Dzisiaj wracamy do regularnej
aktywności po moim czterodniowym wypoczynku na łamach hotelu/spa, w którym to
wyraźnie stwierdziłem, że w każdym domu powinna być sauna, bo to jednak jest
zacny wynalazek. No, skoro odpocząłem, zrelaksowałem się i już zdążyłem ów
odpoczynek rozbić o tragiczne zarządzanie snem (*SOTM wymagał kilku delikatnych aktualizacji…*), to
możemy przywrócić blog to żwawej aktywności, takiej, do jakiej mam nadzieję
przyzwyczaiłem was, mili czytelnicy, już od zeszłego miesiąca. Dziś zaczniemy
tydzień niejako tradycyjnie, czyli od nieco szerszego tekstu, ponownie
skierowanego pod adresem działalności Games Workshop. Dziś jednak będzie
wyjątkowo, bo akurat po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że – chrońcie bogi! – coś robą dobrze! No,
ale spokojnie, nie uprawiajmy radosnego hurraoptymizmu i porozmawiajmy na temat
nowego, prężnie rozwijającego się eksperymentu tego wydawnictwa – postępującej cyfryzacji oraz lawinie
suplementów.
No dobrze, po kolei… Dlaczego
nazwałem to eksperymentem? Odpowiedź jest prosta – Games Workshop testuje obie
koncepcje tylko na jednym ze swoich produktów, a mianowicie na Warhammerze
czterdziestego tysiąclecia. Nie dziwi to i nie zaskakuje, biorą pod uwagę, że
kosmiczni marines i cała kolorowa hałastra ksenos przebiła popularnością hordy
ze świata fantasy już jakiś czas temu i na dzień dzisiejszy są ich flagowym
produktem przynoszącym wielomilionowe obroty. Przy tak tłuściutkim rynku
eksperymenty z nowymi seriami czy pomysłami mają aktualny sens, bo przecież
pośród takiego szerokiego wachlarza klientów po prostu wszystko się sprzeda.
Tak, tak, wiem, że powyższe zdanie brzmi jak rodem wyjęte z nastoletnich hasełek
w stylu „korporacje kradną, korporacje są złe”, ale wierzcie mi, nigdy nie
miałem nic na przeciw temu, że firma
ma pragnienie osiągnięcia zysku – wykazuję powyżej jedynie fakt, że z racji
bycia największym, najbardziej
lukratywnym kawałkiem finansowego ciasta tego wydawcy, WH40k jest naturalnym
gruntem do sprawdzania ‘chwytności’ nowych pomysłów. Co prawda może to nieco
smucić fanów WFB, że póki co muszą obejść się smakiem i patrzeć z rosnącą
zazdrością, jak to kodeksy się digitalizują, jak to powstają kodeksy stricte
cyfrowe oraz jak praktycznie każda nowa fala nowości obok głównej księgi
proponuje również suplementy do tychże.
A przecież to nie jest tak, że
Warhammer w odmianie fantasy nie ma potencjału na takie produkty. No powiedzcie
mi szczerze… Nie widzielibyście suplementu dla imperium pod tytułem ‘Nuln’ wraz
z zasadami ‘artyleryjskiego pociągu’ i stosem strzelców? Albo może suplement
dla klanów zabójców troili dla nowo nadchodzących krasnoludów? A poszczególne
klany dla Skavenów? Bogowie, przecież suplementy takie jak Klan Skryre czy
Moulder aż czekają, by zostać wydanymi! Cóż, z całą pewnością możemy liczyć na
ich powstanie, jeżeli tylko się okaże, że sama koncepcja dodatków tego rodzaju sprawdziła
się wydawnictwu na łamach WH40k – jeżeli będzie to przynosić zyski, jeżeli będą
w tym pieniądze do wyrwania, to szczerze wątpię, by GW nie zainteresowało się
wydaniem takich dodatków również do swojej ‘drugiej dużej gry’. Tym bardziej że…
Prezentują niezwykły spryt i
słuszność koncepcyjną, wydając najpierw suplement w wersji cyfrowej a dopiero
po pewnym czasie – w wersji papierowej. Naturalnie daje im to wyśmienitą
elastyczność! Nie tylko mogą wstępnie ocenić popularność danego tytułu jak i
zarobić trochę kasy niewielkim, relatywnie, kosztem (*bo przecież wersje cyfrowe kosztują tyle, ile praca ludzi
wdrożonych w ich wykonanie! A brak druku, dystrybucji, organizowania logistyki
w tym transportu /znacznie/ obniża koszt takiego produktu – a mimo to kosztuje
nas on tyle, ile pełnoprawny kodeks! Słowem, zarabiają dużo więcej mniejszym
nakładem pracy*), ale też mieć pewien klarowniejszy rzut oka na to,
czy opłacać im się będzie wydanie wersji papierowej. Dodatkowo daje im to czas
na popracowanie nad ewentualnymi błędami, literówkami czy nawet na wprowadzeniu
errat do wersji drukowanej, jeżeli takie poprawki pojawią się jeszcze podczas wydawania
tytuły tylko w wersji cyfrowej. Słowem… Widać w tym naprawdę solidne ogarnięcie
kogoś, kto zarządza całym tym projektem.
Suplementy! 70 stron fluffu w cenie kodeksu!
Zanim przejdę do idei wydań
cyfrowych, ich zalet i wad w moim odczuciu, chciałbym napisać kilka zdań na
temat suplementów, czyli nowej maszynki do mielenia pieniążków obrandowanego
żółto-czerwonym logo Games Workshop. Powiem tak… W sumie cieszę się, że tego
rodzaju dodatki powstały, zostały przetestowane i w tym momencie dostajemy ich
co raz więcej i co raz bardziej ‘rozdrobnione’. Cieszy mnie fakt, że do takich
dla przykładu Tyranidów zapowiedziano aż cztery suplementy, w tym jeden do
Kosmicznych Marines a trzy właśnie dla robali, w tym – jeżeli wierzyć plotkom –
pierwszy, który będzie oferował listę składającą się z dwóch armii na łamach
jednej listy, i to bynajmniej nie na zasadach sojuszu. Czemu mnie to cieszy?
Od co najmniej roku w kwestiach
związanych z Games Workshop na łamach tego bloga, for jak i w moim lokalnym
gruncie staram się uświadamiać hobbystów, którzy nadal wierzą, że wydawca
interesuje się aspektem rozgrywki, że to mrzonka… GW robi wszystko już od
dłuższego czasu, by /bardzo dosłownie/ pokazać nam, że nie obchodzą ich
elementy kluczowe do stworzenia zbalanasowanej gry i zdrowej atmosfery dla
rozgrywek w kategoriach turniejowych, lecz chodzi im bardziej o stworzenie
idealnego systemu dla miłośników elementu narracyjnego, modelarskiego i
zwyczajnie, jak to gdzieś kiedyś zasłyszałem – świetnej gry „do piwa”. Nie da
się ukryć, że kampanie czy gry oparte na scenariuszach to straszna frajda i
niemalże rozkosz w samym oglądaniu, a co dopiero w rozgrywaniu takich zabaw, i
w sumie w tym kierunku GW zmierza odkąd wydali nową edycję – nie liczą się
zdrowe, pozbawione dziur zasady, lecz klimat, atmosfera, stylistyka i ubaw.
Suplementy to można powiedzieć
ostateczny wyraz tego trendu, rodzaj wisienki na wielkiej górze bitej śmietany,
bo oto w cenie standardowego kodeksu otrzymujemy książeczkę, która składa się w
99 procentach właśnie z fluffu i dodatków „do piwa”, takich jak scenariusze
zamknięte pod wdzięczną nazwą Altars / Echoes of War, dodatkowe stratagemy do
Cities of Death czy formacje do Apokalipsy a
w tym tak naprawdę mała garstka zasad do czegoś, co mogę nazwać
regularną rozgrywką w czterdziestkę (*głównie nowa
tabelka Warlord Traits oraz unikalne artefakty*) – słowem, Suplement
zawiera wszystko, by mieć kupę frajdy tam, gdzie kręci się rozgrywki na luzie,
gdzie ludzie bawią się w Apokalipsę czy Miasta Śmierci, gdzie ktoś aktualnie ma
zamiar użyć zawartych w dodatku scenariuszy, dać im szanse i zobaczyć, jaki
ubaw można z tego wyciągnąć. Jak sami widzicie, mi, jako miłośnikowi głównie
fabuły tego systemu, całego tego fluffu i historii jest to dla mnie naprawdę
fajny produkt…
Gdyby nie pewna wada pod postacią
ceny – koszt kodeksu za coś, co jest od kodeksu krótsze po to, by dostać w sumie
relatywnie niewiele tego mięska? W ten cenie mogę nabyć od dwóch do trzech
książek The Black Library, co da mi średnio 1000-1500 stron zapchanych aktualnymi
opowieściami ze świata! Słowem, trochę drogo, ale też trzeba oddać im honor, że
ów suplementy wydawane są na wyśmienitym poziomie – sporo ilustracji wysokiej
jakości, kredowy papier, pełen kolor, obwoluta z czystą ilustracją okładki i
nawet jeżeli sam fluff nie jest tak zunifikowany jak dobra książka osadzona w
settingu, to oferuje sporo ‘wiedzy encyklopedycznej’ z danego zakresu i w sumie
prezentuje sporo nowego, unikalnego materiału – jak chociażby Iyandenowski
dodatek pokazuje nam pełen przekrój ‘Domów Duchów’ na światostatku czy też
suplement do enklaw Farsighta przedstawia nam pełny skład jego ‘ósemki’, wybranych
liderów i weteranów jego wywrotowego ruchu. Więc choć cena zdecydowanie
orbituje na wysokim pułapie, to dla miłośnika danej frakcji, który ceni i lubi
fluff, może mimo wszystko być to nie lada pokusa.
Ogólnie jestem poplecznikiem
dodatków tego typu – niech ich będzie jak najwięcej, niech wydają całe stosy,
głównie z dwóch kluczowych powodów. Dywersyfikacja i regularne przetasowania w
listach! Ich szybciej wydają, tym mniej czasu mają gracze na wytworzenie ‘jednej
słusznej listy’ na łamach wybranej frakcji, tym szybciej meta ulega zmianom,
nawet, jeżeli drobnym, to często wystarczającym, by już zmusić ludzi do ponownego
rozważenia swoich rozpisek. Dywersyfikacja to naturalna kolej rzeczy, choć
tutaj musimy pewnie jeszcze poczekać do momentów, w którym GW zacznie wydawać
aktualnie /mocne/ suplementy na stołach, bo póki co te, które są nam znane
służą głównie za metodę dostarczenia dodatkowych slotów-klonów w armii na
zasadach sojuszników czy też okazjonalnej zmianie w traitach czy wybranych
przedmiotach. Z niecierpliwością czekam na Klan Raukaan, który być może będzie
oferował Żelaznym Dłoniom szansę na wystawianie terminatorów jako sierżantów w
oddziałach taktycznych…
Cyfryzacja, czyli faworyzowanie jabłuszek!
Jestem /wielkim/ fanem jak
najdalej postępującej cyfryzacji wszystkiego, co możliwe. Wynika to z wielu
przyczyn… Ot, pierwszą i podstawową jest kwestia wyrastania na korzeniach
sklepu komputerowego, więc niejako gadżeciarstwo i parcie na nowe technologie w
dziedzinach mediów mam niejako wtarte pod skórę, płynie w mych żyłach. Kolejną
z nich jest niesamowita wygoda oferowana przez to rozwiązanie – nie, nie jestem
wrogiem książek na papierze, sam posiadam ich obfitą kolekcję a zapach nowej
książki jest jedną z topowych przyjemności żywota, ale jednak na półkach mam
ograniczone miejsce, a że dość regularnie jestem w trasie (*a będę jeszcze częściej*) a tempo czytania, pusząc się
dumnie, mam całkiem zabójcze, to jednak wolę mieć 100-200 książek na jednym
urządzeniu niż tachać w bagażu podręcznym kilka aktualnych książek, co chyba
oczywiste.
O ile jednak rozumiem pewną dozę
zniechęcenia do cyfrowych książek od fanów papieru, o ile kumam i ogarniam, że
dla kogoś świecący ekran nie jest wygodny, to jednak w kwestii podręczników czy
kodeksów wersje cyfrowe oferują niesamowitą elastyczność i wygodę obsługi!
Wyszukiwanie po słowach kluczowych, linkowany indeks, dostęp od ręki do
dodatkowych aplikacji pomagających w grze… Jeżeli ktoś prowadzi sesje RPG i
przerzucił się już na tablet i pliki PDF, to sam wie, jaka to wygoda, mieć
muzykę, zasady, tabelki a nawet mapy i symulator rzutów kośćmi w zasięgu ręki w
jednym, poręcznym urządzeniu! To samo ma się względem kodeksów – dobrze zrobiony
kodeks w wersji cyfrowej to sama rozkosz w obcowaniu; Wszystkie zasady w
zasięgu ręki, wszystko objaśnione na miejscu, błyskawiczny dostęp do
wyszukiwanych kwestii… Nie musimy wertować i zużywać papierowej wersji, skoro
cyfrowa zniesie wszystko i pozwala nam na bardziej intuicyjną i szybszą
nawigację.
Szczególnie, kiedy ktoś zobaczył,
jak wygląda cyfrowa wersja kodeksu Kosmicznych Marines! Toż to prawdziwa
perełka – świetna optymalizacja, bogata treść, stos nagrań dla smaczku a nawet
wbudowane narzędzie do budowania armii i pisania rozpisek! Gdyby wszystkie
kodeksy były wydawane w ten sposób, to nawet wysoki próg cenowy byłby w pełni
wybaczalny. A właśnie, skoro przy tym jesteśmy, muszę zauważyć o dwóch
ewidentnych problemach związanych z cyfrowym ryneczkiem kodeksów i suplementów
w wydaniu Games Workshop, czyli cena i faworyzowanie produktów Apple’a. Po
pierwsze, cena… Która jest /dokładnie taka sama/ jak papierowa wersja! Skąd to
się kurna bierze? Czemu tak jest? Na całym świecie, w każdym innym
wydawnictwie, ba, nawet na łamach książek z Czarnej Biblioteki wersja
elektroniczna jest tańsza od cyfrowej! Przecież jest to główny motor napędowy
rosnącej popularności tych wydań – są tańsze, i to podstawnie, bo przecież
odpadają niemałe koszty związane z drukiem i dystrybucją. Wydawanie wersji
cyfrowych takiej samej cenie jak papierowej jest takim samym ruchem jak
sprzedać odlewów żywicznych po cenach metalowych lub nawet wyższych i jeszcze
mieć czelność mówić, że to jest w pełni w porządku.
Tutaj jest jeszcze gorzej, bo o ile taką cenę mogę
jeszcze z dobrą wolą wyjaśnić tym, że cyfrowe wersje kodeksów i suplementów na
iPada to naprawdę porządna robota… to jednak pliki ePub pod Kindle’a i wszelkie
inne czytniki to szpetne ochłapy! Ja rozumiem, że to wynika z wymogu
kompatybilności z jak największą liczbą urządzeń i oprogramowania, ale
porównajcie sobie jak wygląda wersja cyfrowa pod Apple’a a jak pod Androida –
to są dwa zupełnie inne światy w dziedzinie jakości… A cena pozostała taka
sama, i o ile te 30 dolców byłbym w dobrym dniu w stanie wyrzucić na cyfrowy
kodeks na iPada, to już taka kwota za podłej jakości plik pod Androida to
bolesne i brutalne ździerstwo. Nie wiem, skąd taka polityka i czemu GW
postanowiło karać użytkowników innych urządzeń, niż te z jabłuszkiem, ale nie
brzmi to jak dobra polityka…
Ale pomimo ewidentnego
faworyzowania i dziwacznej ceny, warto zauważyć, że cyfrowa dystrybucja oferuje
coś więcej… Coś, co już widzimy, czyli szansę na pojawienie się kodeksów i
dodatków, które po prostu nie znalazły by miejsca na wydanie ‘na papierze’ ze
względu albo na swoją niszowość, albo na konieczny nakład pracy, by móc wydać
je w wersji papierowej. Ot, najpierw ujrzeliśmy odświeżenie siostrzyczek bitwy
na łamach cyfrowego kodeksu, który to ślicznie podciągnął je do aktualnej
edycji. Teraz zaś dostajemy kodeks dla Inkwizycji, który pozwoli kilku modelom
na powrót na stoły! Jak sami widzicie, oferuje to szeroki wachlarz zagrywek ze
strony wydawnictwa… Dla przykładu, czekam na dodatek ‘Deathwatch’, bo jakoś nie
mogę uwierzyć, żeby pominęli taką okazję na łatwy dodatek, który z pewnością
zejdzie jak ciepłe bułeczki.
Słowem? Jestem ogólnie zadowolony
z tego, że Games Workshop tak agrewysnie zaatakowało binarny rynek oraz z tego,
że postanowili wypełnić luki wydawnicze korzystając z tego narzędzia, przywracająca
na stoły armie, formacje i organizacje znane nam z fluffu, które były zakurzone
i zaniedbane już od dłuższego czasu, a dzięki cyfrowym wydaniom mają nareszcie
szansę być regularnie aktualizowane – to dobry ruch, bez dwóch zdań. Naturalnie
szkoda, że po drodze popełniają sporo brzydkich manewrów, jak chociażby
niewytłumaczalnie wysokie ceny (*bo to GW, ciśnie
się na usta*), spuszczanie plików pod Androida po bandzie czy
rozmienianie się na drobne z suplementami dla pojedynczych kampanii… Ale w
sumie, popieram ich działania w tym zakresie i po prostu liczę, że albo
poprawią jakość tych produktów, albo obniżą cenę i w ostatecznym rozrachunku
skupią się na wydawaniu suplementów, na które czekają fani! No, ale do marzenia
ściętej głowy, nic, tylko czekać, i zobaczyć jak sobie z tym poradzą…
Zgadzam się prawie ze wszystkim, tyle tylko, że ja w applowym iStorze widzę też te uboższe wersje kodeksów i one zawsze są jednak o jakieś 4-5 euro tańsze od tych wypasionych "iPad only".
OdpowiedzUsuńW dobrym? Wydawanie kodeksów tylko w wersji cyfrowej, w dodatku, z różniącą się zawartością między sobą (sprawa Evisceratora dla szefowej Serafinek, Apple'owa może, Androidowa nie widzi takiej opcji)...
OdpowiedzUsuńNo i rzecz najważniejsza - mam płacić, jak za wersję papierową? Mam płacić tyle samo, tylko ze wersję mocno okrojoną i podatną na brak prądu? Jakim, kuźwa, cudem? Kto na taki idiotyzm wpadł?
Dodatkowo, bzdura, że dopracowują produkt cyfrowy aby wydać go potem bezbłędnie w wersji normalnej, patrz FAQ do Farsighta... wersja elektroniczna, wedle mojego rozeznania, owe błędy miała szybko rozpatrzone, na początku istnienia Farsighta... i co? I wersja papierowa z bugiem wyszła, że FAQ był potrzebny...
RPG na tablecie, z symulatorami... kurde, co to za frajda? Zerowa... magią RPG jest, przynajmniej jedną z nich, właśnie własnoręczne rzucanie, a nie powiedzenie maszynie, by to zrobiła... ogólnie magią RPG jest to, że nie potrzeba prądu do niej. Wprowadzanie tabletów czy wydań elektronicznych... może jeszcze planszówki na tabletach? Tylko po co? Co za sens? Podpowiem - żaden.
Funkcjonalność... no właśnie. Wszelkie zachwyty dotyczą Apple'a, czyli urządzeń niekoniecznie lepszych. Androidowa wersja, tak po prawdzie, jest gorsza nawet od po prostu zeskanowanego kodeksu do formatu PDF, z obróbką pozwalającą na kopiowanie i wyszukiwanie tekstu. I dalej jest to cena normalnego kodeksu!
W tym momencie, sorki, ale ten tekst faktycznie brzmi jak reklama GW. :/
Pomysł może i był niezły, ale wykonanie w stylu GW: brak słów, po prostu brak słów na taki skandal.
Spokojnie! Nie unosimy się, tylko spokojnie czytamy :D Wiadomym jest, że Games Workshop to taka firma, która mówiąc bez ogródek - zawsze coś po drodze spierdoli. Moja powyższa wykłoda mówi, że opcja 'Cyfra -> Czas -> Papier' DAJE MOŻLIWOŚĆ skorygowania błędów przed wyjściem wersji analogowej, a nie, że GW tak czyni i że im to świetnie wychodzi. Jest to rzecz, z której mogą i powinni skorzystać, i mamy nadzieję, że tak będzie.
UsuńW tekście wielokrotnie zaznaczałem, że cena równa papierowemu wydaniu jest wzięta z kosmosu. I że jedynie tak naprawdę kodeks Space Marine - który powinien być wzorem dla innych wydań tego typu - posiada na tyle 'blingu' w sobie, by można się nad taką wysoką ceną zastanowić. Tak samo napisałem, że o ile bardzo eleganckie, interaktywne i intuicyjne wydania na Apple są okej, to wersje ePub to porażka.
Słowem, piszę do samo co Ty w swoim komentarzu XD Wskazując dodatkowo drogi, kiedy to może być lepsze, jeżeli GW się nauczy na błędach.
Co do tego czym jest 'magia' RPG i radość z planszówek do już prywatna opinia każdego - ja nadal mam kupę frajdy korzystając z tabletu do pomocy w sesji czy grając w Ticket to Ride czy nawet Agricolę po sieci na Tablecie ;)
Gdybym był złośliwy ( a nie jestem :) ) to zapytałbym o fakt, że ostatnio mocno zabiegałeś o wsparcie finansowe 27.10.13 http://www.wh40k.pl/index.php?name=Forums&file=viewtopic&t=21489 w ramach utrzymania portalu http://wrota.org/ za śmieszną kwotę 123,00 PLN na rok a dziś piszesz o cztero-dniowym wypoczynku w hotelu SPA ? ) które moich doświadczeń jest "troszku" droższe ...
OdpowiedzUsuńNie żebym zaglądał Ci do finansów osobistych oraz portfela ale kilku Użytkowników GV którzy wsparli portal Wrota.org chyba powinni otrzymać jakieś wyjaśnienie ?
Pozdr
Dako
XD Słowem, mówisz, że nie zarzucasz mi malwersacji finansowych ALE jednak zarzucasz mi malwersacje finansową? :D
UsuńNie czuję potrzeby spowiedzi, ale proszę: na wypoczynek zostałem zaproszony przez rodziców. Cały wyjazd mi, mamie i mojemu najmłodszemu braciszkowi ufundował Tata. Słowem, ja nie wydałem ani grosza :)
Już dobrze? :D