Święto świec i zniczy za 5
złotych już za nami, należy przejść do szarej rzeczywistości – dosłownie, bo o
ile wczoraj jeszcze pogoda dopisywała, słonko grzało i świeciło raźnie, dziś
jest tak szaro i buro, że nawet dementorom by się nie chciało pracować w takich
warunkach. Ot, paskudna, wyciskająca radość i moc twórczą aura, nic, tylko
legnąć na wyrze i spać aż się poprawi. Tym bardziej właśnie postanowiłem stawić
czoła Potworowi Prokrastynacji i
pokazać mu, gdzie jego miejsce. Głównym powodem do powrotu to tematu motywacji
jest mój własny sukces – ot, dziś mija tydzień, odkąd władowałem kilka
ożywczych woltów w moje malowanie, i od tego czasu codziennie udaje mi się
sięgnąć po pędzel, nawet, jeżeli to tylko godzinka… Ale jednak! Jest to swojego
rodzaju osiągnięcie, i teraz tylko mam nadzieję, że pomimo przeciwności losu
uda mi się zebrać w sobie i nawet tuż
przed snem wyciągnąć modele z szafy i coś chlapnąć farbą.
Słyszeliście taki termin jak Gamizacja? Tak? Nie? Po krótkie
wyjaśnienie – gamizacja to proces przechodzenia mechanizmów nagradzających,
intuicyjności i systemu zdobywania doświadczenia czy poziomów z gier do
codziennego życia. Jak to działa? Cóż… Spotkaliście się kiedyś z internetowym
sklepem, który ma własną listę ‘Osiągnięć’, takich jak wydanie 1000 złotych w
ciągu miesiąca, zakup 10 przedmiotów na raz i tym podobne? Każde ‘Osiągnięcie’
jest nagradzane widocznym emblematem czy punktami bonusowymi do wykorzystania w
systemach rabatowych. A może widzieliście program do zarządzania dniem, w
którym poszczególne zadania, takie jak zrobienie prania, nauka czy zakupy są
właśnie wyświetlane w formie zadań rodem z gier fabularnych? Kiedy się takiego
questa zrealizuje i odhaczy w programie, ten nagradza nas punktami
doświadczenia, nasz level rośnie a my polujemy na ów osiągnięcia, tak jako jak
podczas przechodzenia gier na konsolach czy w sumie już od dłuższego czasu – na
poczciwym piecu również.
Proces ten szybko wchodzi do
regularnego życia ponieważ prezentuje zadziwiająca skuteczność – polecam taki
program do łatwego i szybkiego opanowania nowego języka: Duolingo – który właśnie
zamienia cały proces nauki w grę, w której za realizowanie lekcji, wypełnianie
zadań bez błędów i ćwiczenia nagradza nas doświadczeniem, punktami,
wzrastającym poziomem, medalami, a nawet specjalnymi punktami za które
odblokujemy nowe ćwiczenia czy zabawy związane z nauką języka. Mechanizm
sprawdza się bo działa na prostej zasadzie natychmiastowej gratyfikacji –
nagrodę, nie ważne że efemeryczną i pozbawioną materialnej wartości,
otrzymujemy natychmiast po wykonaniu danego zadania czy polecenia. To
pozytywnie wpływa na cały proces nauki czy wykonywania zadać, bo nasz umysł
zwyczajnie /lubi i pragnie/ takiej gratyfikacji – pobudza ona do działania, i
jest niczym przysmak dla trenowanego zwierzaka.
Czemu o tym wspominam? Bo to
właśnie gamizacja jest dobrym narzędziem do budowania i podtrzymywania
motywacji do działania, nawet w ramach hobby. Ot pytanie – jako hobbyście nie
zapisalibyście się do serwisu, który oferuje takie narzędzie, taki
rygorystyczny schemat osiągnięć, jak na przykład malowanie pod rząd przed
5-10-30 dni, jak pomalowanie czegoś w pełnie w pół godziny, jak zakończenie
regimentu, czy bohatera armii… Jak skończenie dużego pojazdu czy maszyny
wojennej? Jak napisanie historii waszej frakcji? Słowem, czy nie czulibyście
tego lekkiego dreszczyku współzawodnictwa i radosnego entuzjazmu, kiedy po
takim samym czasie macie więcej osiągnięć / punktów / wyższy poziom na takim
serwisie śledzącym wasze hobbystyczne postępy niż wasi kumple, którzy również w
tę zabawę weszli?
Oczywiście, ktoś powie – Nie. Maluję dla siebie. Nie potrzebuję
aprobaty ludzi, nie potrzebuję pikselowych medali pod ksywką na forum czy
komputera mówiącego mi, że świetnie się spisałem, bo skończyłem malować cały
regiment figurek. Pewnie, zgadzam się – hobby jest dla nas, ma nas relaksować,
sprawiać przyjemność, odświeżać umysł, ale powiedzcie mi proszę szczerze, czy
zawsze czujecie taką samą, niegasnącą motywację? Czy codziennie budzicie się z
poczuciem, że dziś ostro pomalujecie? Nigdy nie dorwała was ciężka blokada, w
której wasze pędzle wyschły na wiór, farbki się rozwarstwiły a mokra paleta
zgniła od braku regularnego użycia? Bo ja wiem na swoim przykładzie, że owszem,
całkiem często pomimo otwartego warsztatu i regałów wypchanym modelami do kilku
różnych systemów zwyczajnie brakowało mi napędu, paliwa, by chcieć usiąść i
malować, pomimo tego że wiem, że zajęcie to wcale mnie nie frustruje a wręcz
przeciwnie…
Teraz kwestią jest znalezienie
odpowiedniego rozwiązania. Jak dla mnie jedną z opcji było totalnie wyłączenie
dystrakcji, że poprzez jakiś niezwykły wyczyn siły woli, ale zwyczajnie przez
wejście w taką lokację, w której zwyczajnie nie ma alternatywy! I tak podczas
moje całodniowej wizyty w Vanaheimie
udało mi się pomalować cały szwadron małych okrętów. Więcej gotowych
modeli niż przez ostatnie pół roku z hakiem – w jeden dzień! Jak widać, metoda
ta sprawdziła się w moim wypadku, ale ma jedną poważną wadę… Może raz, dwa razy
w miesiącu uda mi się znaleźć dzień na tyle wolny, by móc go w ten sposób
poświęcić. Potrzebowałem alternatywny codziennego użytku! Jakiś czas na łamach
bloga pisałem o metodzie ’30 minut na dzień’, w której to nie ważne, czy świat
się pali, w oknach ogień a obcy zjadają dziatwę na ulicach, ja mam siąść i
pomalować cokolwiek przez te pół godziny, nawet jeżeli będzie to tylko
nałożenie koloru bazowego na jakiś fragment modelu. Może się to wydawać dziwną,
nieefektywną metodą, ale po tygodniu takiego malowania mamy już poświęcone trzy
i pół godziny, i model, który straszył kolorem podkładu nagle zaczyna wyglądać…
Metoda się sprawdzała, ale ponownie pojawił się problem z motywacją, ze
znalezieniem chęci, by rzeczywiście /działać/, a nie myśleć o działaniu.
Malarska Aktywacja okazała się częściowo odpowiedzią na ten problem
– nie dla mnie, niestety, gdyż samodzielna organizacja takiego długoterminowego
eventu okazała się bardzo obciążająca a nawet ponad moje siły, ale sam pomysł,
pomimo licznych obsuw i wpadek, w ostatecznym rozrachunku spowodował, że w
kraju mamy o ten ułamek procenta więcej pomalowanych modeli niż by ich było,
gdyby ten projekt i inicjatywa nigdy nie powstała. A przecież jej motorem
napędowym była właśnie gamizacja – stawianie zadań, nagradzanie za ich
realizację, walka z czasem… Oczywiście należy zaznaczyć, że za ów wszystkim
stały realne, prawdziwe, wartościowe nagrody, a te zawsze lepiej pobudzają
apetyty i zaciętość uczestników niż cyfrowy emblemat powiększający jedynie
wirtualne ego. Tak czy owak, nauka wypływa z tego raczej oczywista – ludzie lepiej,
intensywniej pracują, kiedy robią to zarówno w aurze i atmosferze zmagań, jak i
wtedy, kiedy nad ich pracą lewituje widmo nagrody. Teraz pytanie proste… Czemu
by takiej mechaniki nie przenieść sobie na własne, domowe podwórko i realizować
je w pełni prywatnie?
Proste. Stworzyć własną listę
zadań. I własny system nagród! Ot, taka sztuczka – nie kupię blistera z nowością
do Infinity, jeżeli nie pomaluje wcześniej jakiegoś modelu do tej frakcji. Nie
nabędę clampacka z dodatkowymi krążownikami do Dystopian Wars, dopóki nie
ukończę aktualnej trójki. Nagroda jest sponsorowana przez wcześniejsze
osiągnięcie, a sam zakładam dodatkowe zadania, jak chociażby chęć ukończenie
obu starterów do Dystopiana przed grudniem, co – o ile utrzymam aktualne tempo –
jest w pełni prawdopodobne i jak najbardziej wykonalne! O,
to jest świetny przykład paintloga, w którym to autor stworzył elegancką
tabelę pracy, swój własny harmonogram zadań – eleganckie, czyste w odczycie i
daje autorowi piękny zastrzyk motywacji, kiedy tabelka zamiast straszyć
czerwienią niezrealizowanych projektów zaczyna świecić na zielono, wykazując
jego wzrastający sukces! Jak niewiele trzeba, by wprowadzić taki element współzawodnictwa,
cóż, ze samym sobą i swoją motywacją.
I słowem zakończenia,
pytanie do was, mili czytelnicy – jak wy sobie radzicie z malowaniem waszych
pamperków? Macie jakiś określony dzień lub wydzielony czas? Jak łapiecie
motywację do malowania i co was napędza, by siąść przy farbkach i brać się do
hobbystycznej pracy?
Najbardziej motywujące są pozytywne komentarze i ewentualna nagroda (jak w MA). Nie ma to jak usłyszeć od kogoś na turnieju, że mam świetnie pomalowane figurki ;) Pytanie pewnie często słyszysz/czytasz: kiedy następna MA? ;>
OdpowiedzUsuńHaha, prawda, te wielkie oczy uznania, kiedy ktoś podchodzi, ogląda modele i mruczy z uznaniem, że śliczne, to jest to. A co do MA2014 - najpewniej po feriach zimowych. Najpierw jednak muszę ustalić nową organizację, dogadać się ze współpracownikami tego projektu i w ogóle, poprawić błędy ;)
UsuńProsta sprawa, albo mam czas, albo nie mam, albo maluję albo uprawiam radosną prokastrynację w internetach.
OdpowiedzUsuńTeraz mam motywację bo za dwa tygodnie mamy Mistrzostwa Polski Warmachine/Hordes a tam jest wymóg tak zwanego FPA....
Co dalej? Zobaczymy. Może wreszcie ruszę Haqqislam. Może przebudzę Czarny Legion. Może przebudzę "Złap je wszystkie!" (Prymarchów). Może zostanę przy Trollokrwistych.
Może przy którymś z tych pomysłów wskrzeszę blog, któremu jakby trochę się zmarło....
Może. Może. Może.
True. Nie wiem jak wy, ale ja mam takie "przebłyski", że przez tydzień, dwa, trzy mogę nic nie robić tylko siedzieć i malować. Choćby ten model dziennie. potem długo długo nic. Co prawda staram się brać udział we wszelkiego rodzaju PMotMach i innych tego typu inicjatywach, ale-no cóż-kończy się tak jak mój udział w MA. Na pomalowaniu jednego modelu czy tam oddziału. A potem... potem tylko smutna szarość Adeptus Plasticus albo czerń lub biel Adeptus Podkładus...
OdpowiedzUsuńJa tak samo jak Ovitch Banan. Zdarza mi się popadać w kilkudniowe Painting Frenzy (i jesli zabraknie mi pod reka swoich modeli, zaczne wyplacac ataki w pierwsze ktore sie nawina), a potem przez kilka tygodni nawet nie spojrzec w strone farb.
OdpowiedzUsuńMoże rozpisywanie sobie planu i odkreslanie achievementow to rzeczywiscie jakis sposob zmotywowania się do malowania.
Z własnego doświadczenia - największym wrogiem kolorowych figurek są gry komputerowe i seriale, czyli nałogi z których bardzo ciężko wyjść ;)
To ja polecam The Node i serię (autorstwa bodajże Eiko?) pt. "Armia w 7 dni". Całość polega na zrobieniu rozpiski na "dobry tabletop", żeby wyglądać jakoś na turnieju, ale uczy organizacji pracy i co najważniejsze... prawie wszystkie projekty są skończone z maks. 1-dniowym opóźnieniem! (a ostatni zawieszony z braku czytelnictwa).
OdpowiedzUsuń