2.09.2012

[02.IX.2012] Dark Vengeance!



Dark Vengeance! Jak tutaj nie kochać Games Workshop i naszego wspaniałego uniwersum Warhammera 40000, definicji ‘grimdarku’, kiedy udaje im się nawet stworzyć takie cudo w nazewnictwie jak ‘Mroczna Zemsta’. Gdy tylko to przeczytałem zadumałem się, czy istnieją inne warianty zemsty? Czy możemy nadziać się na jasną zemstę albo też zemstą z niedzielne popołudnie? Cóż, przynajmniej GW nie odchodzi od standardów i starannie pielęgnuje swoją metodologię w nazewnictwie i ‘tworzeniu klimatu’. Tak czy owak ‘Mroczna Zemsta’ jest dla nas ważna – tak samo jak czekanie na nową edycję i jej premiera gotuje krew w żyłach, tak wyjście nowego startera również podnosi hobbystyczną adrenalinę. Póki co jest to coś w rodzaju ‘przed-recenzji’ – pudło dopiero do mnie leci i dopiero po jego zweryfikowaniu walniemy porządny rzut okiem, ale na dziś, muszę dać gdzie ujść parze mej ekscytacji!

Co jak co, ale Games Workshop nie musi mnie już od jakiegoś czasu przekonywać, że w tworzeniu plastikowych modeli są mistrzami. Pierwsza liga, czołówki, miejsce na podium… mało jest firm, które mogą im dorównać morderczym poziomem detali w plastiku (*spójrzmy chociażby na model Wight King’a… toż to orgazm dla oczu*). Nie miałem więc obaw, że plastikowe modele z nowego startera będą miały w jakiś sposób obniżoną jakość, nawet jeżeli konieczność zaimplementowania techniki snap-fit (*możliwość złożenia modeli bez kleju*) wymusi na projektantach i rzeźbiarzach dość sztywne pozy. Jak fotki pokazały, nie tylko nie musiałem się martwić, ale wręcz gdybym spodziewał się naprawdę fantastycznych modeli… Nie czułbym się zawiedziony.

Dark Vengeance to ciekawostka, bo starter w pełni „Marynatowy” – mamy zakon Mrocznych Anioł kontra zdrjacy, to jest koszmiczni marines chaosu. O ile zalew pancerzy 3+ mógłby się nudzić, o tyle muszę poklepać zespół GW po plecach za ładne, eleganckie wybronienie się z tej pułapki; o ile marynaci w ciemnej zieleni to standard 3+, to po stronie ‘tych złych’ dostajemy głównie nowinki; dwa oddziały kultystów i jakże uroczego Hellbrute’a. Poza tym… Wybrańców. Ale spokojnie, po kolei, by był porządek… pudełko! O tak, zamiast tradycyjnej ilustracji obrazującej bitwę, która czeka nas w pudełku, GW zmieniło podejście i daje nam dość minimalistyczne, czarne pudło z prostym typograficznym logiem, symbolem Mrocznych Aniołów i uroczymi plamami zaschniętej juchy.


A w środku? Zestaw standardowy dla startera – dobre, poczciwie wzorniki z grubego, zielono-przezroczystego plastiku, dwa czerwone patyki-mierniki, troszkę kostków... No i oczywiście miniaturka księgi zasad, czyli 168 stronych samego ‘konkretu’ – zasady, bitwy, wszystko to, co potrzebne by turlać kostki w aktualnej rozgrywce; i jak zwykle podejrzewam, że będzie to jeden z mocniejszych punków potrzeby nabycia startera (*sam posiadam dużą knigę, ale przecież kto to będzie nosił ze sobą? Toż to broń obuchowa jest, a w czasie gry mała, lekka książeczka z samymi zasadami jest bardzo wygodna*). Poza ogranym standardem – w który wliczamy również wypraski z modelami (*d’oh!*) mamy w środku trochę dodatkowej makulatury koniecznej dla zaczynających i raczkujących w Wojennym Młocie, czyli broszurki w stylu ‘Quick Rules’ czyli podstawy podstaw. Fajnym bonusem z pewnością są ‘Quick Reference Guide’, zawsze to dobrze mieć pod ręką najczęściej używane, najważniejsze tabelki i modyfikatory!

Teraz jednak przejdźmy do konkretów… Modele! Już poprzedni starter, znaczy Assault on the Black Reach, pokazał klasę oferując modele naprawdę dobrej jakości. Owszem, nie pokazywały niczego nowego i nie powodowały orgiastycznego zachwytu czy uwielbienia, ale były adekwatne poziomem do pozostałych pudełek, i nikt się nie wstydził ich wystawiania w swoich regularnych armiach. Jednak poziom ‘Mrocznej Zemsty’ to już klasa sama w sobie!

Zacznijmy od Mrocznych Aniołów. Już od jakiegoś czasu wiadomym jej, że szykuje się dla nich nowy kodeks a wraz z nim całkowite odświeżenie modeli. Tak naprawdę modele ze startera to ‘zaczątek fali’ i z radością przyznaje, że bardzo zacny, smakowity zaczątek. Nie tylko dostajemy dwa świetne modele bohaterów (*trzy, licząc edycję limitowaną*) ale też oddział standardowego chłopa w postaci klasycznych marynatów, terminatorów z pierwszej kompanii „Deathwing” oraz trzy motocykle z „Ravenwinga” – prawdę powiedziawszy kupując dwa startery (*lub tylko dwie ‘połówki’ startera*) można skręcić ładną bazę pod armię Mrocznych Aniołów – nie wątpię, że ci co planują zbieranie tejże armii z radością będę wykupywać te modele ze startera.


Mistrz Zakonu jest cudowny – świetna poza, wyśmienity hełm, wyborny płaszczyk i ogromny kawałek stali do odrąbywania heretyckich kończyn – czego więcej pragnąć? Jego sylwetka znacznie wyróżnia się na tle innych kosmicznych marines a to duża zaleta i dowód na to, że zespół projektantów i rzeźbiarzy ma łeb na karku. Nowy kronikarz (*bibliotekarz, hah*) też jest niezwykle zacny – ładna gęba, świetna poza… Wygląda jakby strzepnięciem palców raził przeciwnika eterycznym piorunem. Słodko. Na dodatek świetny detal; nie chodzi nawet o samą jakość rzeźby, ale o fakt, że mamy tutaj tak naprawdę ‘normlnego librę’ z narzuconym kawałkiem materiału z symbolem zakonu! Tak więc kanon mamy utrzymany: czapki, libcie oraz techmarynaty mają swoje własne pancerze, a pochodzenie zakonne mogą pokazywać co najwyżej na swych szmatkach! Trzecim szefem, którego dostaniemy przy zakupie edycji ‘specjałnę’, jest chaplain o wdzięcznym imieniu Seraphicus – model jest, cóż… W porządku. Jak to mówią, jaj nie urywa i sam nie uważam, by był warty robienia dookoła niego całego tego zachodu z /edycją limitowaną/. Owszem, jak ktoś ma na celu zbieranie tego zakonu, to nie widzę argumentu przeciwko nabyciu edycji z tym modelem, ale poza tym sam nie jestem pewien, czy chcę wydać te dodatkowe złocisze, by go dostać.

No i mamy karmazynową rzeź, znaczy się – Crimson Slaughter. Cóż, idea stworzenia świeżej bandy chałasu na rzecz zestawu startowego nie podnieca mnie i nie przekonuje; było nie było mamy tony solidnych band w kanonie, nie mówiąc już o wielkich legionach czy nawet czerwonych korsarzach. No ale cóż, olewając spokojnie ten manewr możemy skupić się na modelach – a historia tutaj jest podobna jak w przypadku Mrocznych Aniołów; spekulacje na temat odświeżenia kodeku i gamy modeli kosmicznych marines chaosu wrą już od jakiegoś czasu, tak więc to, co dostajemy w starterze to swoisty ‘przedsmak’ pełnowymiarowej premiery nowego Chaosu w czterdziestce. Co dostajemy? W teorii – niewiele! Jednego bohatera, zaledwie sześciu kosmicznych marines chaosu, dwudziestu kultystów i jednego dredno—Hellbrute’a. W praktyce? Wszystkie modele to absolutne nowości!

Chosen. Wybrańcy. Są… wow. No są niesamowici. Patrząc na ich rzeźby poczułem nagłą, paląca potrzebę kolekcjonowania sił chaosu (*i tak miałem w planach czerwonych korsarzy…*). Są po prostu doskonali. Dobre pozy to dopiero początek, bo to detal czyni cuda – mamy dużą dywersyfikację w oddziale a każdy z nich jest piękny. Możemy podziwiać jaką ostrość detalu da się uzyskać w plastiku, możemy zachwycać się nad tym, jak mutagenne moce osnowy wpływają na astartes. Od powykręcanych pancerzy po skórzaste macki trzymające bolter z magazynkiem amunicji… Modele te są pełne charakteru i będą stanowić wyzwanie dla każdego malarza. Nowy lord chałasu też nie ma się czego wstydzić – świetny, bogaty w ornamenty i ozdoby pancerze, czadowy plecaczek z uroczym kręgosłupkiem i ten kozacki, gigantyczny demoniczny miecz! Kultyści to kolejny smaczny kąsek – owszem, nie są tak… bogaci w detale jak pozostałe rzeźby, ale spełniają swoją rolę: już na pierwszy rzut oka widać, że to zwykli ludzie tak jak ich pobratymcy z imperialnej gwardii, którzy po prostu przeszli na ‘złą drogę’ (*najpewniej pod wpływem kumpli z klatki schodowej*). Mają ciekawe wzory, świetnie wyglądające uzbrojenie a poszczególni ‘czempioni’ sekt to małe perełki – z radością będę je pieścił pędzlem! No i pozostał grubasek, czyli Drednot Chaosu – Hellbrute. Prawdopodobnie najciekawszy i najładniejszy model w pudełku! Któż nie lubi dredzi? A któż nie polubiłby zmutowanego drednota chaosu, gdzie mięso i mechanizmy łączą się w ohydną całość, gdzie kable porastając żywą tkanką a głowa cierpiętnika wyrywa się z żywego sarkofagu otoczona dziesiątkami zębów, roniąc gorącą plwocinę? Hellbrute to świetny model, przykuwa uwagę dynamiczną pozą i świetną rzeźbą – z pewnością będzie ozdobą każdej armii kosmicznych marynatów chaosu.

Na dziś to koniec! W ten oto sposób rozpoczynamy wrzesień! Oby był owocniejszy we wpisy i hobbystyczną aktywność :)

5 komentarzy:

  1. Jedno zastrzeżenie - symbole Zakonne pojawiają się nie tylko na szmatkach.
    Libra - nogi, lewy naramiennik.
    Kapitan - no hełm, plecak, imo lewy naramiennik jeszcze.
    Obaj powyżej - charakterystyczne miecze tak po prawdzie. ;P
    Generalnie opcja "zdzierania" symboli DA to jest takim trochę... większym wyzwaniem, nierzadko imo mało wykonalna bez znacznego "obrzydzenia" modelu. No cóż, jakąś wadę starter musi mieć. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Detale, detale!
      Entuzjazm, papier ścierny, pilniki i Gangnam Style - tyle potrzeba, by wyczyścić te figurki pod dowolny zakon ^u^ !

      Usuń
    2. Jak dla mnie niestety jest to zadanie niewykonalne (a w paru modelach wręcz niedopuszczalne, jak choćby Kapitan).

      Usuń
  2. proppa pudło. nie spodziewałem się, że gw wypuści coś kiedyś w ludzkich pieniądzach, sporej ilości i świetnej jakości.
    i niech mi ktoś jeszcze raz powie, że w plastiku nie da się zrobić 'fajności', że musi być failcast...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, że miłe zaskoczenie? Mnież niż 300 blaszek, 49 modeli i to zacnych, mały rulebook, dodatkowa makulatura...

      I fakt, sam już od jakiegoś czasu się zastanawiam... podejrzewam, że rzecz nie w technologii, ale w kosztach: robienie modeli "małego rzutu", które nie sprzedadzą się w wielkich nakładach pewnie jest opłacalniejsze w tej ich żywicy.

      Usuń