Kilka dni temu…
A nie, po kolei. Po pierwsze, witam wszystkich w tę ciepłą, radośnie słoneczną
sobotę! Nareszcie aura dopisuje, człowiek będzie mógł umyć okna a w piątkowy
wieczór dokonał największego dzieła w historii konwersji modelarskich przy
użyciu pudełka z bitsami i nie do końca niebieskiego blue-taca, wszystko przy
kreatywnym wsparciu C’tana! Słowem, jest przyjemnie i miło. Możemy więc
odetchnąć, znaleźć czas dla naszego hobby i ogólnie dobrze się bawić! Doskonały
czas, by napisać kilkaset słów na temat naszego hobby i tego, jak ono
funkcjonuje dzisiaj – No to wracamy do pierwszych słów akapitu… Kilka dni temu
na łamach Bells of the Lost Souls opublikowany
krótki tekst autorstwa Larry’ego Vela, który dotknął tematu gier, które
przychodzą z pomalowanymi lub premalowanymi modelami próbując z tego
wywnioskować, że era składanych modeli wymagających malowania być może dobiega
końca. O ile sam pomysł na pożywkę dla myśli uważam za ciekawy, o tyle
wnioskowanie i przykładu uważam za napisane w sposób lekko pobieżny.
Postanowiłem więc rozszerzyć ten temat i rzucić okiem na to, czym dla całego
hobby są ów gry i jak wpływają lub też wpłyną one na nasze hobby jako całość!
Zła reputacja
Zacznijmy od
tego, że modele, które przychodzą od razu sklejone i pomalowane cierpią dziś
głównie z powodu tragicznej reputacji. Sam zamysł, sama idea jest co najmniej
interesująca. Dlaczego? Cóż, jak wiemy, istnieje spora rzesza graczy, którzy
lubią gry bitewne ale nie są wcale zainteresowani hobbystycznym akcentem w nich
zawartym. Gracze, których mierzi konieczność sklejania stosu modeli. Gracze,
którzy nie są zadowoleni z faktu, że turnieje wymagają chociaż tego
podstawowego malowania, by być dopuszczonymi do rozgrywki. Gracze, którzy po
prostu chcą grać – zanurzyć się w zasadach, napisać solidną rozpiskę i zmierzyć
się z przeciwnikiem na polu bitwy, tworząc skuteczną strategię i sprawdzając ją
w praniu. Dla wielu osób tego pokroju całe to hobbystyczne tałatajstwo to po
prostu zbędny dodatek, który spowalnia ich na drodze do pełnego radowania się
tym, co w ich hobby jest kluczowe, czyli rozgrywką.
Nie dziw więc,
że wielu wydawców starało się stworzyć grę, która zaoferowałaby błyskawiczny
dostęp do zabawy. Bo tak, to o to się rozchodzi.. O grę, która oferuje rozrywkę
gry bitewnej ale nie wymaga nadmiaru czasu i nakładów, by móc spokojnie
rozpocząć rozgrywkę. Bonus jest oczywisty – kiedy mogę wyciągnąć figurki z
pudełka, przeczytać zasady i rozpocząć zabawę w 15-30 minut od momentu zakupu
gry. Nie chodzi już nawet o kwotę
wstępu, tylko o prosty fakt, że w wypadku takiego produktu mogę całościowo
skupić się tylko i wyłącznie na grze, nie przejmując się całą resztą.
Wiele gier
próbowało. Czemu dopiero teraz ten pomysł zaczyna się sprawdzać, nawet jeżeli
na niewielką jak dotychczas skalę. Zła reputacja! Tak jest, modele poskładane i
pomalowane przez długi czas niesławne były dzięki niesamowitemu poziomowi
kichy, której sobą reprezentowały. By było zabawnie, jest jedna firma, która ma
największy wkład w produkowaniu tejże kichy a zarazem jest teraz jedną z tak naprawdę
dwóch, które dziś posiadają produkty tego typu, które się sprzedają. Fantasy
Flight Games. No dobrze, przepraszam – Rackham Miniatures pod kuratelą FFG. Ale
od początku… Historia gotowym, pomalowanych figurek zaczęła się dawno temu!
2002. Rok,
który mogę spokojnie acz nieco arbitralnie uznać za początek ‘przewrotu gier
prepainted’. Pomiędzy 2002 a 2003 nastąpił prawdziwy wysyp tego typu tytułów.
Które rzadko kiedy dożywały do 2010 a przeważnie kończyły wcześniej. Och,
oczywiście są wyjątki – i jednym z nich jest poniekąd ojciec całej idei, czyli Heroclix! Heroclix, który posiada swój własny, unikalny system, niewygórowane
ceny, badziewne, gumoludkowe figurki, potężne licencje stojące za
poszczególnymi seriami a co najważniejsze – dobre nakierowanie na target. Bo
nie jest to system bitewny, nie kieruje się do tego sektora rynku i atakuje
raczej dziatwę i ‘młodą młodzież’, która po prostu chce mieć Wolverine’a na
półce. Mimo to w ślad za Heroclixem poszli inni wydawcy i spróbowali przemycić
podobną metodykę do gier bitewnych… I w ten oto sposób powstały takie cuda jak AT-43, Confrontation: Age of Ragnarok, Axis
& Allies, Dungeon & Dragons Miniatures Game, Monsterpocalypse,
Heroscape, Mutant Chronicles, Dreamblade, Wings of War… Każda z tych
gier przynosiła ze sobą poskładane, pomalowane figurki, każda z nich oferowała
coś nowego lub miała pewien cel, o każdej mógłbym napisać coś pozytywnego. AT-43
miało ciekawy klimat SF lat sześćdziesiątych i naprawdę dobre zasady. Axis
& Allies było niedrogie i przez pewien czas mogło się pochwalić dynamicznym
rozwojem i wsparciem. Monterpocalypse to świetny pomysł na grę – wielkie potwory
rozwalające miasta! – oraz doświadczonego wydawcę. Dreamblade mogło się pochwalić bardzo interesującą
mechaniką i solidnymi modelami, jak na gumoludy… I tak dalej, et cetera. Jest
jednak jedna rzecz, która ów projekty i produkty zrujnowała.
Idiotyzm wydawców.
Mocne słowa?
Pewnie tak. Można założyć, że zanim rozpoczęto produkcję i włożono zakładam
solidne nakłady finansowe na realizację projektów przeprowadzono solidne
badania na temat tego, czy może się przyjąć. Problem najpewniej polegał na tym,
że nikt na te badania nie zaprosił graczy gier bitewnych… Bo gdyby ich
zaprosili, to by usłyszeli, że fakt, iż figurki są gotowe do użycia po wyjęciu
z pudełka niewiele znaczy, jeżeli są odlane ze ścinek z gumolitu, straszą
potwornym wyglądem a co gorsza są pomalowane tak, że nawet ktoś o dobrym
serduszku nie nazwałby tego poziomu podstawowym tabletopem. Tutaj leżał
przysłowiowy pies pogrzebany – nie można wciskać szajsu komuś, kto już wie, że
może szajsu wcale nie kupować! A klientela tego typu gier to z rzadka są
totalne świeżaki, zieloni jak trawa na wiosnę, którzy złapią byle rzucone im
gówno niczym pelikany koprofagi, lecz raczej w dużej mierze ludzie, który już
jakieś doświadczenia z grami tego typu mają, i raczej woleli by wydać swoje
pieniądze na towary, których nie muszą chować z półek jak tylko wpadają kumple,
by się nie wstydzić…
Nikogo więc w
sumie nie dziwi, że moc tych gier okazało się totalnymi niewypałami, które po
prostu nie mogły zdobyć popularności, bo poległy na najbardziej bazowym aspekcie
tego hobby, czyli po prostu na atrakcyjności i estetyce. Po prostu – gumoludom mówimy
nie.
Promyk wydawniczej nadziei
Tutaj ponownie
wyłania się Fantasy Flight Games, które to wreszcie po latach zdołało wyciągnąć
jedną, kluczową lekcję z doświadczeń zarówno swoich jak i wielu innych
wydawców. Po pierwsze, koncepcja nadal jest słuszna. Po drugie, to nie jest wina gry samej w sobie, że nie może się przebić. I po trzecie, najważniejsze,
ów grupa docelowa jaką stanowić mają klienci sektora gier bitewnych nie będzie
kupować szmiry. Słowem – chcesz się sprzedać? Pokaż klasę. W ten oto sposób
światło dzienne ujrzały dwa tytuły, które są najpewniej pierwszymi, które
oferują gotowe figurki wysokiej jakości połączone z dobrymi zasadami: Dust Tactics / Warfare oraz X-wing.
Znamy te gry?
Słyszeliśmy o nich? Najpewniej tak, szczególnie o tej drugiej, bo się aktualnie
dobrze przyjęła nawet w naszych realiach – mamy turnieje, mamy sporo sklepów,
które prowadzą aktywną sprzedaż tego systemu, mamy liczne grono graczy… A sama
gra działa dokładnie tak, jak mogliby sobie to wymarzyć jej wydawcy! Dostajemy
pełnowartościową, skirmiszową grę bitewną z bardzo dobrymi zasadami, mocarną
licencją stojącą za jej plecami (*Gwiezdne Wojny, kto tego nie zna, prawda?*)
oraz, uwaga uwaga, dobrymi modelami, które nie tylko wyglądają porządnie,
pochwalić się mogą solidnymi detalami, ale też są pomalowane wystarczająco
dobrze, by nikogo nie straszyć. Pewnie, Golden Demon to to nie jest, ale mimo
wszystko jest to na tyle dobry poziom, by nikomu nie przeszkadzał. A dzięki
temu dostajemy grę, która oferuje kompleksowe zasady znane graczom w bitewniaki
a jest całkowicie wyprana z konieczności wcześniejszego przygotowania do
czerpania radości z rozgrywki! A co jest najlepsze w tym wszystkim to to… Że
jak ktoś /zażyczy/ sobie pomalować te modele, to absolutnie nikt mu nie broni.
Dust to oddzielny temat. Głównie
dlatego, że przyjęto nieco inną taktykę marketingową – taka, która jak się
okazało, sprawdza się wyśmienicie. Po pierwsze, modele są nareszcie plastikowe,
i nie boję się stwierdzić, że zarówno jakość rzeźb jak i jakość materiału przewyższa
chociażby to, co dostajemy od Privateer Press’a na łamach ich ‘plastikowych’
produktów. Po drugie, modele są całościowe – nie wymagają złożenia, wycinania z
wyprasek, zdrapywania linii podziału czy jakiegokolwiek oczyszczania. Owszem,
duże modele robotów i wojennych maszyn wymagają złożenia, ale nigdy nie musimy
używać kleju ani męczyć się z jakąkolwiek obróbką – wyciągamy elementy z
pudełka składamy do kupy niczym prostą zabawkę i dostajemy ładny, w pełni
funkcjonalny a na dodatek obrotowy, mobilny model. Mało? Dobrze. Modele
posiadają podkład oraz nałożone kalkomanie – od razu, po wyjęciu z pudełka, są
gotowe do malowania. Choć jakość ów podkładu nie
jest doskonała, to spełnia swoją rolę – znaczy, oferuje produkt, który jest
idealny dla graczy, bo możemy grać prosto z pudełka i nigdy nie przejmować się
malowaniem… Ponownie jednak, jeżeli ktoś życzy sobie pomalować swoją armię, to
nie tylko ma uproszczone zadanie, ale jest też w pełni mocy sprawczych, by tego dokonać.
Oba systemu
cieszą się sukcesami, ponieważ spełniły wszystkie wymogi dobrego produktu,
oferując dobrą grę, dobre modele i rozwiązując problem tych graczy, którzy po
prostu wrzucają cały hobbystyczny aspekt zabawy na daleki koniec swojej listy
priorytetów…
Prepaint a sprawa gier bitewnych
I tutaj
przechodzimy do kolejnego punktu programu… Czy wszystkie gry podążą tym śladem?
Czy na fali sukcesu tych dwóch gier możemy się spodziewać nowej fali kolejnych
tytułów tego typu albo nawet nagłego zwrotu w polityce wydawniczej znanych już
graczy na rynku gier bitewnych? I tak, i
nie. Tam gdzie pojawia się sukces, prędzej czy później pojawią się naśladowcy –
każdy chce zarobić, każdy chce uszczknąć kawałek tortu, więc nie będę nawet
odrobinę zaskoczony, kiedy na łamach kolejnych kilku lat pojawi się więcej
systemów oferujących gotowe modele wysokiej jakości. Co nie zmienia faktu, że
insynuacje traktujące o tym, że tacy zawodnicy jak chociażby Games Workshop,
Battlefront czy Privateer Press zmienią swoje produkty by dopasować się do tego
trendu to zwyczajne duby smalone.
Czemu mieliby
to robić? Jest rynek dla gier, które minimalizują, marginalizują lub całkowicie
pozbywają się z zabawy aspektu modelarskiego. Tak samo jest też rynek dla
systemów, które oferują swoim hobbystą cały asortyment hobbystycznych doznań.
Tak samo jak jest miejsce dla samych figurek bez systemów, bo przecież takie
modele sprzedają się na tony w skali roku w każdym zakątku świata. Tak więc to
nie jest tak, że jest to jakiś konieczny trend, że wszyscy musza nim podążać…
Dobrze się stało, że gry tego typu nareszcie osiągnęły poziom, który
przekroczył linię bycia ‘przyzwoitymi’, a wkroczył na cudowne terytoria bycia ‘dobrymi’.
To dobrze, że mamy gry, które skupiają się właśnie na grze i pozwalają nam się pobawić
bez posiadania warsztatu modelarskiego. Nie oznacza to jednak, że mamy się
spodziewać nagłej zapaści i spadku popularności w tych grach, które nadal
wymagają farbek i nożyka modelarskiego do funkcjonowania!
Czyli co to
dla nas oznacza? Dywersyfikację. Zdrową, twórczą dywersyfikację! Nie tak dawno
temu pisałem o tym, że żyjemy w cudnych czasach dla miłośników gier bitewnych –
dominacja pojedynczych tytułów dobiegła końca, coraz więcej ludzi gra w coraz
szerszy wybór gier. Fakt, że gry takie jak X-Wing czy Dust odnoszą sukcesy i
dynamicznie się rozwijają jest jakby kolejną cegiełką dołożoną do stosu tego
dowodzących. A sam jestem przekonany, że znaczna moc graczy, która wybiera te
gry wybiera je właśnie dlatego, że są bardzo przystępne – owszem, nie
dyskwalifikuję takich punktów jak klimat, wygląda modeli, zasady… Ale łatwiej
jest wejść w kolejny system wiedząc, że i tym razem nie będziemy musieli
spędzać długich godzin w celu przygotowania naszych nowych zabawek do pogrania,
prawda?
Na dzisiaj to
będzie wszystko, moi mili czytelnicy. Sam jestem fanem tych systemów, podobają
mi się zarówno pod względem modeli, atmosfery, klimatu… Miodności. Jestem
również zachwycony faktem, że nie musze się z nimi męczyć! Dziwne, jak na
kogoś, kto mianuje się hobbystą-malarzem, ale w sumie czemu nie? Składanie i
sklejanie wieje dla mnie nudą, a przecież te modele mogę pomalować (*co powoli
czynię…*), pomijając dzięki sposobie ich wydania wszystkie te żmudne
etapy pracy, zanim sięgnę po pędzelki…
Wykazujesz ponadprzeciętną wrażliwość na warunki pogodowe - wstępniak bez aluzji do pogody, to wstępniak stracony ;).
OdpowiedzUsuń(za wiki: Meteoropatia (meteopatia) – patologiczna reakcja organizmu człowieka na działanie czynników meteorologicznych, uzależniona od jego wrażliwości indywidualnej).
Nawet pamiętam, że kiedyś pisałem, że odziedziczyłem ze strony matki meteoropatię... I tak, pogoda miażdżąco wpływa na moje zdolności, zachowanie i samopoczucie XD
OdpowiedzUsuńSwoją drogą wartościowy tekst. Warto jednak się zastanowić, kto maluje te gotowe figurki. Oglądałem kiedyś program o produkcji zabawek w Chinach i byłem w szoku, że malowały je dzieci. AT43 podobał mi się pod kątem estetyki. Dust jest ciekawy i ma potencjał (no dobra, roboty z wieżami czołgów są trochę naiwne), ale trochę się zawiodłem nad kuratelą ciągle czymś zajętego Battlefrontu (aktualnie adaptacją FOW'a do realiów pierwszej wojny światowej). Ale jeśli w Polsce za dystrybucję bierze się cdp.pl i wyprawia to co wyprawia z flamesami pod kątem dostępności figurek, to *&$^%*@#!!!
OdpowiedzUsuń