Games Workshop jest dla mnie
niczym rządy Kaczyńskiego dla satyryków w kraju – niejako niewyczerpanym
źródłem materiału do znęcania się. Nie chodzi o to, że jakoś się zwyczajnie
czepiam, choć jestem pewien, że dla groma mocnych fanatyków tego wydawcy nadal
jestem i pozostanę przesiąkniętym subiektywizmem reakcjonistą, co nie zmienia
jednak faktu, że każdy trzeźwo myślący obserwator doskonale musi zdawać sobie
sprawę z tego, że Games Workshop jako wydawca do najlepszych nie należy – i nie
chodzi tutaj nawet o jakość oferowanych produktów, ale o podejście do klienta i
prezentowanie często-gęsto tej brutalnej, krwiożerczej wersji czystego
kapitalizmu, który bazie klientów czasem ciężko przełknąć (*na zasadzie „Kup albo Wyp!”*).
Nie zmienia to również tego, że każdy z nas jest w sumie biernym obserwatorem,
może do momentu w którym ktoś zakupi grom akcji tej firmy – wtedy będzie miał
coś do powiedzenia. A tak to możemy sobie co najwyżej ponarzekać, pojęczeć i
pomarudzić! Tym bardziej, że jeżeli nowy Customer Experience Manager o którym
trąbili chwilę temu w istocie weźmie się do roboty to kto wie… Może poskacze po
społecznościach graczy tu i tam i poczyta, co też ludzie sądzą o ich firmie.
Przynajmniej mam wymówkę do marudzenia!
Październik Anno Domini 2012. White Dwarf przechodzi jedną z
większych zmian w swoich dziejach po tym, jak firma ewidentnie doszła do
wniosku, że jakość ich ulotki reklamowej odbiega od tego, za co chcą płacić
klienci, bo jednak większość firm oferuje katalogi produktów za darmo, a nie za
opłatą. Zmiana ta odbija się sporych echem pośród społeczności graczy i należy
docenić odwagę wydawnictwa, bo zmiana nie była wcale tylko korektą kosmetyki.
Zmieniono format, skład, prezencję, logo a nawet grono redaktorskie i
edytorskie – był to tak naprawdę w dużej mierze całkowicie świeży start i
zapowiadał się całkiem obiecująco; W sumie byłem niemałym fanem tego wznowienia,
tej rekonwalescencji czegoś, co przez rok 2011-2012 coraz bardziej podupadało,
aż do niesmacznych tekstów taktycznych o tym, że bronie z AP2 zabijają
terminatorów a Drednoty dobrze biją pojazdy… Nowy White Dwarf jednak pomimo
poprawie szaty graficznej i przywróceniu / odświeżeniu starszych serii takich
jak Kit Bash czy Battlegrounds okazał się niedostateczną zmianą; to nadal była
stara forma, tylko że zapakowana w nową folijkę, bardziej elegancką,
wyrafinowaną… Ale jednak wkład czy też nadzienie tej pralinki nie zmieniło się
na tyle, by mogła ona smakować lepie (*jakby tego było mało zamienili /dobre/ poradniki
malarskie ‘Eavy Metal na niegodny Paint Splatter, serie znaną również pod nazwą
‘Jak nie malować figurek’…*). I choć zbierałem ów odświeżone Białe
Karły aż do mojej decyzji o rezygnacji ze wspierania Games Workshop, to jednak
niesmak rósł i niechęć tylko wzmagała się we mnie z każdym numerem, który
zaprzepaścił szansę odnowy wizerunku i szybciutko wrócił na formę gloryfikowanej
ulotki reklamowej. Szkoda.
No i tak sobie roczek z hakiem
nowy Karzełek funkcjonował. Widać, nie zadowolił on Szefów w swych
przepełnionych błękitnym dymem cygar i zapachem bourbonu kabinetach… Albo też
ta nowa zmiana nie miała nic wspólnego z brakiem popularności czy słabych
wynikach sprzedaży ów nowej wersji magazynu, a po prostu musiała połączyć się
ze znacznie większymi zmianami wydawcy, czyli przeskokiem z miesięcznych
nowości na cotygodniowe? Raczej nigdy się nie dowiemy – być może to miks tych
dwóch głównych czynników i stosu innych, pomniejszych, ale nieważne co do tego
doprowadziło, efekt jest jaki jest. W miejsce miesięcznika „White Dwarf” dostaliśmy tygodnik o tej samej nazwie oraz nowy
miesięcznik ochrzczony „Warhammer:
Visions”!
Zanim przejdę do krótkiego streszczenia
mojej opinii na temat obu magazynów (*miałem bowiem już możliwość solidnego rzucenia okiem w
oba*) chciałbym zaznaczyć jedną rzecz z pewną mocą – jestem bowiem fanem
tych zmian. Znaczy się, przeskoku na cotygodniowe nowości, porzucenie ścisłego
trzymania się tematycznie nowości i wyrażam nadzieję, że proces ten pójdzie
głębiej, że już za niedługo na łamach każdego miesiąca będziemy mogli podziwiać
nowinki wszelkiej maści nie tylko do jednego frakcji, lecz do kilku na raz.
Jest to świetna i sprawdzona metoda nadania dynamizmowi całemu produktowi i
likwiduje w dużej mierze problem z czekaniem kilku lub nawet kilkunastu lat na
ujrzenie nowinek właśnie do naszej armii. Metoda ta sprawdza się wybornie w
praktycznie każdym innym systemie bitewniakowym praktycznie dowolnej skali i
dzięki niej nikt nie jęczy ze smutkiem, że o nim zapomnieli kiedy sam musi
patrzyć, jak kumple dostają nowe towary w hurcie. Słowem, jestem całkowicie za
tymi zmianami i tylko mam nadzieję, że niemalże pulsująca jasnym światłem
chciwość tejże firmy (*tak, wiem – zaraz się zacznie, że firma to nie
instytucja charytatywna i musi zarabiać; Jednak ‘mus zarobku’ a ‘podatek od
oddychania’ to różnica, bo zarabiać można z odrobiną kultury wobec klienta, a
nie wyciskając go z miedziaków jak mokrą ścierkę*) nie odbije się
źle na tym pomyśle, choć wygląda na to, że to troszkę nadmiar optymizmu – już wiemy,
że najpierw będą wydawać figurki a potem ewentualnego Armybooka / Codex, co
wyraźnie świadczy o tym, że wolą najpierw próbować coś sprzedać zanim gracze
siądą na zasady i zanim pewne zestawy podzielą smutny los tych pudełek, które
zostały przez graczy ochrzczone mianem niegrywalnych.
White Dwarf! Nowy tygodnik Games Workshop jest niewarty wartości
papieru, na którym jest wydrukowany. Dobrze, zaczynam mocnym zarzutem i ostrą
opinią, ale nie mam zamiaru się z niej wycofać, ponieważ jak dla mnie firma
wycięła wszystkie elementy ‘reklamowe’ z poprzedniej odsłony tego magazynu,
wyrzuciła wszystkie mniej lub bardziej sensowne teksty i pozostawiła tylko coś,
co uroczo nazywają ‘prezentacją nowości’ – słowem, nowinki za które musimy
wyrzucić te 10 blaszek. Cóż, by nie było zbyt tragicznie to dostajemy poradnik
malarski traktujący o malowaniu nowych zestawów, poradnik na temat konwersji
oraz pełne zasady do bohatera krasnoludów. Brzmi dobrze? W teorii, bo w
praktyce ów poradnik malarski to ‘Paint Splatter’, czyli najgorsze poradniki w
historii tutoriali, częściej obrazujący jak czegoś nie robić, niż przeciwnie. Tekst
z działu ‘konwersje’ tak naprawdę naucza nas trudnej sztuki sklejania
plastikowych modeli… A zasady, choć miło mieć, cisną na usta ważne, ba,
kluczowe pytanie: Czy te zasady znajdą się również ewentualnej księdze armii?
Bo jak nie, to co – jeżeli ktoś chce wystawić krasnoludzkiego króla, musi nabyć
odpowiedniego Białego Karzeła czy też jego cyfrowy odpowiednik?
Tak, to jest czarnowidztwo
najgorszego sortu, ale powiedzmy, że od tego wydawcy jeżeli mam się spodziewać
niespodzianki, to raczej nie oczekiwałbym niczego dobrego. No ale dam kredyt
zaufania i zobaczymy co też przyniesie księga armii. Jakość? 32 strony na
grubszym papierze, niemalże kartonie przypomina mi raczej kolejne numery Małego
Modelarza czy Modeli w Kartonie niż pisemka hobbystycznego z aktualną treścią,
i choć może się zdarzyć ktoś, kto uzna, ze jest to kwestia estetyczna i papier
ten jest miły w obcowaniu, to ja nie mam złudzeń, że cięższa gramatura i
objętość papieru służy tylko temu, by ten cieniutki biuletyn nie był na tyle
wiotki i chudy, by odstraszać już po ujęciu w dłoń. Cóż, nie mam jak widać
najlepszego wrażenia po przeglądzie tego bezsensownego zużycia lasów
tropikalnych, i w sumie nie jestem dobrej nadziei względem tego produktu, bo
jest to tak naprawdę wyciągnięcie najgorszych elementów poprzedniej wersji i
sklejenie ich razem w formie informatora o nowinkach. Oczywiście płatnego. To
tak, jakby za ulotki z promocjami w Biedronkach też by żądali złocisza czy
dwóch, przynajmniej w moich oczach.
Warhammer: Visions, tomik pierwszy, to coś zupełnie nowego. No,
przynajmniej w domyśle. Widzicie, celem Games Workshop, a przynajmniej czymś na
kształt celu określonego w sposób niejasny podczas ich blogowych wpisów na
temat tych nowych magazynów było stworzenie podziału – White Dwarf ma zajmować
się promocją nowości ze stajni wydawcy a Warhammer: Visions ma być grubym,
solidnym pismem dla hobbystów i modelarzy, prawdziwą kopalnią pomysłów,
odkrywkowym wydobyciem weny twórczej, obfitującą w galerie najładniejszych
modeli pomalowanych przez mistrzów ze świata oraz liczne poradniki ze strefy
modelarskiej. Brzmi to naprawdę bardzo obiecująco i w sumie pierwszy rzut oka
na ten grubiutki magazyn daje solidne wrażenie, ale niestety, bo zapoznaniu się
z treścią ów urok szybko mija. Po pierwsze, z powodu przedruków – jest ich za
dużo! Zdecydowanie za dużo, bo o ile pamiętam nawet test samego wydawcy, aż 90
stron materiałów zawartych na łamach tego tomiku to kawałki żywcem wyrwane ze
starych numerów White Dwarfa. Ja rozumiem, że wysmarować tyle stron na miesiąc
nie jest łatwo i można się pożytkować już skrojonymi materiałami… A nie. Nie,
czekaj. Nie rozumiem. Bo choć Warhammer: Vision jest grubym tomikiem, to treści
pisanej w nim jest podejrzewam mniej niż było w poprzedniej wersji Białego
Krasnoluda, jako że praktycznie 90% zawartych materiałów do zdjęcia modeli! I
wszystko byłoby pięknie, gdyby to w istocie były duże, ładne pokazówki dla
przykładu najlepszych prac z krajowych konkursów malarskich czy prezentacje wybornych
armii i modeli nadesłanych przez liczne grono fanów… I choć w istocie zarówno
jedno i drugie się w tomiku znajdzie, to zdecydowanie za mało i wszystko jest
spychane na bok na bicie czytelnika po mordzie modelami pomalowanymi przez
studio, które w dużej mierze są poprawne i na plus, ale nie jest to poziom, do
którego przywyknąć można dla przykładu przeglądając magazyn International
Figure.
Jakby tego było mało, moją
największą bolączką jest to, że poza galeriami oferowana na łamach tego numeru
konkretna treść jest raczej niskiej jakości, co mnie w sumie zaskakuje. Po dziś
dzień pamiętam, ba, mam przed oczyma tutoriale malarskie członków ekipy ‘Eavy
Metal jeszcze za czasów starszego White Dwarfa, w którym to podziwiamy jak Ci
nie skrępowani terminami i poprzeczką jakościową malowania studyjnego dają
upust swoim zdolności i pokazują jak świetnie pomalować dla przykładu
Demonicznego Księcia czy herszta orków (*o ile się nie mylę, te poradniki
zostały zebrane w tomik „Eavy Metal Mastercall”, wydany w formie limitowanej
wraz z pędzlami i plastikową puszką do ich przechowywania w roku 2011 –
wyśmienity tomik, i choć pędzle Citadel uważam za niegodne miana pędzli, to
opłacało się to kupić właśnie dla tego tomiku*), to niestety w Warhammer: Visions
dostajemy również te obrzydliwe poradniki ‘dla niezwykle początkujących’
ochrzczone mianem Paint Splatter, co mnie zaskakuje i zadziwia, bo wiem, że
mają dość solidną ekipę i wyśmienitych malarzy i modelarzy, by skreślić im
naprawdę doskonałe materiały. Dlaczego więc upierają się, by sprzedawać publice
to, co najgorsze? Nie mam pojęcia. Tak naprawdę z ‘regularnych serii’ jedyne co
zachowuje solidną jakość to Blanchitsu, choć tutaj może przemawiać po prostu
moje zamiłowanie do jego dzieł i wyboraźni…
Tak czy siak zmiana formatu na
mniejszy, masowe przedruki i minimalne zagęszczenie aktualnej treści nie jest
zdecydowanie warte tych 30~ blaszek! Najlepszym komentarzem do tego dzieła jest
zdanie rzucone przez C’tana (*tak, tego z Fantasygames*) po
przeglądnięciu tego tomika:
„Games Workshop
wydrukowało Internet.”
I jest to prawda! Jak ktoś ma
dostęp do sieci i do CoolMiniOrNot
czy też Putty & Paint to po
prostu /wszystko/ poza studyjnymi fotkami armii tego wydawcy znajdzie na tych
stronach i ich forach. To jest w sumie dość poważny zarzut… Tak, tak, można się
bronić, że tutaj jest poukładane, wyszukane, pod ręką i z komentarzem, ba, sam
doskonale rozumiem wygodnictwo we wszelkich jego odmianach, ale są pewne
granice co do kwoty, która jestem w stanie wydać by móc oddać się dodatkowym
minutom lenistwa.
Cóż, chyba nie muszę dokładniej wyjaśniać
jaka jest moja opinia na temat tychże czasopism Games Workshop, bo póki co, do
najlepszych nie należy. Tygodnik White Dwarfa spełnia swoją rolę jako biuletyn
informacyjny, ale jego sens w moich oczach jest wysoce wątpliwy, bo przecież w
momencie w którym wychodzi nowości pojawiają się również na stronie wydawcy do
oględzin, i to całkiem za darmo, czyli tak naprawdę rdzeń zawartości tygodnika
jest pozbawiony sensu, a reszta jest jakościowo słaba i niegodna uwagi
czytelnika. Wizje zaś, przyznam, mają potencjał… Ale tak naprawdę najpewniej
dowiemy się o tym za miesiąc czy dwa, kiedy materiały do przedrukowania ze
starszych numerów się skończą i będą musieli mocniej się przyłożyć do tworzenia
materiałów, to się okaże, że jest to pisemko warte zastanowienia… Bo na dzień
dzisiejszy treść dostępna od ręki i za darmo w sieci w zupełności mi wystarcza!
Co począć… Ot, kolejny zawód zafundowany przez firmę w Czerwieni i Żółci z
Nottingham. Mam nadzieję, że gorzej nie będzie, ale zmiany trwają, więc
pozostaje trzymać rękę na pulsie.
Amen.
OdpowiedzUsuńPolać mu prawe rzeczy prawi.
OdpowiedzUsuń