To, jak bardzo dzisiaj mi się nie
chciało, jest aż nieprzyzwoite! Macie takie dni, kiedy choć czas przecieka wam
przez palce niczym suchy piasek, to jednak absolutny brak kreatywnego parcia
wyczyszcza umysł aż do powstania cichego radiowego szumu i telewizyjnego ziarna
w głowie? Dni, w których okres skupienia uwagi sięga kilku minut? Dni, które
najchętniej by się po prostu przespało od poranka do nocy z nadzieją, że dzień
następny nie będzie już taki strasznie nużący? Cóż, dziś dopadł mnie taki dzionek,
i nawet fantastyczna, nastrojowa muzyka Susumu Yokoty nie była w stanie
naprawić tego nastroju szarego, ponurego limbo. Mimo to, nie odpuszczę listopadowi
i wycisnę z niego wszystkie resztki, bo kurde to nie tak, że nie ma o czym
pisać – ot, zaznaczam jedynie, że ta w sumie krótka notka powstawała w niejakim
znoju, pocie czoła i przez cały dzień, każdy akapit przerywany dłuższymi
momentami składania myśli. Do dzieła zatem…
Uznałem, że skoro blog ma na celu
poszerzać horyzonty i rozpocząć dobrze zorganizowany catering dla tych
miłośników gier bitewnych, którzy poza Wojennymi Młotami widzą szeroki świat,
to dobrze by było pisać o miesięcznych nowościach nie tylko dla Infinity, ale
dostarczać też osobiste odczucia na temat nowinek do Warmahordes, Spartan Games
czy chociażby Malifaux, które – naprawdę! – zbliża się w formie grubej recenzji
na łamy tego bloga wielkimi krokami (*być może rozpocznie grudzień hucznie i z
przytupem*). Nie dość, że z waszego feedbacku wygląda, że oczekujecie więcej
treści o ów innych systemach, to przy okazji daje mi to praktycznie z głowy 4-5
wpisów na miesiąc, więc… Win-Win! Zaczniejmy dziś więc pierwszym comiesięcznym
podsumowanie nowinek do Warmahordes!
Gatormen Bog Trog Swamp Shamblers! Można powiedzieć, że Privateer
Press praktycznie wykazało się zaiste zadziwiająca i wielce niepokojącą
zdolnością odczytywania moich myśli, bo zaledwie na kilka dni przed objawieniem
się tego pudełka na łamach zapowiedzi toczyłem zawzięte rozmowy o tym, jak to
krokodylki się rozwijają i jak bardzo czekam na tę jednostkę, bo zasady ma
smaczne i fajnie pasuje do armii opartej na Rasku. I bam, mila kilkadziesiąt
godzin i oto jest, jak na żądanie! Czy warto było czekać? Cóż, ku mojemu
rozczarowaniu… Nie za bardzo. Pudełko jest spore, bo oferuje aż 21 modeli, w
tym dwudziestu nieumarłych wodników oraz jednego większego szamana –
gatormeńskiego bokora z całkiem ładną rzeźbą, ale zaporowa cena podchodząca pod
230 złotych to jednak ostry wydatek, tym bardziej, że modele są… Małe, a na
dodatek pośród tej dwudziestki zombi-trogów wygląda na to, że unikalnych wzorów
jest zaledwie trzy! To już gruba przesada i moim zdaniem brzydki napad na
portfel, bo za mniej kasy mogę kupić starter do Dystopian Legions, który co
prawda oferuje mniej figurek (13-14), ale unikalne wzory, większe modele no i
oczywiście stos dodatków, jak kości, żetony czy zasady. A trzy unikalne wzory
małych modeli, i jeden większy krokodyl wraz ze stosem klonów jakość nie
ekscytuje mojego portfela. Jest jednak pewna zaleta! Jedno pudełko jest dość elastyczne,
bo nie dość, że pozwala na wystawienie tej jednostki, to możemy zawsze
przemycić kilka umarlaków do jednostek regularnych Trogów… Ale to w sumie
zaleta doklejona na siłę. Cóż, mam nadzieję, że krokodylki jeszcze coś ładnego
dostaną w niedalekiej przyszłości.
Bane Riders to ważne pudełko, bo choć jeszcze nie miałem szansy
dotknięcia ich własnymi rękoma, i choć zdjęcia mogą nie oddawać stanu
faktycznego, to jednak to, co widzimy na fotkach jest niezwykle obiecujące…
Głównie dlatego, że modele pysznią się bogactwem detalu, ostrą bronią, która
nie wygląda jak maczuga oraz świetnymi pozami – wszystko to, co spodziewam się
po metalowych modelach od Privateer Press! Tyle że… Są oni plastikowi!
Naturalnie cena ścina z kolan – 200 złotych za pięć modeli to nawet Games
Workshop nie widziało, tym bardziej, że cóż, to plastik… Ale tak czy owak
bardzo pragnę obejrzeć te modele, bo mają szansę stać się pierwszym plastikowym
zestawem PP, który jakością może dorównać produktom GW i dać nam wszystkim
nadzieję, że nieustająca poprawa techniki odlewania plastikowych form u
Prywaciarzy w istocie nieustającą pozostanie, i że rok 2014 przyniesie nam już
naprawdę ładne, bogate modele wykonane w tym materiale. Cóż, nadzieje mieć
można, bo faktem jest, że każde nowe pudełko plastików od PP prezentuje pewną
poprawę. Modele same w sobie bardzo mi się podobają i należą do gatunku „czemu
nie zbieram tej armii”, bo chciałbym móc wystawiać takie fajne pamperki na
stoliczek. Co do zasad, cóż, jako początkujący i totalnie zielony w cudownym
świecie kombogenności tej gry nie czuję się na siłach ani nawet nie poczuwam
autorytetu do udzielania własnej opinii, więc podobnie jak w nowościach do
Warhammerów, skupię się na samym wyglądzie. Na plus, zdecydowanie.
Satyrowie z Kręgu Łoborosa to kolejne udane przeniesienie osobnych
ciężkich bestii do jednego, plastikowego multi-pudełka, które na jednej ‘ramie
głównej’ pod postacią zunifikowanego korpusu oferuje trzy odmienne warianty
poprzez doklejenie odpowiednich głów i łap. Nie jest to co prawda elastyczność,
jaką oferują plastiki od Games Workshop i w sumie są bardziej kryciem się firmy
przed wysoką ceną modelu odlanego w tańszym od metalu materiale, ale tak czy
owak są do dodatkowe części i we własnym zakresie na domowy sumpt można tylko
odlać rdzeń modelu dwukrotnie i z jednego pudełka spokojnie wyczarować trzy
ciężkie bestie (*nie, żebym nakłaniał… Ale
możliwość pozostaje!*). Nigdy nie byłem fanem stylistyki i
wzornictwa obowiązującego u fanatycznych jemiolarzy uniwersum Żelaznych
Królestw, być może głównie poprzez mój irracjonalny bias względem wszelkich
wilkołeków, łakowilków i lykantropicznych odmian kundli wszelkiej maści – a wilczki
stanowią moc jednostek dostępnych na łamach tej frakcji i zwyczajnie odrzucają
mnie na wstępie. Satyry jednak wraz z kilkoma innymi pozbawionymi psich
aspektów bestiami ratują frakcje w moich oczach, bo są po prostu fajnymi, ładnymi
modelami, które przy w sumie skromnej możliwości pochwalenia się bogatym
detalem oferują nam ładne wzory dzięki prostocie, dobrej rzeźbie muskulatury
oraz ogólnej atmosferze, że każdy Satyr wygląda tak, jakby szukał kogoś do
sklepania maski w barze. Ładne modele i dobry patent z rozróżnieniem dostępnych
odmian poprzez kształt i formę rogów. Na plus!
Issyria, Sibyl of Dawn kontynuuje, moim zdaniem, dychotomiczną
wizualnie tradycję frakcji Retribution of Scyrah. Frakcji, którą najpewniej bym
zbierał, gdyby nie fakt, że o ile piechota, bohaterowie i moc solosów jest
olśniewająco piękna w tym swym klimacie high-tech fantasy, tymi pancerzami, o
których z zazdrością śnią po nocach Eldarowie z uniwersum Warhammera 40k… To
ich warjacki, pardon, Myrmidoni wyglądają jakby rzeźbił je ktoś, kto w piątek dostał zlecenie a miał ukończyć w
sobotę. Nad ranem. I na dodatek mu się nie chciało. Sam model, jak dla mnie,
jest fantastczny. Medytowanie w klasycznej pozie ‘mnicha z filmów akcji’ w
powietrzu? Super to się prezentuje, a wykorzystanie powłóczystej czaty w celu
przymocowania figurki do ziemi to też sprytne i ładne zagranie, bo eliminuje
potrzebę dodawania jakiegoś nieestetycznego ‘flight standa’, który w tej
pozycji najpewniej wulgarnie przytrzymywałby naszą elfiej krwi dziewoję za
cztery litery. Zbroja jest fantastyczna i wygląda groźnie. Ponury wyraz twarzy
nadal jest dość kobiecy (*GW, patrzyć i uczyć się!*) ale cóż, nie ma tak, że
jest idealnie, bo już nad włosami się nie popisali. Długie i zwiewne, niby tak,
ale nie wiem jaki wiatr jest w stanie taką koafiurę utrzymać sklejoną ze sobą w
ten sposób? Nie wygląda to jak włosy tylko jakieś splecione macki wystające z
głowy, no nie przekonuje mnie ten zabieg. Ale ogólnie, jest ładnie, sympatyczna
casterka dla fanów tej frakcji.
Iron Mother Directrix z serwitorami, to model, który wprowadził
mnie w nagły, wybuchowy fangazm (*spokojnie, nie będę
tutaj zbyt obrazowy…*) – nie dość, że do dziś posiadam wszystko, co
do ów nowo powstałej frakcji się objawiło za wyjątkiem Gniewnej Lodówki (*czyt. Prime Axiom*), to póki co się nie zawiodłem, i
jako wielki fan wzornictwa dwemerskich maszyn zegarowych ze świata The Elder
Scrolls nadal uważam wyroby do tej frakcji za śliczny towar. Żelazna Mamuśka
pięknie wpasowuje się we wzornictwo frakcji, a na najlepsze – wygląda naprawdę
groźnie. Mamy tutaj do czynienia z naprawdę dużym modelem, który praktycznie co
do detalu prezentuje postać znaną nam z ilustracji zawartej w księdze armii i
spełnia wszystkie moje oczekiwania, od wyzywającej pozy, nieludzkiej maski w
kształcie symbolu ich bogini aż po ‘płaszcz z ostrzy’ czy wielki kołnierz, w
którym rezydują specjalni serwitorzy pani dyrektor oraz jej źródło zasilania. O
ów serwitorach też warto wspomnieć, bo fortunnie panowie z Privateer Press się
postarali, i zamiast po prostu dołożyć do blistera klony ‘lewitujących kulek’,
które już poznaliśmy, dali nam nowe rzeźby, unikalne na dzień dzisiejszy
właśnie dla szefowej całej frakcji. Niby mały smaczek, a przecież cieszy. I
akurat zanim wyląduje na sklepowych półkach, moja finansowa płynność powinna
powrócić, więc nie przerwie mojego łańcucha nabytków do tejże frakcji. Sama
radość! Zdecydowane 10 na 10, świetny model.
Transverse Enumerator to kolejny model do Convergence of Cyriss –
nie dziwi mnie to, jako nowa frakcja mogą oni przez jakiś czas liczyć na częste
i regularne nowości, ot, by szybko powiększyć wachlarz oferowanych modeli tak,
by rzeczywiście dało się złożyć co najmniej kilka w pełni unikalnych list.
Tansverse Enumerator to „Pani Oficer-Kapłanka” swego rodzaju, i naturalnie jak
praktycznie każdy członek ich zgromadzenia – naukowiec, technik, inżynier.
Model ten potwierdza wyśmienitą reputację Privateer Pressa w kwestii tworzenia
ślicznych modeli w metalu – owszem, czasem z ich stajni wyjdzie jakiś kasztan,
ale fortunnie pani Enumerator jest ślicznym modelem, z kapitalną ognistą
strzelbą, wyzywającą acz stateczną pozą jak na kogoś ‘przy dowództwie’
przystało, bogato zdobionym pancerzem i hełmem, który w elegancki sposób
odbiera jej ludzkiego aspektu, dając nam poczucie obcowania z czymś sztucznym,
mechanicznym… Ładny zabieg i sprawdza się w stu procentach. Jeżeli coś mi się w
tym modelu nie podoba, to dekiel, znaczy się, ów puklerz swego rodzaju w
kształcie chamskiego, grubaśnego koła zębatego ze znakiem bogini Cyriss. No ja
rozumiem, że trzeba jakoś dać znać, że model należy do tego ugrupowania, że ma
tarczę i w ogóle, ale można to było rozwiązać, moim zdaniem, w mniej dosadny
sposób. Tak czy owak, model prezentuje się ślicznie i będzie ozdobą półki,
dopóki nie zaatakuje krakowskich stołów z chęcią dostania łomotu!
Uff! To by było tyle na dzisiaj.
Musicie mi wybaczyć wczorajszy brak wpisu, ale miałem taki dzień, że nic tylko
umrzeć i mieć święty spokój. Cóż, zdarza się. Grudzień najpewniej nie będzie
lepszy bo już się sporo nowych obowiązków, zadań obrazuje na nadchodzący
miesiąc… No ale w grudniu mogę już z ręką na sercu obiecać dwie miłe rzeczy; Po
pierwsze, początkiem miesiąca, z dawna wyczekiwany tekst o drugiej edycji
Malifaux (*albo, hm… dwa teksty!*)
oraz, jako że jakiś czas temu już złożyłem zamówienie przedpremierowe na podręcznik
do Firestorm Armada 2.0, recenzję tego podręcznika i całego systemu! Jest więc
na co czekać ;) Miłego!
Z tego rzutu podoba mi się co najwyżej jazda cryxa (fajne koniki) i lewitująca eldarka. Zgadzam się, że Myrmidoni to najsłabsze ogniwo elfich fundamentalistów! Małe gatory zupełnie nieciekawe, odpowiednik u trollbloodów sto razy lepszy! Dwemero-nekrony dziwne, jeszcze mnie nie przekonały do siebie. O ile maszyny jeszcze ujdą, to ich kontrolerzy stylistycznie zupełnie nie łechtają mojej figurkomanii. P.S. Jesteś fanboyem Privateerów! Ale to dobrze bo to jedyna chyba licząca się konkurencja dla WFB :-)
OdpowiedzUsuń