Witam gorąco w ten niemalże zimowy czerwcowy wieczór. Czerwiec, a
zimno, jak pierwszego dnia wiosny. I szaro. I smutno. I deszczowo. Prostą
metodą na poprawienie samopoczucia, poza zimnym piwem po żmudnej dniówce za
biurkiem, jest sprawienie sobie małego prezentu. Coś, nie wiem, może coś jakby
przypominającego zestaw farbek Games Workshop. Może washy, przepraszam,
shade’ów, by być nieco dokładniejszym. Ot, by dodać życiu odrobiny kolorytu (*żart godny Tadeusza Drozdy*). Choć
czułem noskiem, jeszcze przed dokonaniem pewnych kalkukacji, że raczej na plus
nie wyjdę na tym, to i tak potrzebowałem uzupełnić swoją półkę z wash’ami a
przy okazji dostarczyć sobie dobrej inspiracji do dzisiejszego wpisu. Odpalamy
więc po raz ponowny Złomowisko i rzucamy okiem na jeden z kilku nowych zestawów
produktów modelarskich od Games Workshop spod brandu Citadel!
Citadel Shades Paint Set to drugi zestaw z serii czterech pudełek.
Jest to całkiem nowa seria, zapakowana w całkiem gustowne pudełeczka z niejako
‘świeżą’ maskotką Citadel pod postacią
żółto-zielonkawego, rogatego demona. Świeży? Właśnie, nie do końca… Może
nie każdy to załapał lub wychwycił, więc napiszę – demon obrazujący nowe
pudełka wraz z kolejnymi etapami procesu malarskiego, to nie kto inny jak
postać prezentowana na trofeach konkursu malarskiego „Golden
Demon” – drobnostka i rzecz pozbawiona znaczenia dla klienta końcowego, ale
jak dla mnie, miły i ładny zabieg. A co w środku? Właśnie, pewne niemiłe
zaskoczenie. Dostajemy bowiem osiem farbek standardowego rozmiaru GW – czyli 12
mililitrów – oraz jeden pędzelek. W przypadku zestawu spod znaku ‘Shade’ są to
oczywiście washe oraz odpowiedni, rzekomo, do nich pędzelek o wdzięcznej nazwie
‘Wash Brush’, co byśmy go czasem nie użyli do czegoś innego. Czemu zawód? Bo
łącznie wszystkich farbek z tej serii jest całe 12 - czemu więc nie wrzucili wszystkich, nie
podnieśli odpowiednio ceny, i zaoferowali kompleksowe rozwiązanie? Cholera wie. Co więc dostajemy?
Biel-Tan Green, Casandora Yellow, Reikland
Fleshshade, Seraphim Sepia, Nuln Oil, Aghrax Earthshade, Carroburg Crimson oraz
Drakenhof Nightshade. Po ludzku, trzy odcienie brązu, czerń, zielony,
niebieski, fioletowy i żółty. Czego brakuje z całej serii? Pomarańczowego,
ciemnej purpury oraz dwóch wariantów zielonego. Szczerze? Dobry wybór – zestaw
ten zawiera najważniejsze i najczęściej używane washe (*pamiętacie
jeszcze Devlan Mud?*) i dodatkowe, nieco mniej popularne kolory –
możemy sobie jednak spokojnie z nimi radzić. Bo jeżeli chcemy ciemniejsza
purpurę a la Druchi Violet, wystarczy zmieszać nieco Nuln Oil z Carroburg
Crimson dla przykładu. Słowem, zawartość pudełka w szybki i łatwy sposób tworzy
dobre zaplecze washy zarówno dla początkującego hobbysty jak i zwyczajnie dla
kogoś, komu ich brakuje, czy się może z nich wyprztykał (*albo
kot wylał…*).
Same washe są… Cóż, pokrótce o
tych farbkach pisałem wraz z odsłoną nowej palety kolorów i farbek w trzecim
kwartale 2012’ego roku, o
tutaj, by daleko nie szukać. Coś się zmieniło? Naturalnie nie za bardzo.
Nadal nie są to washe najwyższej jakości, ale nadal dobrze spełniają swoją
bazową rolę i znacznie przyspieszają pewne procesy malarskie. Dużą zaletą
produktów spod znaku Citadel jest dobra paleta kolorów – niewiele wbrew pozorom
firm modelarskich dostarcza tego typu modelarską chemię w kolorach purpury, by
daleko nie szukać. Jeżeli więc szukamy relatywnie niedrogiego rozwiązania do
szybkiego i wygodnego cieniowania figurek czy też solidnej podstawy do
laserunku, to washe GW są całkiem dobrym wyborem, nawet pomimo wysokiej ceny.
Ale! Do pudełka dodają jeszcze pędzelek! Cóż, moja całkiem prywatna opinia o
pędzlach Citadel jest taka, że prędzej umrę, niż ktoś zmusi mnie do uznania ich
za sensowny wydatek. Są /absurdalnie/ wręcz drogie w stosunku do raczej niskiej
jakości. Nie wiem, czy wynikało to z tego, że trafiłem na felerną serię, czy
może włosie pędzli GW wypada, kiedy dotyka innych farbek, niż firmowe? Tak czy
owak przeprawa z tymi pędzlami była krótka acz bolesna. Nic dziwnego, ze to
‘Wash Brush’ podchodziłem, jak do jeża, ale ku mojemu zaskoczeniu… To naprawdę
nie jest tragiczny produkt. Owszem, tych 15+ blaszek nadal bym za niego nie
dał, ale włosie ma gęste, ładnie elastyczne, solidnie trzyma kształt… I dobrze
trzyma płynnego washa w sobie, co podejrzewam jest zasługą słusznej gęstości
włosia właśnie. Nie jest to oczywiście precyzyjne narzędzie, chociażby ze
względu na rozmiar, ale do całościowego ‘moczenia’ większych powierzchni
wygląda jak naprawdę solidny zawodnik. Nie wyrzucę, a to już coś więcej, niż
mogłem powiedzieć o ich pozostałych pędzelkach!
A jak tam cena? 12 złotych za farbkę daje nam łącznie 96 polskich
złotych, a skoro pędzelek liczą sobie za zbójeckie 25 blaszek, to razem
kosztować nas ów zestaw powinien 121 złotych.
Oficjalna cena to 110, więc jakiś tam rabacik za zakup w pudełku jest –
w sumie, prawie w sam raz na kolejną farbkę, więc nie ma tragedii. Naturalnie,
liczymy tutaj według oficjalnych cen żywcem wyrwanych z kart ofertowych Games
Workshop, a tak, to chyba nikt na planecie nie kupuje. Rzucę więc okiem dom
mojego LGS’u… Cały zestaw kosztował mnie 98,90 zł, więc solidne... 11 złotych
mniej, niż u producenta (*Czyli, by było
zabawniej, tyle ile oszczędzam, gdybym chciał to wszystko nabyć u niego osobno
– taka radosna ironia zakupowa*). W tym samym sklepie oczywiście
ceny są niższe, i tak pojedynczy Shade od GW to zaledwie 9,90 zł a pędzel ‘Wash
Brush’ od GW – 15,90 zł. Co razem da nam… /matematyka w toku/… 95,10 zł. Tak.
Zgadza się. Kupując zestaw /taniej/ tak naprawdę nie musimy kupować go wcale,
bo nabywając te farbki i pędzelek osobno, zapłacimy prawie 4 złotówki mniej.
Nie chcę z góry zakładać, że sytuacja taka powtarza się w każdym z ów zestawów
GW, ale bez wysilania zwojów odpowiedzialnych za wróżby z fusów, jestem w
stanie o drobną kwotę się założyć, że tak jest w istocie! Skoro więc nabyłeś
zestaw farbek GW – tak jak ja! - wychodzi na to, żeś łoś – tak jak ja! (*Ale
ja mam przynajmniej wymówkę w postaci wymogów rzetelnej recenzji!*).
Na wszelki wypadek postanowiłem sprawdzić, czy to tylko casus mojego lokalnego
sklepiszcza, czy też sytuacja się powtarza… Cóż, być może źle trafiam, ale
wygląda na to, że niezależnie gdzie kupimy, nadal bardziej opłaca się poza
zestawem, bo inaczej dopłacamy… Jakby za pudełko! Taka radocha.
Podsumowując? Cóż, jest to bardzo ciekawy produkt, ale głównie z
marketingowego punktu widzenia i rzucenia okiem na poczynania Games Workshop –
choć człowiek w radzie GW nie siedzi, to widząc ich strategię i wypuszczane
produktu, można co nieco wywnioskować i założyć, w jakim kierunku firma chce
się rozwijać i w jakie dzwony uderza. Miło zauważyć, że wydali zestawy, że
dodają doń odpowiadający pędzelek, ze ‘ułatwiają’ wstęp początkujących i dają
szansę na szybsze uzupełnienie zapasów… Szkoda, że robią to w tak głupawy
sposób, bo nie znam zbyt wielu chętnych na wydawanie więcej za nic, nawet,
jeżeli ów nadmiarowy wydatek liczony jest w pojedynczych złotówkach. GW
ponownie zawodzi, zbyt przyzwyczajone najwyraźniej do swoich ‘bundle’ów’, w
których o zniżce za kupienie zestawu nie słyszeli. I tym razem po prostu lepiej
nabyć wszystko na sztuki… przy okazji nie jesteśmy zmuszani do zakupu pędzla
Citadel, który – choć lepszy, niż moje zeszłe doświadczenia – jest diabelnie
wyceniony i niegodny takiego wydatku. Konkluzja nasuwa się sama…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz