Pamiętacie, mili czytelnicy,
swego czasu dość regularnie co poniedziałek pojawiał się krótki tekst na łamach
serii pięknie ochrzczonej tytułem ‘Złomowiska’… Serii, na łamach której
zachwalałem czy też wyrażałem swoje oburzenie a czasem pogardę względem
jakiegoś produktu modelarskiego, który nabyłem drogą kupna i przetestowałem,
metaforycznie rzecz ujmując, na własnej skórze. Jak też pewnie zauważyliście,
tych tekstów nagle przestało przybywać – głównie dlatego, że w okresie każdego
modelarza slash hobbysty pojawia się taki czas, kiedy warsztacik… Zwyczajnie
wszystko ma! Pigmenty, efekty, łosze, taśmy, nożyki, wiertełka, no pełen
zestaw. Słowem, nie ma do dokupywać, prawda? Po części – bo są ludzie, którzy
nigdy nie ustają w poszukiwaniach Produktu Idealnego i mimo wszystko regularnie
próbują czegoś nowego. To w ten sposób poznałem kleje Gunze Sangyo czy
przeskoczyłem ze smutnych pigmentów Agamy na świetne Vallejowkie lub te od MIG
Production. Tak i tym razem spróbowałem czegoś nowego, i mając dość przeciętnych
łoszy od Games Workshop postanowiłem dać szansę nowej serii tych farb wydanej właśnie
przez Vallejo – firmę, do której mam ogromny szacunek i zaufanie!
Warto zaznaczyć, że nie pisuję o
modelarskim porno głównie dlatego, że lubię, kiedy blog ma określoną rolę,
nawet jeżeli tylko z grubsza. Jako że ów blog powoli acz nieuchronnie
przekształca się w blog poświęcony wszelakim systemom bitewnym, które niekonieczną
posiadają żółtawo czerwony znak GW, to postanowiłem się na tym skupić, a
recenzję produktów modelarskich zostawić specjalistom, takim jak ARBAL z bloga Coloured Dust (*Który w sumie kilka
dni temu opisał właśnie produkty, które chciałbym wam dziś przedstawić!*)
czy Spell z bloga Bloody
Brushes – bloga, który wam gorąco polecam, jeżeli modelarstwo to główny
motor napędowy waszego hobby, bo znajdziecie tam recenzje dobrych produktów, a
przy okazji blog jest coraz regularniej aktywny, więc warto dodać do listy
czytelniczej! Nie zmienia to jednak faktu, że kiedy coś wywrze na mnie odpowiednie
wrażenie, nie powstrzymam się, by samemu tego nie opisać – do dzieła zaś!
Od razu na wstępie zaznaczam, że
łosze od Games Workshop naprawdę nie są podłe czy złe. Ich główny problem leży
przede wszystkim w tym, że nie są ani trochę lepsze od produktów konkurencji, a
są znacznie droższe! Od dla przykładu łosze Vallejo w małych buteleczkach z
zakraplaczem to wydatek 9 złotych za 17 mililitrów gdzie odpowiednik od GW to
10 złotych za 12 mililitrów… Drożej i mniej a jakość absolutnie taka sama, więc
po co przepłacać? Już powiem czemu… Bo w starej serii akrylowych łoszy Vallejo
nie było takich odcieni, jakie oferuje Games Workshop, ba, nadal nie ma takich smaczków
jak Carroburg Crimson czy Fuegan Orange, ale mimo to nowa seria
łoszy produkcji Hiszpanów – Model Wash
– to już zupełnie inna liga i jakość, coś, co na moim modelarskim stoliczku już
wytępiło niemalże całkowicie obecność produktów GW…
Model Wash to absolutny zwycięzca w każdej kategorii jeżeli chodzi
o łosze akrylowe. Po pierwsze, dostajemy duży słoiczek z podwójnym zakraplaczem
i zakrętką typu flip-top zawierającą aż 35 ml produktu w cenie… 17 złotych. Tak
jest, trzy razy więcej farbki za mniej niż połowę ceny produktów Games
Workshop, gdybyśmy również chcieli mieć taką ilość łosza. Jakby tego było mało,
paleta dostępnych kolorów na dzień dzisiejszy zawiera aż 18 różnych barw, i
choć w sumie brakuje takich ostrych kolorów jak jasny fiolet od GW, to cała
reszta ma swoje w pełni funkcjonalne zastępstwo jeżeli chodzi o odcień oraz
użycie, a trzeba koniecznie zauważyć, że nie dość, iż produkt ten jest tańszy
od odpowiednika wydawcy Wojennych Młotów… To jest też bez miara lepszy.
Czemu? Cóż, nie będę zbyt
oryginalny i tak naprawdę powtórzę słowa Arbala, bo świetnie ujął kwintesencję
zalet tego produktu. Model Wash są
jak woda – w sensie, idealnie płynne. Oznacza to to, że nie tylko
/perfekcyjnie/ ściekają do szczelin na lakierowanych powierzchniach, ale na
powierzchniach matowych możemy absolutnie bez najmniejszego problemu używać ich
niczym filtrów czy do modulacji tonu bazowego. Coś, co jest raczej trudne do
osiągnięcia z gęstszymi łoszami Games Workshop, które dzięki swojej konsystencji
bez użycia odpowiedniego medium (*Glaze Medium*)
do modulacji średnio się nadają, bo nie kryją równa, mają tendencję do zwężania
się przy wysychaniu i pozostawiania na płaskich powierzchniach nierównomiernych
zabrudzeń. Po prostu są dużo lepiej wykonanymi łoszami, które spełnią każde
narzucone im zadanie perfekcyjnie, choć należy zaznaczyć, że wymagają pewnego
opanowania i prezentują klasyczną wadę produktów Vallejo – nie lubią
długotrwałego urlopu i względnie szybko się rozwarstwiają, więc entuzjastyczne
trząsanie słoiczka przed użyciem to tradycyjne ćwiczenie ręki, kiedy obcujemy z
produktami tejże firmy.
Łosze te mają też dość długi czas
wysychania, bo mniej więcej 20 minut, zanim w pełni odparują. Jest to tak samo
wada jak i zaleta… Wada, dość oczywista! Speedpaint z tymi łoszami do
najszybszych nie należy, a dodatkowo kiedy używamy ich do ‘zlania’ całego
modelu czy dużych powierzchni, to tak naprawdę mamy wstrzymany etap prac aż do
wyschnięta warstwy. Zaleta? Cóż, długi czas schnięcia powoduje odporność na
błędy – mamy sporo czasu, by zetrzeć ewentualny nadmiar czy nawet za pomocą
czystego, lekko wilgotnego pędzelka poprowadzić łosz dokładnie tak, jak sobie
tego życzymy, czy zrobić gładziutkie i eleganckie przejście pomiędzy dwoma
łoszami na jednej powierzchni. Dla cierpliwych modelarzy liczących i walczących
o dobre efekty, to w sumie prawdziwy skarb i oszczędza używania rozcieńczalnika
na farbce tak, by ta dłużej wysychała.
Jako że obraz, to tysiąc słów… Powyżej mała fotka czterech
malutkich okrętów, które zostały po prostu zalane i wypędzlowane czterema
różnymi odcieniami – jasna rdza, jasny szary, ciemny brąz oraz ciemna zieleń –
modele były spodkładowane białym kolorem. Tutaj
zaś znajdziecie plik PDF z prezentacją wszystkich dostępnych kolorów oraz
przykładowe efekty uzyskane przy ich zastosowaniu.
Osobiście nie mogę wam tych
produktów polecić /bardziej/ - za niską cenę dostaniecie produkt wysokiej
klasy, wielozadaniowy i użyteczny, który dodatkowo jest odporny na przewrócenie
(*ostatnio przypadkiem trąciłem słoiczek z łoszem GW, 2/3 poszło do
piachu…*) i starczy na bardzo,
bardzo długo lub też na bardzo intensywne użytkowanie… A na dodatek, jak
twierdzi Arbal – a w tej kwestii z pewnością zalecałbym się go słuchać! –
świetnie nadają się do aerografów. Cud-miód-ideał, jak będziecie na kupnie
łoszy, rozważcie proszę ten produkt i dajcie mu szansę! Ufam, iż nie będziecie
zawiedzeni efektami.
Krótko, konkretnie i na temat.
OdpowiedzUsuńTak lubię.
Jedna podpowiedź, do rozcieńczania washy GW czy Vallejo i modulacji, bardziej od Glaze Medium nadaje się Vallejo Airbrush Thinner lub GW Lahmian Medium (TM) :)
Dzięki za polecenie moich wypocin ;) No i dziś listonosz ma mi przytachać kilka flakonów recenzowanego specyfiku. Jeszcze raz dzięki chłopaki za recenzje.
OdpowiedzUsuńFajna recenzja i ciekawe spostrzeżenia. Oby więcej takich.
OdpowiedzUsuń@Arbal - thx za tipa.