Dzisiejszy wpis jest dla mnie
duchowo trudny. Głównie dlatego, że nie chcę sikać do własnej zupy… Ale pewne
rzeczy po prostu muszę z siebie wylać na nobliwą czcionkę, bo mi ciążą na sercu
i umyśle. Widzicie, chciałbym napisać co niego o systemie, który totalnie
zdominował mój czas przeznaczony na hobby i w który zagrałem najpewniej więcej
niż we wszystkie inne systemy od początku roku – mowa o TANKS. Pragnę bardzo by system ten się rozwijał, by kwitł w domu i
w zagrodzie, by mocno osadził się na naszym poletku, zapuścił korzenie… Robię
co mogę w lokalnym środowisku a przecież to i tak nic w porównaniu do tego, jak
niektórzy walczą o to, by się rozwijał. Jak zarówno sklep Veto oraz Vanaheim
dzielnie rozwijają środowisko, prowadzą oficjalną ligę, mają swoje dni
przeznaczone na czołgutki… Bo system, moim zdaniem, jest tego warty. Pewnie, że
jest prosty jak cep, ale sprawa kupę frajdy i to po kosztach! Czego chcieć
więcej?
Przede wszystkim wsparcia
wydawcy. Hola, hola, młodzieńcze, ktoś rzeknie… Skąd takie ostre słowa od
kogoś, kto ani nigdy nie stworzył gry bitewnej ani nie prowadził dużego
wydawnictwa? Cóż, po prostu boli mnie to, że system ten nie rozwija się tak
dynamicznie, jak by przecież mógł. I jedynym winnym do wskazania palcem jakiego
mam pod ręką to właśnie wydawca, bo moim zdaniem totalnie przesypia moment,
który dla każdej gry jest kluczowy, czyli jej start na rynku!
Żeby nie było… TANKS ma swoje wady. Nie mam jednak
dzisiaj zamiaru pisać o prostej mechanice i dużym stopniu szczęścia w grze, o
niezbalansowanych scenariuszach czy o prostym fakcie, że gra nie jest z całą
pewnością symulacją poruszania się i działania czołgów, a raczej uroczo prostym
systemem, który z grubsza pozwala nam przesuwać plastikowe pojazdy pancerne po
niewielkim polu bitwy. To wszystko są tak naprawdę drobnostki, bo w sumie nie
przeszkadzają w graniu i cieszeniu się grą. Co mi jednak boleśnie doskwiera to
to, że system popadł w stagnację w momencie, w którym powinien dynamicznie się
rozwijać, puchnąć w najlepsze i po prostu zasypywać swoich graczy gargantuiczną
falą nowości. A tego zwyczajnie nie widać! Gra była dostępna w polskich
sklepach początkiem czerwca. Zbliża się koniec lipca – w teorii minęły zatem
zaledwie dwa miesiące, ale przez te dwa miesiące jedyne co wyszło, to dopiero
trzecia grywalna frakcja, gdzie startowe dwie (*Amerykanie i Trzecia Rzesza*)
nadal mogą się cieszyć tylko kilkoma czołgami i bohaterami… I tutaj zacznie się
narzekanie, bo choć gra mi się podoba, to jednak po zagraniu N+1 bitew tymi
samymi czołgami z dokładnie taką samą załogą pewna nuta znużenia zaczyna we
mnie rozbrzmiewać.
Dwa miesiące to rzeczywiście nie
jest dużo czasu, ale zaczynam mieć przeświadczenie, że Battlefront wraz z Gale
Force Nine nie przypuszczali nawet w najśmielszych snach, że ich radośnie
luźny tytuł znajdzie tylu nabywców i zaskakującą popularność. Nie wiem, jak to
wygląda na świecie, i wnioskuję jedynie po lokalnym środowisku, gdzie w
momencie premiery pudełka z czołgami schodziły jak ciepłe bułeczki, dosłownie
znikając z półek zanim sprzedawcy zdążyli je na nich położyć! Teraz jednak
zaczyna uderzać do głowy idea, że wydawca najpewniej się z wpuszczeniem gry na
rynek nieco pospieszył… Dwie frakcje, gdzie jedna ma dosłownie dwa czołgi
(*fortunnie każdy z nich z dwoma wariantami*) a druga całe trzy? Chyba nikogo
nie zaskakuje to, że liczba możliwych i sensownych na stole kombinacji rozpisek
jest boleśnie ograniczona i już daje się we znaki… Moim zdaniem powinni się
wstrzymać z premierą aż do momentu, w którym byli by w stanie wydać grę od razu
z dostępnością do wszystkich czterech bazowych frakcji, a nie wydawać kolejne w
tak długich odstępach czasu… Wtedy chociaż na sam początek dywersyfikacja
pośród graczy była by większa a sam efekt marazmu nie uderzył by tak wcześnie i
z taką mocą.
Pewnie, teraz wyszli Brytyjczycy!
Hurra, jest trzecia frakcja, jest wariacja! Ale Niemiaszkowie i Amerykanie
nadal szurają butami i mamroczą pod noskami z niezadowolenia, bo przecież
chcieliby wydać swoje pieniądze na kolejne czołgi… Ale nie będą kupować piątej
Pantery czy ósmego Shermana. Czy tak trudno wydać by było przynajmniej jeden dodatkowy czołg do gry każdego
miesiąca? Jak widać owszem, i niestety wiemy dlaczego – TANKS jest systemem pobocznym. To Flames of War oraz Team
Yankee stanowią wydawniczy priorytet, a czołgi otrzymują co najwyżej to, co
do FoW’a wyjdzie w plastiku.
Rozumiem z jednej strony firmę, bo przecież produkowanie pojedynczej ramki dla
czołgu przeznaczonego do TANKS nijak
się im nie opłaca, skoro mogą zamiast po prostu przygotować pudełko z plutonem
plastikowych czołgów do swojego flagowe tytułu a potem po prostu wpakować
pojedynczą rameczkę do clampack’a do TANKS
et voila, podwójny zysk. To jednak jest paskudne, czerwone światło dla systemu,
bo daje wyraźny sygnał, że system ten zawsze będzie zaledwie dodatkiem –
zaniedbanym i zmuszonym do grzecznego czekania w kolejce.
Jakby tego było mało mam dziwne
przeczucia, że wydawca marnuje okazję na łatwy zarobek a zarazem podniesienie
na duchu Czołgistów. W samym Flames of
War występują armie Finlandii, Rumunii, Węgier, Czech, Polski i tak dalej,
i tym podobne – armie, które z rzadka mogą się pochwalić czołgami rodzimej
produkcji, a raczej korzystają z tego, co też germańskie, amerykańskie,
brytyjskie czy sowieckie fabryki wyprodukowały. Tutaj akurat mam co nieco
doświadczenie z zawodu i wiem, ile by kosztowała produkcja i dystrybucja
zwykłego zestawu kart, i tak, są to grosze, dosłowne grosze. A jakby się gracze
ucieszyli, gdyby za kilkanaście złociszy mogli nabyć booster zawierający kilka
/ kilkanaście kart z bohaterami i ekwipunkiem nowej frakcji, która po prostu
korzystała by z czołgów już dostępnych w grze? Finowie ze swoimi przejętymi
T34/85 i Stugami czy Rumuni z Panzerami IV, SU-100 i T-34? Nawet nie musieliby
wydawać nowych plastikowych modeli by tchnąć trochę świeżości do swojej gry po
kosztach.
No i ostatni problemik, który powoduje
u mnie pieczenie oczu. Oficjalna Kampania TANKS.
Tym razem jednak spieszę z miejsca z wyjaśnieniem, że uważam ich kampanię za
absolutnie wyśmienity pomysł i sygnał świadczący o tym, że musieli na szybko
wykombinować taką aktywność z powodu błyskawicznego rozrostu bazy graczy.
Kampania w założeniu jest doskonała. Trzy rundy trwające po miesiącu, zestawy z
nowymi terenami, unikalny scenariusz, zdobywanie punktów za luźne granie i
malowanie no i oczywiście sympatyczne fanty dla graczy… Ba, na łamach całej
kampanii gracze mają mieć szansę pozbierać wszystkie żetony do gry w swojej
luksusowej, poliakrylanowej formie. Jak tak piszę ten paragraf, to w sumie
brzmi to doskonale – i tak jest w istocie, bo pomysł i prowadzenie tej kampanii
to złota nuta w pieśni o czołgach. Z drobnym zgrzytem… Scenariusz jest
idiotyczny. Najgorszy. Nie do wygrania przez stronę atakującą, chyba że epickim
cudem. I scenariusz ten jest niejako podkreśleniem tego, że z pisaniem zasad,
balansem i wymyślaniem scenariuszy firma nie radzi sobie zbyt dobrze. To w
sumie bolączka, biorąc pod uwagę wąską skalę systemu. Z drugiej strony zaś
załoga odpowiedzialna za grę jawnie i klarownie wypowiada się na swoim forum,
że gorąco zachęca graczy do majstrowania przy zasadach i grania tak, by mieć
frajdę – nawet w oficjalnej kampanii pozwalają w geście łaskawości na
modyfikowanie zasad kampanii absolutnie według uznania lokalnych organizatorów.
Niby w porządku, ale ludzie grają w gry nie po to, by do nich pisać zasady…
Słowem, nie jest dobrze.
I wielka szkoda, bo system ma
potencjał, którego wydawca najwidoczniej nie dostrzega albo też zwyczajnie nie
potrafi ogarnąć. Tematyka Drugiej Wojny Światowej zawsze będzie miała swoich
zapaleńców, Czołgi przebiły się od umysłów ogromnej szerzy graczy chociażby
dzięki popularności gry World of Tanks
a małe, szybkie i łatwe systemy figurkowe na dzień dzisiejszy są gorącym
towarem i trendem w projektowanie gier. Nie mam zamiaru jednak pouczać dużej
firmy (*nie, żeby i tak kiedykolwiek ktokolwiek chociaż częściowo powiązany z
wydawnictwem przeczytał ten tekst*) – przecież z całą pewnością mają wyniki
finansowe i jeżeli TANKS sprzedawałoby
się wyśmienicie i napychało kabzę, to chyba byli by w stanie zmienić front i
przerzucić produkcyjną moc i skupienie na ten system? Prawda? Tak? Czy też za
bardzo wierzę w racjonalne ruchy firmy? Czas pokaże…
Słowem zakończenia… Polecam TANKS. Wiem, że powyższy wpis
nie brzmi optymistycznie, ale wierzę w ten system. A nawet jeżeli miałbym
czekać długie miesiące na klaryfikacje zasad, nowe modele, karty i frakcje, to
w sumie przetrwam niczym niedźwiadek zimową porą… Bo warto.
Jak na złość narobiłeś mi ochotę żeby wrócić do flamesów (gdyby tylko np żołnierze byli w formie ładnych kartoników z rzutem z góry to i cena by poszła w dół :P )
OdpowiedzUsuńWitam. Pan mrówka nie miał wcześniej styczności z Battlefront? Przecież nawet ich nazwa (Battlefront) to w Starogreckim znaczy "poślizg". A Team Yankee ma czarny pas w obsówie czasowej... Mnie już to nie rusza jeśli mam być szczery, choć równie mocno ubolewam nad z marnowanym potencjałem...
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100% i ciekawie też jest o tym na http://hacksforgames2017.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńhttps://www.bananki.pl/event/
OdpowiedzUsuńnowy event
Zbieraj bananki i wymieniaj na nagrody / konkurs / PS4
OdpowiedzUsuńZapraszam do rejestracji na poniższej stronie, można przyjemnie zdobywać bananki grając w gry, a potem wymieniać je na np. rzeczy do Crossout, skórki do cs go itp.
Mój reflink dzięki, któremu otrzymam coś od Was za rejestrację:
https://www.bananki.pl/r/00868184/
Dodatkowo zachęcam do brania udziału w konkursie dla najaktywniejszych bananowiczów, do wygrania PS4.
https://www.bananki.pl/event/
Pozdrawiam