Nadszedł ten czas. Letnia sobota,
spokojny, długi dzień ze słonkiem za oknem. W akademiku muzycznym naprzeciw
ćwiczą intensywnie do egzaminów, więc darmowa muzyka – choć czasem smutnie
zafałszowana – płynie wraz z ciepłym powietrzem i insektami do mieszkania.
Słowem, aura jest pozytywna, a nagły i palący brak stresu wpływa tylko
pozytywnie na jej odczyt! Nadeszła więc chwila by poświęcić blogowi jeszcze
więcej czasu (*choć
mam nadzieję, że szeroka publika docenia częste aktualizacje po niedawnej rezurekcji*)
i powrócić do serii tekstów, które na kilka ładnych miesięcy zwiedzały mroczne
regiony limbo, głównie ze względu na brak czasu. Ale wymówki się skończyły –
pora zabrać się do roboty, i z tej okazji dzisiaj na tapecie mamy…
Kolejny odcinek z serii Zróbmy Aniołów Śmierci! Tak jest, seria
to nie powinna być tak zaniedbana, chociażby ze względu na swoją popularność,
ale głównie dlatego, że czegoś takiego po prostu w polskich internetach brakuje
oraz dlatego… Że pisanie o tym wszystkim to frajda. W pierwszym
odcinku wyjaśniłem dlaczego i jak powstaje zakon Adeptus Astartes oraz czym
jest Codex Astartes. Druga
część serii traktuje na temat miejsca bytowania naszych kosmicznych super
żołnierzy, czyli o ich nieprzyjaznych planetach i bojowych flotach. Trzeci
odcinek traktował o specjalistach w zakonie, czyli o roli techmarines,
kronikarzach i kapelanach oraz ich wpływie na kształtowanie się zakonu. Ostatni
zaś, czwarty
odcinek był krótkim rzutem oka na proces rekrutacji, pozycję neofitów oraz ich
funkcjonowanie na łamach tej militarnej, fanatycznej organizacji jaką jest
zakon kosmicznych marines! Jak widać, sporo tematu już poruszyliśmy… Co więc
dziś ugryziemy? To, co było obiecane – tekst o Taktyce i prowadzeniu
wojny.
Taktyka spisana na kartach, czyli War
by the Book
Kiedy mówimy o Kosmicznych
Marines należy wiedzieć, kim oni są w militarnych siłach Imperium Ludzi. Nie
stanowią oni bowiem trzonu wojennej maszyny galaktycznego supermocarstwa, jak
to było za czasów poprzedzających Herezję, gdzie potężne Legiony Astartes były
niejako główną i w sumie jedyną siłą uderzeniową odradzającego się Imperium. W
czasach współczesnych (*czyli w 41 tysiącleciu, przypominam*) zakony
są relatywnie małymi organizacjami, licząc sobie 1000 wojowników wraz z całym
arsenałem – są mimo to w pełni autonomiczni w odróżnieniu od Imperialnych
regimentów gwardii, i przynoszą ze sobą wszystko, co potrzebne do prowadzenia
wojny – pojazdy, artylerię, flotę, logistykę, inżynierów… Wszystko. Mimo to w
skali całej galaktyki są oni zaledwie kroplą w przysłowiowym morzu potrzeb!
Dlatego też z drobnymi wyjątkami nigdy nie stanowią głównej siły dowolnego
zgrupowania wojsk Imperium – tę rolę odgrywa w 99 na 100 przypadków Imperialna
Gwardia…
Jaką więc rolę spełniają na polu
bitwy? Cóż, najlepiej oddaje to nazwa, którą obdarzają Astartes co poniektóre
regimenty zwykłych wojaków – Skalpel Imperatora. Oficjalniej podział mówi o
Młocie Imperatora, czyli gwardii właśnie, oraz o Mieczu Imperatora, czyli
kosmiczni marines właśnie, ale skalpel dużo lepiej oddaje ich aktualne funkcjonowanie.
Są oni chirurgicznym narzędziem wojny, zdolni do błyskawicznego uderzenia w
kluczowych punktach konfliktu – czy to należy uśmiercić wrażego lidera, czy też
przeprowadzić sabotaż na tyłach wroga, albo też wzmocnić wybraną pozycję czy
zaaplikować brutalną siłę do przełamania frontu. Astartes są do tych zadań
idealni, nie tylko dzięki lepszemu uzbrojeniu, wyszkoleniu i sile, ale również
dzięki braku administracyjnego obciążenia. Jako że podlegają jedynie rozkazom
swojego Mistrza Zakonu (*który w imperialnej hierarchii piastuje tytuł równoważny
z gubernatorem planetarnym*) nie
muszą przejmować się opóźnieniami w rozkazach czy planowaniu – widzą swój cel,
określają zadanie i realizują je ze śmiertelną skutecznością.
Wszystko to pięknie, ale skąd
Marines wiedzą, jak postępować? Skąd czerpią militarną wiedzę, skąd płyną
taktyczne porady i wskazówki jak działać w tak różnorodnych scenach bitew i
wielorakich środowiskach, nie licząc już nawet mnogości i odmienności wrogów? Cóż,
odpowiedź jest prosta – z Codex Astartes, oczywiście. Jak wspominałem we
wcześniejszych odcinkach praktycznie każdy zakon zna tę księgę spisaną przez
prymarchę Ultramarines, Roboute Guillimana, i choć nie każdy zakon przestrzega
jej od deski to deski, to jednak wszyscy zgadzają się w mniejszym lub większym
stopniu, że jest to prawdziwe kompendium wiedzy militarnej i źródło
sprawdzonych metod działania dla każdego kosmicznego marine.
Kodeks określa funkcjonowanie
zakonu na każdym jego szczeblu, począwszy od organizacji struktur wewnętrznych,
poprzez logistykę i codzienne rytuały kończąc na wojennej doktrynie. I choć sam
kodeks był odczytywany, reinterpretowany, ulepszany czy zmieniany wiele razy
przez wiele zakonów, to w ostatecznym rozrachunku nadal jest tym, czym był w
momencie jego powstania – definitywnym przewodnikiem każdego kosmicznego marine
do prowadzenia wojny. Nie ważne nawet jest to, czy zakon traktuje go jako
świętą księgę, zbiór żelaznych zasad czy zaledwie jako komplet przydatnych
wskazówek. Codex Astartes zawsze jest i żaden Astartes godny swojego imienia
nie ośmieliłby się nie zapoznać z traktatami prymarchy Ultramarines.
Czego naucza więc Codex jeżeli
chodzi o doktrynę wojenną? Cóż, niestety Codex jako całość jest nam,
czytelnikom, niedostępna – wiemy jednak, że dzieli każdy zakon na ściśle
określone kompanie, a każda z tych kompanii ma swoją własną rolę do spełnienia
tak samo jak poszczególne drużyny, czy będą do Szturmowcy, Dewastatorzy czy
Bracia Taktyczni. Wiadomym jest, że kodeks naucza uniwersalne podejście do
szkolenia i walki – każdy marines powinien być władny we wszystkich typach
dostępnego im uzbrojenia, powinien potrafić walczyć na dystans jak i w zwarciu,
powinien być gotowy do prowadzenia wojny we wszystkich możliwych warunkach, czy
to w głębinach oceanu czy też w zimnej pustce kosmosu. Cały układ szkoleniowy
Marines jest tak przeprowadzony, by każdy z braci posiadł taką wiedzę i był
zdolny do walki w każdych wyobrażalnych warunkach.
Podejście to nie zmienia faktu,
że poszczególne formacje spełniają odosobnione role – to ich współdziałanie
tworzy maszynę wojny zdolną do kontr-reagowania na wszystkie scenariusze. Nie
należy też zapominać o tym, że choć Ultramarines i większość zakonów wywodzących
się z ich genoziarna w pełni popiera i aplikuje takie uniwersalne podejście do
szkolenia i prowadzenia wojny, to jednak pozostałe zakony o odmiennym genotypie
ma tendencję do odmiennych preferencji… Ale o tym już za chwilę.
Podsumowując –
każdy zakon Astartes to formacja przeznaczona do szybkiego reagowania a nie do
prowadzenia wojny na wyniszczenie czy też walk w okopach. Choć oczywiście
istnieją zakony, które aktualnie są doskonale wyszkolone w tego typu
nietypowych działaniach wojennych (*nietypowych jak na kosmicznych marines,
znaczy się*) to jednak znaczna ich moc działa właśnie w ten sposób – pojawiając
się tam, gdzie są najbardziej potrzebni, przyjmując na siebie najniebezpieczniejsze
misje i zadania, starając się jednym lub kilkoma błyskawicznymi, precyzyjnymi
uderzani przetrącić kart wrogowi – czy będzie to polegać na uśmierceniu ich
lidera, złamaniu frontu, wprowadzenie chaosu i terroru czy zwyczajnemu rozbici
logistyki i linii zaopatrzenia. Osobiście uważam, że najlepiej myśleć o nich
jak o odpowiednikach znanych nam z naszych realiów Sił Specjalnych (*wszelkie
Spec-Ops*), których zadania mocno wymykają się poza standardy przeciętnego
piechura.
Łowcy Smoków działają
zgodnie z kodeksem Astartes czerpiąc z niego wiedzę na temat funkcjonowania
poszczególnych jednostek, ich sprawnej kooperacji i wykorzystaniu bogatego arsenału
dostępnemu Aniołom Śmierci. Mimo to wiedzą a raczej czują, że skupianie się na
uniwersalności każdego brata wojownika, choć szczytne i nobliwe, nie służy jego
aktualnej skuteczności. W pysze można by sądzić, że osiągnięcie doskonałości w
każdej dziedzinie wojny jest możliwe, ale pycha to nie duma – pycha to pierwszy
krok do zepsucia i korupcji. Dlatego też pierwszy z Mistrzów Zakonu ustanowił,
że po przeprowadzeniu obowiązkowego treningu Neofity przeprowadzającego go
przez wszystkie możliwe jednostki działające na łamach wojennego klanu, kiedy
ów brat wykaże ewidentny talent czy zaparcie w jednym z kierunków, od tego
momentu skupić ma swój trening i uwagę prawie całościowo na tej dziedzinie.
Szybko okazało się, że Dewastatorzy zakonu preferujący laserowe i termiczne
działa okazali się kluczowymi elementami wielu zwycięstw, a ich sława zaczęła
wybiegać poza ramy samego zakonu – ten segment galaktyki już słyszał o
ziejących ogniem Poskramiaczach, jak ochrzczono drużyny weteranów-dewastatorów…
Czyżby użycie ciężkiej armatury było tym, w czym Łowcy Smoków będą przodować
pośród innych zakonów Astartes?
Uniwersalny żołnierz a preferencja genoziarna!
Każdy Space Marine jest
żołnierzem doskonałym dostosowanym do walk w każdym środowisku z każdym wrogiem.
Mimo to, jako że Prymarchowie byli aspektem Imperatora, to ich „potomkowie”
odziedziczyli po nich ich nauki i preferencje w stylu prowadzenia wojny,
których po prostu nie da się z nich wyciąć – było nie było jest ich genetyczną
i duchową spuścizną! Nie mówiąc już o tym, że zakony wywodzące się bezpośrednio
od poszczególnych legionów, pamiętające czasy, kiedy ich prymarchowie im
przewodzili mają tradycje i wyrobione metody walki o wiele starsze niż jest sam
Codex Astartes. Choć nie oznacza to, że każdy z ów zakonów ignoruje w pełni ów
księgę i zapisane w niej mądrości, to jednak nadal mają swoje własne
preferencje… Nie tylko organizacyjne!
Wraz z genoziarnem, kultem
jednostki i wiarą w doskonałość swojego genetycznego super-papy każdy z
legionów wchłonął wraz z mlekiem matki – w mocnej przenośni – pewne cząstki
jego osobowości. To nie jest tak, że mamy do czynienia z bezwolnymi klonami,
które nie różnią się od siebie, ale mimo to genetyczny nadruk pozostawił pewną spuściznę.
Umiłowanie porządku Ultramarines, krótki lont Pożeraczy Światów, stoicyzm i
spokój Imperialnych Pięści czy umiłowanie do prędkości i „bycia pierwszymi”
Białych Szram, ot, dla przykładu. Poszczególne legiony a potem zakony w różnym
stopniu stwierdzały, że to, co doskonale działa dla Ultramarines wcale nie musi
się sprawdzić u nich a na dodatek krępuje ich swobody a raczej wolność
kontynuowania dzieła swojego Prymarchy, jeżeli można tak to określić.
Nie mówiąc już o tym, czym jest
tradycja! Sam fakt, że dany ‘chów’ Kosmicznych Marines posiada pewną naturalną
zdolność ku jednemu czy drugiemu aspektowi prowadzenia wojny nie wychodzi tylko
z genoziarna, z którego się wywodzi, ale z tradycji oraz z tego w jakich to
misjach zakon uczestniczył w czasie swojego istnienia. Doskonałym przykładem
jest tutaj istnienie formacji znanej jako Tyrannic War Veterans na łamach
Ultramarines – nawet tak doktrynerski zakon poszedł na ustępstwo względem
swojej świętej księgi wiedząc, że specjaliści z wiedzą, doświadczeniem bojowym
i odpowiednim wyszkoleniem będą nieustającą koniecznością w walce z
nieskończonym zagrożeniem jakim jest Wielki Pożeracz. I w ten oto sposób na
łamach Ultramarines pojawiły się nowe doktryny wojenne, prowadzone właśnie
przez ów weteranów, którzy w ogniu walki musieli wypracować nowe taktyki i
podejście do tak przerażająco skutecznego przeciwnika.
Kiedy tworzymy
własny zakon warto zapamiętać a raczej wziąć sobie do serca, że ‘specjalizacja’
zakonu nie bierze się z powietrza. Owszem, odpowiednie genoziarno oferuje nam
pewne podstawowe koncepty – pochodzimy od Krwawych Aniołów? Lubimy plecaki
rakietowe. A może mamy w sobie genotyp Żelaznych Dłoni, i nasza miłość do
maszyn jest większa niż u innych zakonów? To wszystko tworzy jednak szeroki
obraz a nie skupia się na detalach, które to powinny ukształtować się w
ferworze walki, podczas wieloletnich kampanii i bojów, gdzie poszczególny zakon
wykaże się ‘skrzywieniem’ w jednym z aspektów prowadzenia wojny. Alternatywą
dla takiego podejścia mogą być również tradycje wyniesione z rodzimej planety,
szczególnie jeżeli jej mieszkańcy są na tyle rozwinięci, ze już u siebie mają
mocno osadzone metody prowadzenia walk, jak to było w przypadku Białych Szram,
które po prostu zmieniły konie na motory i nadal preferują walkę ‘szarży
kawaleryjskiej’. Czy to będzie tradycja czy doświadczenie bojowe, ważne jest
to, że ulubiona metodologia walki nie pojawia się z powietrza – zakon musi mieć
podstawę, by wykazać, że pewna dziedzina wojny jest ich mocną stroną.
Łowcy Smoków
podczas trwającej niemal dwie dekady kampanii prowadzonej przeciwko orkowemu
Waaagh! w gwiazdach Grendla sprawdziło w wirze walk jedną z taktyk wyniesioną
jeszcze ze swoich plemion. Na swej niegościnnej, rodzimej planecie w celu
pokonania ogromnych bestii i wielkich jaszczurów każde plemię organizowało
swoich wojowników w zgrane zespoły łowcze, z liderem, który dokonywał
kończącego ciosu, z łapaczami z sieciami, z naganiaczami ściągającymi uwagę…
Metoda ta okazała się, po odpowiednim dostosowaniu, wyśmienitą taktyką do walki
z wielkimi konstruktami prymitywnej, orkowej technologii – od Gorkonautów po
Stompy aż po Garganty, świetnie zorganizowane drużyny łowcze z łatwością
wspinały się na ogromne stalowe bestie, doskonale wypełniając swoje role i
powoli wykrwawiając każdą machinę od środka, wybijając załogę po to, by
podłożyć ładunki wybuchowe w sercu maszyny by przejść na kolejny cel… Taktyka
ta, dopracowana i wyszlifowana do perfekcji przez długie lata zmagań, stała się
preferowaną metodą walki drużyn taktycznych, które z entuzjazmem i sukcesami
przenosiły ją na inne fronty, czy byłaby to walka z bio-tytanem tyranidów,
okrętem lądowym obcej technorasy Xillów czy nawet przeklętymi tytanami
Mrocznego Mechanicum…
Deszcz Drop Podów czy szturm na motorach?
Ogólnie rzecz ujmując choć
wszystkie zakony Adeptus Astartes spełniają tę samą, uniwersalną rolę sił
specjalnych szybkiego reagowania to jednak znaczna moc z nich specjalizuje się
w czymś szczególnym – ot, wniosek konkludujący! Jako że zakonów w galaktyce
jest pi razy oko tysiąc, to możemy podejrzeważ, że Imperium niejako w zasięgu
ręki zawsze znajdzie zakon, który do danej roli jest idealny. Zakładamy więc,
że wszystkie nawet te mniej oczywiste fasety toczenia wojny mają gdzieś tam
swoich Aniołów Śmierci, którzy ją sobie upodobali (*nie znamy co prawda zakonu znanego ze
swojej kuchni polowej, ale już zakon rozpoznawalny poprzez swoją liczbę
konsyliarzy i dbanie o medyczne zaopatrzenie jak najbardziej istnieje!*).
Poniżej chciałbym wam przybliżyć kilka dość unikalnych przykładów zakonów,
które znane są ze swoich nietypowych specjalizacji…
A zaczniemy od Sokolich Lordów! Zakon ten jest
nietypowy już od pierwszego spojrzenia – nazwa, symbol i preferowana taktyka
zdradzałaby ich jako sukcesorów legionu Kruczej Gwardii… Którymi nie są. Ci
wierni synowie Ultramarines stanowią dość specyficzny wyjątek, bo choć
przestrzegają dość gorliwie zasad spisanych w kodeksie, to jednak ich podejście
do walki jest mocno odmienne od przyjętej przez ‘błękitnych’ doktryny. Po
pierwsze, nie używają nigdy kapsuł desantowych, uważając je za niewyrafinowane
narzędzia wojny, pozbawiające kontroli i finezji. Według nich zrzut kapsuł może
i jest błyskawiczny i brutalny niczym młot spadający na wrogów, ale sami
preferują raczej doskonale sterowane sztylety pod postacią wszelakiej maści
pojazdów latających, przede wszystkim Stormtalonów i Thunderhawków – w których
to pilotażu nie mają sobie równych do takiego stopnia, że inne zakony suplikują
o przyjęcie swoich własnych pilotów na szkolenie właśnie w tym zakonie. Są
prawdziwymi asami przestworzy, kontrolując niebo i zapewniając powietrzną
dominację wszędzie tam, gdzie się zjawiają, a wyśmienita kontrola oferowana
przez lotnicze transportery gwarantuje im możliwość desantu i ekstrakcji z
mistrzowską wręcz precyzją. By nadążyć, pozostali marines preferują poruszanie
się na silnikach rakietowych lub Land Speederach – prędkość to podstawa tego
zakonu. Jakby tego było mało znani są oni również z kilku sztuk niezwykle
unikalnego artefaktu, całkowicie niezgodnego z STC, a mianowicie plecaka
rakietowego… dla Dewastatorów. Znane jako Sokole Skrzydła są teraz dostępne
tylko dla wybranych kapitanów zakonu, którzy mogą uderzać we wrogów imperatora
z prędkością szturmowych marines dzierżąc brutalną, ciężką armaturę.
Kolejnym wyjątkowym zakonem są Raptorzy. Prawdopodobnie jedyny zakon
Kosmicznych Marines, który w swoim postępowaniu i wyglądzie przypomina
regularną jednostkę wojskową a nie zakon rycerski. Raptorzy nie szukają glorii
ani chwały w pojedynkach, uważają zbędne bohaterstwo za niewarte zachodu a
wojnę uważają za wygraną wtedy, kiedy nie poniosą w niej żadnych strat.
Raptorzy nie posiadają stałych kolorów heraldycznych, nie posiadają jednej
głównej taktyki i nie maja problemów ze ‘zniżaniem się’ do współpracy ze
zwykłymi śmiertelnikami – wręcz przeciwnie, mają tendencję do przejmowania
dowodzenia nad jednostkami Imperialnej Gwardii na ich terenie działań by
jeszcze lepiej zorganizować siły Imperium w walce z dowolnym przeciwnikiem.
Używają kamuflażu, preferują walkę na dystans a przyświeca im motto skuteczność
i efektywność ponad chwałę i bohaterstwo. Są mistrzami sabotażu, ataków
niespodziewanych, zastawiania pułapek… Słowem, są najbardziej ‘nie-astartes’
pośród kosmicznych marines. I choć nie dbają o swoją reputację, to cieszą się
oni dwojaką estymą – złą, pośród innych braci Astartes, którzy uważają ich za
wojowników bez honoru – oraz dobrą, pośród Imperialnej Gwardii, którzy uważają
ich za wyśmienitych strategów, taktyków i przywódców. Jakby tego było mało
zakon aktualnie nie tylko zezwala, ale też zachęca do własnej inicjatywy i
myślenia, dzięki czemu poszczególne kompanie i wydzielone oddziały działają nie
tylko w odseparowaniu, ale też niejednokrotnie w zupełnie odmienny sposób.
Liczy się tylko efektywność i wykonanie celu – jak? Jest kwestią drugorzędną.
Iron Lords to kolejny nietypowy zakon. Choć w pełni przestrzega
zasad spisanych w kodeksie i należycie czci imię Imperatora i swojego
Prymarchy, Ferrusa Manusa, to ich nietypowa rola na galaktycznej scenie
spowodowała pewne oryginalne zmiany w ich funkcjonowaniu a dokładniej – w ich
uzbrojeniu. Żelaźni Lordowej są bowiem zakonem ściśle defensywnym, ich jedyną
misją jest utrzymywanie nieprzebitej blokady nad gwiazdami Grendla w celu
izolacji i kwarantanny superagresywnego gatunku obcych – Barghesi – do momentu,
w którym Imperium zbierze odpowiednie środki i siły by całkowicie ich wyplenić.
Lata mijają, a takie środki nie nadeszły – czy to z powodu biurokratycznego horroru
jakim jest administracja Imperium, czy z prostego faktu, że ów kawałek
galaktyki i gromada gwiazd jest pozbawiona większego znaczenia, nie robi to
żadnej różnicy dla stacjonującego tam zakonu, który od stuleci musi dzień w
dzień użerać się z dwoma przerażającym wrogami… Bo oprócz krwiożerczych
Barghesi w okolicy pojawili się Tyranidzi, prowadzeni przez ich wspólny umysł w
celu pożarcia tej brutalnej rasy i zasymilowania ich. Żelaźni Lordowie jak nikt
inny wiedzą, że gdyby Tyranidom udało się przejąć chociaż drobną część
genetycznej puli Barghesi, stali by się oni jeszcze niebezpieczniejszym
przeciwnikiem, dlatego też nie mogą do tego dopuścić. Jako że posiłki nie
przybywają, zakon musi sobie radzić sam – a jedną z unikalnych metod był postęp
technologiczny i wyłamanie się niejako z oków STC. I tak zakon znany jest z
używania bardzo nietypowego uzbrojenia i niemalże eksperymentalnych artefaktów
żmudnie testowanych na niezliczonych, obcych organizmach. Tak jak chociażby
generator pola entropicznego, który dezintegruje wszystko, co się przez nie
przebije. Albo amunicja kwasowa. Albo miotacze chemiczne… Jeżeli tylko coś
okazuje się skuteczne, zostaje użyte. A jako że zakon wywodzi się z genetycznej
spuścizny Żelaznych Dłoni, ich zdolności techniczne i wiedza ich techmarines i
mistrzów kuźnie jest wystarczająca, by eksperymentować we własnym zakresie…
Mentorzy to kolejny niesamowicie wyłamujący się ze standardowych ram
zakon kosmicznych marines, bo jest jedynym znanym nam, który tak naprawdę nie
prowadzi wojen. W każdym razie nie jako osobna siła. Mentorzy, nieznanego
genetycznego pochodzenia, zdradzają pewną mutację, która przez wielu odczytywana
jest jako dar – nie objawia się ona fizycznie lecz psychicznie, a raczej
mentalnie. Każdy marines zakonu posiada pamięć perfekcyjną i fotograficzną.
Potrafią przypomnieć sobie wydarzenie sprzed stuleci w najdokładniejszych
szczegółach. Jakby tego było mało każdy posiada intelekt na poziomie geniusza,
szczególnie jeżeli chodzi o obserwację i analizę. Przekładając to na naukę
taktyki i strategii czyni to każdego marines z tego zakonu niejako profesora i
naukowca dziedziny wojny. Zakon ten nie poszukuje chwały ani zwycięstw, lecz
raczej nieskończonego poszukiwania wiedzy i perfekcji w prowadzeniu wojny.
Zamiast więc walczyć samodzielne Mentorzy wysyłają małe oddziały a czasem nawet
pojedynczych marines zwanych Tutorami, by Ci udzielali rad i wskazówek innym
organizacjom militarnym Imperium a czasem nawet by pomagać innym zakonom
Astartes. Mentorzy nie walczą więc jako całość, lecz jako rozsiane po galaktyce
małe grupy, których celem jest wspomaganie sił Imperium swoją wiedzą,
strategicznym geniuszem, fantastycznymi zdolnościami taktycznymi. W
międzyczasie służąc w ten sposób zdobywają doświadczenie i poszerzają swoją
bogatą wiedzę z zakresu strategii i taktyki. Ich ponadnaturalne zdolności
analityczne i szybkość przyswajania wiedzy uczyniła z nich również niejako
prywatnych testerów nowych technologii wprowadzanych do Imperium przez Adeptus
Mechanicus – jeżeli tylko ów organizacja odkryje nowy STC lub jego wariant,
zmontuje nową broń lub ulepszy starą, można być pewnym, że to właśnie Mentorzy
dostaną ją jako pierwsi w celu pełnego jej przetestowania w warunkach bojowych.
Ich skrupulatność i analityczne podejście do walki zapewni dokładne i
pełnowymiarowe wyniki tychże testów.
A to tylko kilka przykładów.
Mógłbym spokojnie wymieniać dalej i to przez kolejne dziesiątki stron. Czy to
Carcharodons Astra ze swoją enigmatycznością i niewyobrażalnie brutalną
techniką walki. Czy to Star Phantoms znani ze swojego absolutnego braku
poszanowania dla ludzkiego życia i ich bitew na wyniszczenie. Albo Iron Snakes,
znani ze swojej walki w falandze, używając tarcz i włóczni energetycznych,
wyjątkowo nietypowego uzbrojenia i taktyki? Spośród tysiąca zakonów w mniejszym
lub większym stopniu znamy może ze sto jak nie mniej, co oznacza, że każdy z
nas podczas tworzenia swojego własnego zakonu ma szerokie pole do popisu; Nie
dajmy się tylko zbytnio ponieść fantazji i podczas tworzenia specyfikacji
naszych Aniołów Śmierci weźmy pod uwagę to, że każde zachowanie, każda tradycja
i wojenna doktryna musi mieć swój grunt, z którego wyrosła.
Jak widzimy na powyższych przykładach, choć w teorii zakony Astartes
bazują na tych samych zasadach i powstają w ten sam sposób, sama ich „kariera”
jak i genetyczna spuścizna wystarcza, by wprowadzić spore zmiany w ich funkcjonowaniu.
Nasz zakon preferuje walkę z Orkami i jest w tym specjalistą? Mamy wydzielone
grupy weteranów zwanymi Pogromcami Zielonych? Dlaczego się pojawili – czy może
nasz zakon prowadził kampanię za kampanią przeciwko kolejnym hordom
zielonoskórych? A może nasz zakon specjalizuje się w artyleriach i posiada na
stanie niesamowitą liczbę dział Thunderfire oraz Whirlwhindów, często
dołączając do Imperialnej Gwardii jako koordynatorzy bombardowań? Czy jest to
zwichrowanie genetyczne i wynikające z niego nadnaturalne zdolności do
kierowania ogniem na ogromne dystanse? Czy raczej żmudny trening w tej
dziedzinie wojny albo doświadczenie wynikłe z przebijania się przez fortece
zdradzieckich Żelasnych Wojowników?
Istnieje dziesiątki jak nie setki specjalizacji, w których zakon może
przodować – pamiętajmy tylko o tym, że nic nie bierze się z powietrza. A o czym
porozmawiamy w następnym odcinku? Wybór należy do was – czy będzie to tekst
taktujący o Rytuałach, Tradycjach i
Odznaczeniach kosmicznych marines czy też może tekst o tym, jak inne
frakcje imperium postrzegają aniołów śmierci, na jakich zasadach współpracują i
jakie występują pomiędzy nimi zależności, przyjaźnie lub animozje, czyli Adeptus Astartes a Imperium Ludzi. Wybierajcie w
komentarzach! I jak zwykle, miłego czytania.
Adeptus Astartes a Imperium Ludzi - jestem za :)
OdpowiedzUsuńRytuały i tradycje :)
OdpowiedzUsuńRytuały i tradycje.
OdpowiedzUsuń