Dreamforge Games! Ktoś nie słyszał jeszcze tej nazwy? Tak? Na
pewno? Nie wpadliście nigdy w waszych poszukiwaniach internetowych na
niezależnego wydawcę miniaturek i modeli, który wyczynia w plastiku całkiem
sporo naprawdę ładnych rzeczy? No dobra, nie przeginajmy… Firma ta tak naprawdę
wdała się w rynkowe łaski tylko dzięki nagłemu i skutecznie przeprowadzonego
desantowi tytana ich własnej produkcji, który głównie wyróżniał się bardzo
niską ceną połączoną z rozmiarem oferowanego modelu i zaskakująco dobrą jakością
wykonania, choć trzeba przyznać, że mogliby się bardziej postarać nad
wzornictwem opakowań… Ale o tym później! Tak się bowiem fortunnie składa, że
dzięki uprzejmości niejakiego Emeryta wielkie pudło wpadło w moje ręce w celach
oględzin, sesji fotograficznej moją wierną, cyfrową małpką i skonstruowania na
tej podstawie pobieżnej recenzji! Korzystając więc z tej uprzejmości nie
omieszkałem się zabrać za pudełka (*liczba mnoga, gdyż są tutaj trzy opakowania – sam tytan,
wymienne dysze oraz zamienna ręka w formie wielkiego działka automatycznego*).
Cóż więc za model bierzemy pod lupę? Nie mniej, nie więcej jak
jeden z dwóch aktualnie dostępnych, ogromnych maszyn kroczących tego wydawcy – Leviathan Mortis – bardziej brutalną i
wizualnie groźniejsza odmianę Crusadera, kolejnego wielkiego mechanicznego
potwora tejże firmy. Zacznijmy więc może od suchych faktów słowem wstępu. Model
ten jest całkowicie wykonany z wysokiej jakości plastiku, który twardością,
wytrzymałością, ostrością w odlanym detalu ani nawet zabarwieniem nie różni się
praktycznie w ogóle ot tego, który zna większość z was z ostatnich produktów
Games Workshop – możemy więc stwierdzić, że mamy do czynienia z dobrym
jakościowo surowcem. Model ten, po złożeniu, stoi dumnie na wysokość 8,5 cala (*co daje dość
imponujące 21,59 centymetrów – dla porównania jest o dwa cale wyższy od Riptide’a
i o pół cala niższy od Wraithknighta – który choć przewyższa Leviathana
wzrostem, jest modelem znacznie chudszym objętościowo*) i jest tak
skonstruowany, by ułożenie nóg, korpusu oraz ramion dawało modelarzowi niemalże
nieskrępowane możliwości w kwestii ułożenia pozycji. Jakby tego było mało
kluczowe elementy modelu nie są doklejane, lecz dokręcane do rdzenia poprzez
system śrub, co całkowicie likwiduje potrzebę pinowania czy bawienia się w
magnesy i dostarcza szybkie i eleganckie rozwiązanie do ewentualnego transportu
modelu – ot, dokręcamy konieczne elementy przed wystawieniem a kiedy musimy
schować model do torby czy walizy, rozkręcamy na poręczniejsze części.
Pierwszy rzut oka na pudełko może
co prawda odstraszyć, i osobiście wydaje mi się to głównym, jak nie jedynym
dużym minusem jaki się wydawcy należy, bo pudełko nie wygląda jakby chowało w
sobie bardzo dobrze wykonany, duży model do gier bitewnych czy na półkę w
formie malarskiej ozdoby, lecz raczej jak tania, chińska zabaweczka, kolorowy
Gundam z szajskiego plastiku za 30 blaszek do nabycia na kapłanówce czy
bureczku. To zbrodnia niesłychana, powiem szczerze, bo pudełko zdecydowanie nie
zachęca a wręcz odrzuca! A już fakt umieszczenia w formie prezentacji bardzo
podle ‘podmalowanego’ renderu trójwymiarowego zamiast aktualnej fotki pięknie
chlapniętego modelu jest prawie nie do wybaczenia, tym bardziej, że na stronie
producenta modele posiadają świetne fotki w swojej profesjonalnie pomalowanej
krasie. Skąd więc decyzja o nie użyciu tychże fotek do prezentacji aktualnego
produktu na żywo? Cholera wie, Ale ktoś tam w Dreamforge Games na pewno nie
pomyślał jak należy.
Kiedy jednak otworzymy pudełko
jesteśmy w stanie zapomnieć o krótkotrwałym zawodzie po oględzinach szaty
zewnętrznej, bo wnętrze już wygląda wyjątkowo kusząco, a jak ujrzymy wyciętą w
kształt kluczowych elementów, wyściełaną gąbeczkę oraz aż jedenaście wyprasek
wypełnionych elementami do sklejenia i złożenia, to na ustach powoli acz
nieuchronnie wyrasta zadowolony banan. Nie wiem, może tylko u mnie, ale wątpię…
Znam ci ja modelarską brać, i taki widok plastikowego bogactwa zawsze wprawia w
odruchy szybkiego zmacania i zaiskrzą chęcią chwycenia cążek i kleju. A tutaj
najpierw jesteśmy witani małym pudełeczkiem, w którym znajdują się elementy
systemu odprowadzania ciepła z silnika maszyny, potem ogromną plastikową
podstawką wraz z ozdobną plakietką z nazwą modelu, jakby ktoś myślał o nim w
kategoriach wystawienniczych. Po zdjęciu kartonu trzymającego to wszystko i
wyciągnięciu dość szczegółowej i solidnie skrojonej instrukcji wita nas
skrojona na miarę gąbeczka z ogromnymi naramiennikami i głową w kształcie
ludzkiej czaszki, również dość pokaźnych gabarytów! A pod spodem? Wspomniane już
jedenaście ramek wypchanych… Sam nie wiem iloma częściami. Przyznam się, nie
chciałem liczyć, a producent jakoś nie za bardzo się spieszył z umieszczeniem
takiej informacji na pudełku… Szybkie i pobieżne przeczesanie Internetu też nie
dało rezultatu, więc pomińmy to chwilowym milczeniem i powiedzmy, że jest ich
co najmniej sporo.
Jak widać po powyższych
zdjęciach, pierwsze wrażenie może być mylące – elementy są duże, co zrozumiałe,
i można by pomyśleć, że w sumie są to proste kawałki plastiku bez większej
obfitości w detale, która nadałaby całej figurze trochę tekstury i ożywiłaby
formę. W teorii mógłbym się zgodzić, ale nie wynika to wcale z ubogiej rzeźby,
lecz raczej z doskonałego planowania! Nie na darmo Leviathany tego wydawnictwa
są w sieci nazywane przebłyskiem geniuszu ‘figurkowej inżynierii’ – nie odnosi
się to wcale tylko i wyłącznie do modularnej budowy opartej na śrubach czy
ogromnej elastyczności w pozowaniu, ale właśnie do doskonałego balansu między
detalem a płaskimi powierzchniami… No, między innymi. Płyty pancerza nie są
więc zdobione w żaden sposób ponad wymaganą normę – dostajemy więc nity tam,
gdzie powinny być, wloty i wyloty powietrza czy linie podziału poszczególnych
kawałków pancerza. Jeżeli jednak szukamy detali to z całą pewnością znajdziemy
je w mechanizmach wielkiej, szponiastej łapy, na kosie czy też na silniku
wychodzącym w kluczowych elementach z pleców modelu. Słowem, znajdzie się coś
dla miłośników zarówno żmudnego i precyzyjnego operowania pędzlem jak i dla
aerografowych śmigaczy, którzy lubią sobie podcieniować większy kawałek
plastiku z psikawki!
Cóż więcej mogę powiedzieć na
temat tego modelu bez powtarzania się? Może zamiast mówić, szybka fotka
prezentująca gotowy model – ot, na wyrobienie zdania, jak to wygląda w całości
– przypominam, że bestia ma 21 centymetrów wysokości, więc nie jest to ułomek i
zajmuje na biurku czy wystawce sporo miejsca! Zdecydowanie jest to „miniaturka”
rzucająca się w oczy i aż prosząca się o włożenie w niej sporo pracy i uczucia
przy malowaniu – ba, sama podstawka jest na tyle duża i oferuje dość miejsca na
wypełnienia jakąś odpowiednią dioramką; zwłaszcza, jeżeli dodamy do tego
łatwość w pozowaniu modelu, dającą nam spore pole do popisu przy kreatywnym
budowaniu sceny.
A teraz pokrótce na temat
obrotowego działka Vulcan, pierwszej
z dostępnych wymiennych broni w arsenale Leviathanów! Na dzień dzisiejszy na
łamach sklepu Dreamforge Games możemy odnaleźć już znacznie szerszy arsenał,
zarówno armatury do walki na wyciągnięcie ramienia jak i solidny wybór
wszelakich dział, czy to klasycznie miotających pociskami, ładunkami
wybuchowymi czy też bardziej egzotycznymi formami energii. To, co wyszło wraz z
modelem po ukończonej kampanii crowdfundingowej na serwisie Kickstarter to
można by rzecz ‘klasyka wielkich spluw’, czyli stary, poczciwny chaingun czy
tez jak kto woli – gatling gun – oczywiście w odpowiednio wielkiej wersji. Coś
takiego jest w obrotówkach dużego kalibru, że kusi miłośników wygaru…
Co w środku? Dwie i pół ramki.
Ktoś może mruknąć pod nosem, że mało, ale przypominam, że to wszystko tylko po
to, by skleić jedno wielkie działo a jeżeli już jesteśmy przy słowie ‘wielkie’…
To takie białe coś, co leży w ramce to model do Infinity, a dokładniej kucający
Malignos z karabinem snajperskim. Tak.
Tak właśnie, mili państwo – to jest naprawdę wielka spluwa i jeżeli uważacie,
że nie wygląda dobrze, to cóż… Tak, zgadzam się z tym, że jest to konstrukcja
prosta i pozbawiona bogactw w ozdobach i detalach, ale jeżeli chodzi o
prezentacje siły i po prostu wysokiej jakości broń odpowiednią dla tytana, tfu,
tfu, znaczy się, dla lewiatana, to ta z pewnością spełnia wszystkie warunki.
Cóż, wielka szkoda, że nie miałem okazji dorwać w swoje rączki innych modeli
tejże firmy, bo ogólna jakość wykonania, dbałość o szczegóły, dobrze skrojona
instrukcja i zorganizowanie pudełka przypadło mi do gustu, i w sumie gdyby
tylko wymienić te podłe opakowania, byłby produkt naprawdę pozbawiony wad. Może
za wyjątkiem ceny, ale też nie przesadzajmy – model ten jest tańszy od wielkich
żywiczno-metalowych kolosali i gargantuanów do Warmahordes, i w sumie plasuje
się cenowo w okolicach Wraithknighta, co za taką kupę plastiku jest całkiem
dobrze wyważoną kwotą.
I to by było na tyle na dzisiaj! Jeszcze raz dziękuję Emerytowi za
wypożyczenie pudełek do oględzin, miło się obcowało z tak dobrym produktem, aż
szkoda, że nie mogę zachować dla siebie! A cóż jutro? Się okaże, zależnie od
tego, jak się wyrobię z pisaniem – albo powrócimy na łono czterdziestego
tysiąclecia i opiszemy formowanie się tradycji i ich wpływ na zakony
kosmicznych marines… Albo rzucimy okiem na nowinki ze stajni Privateer Pressa,
bo jest ich sporo. Do jutra zatem!
Fotki na opakowaniu sa takie, a nie inne, bo pomalowany profesjonalnie model dotarl do wydawcy dawno po zamowieniu opakowan:)
OdpowiedzUsuńja tylko pozwolę sobie napomknąć, że chętnie ten model sprzedam :-D
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się nawet bardzo, tylko ta główka jakoś mi osobiście nie leży - sam bym się pokusił o dorobienie z plasticardu główki a'la Warhound Titan ;)
OdpowiedzUsuń