GW nie zamknęło projektu, można skompletować sobie armię do Młotka :) tak właściwie można pykać w Mordheima/Warheima (są też turnieje) i inne skirmisze, są także rozgrywki w skali starego młotka, ale baaaardzo brakuje mi alternatywy dla Warmastera :)

    OdpowiedzUsuń